Rozdział I

Początek

Dzień, jakich wiele w życiu członków klanu Uchiha. Nie wyróżniał się niczym specjalnym. Wstali, umyli się, zjedli śniadanie, wdziali na siebie zbroje, ruszyli mordować i zabijać. Byli silnym klanem, klanem urodzonych wojowników. Duże pokłady czakry, Sharingan, a także owocujący morderczy trening zapewniały im zasłużoną sławę na polu bitwy. Byli także liczni. Przeciętna rodzina Uchiha liczyła około ośmioro członków. Przyczyną braku przeludnienia była oczywiście wojna, która połowę dzieci posyłała do piachu.

Taki los omal nie stał się udziałem Madary. Sam później przyznawał, że to, co zrobił, było niesamowicie głupie. Szlachetne też, oczywiście, i zrozumiałe z poczuciem obowiązku, ale nadal głupie. Jego ojciec umarł. Mnóstwo jego krewnych umierało dzień po dniu i widział już gorsze zwłoki, choćby najstarszego brata, zwłoki, które nadal czasem śniły mu się po nocach. Jednak wtedy był młodszy i nie bardzo wiedział, co się stało. Teraz widok zmarłego ojca sprawił, że coś w nim pękło. Niczym demon rzucił się samotnie w sam środek obozu Senju (oczywiście nie informując rodziny) i gromkim głosem, nie zważając na niebezpieczeństwo, wyzwał mordercę ojca Butsumę Senju na pojedynek. Kilku ninja próbowało go zaatakować, ale rozprawił się z nimi jedną ręką. Pamiętał, jak wachlarz drgał mu w dłoni… nie, to on się trząsł, a ludzie dookoła uciekali, gdy obrócił ku nim twarz. Piekło miało się dopiero rozpętać, lecz wtedy pojawił się Butsuma Senju i przyjął wyzwanie. Nie powiedział nic, tylko bez słowa skinął na Madarę i podążył na pustkowia.

Pojedynek nie był długi, za to zacięty. Przywódca klanu nie mógł się równać ze zrozpaczonym Uchiha. Madara popełnił błąd, nie doceniając przeciwnika. Oczy przykrywała mu czerwona mgła, gdy zbliżał się, by zadać śmiertelny cios. Zapomniał, że Senju zawarł przymierze z klanem Uzumaki, klanem pieczęci. Jednym znakiem Senju poświęcając się zabił siebie i omal nie zabił Madary. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, to buty na zamszonych kamieniach, gdy upadał na ziemię.

Było to sześć tygodni temu. Doprawdy, żaden Uchiha nie powinien tak długo dochodzić do siebie. Jednak nie byli klanem znającym się na medycznym ninjutsu i nie potrafili zbytnio przyśpieszyć leczenia. Poza tym pieczęć Senju nie była zwykłą bombą, lecz zawierała w sobie truciznę, przy zapaleniu zamieniającą się w gaz, która w kilka dni rozprawiała się z szczęśliwie ocalałym z wybuchu. Cały klan, nawet złamany Izuna, uważał, że Madara nie może tego przeżyć.

Sześć tygodni. Za długo siedział w domu. Za długo klan nie miał przywódcy. Od śmierci Tajimy obroną i sprawami codziennymi zajmował się stryj Madary i Izuny. Czas, by Madara, prawy spadkobierca i najsilniejszy z klanu przyjął swoje obowiązki. Przekazanie władzy odbyło się zadziwiająco sprawnie i prawie bez problemów. Stryj braci nie mógł zatrzymać władzy, gdyż wtedy musiałby walczyć z Madarą o tytuł, a wiedział, że może tego nie przeżyć. Klan popierał Madarę, który stał się niezwykle popularny wśród młodych za brawurę i poświęcenie, starszyzna mówiła o prawie krwi, mając trochę nadziei na przyszłe kontrolowanie młodego zapaleńca, a wszyscy uważali, że właściwie wstał z martwych. Kto inny mógł być przywódcą? Stryj Madary przyjął porażkę z honorem i usunął się w cień bratanka.

To był zwykły patrol. W pojedynkę. Wybadanie terenu. Madara wspiął się na pagórek, z którego mógł zobaczyć rozległą dolinę i rzekę oddzielającą terytoria Uchiha od Senju. Odetchnął głęboko. Rozciągający się przed nim widok różnił się trochę od tego, który zwykle widywał. Popękane skały zaczęły porastać niewielkie trawy, woda wróciła do swojego koryta, a na niebie nie krążyły wrony. Przyroda powoli naprawiała to, co zepsuł człowiek.

Madara zmarszczył brwi.

- Izuna!- zawołał, nie odwracając się. Nie spojrzał, gdy brat prawie bezszelestnie zjawił się przy nim.

- Tak, bracie?- spytał, patrząc na przywódcę z ukosa.

Madara zwrócił zamyślony wzrok na błękitne niebo.

- Co powinienem zrobić z shinobi, który nie potrafi się ukrywać?- zapytał, zamykając oczy. Wiał lekki wiatr, zimniejszy niż pamiętał. – A na dodatek śledzi przywódcę? Nie powinieneś zostać w siedzibie klanu?

Izuna westchnął.

- Uznałem, że rozsądniej będzie, jeśli zamiast zostać w domu pójdę z tobą. Może i jesteś silny, ale odpowiadasz teraz za cały klan i nie możesz narażać się pochopnie na niebezpieczeństwo.- powiedział z ledwie wyczuwalną wymówką. Madara uśmiechnął się lekko.- Lepiej dla klanu, żebym cię ochraniał. Poza tym nie ukrywałem się, lecz czaiłem, bo chyba chciałeś być sam. Jestem twoimi plecami, to wszystko.- Izuna spojrzał ostro na brata, bo Madara otwarł oczy i parsknął śmiechem.- Jakiś problem?- spytał nadąsany.

- Ty jesteś problemem!- stwierdził rozbawiony Madara.- Chodzisz za mną jak na sznurku. To dobrze, na razie.- powiedział szybko, spostrzegłszy, że Izuna jest na dobrej drodze do obrażenia się.- Łatwiej cię pilnować. Mój przyboczny i następny w kolejce do objęcia przywództwa musi mi towarzyszyć, by się uczyć i stronić od niebezpieczeństwa.

- Zaiste, nikt jak ty tak nie stroni od niebezpieczeństwa.- mruknął zgryźliwie całkiem poza tym udobruchany Izuna, ignorując fakt, że Madara przekręcił każde jego słowo.

- Czy podczas sprawowania rządów przez stryja dochodziło do walk?- spytał Madara, otrząsając się z chwili rozbawienia i poważniejąc na powrót.

Po niebie przeleciały dwa ptaki, zapełniając powietrze skrzeczeniem. Wiatr zawiał mocniej, mącąc spokój na równinie.

- Tak.- potwierdził Izuna.- Zaatakował nas klan Akimichi, sądząc, że jesteśmy osłabieni po stracie przywódcy. Stryj odparł ich bez zbytnich strat.

- Kto?

- Kotatsuki, Amanemaru i Ite.

- To nie są zbytnie straty.- przygryzł wargę.- Coś jeszcze?

- Nic wartego uwagi.

- Izuna, sam ocenię, co jest warte uwagi, a co nie. Popatrz na to.- Uchiha zatoczył ręką krąg nad krajobrazem.- Dlaczego tu rośnie trawa? To najbardziej zapalne miejsce graniczne, a teren wygląda na nietknięty żadnym jutsu. Pod tamtym głazem rośnie krzak! Wytłumacz mi to.- nie była to prośba.

Trzy osoby. Mało.

Izuna spojrzał z troską na plecy brata. Ledwie przedwczoraj udało mu się wykonać Katon no Jutsu. Jego forma w porównaniu ze stanem przeszłym była mierna. Nieważne, jak bardzo klan Uchiha wierzył w cudowne uleczenie Madary, Izuna wiedział lepiej. Twarz jego brata była trupio blada, oczy zapadłe i jaśniejące gorączką, niekoniecznie z powodu choroby. Ruchy były wolniejsze niż wcześniej, cokolwiek Madara mógł wmawiać sobie czy innym. Izuna nie zamierzał się przekonywać, czy zrobi to różnicę w walce. Jego brat był chory, a nie leżał na łożu śmierci jedynie przez swój ośli upór.

- Klan Senju nie wykazywał nadmiernej aktywności.

- Czyli nie wydali nam otwartej bitwy, tego już się domyśliłem. Starcia graniczne?

- Bez ofiar, po obu stronach.

- Rozumiem. Domyślasz się przyczyny?

- Oni także stracili przywódcę.

- To dobry powód do zaprzestania agresji może przez tydzień, nie przez sześć. Lepszego momentu do zaatakowania nie mogli sobie wymarzyć. Dlaczego zwlekają?- Madara przygryzł wierzchołek kciuka, odruch z nieodległego dzieciństwa. Zamyślił się, odsuwając od siebie pewną natrętną myśl. Nie… Raczej nie…Chociaż, jak się zastanowić…Tak, to jak najbardziej możliwe, ba, to jedyny sensowny scenariusz!

Musieli to zrobić, prawda? Musieli.

- Hashirama jest nowym przywódcą.- westchnął bez zaskoczenia.

- Nii-san.

- Wie, że zostałem głową klanu?

Senju zazwyczaj nie brali zakładników, chyba, że na wyraźnie polecenie zleceniodawcy. Zakładnik w obozie to szpieg w obozie, jak mawiał ich ojciec. Tobirama nie zamierzał zmieniać tradycji, zwłaszcza dla tych zawszonych Uchiha, zwłaszcza po zdarzeniu w lecie. Zakładnik może uciec, trup nie. Ojciec już nigdy tak nie powie. Cholerni Uchiha.

Oparł nogę o ciało, by wyciągnął miecz z boku leżącego. Spotkanie przypadkowego dzieciaka Uchiha na patrolu nie mogło się skończyć inaczej. Pomagało, że chłopak był głupi. Jeden głupiec mniej, jeden Uchiha mniej, podwójna zasługa dla świata.

- Czyli teraz mnie zabijesz?- zapytał, a właściwie załkał bezczelnie Nawataki.

Brawo, geniuszu. Jakim cudem można bezczelnie łkać? Uchiha wszechstronnie wykształceni, oczywiście, czasem chyba tylko ku jego irytacji. Zasmarkany nos i oblana łzami twarz przeczyły zuchwałemu tonowi głosu. Odejdzie jako zasmarkaniec, a próbuje być bohaterem. Hm. Lepiej to zakończyć, bez ceregieli, niech ma choć tyle.

Tobirama stanowczo odrzucił wspomnienie swoich braci, najpierw zwłok młodszego, potem wzroku starszego. Jak Hashirama mógł twierdzić, że w każdym dzieciaku widzi ich brata? Porównanie jego braciszka do tego tutaj było obrazą. Itama nie był taki.

- Tak, zabiję cię.- potwierdził, by zagłuszyć narastający ból głowy, zemstę za powrót do przeszłości, i wyrzuty sumienia. Ale ninja nie cofają danego słowa. Teraz nie ma wyboru i wszystko stało się łatwiejsze.- Jakieś ostatnie słowa?

- Mam nadzieję, że umrzesz pieską śmiercią.- powiedział Nawataki, zdecydowany grać twardego do końca. Łzy już nie płynęły mu po twarzy, chyba powoli oswajał się ze swoim końcem i w jego oczach bez Sharingana pojawiła się złość.

Wszyscy Uchiha są tacy sami. Z wyglądu i charakteru. Ten tutaj nie był wyjątkiem.

Hashirama w każdym dziecku widział ich brata. Z Tobiramą było podobnie. W każdym Uchiha widział mordercę ojca. Ale Madara Uchiha już dawno był w ziemi, więc nie mógł odpłacić śmiercią za śmierć. Jemu, Tobiramie, nie pozostało nic innego, jak zniszczyć cały klan Uchiha, by we własnym sercu wyrównać rachunek krwi, spełnić obowiązek wobec ojca i w końcu przestać widzieć ten uśmiech wyższości Madary, który odbijał się na każdej twarzy wroga.

- By umrzeć pieską śmiercią, trzeba nim być, psie.

Ha, gdyby Madara nie był martwy, wystarczyłoby zabić tylko jego. Przeklęty Madara. Nawet po śmierci. Nawet. Po. Śmierci.

Złapał miecz oburącz i zawiesił nad sercem ninja.

Chłopak niespodziewanie się uśmiechnął.

- Jak Madara zostanie przywódcą, zobaczymy, kto będzie dla kogo psem.- powiedział z wyższością.

Miecz zatrzymał się centymetr nad skórą.

- O czym ty bredzisz?- warknął Tobirama.

- Wie.- potwierdził Izuna.

Czyli Madara wcale nie był martwy. Był jedynie chory. To oznacza, że ojciec zginął na próżno. Musi zawiadomić brata.

Zabije go! Zabije tego cholernego Uchihę! Gdy padnie trupem z jego rąk, ojciec będzie pomszczony. A co do tego tutaj…

- Ej!- zawołał słabo leżący Nawataki za odchodzącym Senju.

- Czego?- spytał Tobirama, zatrzymując się i nie odwracając głowy.

- Miałeś mnie zabić! Jestem na twojej łasce! Nie będę mieć długu u cholernego Senju!- z chłopaka wylewała się nienawiść.

Tobirama zamknął oczy. Głupi! Był taki głupi!

- A ja nie będę słuchał cholernego Uchiha.- powiedział tylko i rozpłynął się w powietrzu.

- Wie.- westchnął ponownie Madara.- Wiadomo, co to znaczy.

- Co?- wyrwało się Izunie. Po chwili całkiem niespodziewanie zmroziło go spojrzenie brata.

Zobaczywszy zdziwioną minę Izuny Madara zamrugał i opamiętał się. Machnął ręką na cały bezsens tego świata i wrócił do spraw bieżących.

- Nieważne. Nic ważnego.- rozejrzał się po raz ostatni po opuszczonym polu bitwy i odwrócił do niego plecami.- Wracajmy.- powiedział spokojnie.- Nic tu po nas, nasz patrol już się skończył. Poza tym widzę, że bardziej jestem potrzebny w domu. Opiszesz mi całą obecną sytuację polityczną, tylko bez omijania denerwujących szczegółów ze względu na moje zdrowie, bo podpalę cię Katonem.

- Tak jest, przywódco.- odpowiedział Izuna, robiąc specyficzną minę, ni to zranionej dumy, ni to rozbawienia, ni to zawsze obecnej na jego obliczu troski.

Razem zeskoczyli z niskiej skałki, zeszli z pagórka i zagłębili się w las. Biegnąc, Izuna ciągle nie potrafił pozbyć się uczucia niepokoju, które Madara zawsze w nim wywoływał, a które teraz z jakiegoś powodu się podwoiło. Nie odrywał oczu od pleców brata, bowiem miał irracjonalne wrażenie, że ten w każdej chwili może zniknąć.

Madara był daleko od myśli o zniknięciu. Myślał o Uchiha, którzy powierzyli mu swój los i za których przyjął odpowiedzialność. Kotatsuki, Amanemaru i Ite. Trzech. Mało. Będzie więcej. Więcej krwi na jego rękach.

Czy jest na to gotowy?