House przerywa w pół słowa, zatacza się i pada na kolana. Jego twarz wykrzywia się z bólu, gdy próbuje przenieść ciężar ciała na lewą nogę. Na czole diagnosty pojawiają się kropelki potu, a jego zwykle roziskrzone, błękitne oczy są pełne łez. Prawą rękę zaciska na udzie. Przesuwa nią w górę i w dół, mając nadzieję, że intensywne pocieranie rozluźni mięsień. Drugą rękę wyciąga w stronę stolika do kawy, na którym leżą jego upragnione tabletki. Przechyla całe ciało, już może musnąć palcami pudełko, już prawie…
Nagle czyjaś dłoń chwyta pomarańczowy pojemnik i stawia go poza zasięgiem lekarza. House zwija się w kłębek na podłodze i całą swoją uwagę skupia na masowaniu uda. Słyszy kroki, zmierzające w jego stronę i mimowolnie kuli się jeszcze bardziej. Nienawidzi siebie za tę słabość, ale gdy w zasięgu jego wzorku pojawiają się czarne, skórzane buty, oddech diagnosty przyspiesza. Zaciska powieki, starając się powstrzymać jęk.

- Otwórz oczy Greg – mówi znajomy głos. House wie, że mimo łagodnego tonu, to jest rozkaz. Powoli podnosi powieki. Zdaje sobie sprawę, że niesubordynacja rozjuszy go jeszcze bardziej.

Mężczyzna kuca przed nim i teraz lekarz może zobaczyć jego rozchylone kolana w drogich spodniach od garnituru. Chwilę potem czuje lekkie ukłucie w ramię, prawie niezauważalne wobec symfonii pulsującego bólu. Ma ochotę płakać ze szczęścia, gdy ogarnia go przyjemne otępienie. To już koniec. Kiedy zapada w sen, z jego ust wydobywa się jęk ulgi.

Do jego uszu dobiegają przytłumione głosy, budzące go z cudownego odrętwienia. Czuje ból, ale jest on niczym wobec poprzedniej agonii.
- Znalazłem go na podłodze w moim gabinecie. Myślę, że coś sobie wstrzyknął. Znowu – mówi mężczyzna, wzdychając głośno. – Ostatnio go nie poznaję, nie wiem co się z nim dzieje. Może to przeze mnie? – zastanawia się, a w jego głosie słychać troskę i żal.
- Nie obwiniaj się James, to nie twoja wina. Dobrze, że go znalazłeś – odpowiada kobieta uspokajającym głosem.
- Nie wiem Liso… Może poświęcam mu zbyt mało czasu? – mówi Wilson, a jego głos się załamuje.
- Przestań natychmiast! – przerywa mu ostro Cuddy. – Dobry z ciebie przyjaciel – dodaje łagodniejszym tonem. – Zawsze byłeś przy nim, gdy czegoś potrzebował.
W tym momencie z ust diagnosty wydobywa się jęk frustracji. Drażni go ta rozmowa, chce znowu zapaść w błogi sen.
- House! – woła Cuddy i po chwili starszy mężczyzna czuje jej rękę na policzku. Mimowolnie przybliża twarz, wydając ciche westchnienie. Tak bardzo tęskni za delikatnym i czułym dotykiem. – Słyszysz mnie? – pyta, a wtedy diagnosta z wielkim wysiłkiem otwiera oczy. – Och. – Na twarzy Cuddy maluje się ulga. – Odpoczywaj. Pogadamy później – mówi, widząc że mężczyzna chce coś powiedzieć, po czym wstaje. Nie odchodź, chce zawołać lekarz. Proszę, nie zostawiaj mnie z nim, ale głos odmawia mu posłuszeństwa.
- Idź, ja zostanę – mówi Wilson, widząc wahanie w oczach administratorki szpitala. To ją uspokaja i wychodzi. Wtedy onkolog siada na brzegu łóżka, a z jego twarzy znika uprzejmy wyraz. – Nie waż się nigdy więcej ignorować moich próśb – mówi lodowatym głosem. – Zrozumiałeś?
Diagnosta przełyka głośno ślinę, po czym kiwa głową.
- To dobrze. Myślę jednak, że nie dostałeś jeszcze wystarczającej nauczki – stwierdza James, uśmiechając się okrutnie. House'a przeszywa dreszcz, gdy Wilson podchodzi do stojaka z kroplówką i zmniejsza dawkę morfiny o dwa stopnie. Dokładnie tyle aby ból był nie do zniesienia, lecz za mało by pozbawił go przytomności. – To dla twojego dobra – mówi, wychodząc. – Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
Świat przed oczami diagnosty zamazuje się. Widzi jak onkolog, wychodząc, wywiesza na drzwiach tabliczkę z napisem "Nie przeszkadzać" i wie, że nikt mu nie pomoże przez najbliższe kilka godzin. Zaciska powieki i przygotowuje się na ponowne nadejście bólu.