Warning : Co do innych pairingów to może się przewinąć KagaKuro, TakaMido i MuraMuro :3 Nie wiem kiedy pojawi się rozdział drugi, bo tak naprawdę to opowiadanie jest ostro in progress ._. '
Rozdział 1
Moje życie jak dotąd było zajebiste. Codziennie wstawałem sobie raniutko, żeby z jebanym entuzjazmem popierdolić na komisariat policji na którym odsiadywałem te sześć godzin, a potem, w zależności od potrzeby, robiłem szybki patrol najbliższej okolicy. Miodzio, mówię wam. Szczególnie, że laseczki leciały na facetów w mundurach. Zawsze udawało mi się chociaż z jedną porozmawiać, wyciągnąć od niej numer telefonu komórkowego i po kilku dniach korespondowania ze sobą, zaciągnąć do łóżka. Jednonocny seks to jest właśnie to czego potrzebuje do szczęścia mężczyzna. Bez żadnego babrania się w nikomu niepotrzebne związki, obietnice bez pokrycia oraz uczucia.
Poza tym tak na dłuższą metę to nie dałbym rady wytrzymać z babą pod jednym dachem. One zawsze robiły ze wszystkiego problemy, opierdalały za bałaganiarstwo i lenistwo, żądały materialnych dowodów, no to że je się rzekomo kocha, a na dodatek raz w miesiącu dostawały pierdolca, zwanego kulturalniej napięciem przedmiesiączkowym. I wtedy krwawiły z cipy przez co nie można się było z nimi ruchach. No chyba, że ktoś lubi takie mokre urozmaicenia. Albo jest sadomasochistą.
Na szczęście ja nie zaliczałem się do żadnej z tych dwóch grup. Musiałoby mnie coś mocno pokurwić, szczególnie że widok posoki miałem zafundowany prawie codziennie przez swoją pracę. Nadal nie ogarniałem jakim cudem udało mi się skończyć szkołę policyjną, przejść te wszystkie chore testy wykazujące poziom siły fizycznej jak i psychicznej oraz dostać się do jednego z głównych komisariatów policyjnych w Tokio. Bóg mnie chyba wtedy kochał, aż za mocno. Albo się nade mną zlitował wiedząc, że bez tego cudu zostanę bezdomnym jak nic. Chociaż zawsze zostawała mi ucieczka z kraju i spróbowanie swoich sił w NBA. Jednak wyjazd do Ameryki nie napawał mnie zbytnim optymizmem szczególnie, że nie posiadałem smykałki do języków przez co ledwo dukałem po angielsku.
Więc sumując wszystkie za i przeciw postanowiłem siedzieć na dupie w miejscu, w którym się urodziłem na dodatek dostając w prezencie na osiemnastkę własne mieszkanie od rodziców, którzy już tak notabene nie żyją. Pokój im duszom. Czy coś.
Dzięki temu nie musiałem słuchać żadnego gadania na temat niebezpieczeństwa jakie towarzyszy wykonywaniu tego zawodu jak i faktu, że mogę w każdej chwili zginąć. Ułatwiło mi to bardzo dokonaniu wyboru mimo, że czasami było cholernie ciężko. Szczególnie kiedy latałem jak kot z pęcherzem załatwiając wszystkie papierki, ucząc się na testy pisemne i praktyczne oraz zdając przy okazji egzamin na prawo jazdy, do którego podchodziłem chyba z kilkanaście razy.
W tym okresie nie miałem czasu na sen i posiłki, a co dopiero sprzątanie przez co lekko zapuściłem dom. Tak, ykhm, lekko. Tak naprawdę to nadal uparcie walczyłem, żeby w końcu zagościł w nim porządek. Całkiem dobrze mi to szło, zważywszy na to, że wszystkie pomieszczenia zdawały się do użytku oprócz drugiego pokoju, który miał być przeznaczony dla niezapowiedzianych gości. Albo prościej mówiąc, dla któregoś z moich popierdolonych znajomych, których najczęściej zgarniam z ulic podczas swoich nocnych patroli, kiedy są w stanie dość głębokiej nietrzeźwości albo niesprawności umysłowej. Jak kto woli.
Ostatnio napatoczył się zalany w trupa Akashi. Myślałem, że zejdę na zawał kiedy rozwalił mi zasłonę, dwie doniczki z kwiatkami i nowiutką narzutę na łóżko tymi swoimi chrzanionymi nożyczkami, które zawsze wszędzie ze sobą nosił. Ale teraz już przynajmniej wiem jak zabawiają się najlepsi gracze w shogi po wygranych turniejach. Nie chcę nawet wiedzieć ile on musiał wypić, bo miał strasznie mocną głowę i to już w liceum. Pewnie teraz jeszcze bardziej wprawił się w bojach co mnie lekko przeraża.
No, ale wracając do głównego tematu, wiodłem zwyczajne życie porządnego i najbardziej seksownego stróża prawa w stolicy dopóki do moich drzwi nie zastukał listonosz ubrany w nieśmiertelny, pachnący naftaliną, niebieski mundur. Facet podjechał tym swoim hałaśliwym, czerwonym skuterkiem pod same drzwi mojego mieszkania nie zważając na to, że niszczy przy okazji idealnie skoszony trawnik i szczerząc się jak debil oznajmił, że ma dla mnie paczkę. Byłem wręcz zszokowany, szczególnie że przecież niczego ostatnio nie zamawiałem. Przez chwilę nawet sądziłem, że któryś z tych gówniarzy, których ostatnio złapałem na wagarowaniu, wysłał mi jakiś uroczy prezent w postaci cuchnącej bomby albo innego świństwa. Jednak kiedy mężczyzna pokazał kwadratowe pudełko przewiązane cienkim sznurem od razu skreśliłem tą teorię. Było zdecydowanie za duże, mogące pomieścić kilka grubych książek, ale na pewno nie niespodziankę o wątpliwych walorach zapachowych, która by się w nim po prostu rozlała.
Nawet nie wiem kiedy podpisałem się na formularzu potwierdzającym osobisty odbiór przesyłki i znalazłem w kuchni ostrożnie stawiając ją na stole. Oparłem się biodrem o lodówkę, biorąc w ręce kubek niedopitej, zimnej, kawy i zastanawiając co mam teraz z tym fantem zrobić. Bo co jeśli się mylę, a w środku jest bomba albo jakieś inne paskudztwo które rozsadzi albo ufajda mi dom? Rok temu robiłem tutaj remont, więc jest to ostatnim czego potrzebuję.
Wypiłem ostatni łyk czarnego napoju i odstawiłem brudne naczynie do zlewu. Sięgnąłem po nóż leżący na chlebaku i podszedłem powolnym krokiem do stołu. Niespiesznie przesunąłem palcami po szorstkim kartonie nadal zastanawiając się czy nie lepiej by było to gdzieś wywieźć i dla większego bezpieczeństwa jeszcze spalić.
- No trudno, najwyżej urwie mi ręce przy samej dupie – westchnąłem cicho.
Usiadłem na krześle, przyciągając paczkę bliżej siebie. Powoli przeciąłem sznurek i przezroczystą taśmę klejącą, przełykając nerwowo ślinę. Odłożyłem ostrze na bok i z mocno bijącym sercem zajrzałem do środka. Zachłysnąłem się powietrzem odchylając maksymalnie do tyłu na twardym oparciu, czując że serce przy każdym uderzeniu prawie wyskakuje mi z piersi.
Chyba właśnie dostałem zawału.
Przetarłem oczy mając nadzieję, że to tylko omamy wzrokowe spowodowane niewyspaniem i ponownie zawisłem nad paczką. Ku mojemu cholernemu zdziwieniu to cholerstwo nadal tam było. Na samym dnie, wyścielonym kocykiem czy innym gównem, spał zwinięty w kłębek jakiś dziwny zwierz mniej więcej wielkości małego dziecka ubranego w białą, długą koszulę. I rzeczywiście pomyślałbym, że to jakiś zakichany bachor gdyby nie fakt, że z jego blond włosów wyrastały uszy w takim samym kolorze, a z tyłka puszysty ogon. Ogon, kurwa. Ja pierdolę, no ogon, jak w mordę strzelił!
- Ja jebe, ale faza – podsumowałem szalenie inteligentnie.
Podrapałem się w tył głowy przechylając ją lekko w bok, będąc kompletnie wytrąconym z równowagi. Co to, kurwa, ma być? Jakiś mutant czy coś? Wynik nieudanych eksperymentów? Biologiczna pomyłka? A co najważniejsze, kto mi to do cholery wysłał? Bo jeśli to żart to wyjątkowo niesmaczny. Nie wspominając już o tym, że cholernie wkurwiający moją zacną osobę. A przecież wiadomo, że jestem pierdoloną ostoją spokoju i nawet wagon pełny tybetańskich mnichów może mi co najwyżej całować stopy. No ale kurde serio, co ja mam z tym teraz zrobić?
- Dziwadło – mruknąłem, opierając brodę na nadgarstku.
Przyjrzałem się jeszcze raz zawartości pudełka. Oprócz szmatki, trocin i tego gówniarza, czy czymkolwiek to tam było, nic nie zwróciło zbytnio mojej uwagi. Żadnego listu, kartki, nawet adresu zwrotnego. Więc odesłanie przesyłki nie wchodziło w grę. A przecież nie wywalę tego na bruk, bo to by było czyste skurwysyństwo. Jednym słowem jestem, kurwa, w dupie.
Zmarszczyłem brwi kiedy ogromne, żółte uszy lekko drgnęły, a małe ciałko zwinęło się jeszcze ciaśniej w kłębek. Jak pies. Ale to na stówę nie jest pies. Nie był pokryty futerkiem tylko niemal chorobliwie bladą skórą. Gdyby nie dwa mankamenty fizycznej budowy, z ogonem na czele, spokojnie powiedziałbym, że to dziecko albo raczej jeszcze niemowlę.
Niepewnie podniosłem dłoń chcąc go dotknąć, jednak zamarłem w połowie drogi. Co jeśli się nagle obudzi i pod wpływem szoku mnie użre? A może on żywi się ludzkim mięsem? I wpierdoli mi całą rękę? Co to za policjant bez ręki? I wtedy strącę pracę. I wyląduję na ulicy. I nie będę miał za co kupować pornoli. Chuj z jedzeniem, moje pornoskiii! Umrę, kurwa. A to wszystko przez jedną, włochatą kulkę!
... dobra, chyba przesadziłem. Zaczynam panikować jak jakaś baba.
Prawie dostałem palpitacji kiedy to coś zaczęło się wiercić i machać łapkami jakby próbując coś złapać. Z mocno bijącym sercem obserwowałem jak przekręca się na plecy i kopie nóżkami, żeby pozbyć się kocyka opatulającego jego biodra. Powieki mu zadrżały i mocno zacisnęły, żeby po chwili podnieść się powoli do góry. Lekko mnie wbiło w krzesło kiedy para ogromnych, złotych oczu, otoczona wachlarzem niesamowicie długich, czarnych rzęs, spojrzała prosto na mnie. Przełknąłem głośno ślinę bojąc się nawet głębiej oddychać. Cholera wie do czego zdolny jest ten dziwoląg pomimo swojego niewinnego wyglądu.
Po krótkiej chwili, która trwała dla mnie całą wieczność, zwierzak podniósł się nieporadnie i chwiejnie podszedł do ścianki pudełka. Przytrzymał się jej, żeby złapać równowagę i wlepił we mnie zainteresowany wzrok.
... ja pierdolę, to się rusza.
Drgnąłem lekko kiedy otworzył usta, pokazując spiczaste ząbki i, przekrzywiając główkę w bok, cicho pisnął :
- Kyu?
... ja pierdolę, to wydaje dźwięki.
Gapiłem się na tą genetyczną pomyłkę kompletnie zdębiały. Nie wiedziałem jak powinienem zareagować na jego żywe zaintrygowanie. Tak naprawdę to sądziłem, że to może jakaś nowa zabawka, która wygląda jak zmutowane dziecko albo coś w ten deseń. Mój mózg nadal nie chciał przyjąć do wiadomości, że ta żółta kulka jest żywą istotą.
- Ki? – zwierzątko zmarszczyło mały nos – Kyu!
Zanim zdążyłem zareagować, niezgrabnie wylazło z pudełka i podreptało do samej krawędzi drewnianego stołu. Przez chwilkę stało jakby nie wiedząc co zrobić, po czym po prostu skoczyło. Gdyby nie mój zajebisty refleks na bank by spadło i się mocno potłukło. Albo może nawet i zabiło.
Odetchnąłem głęboko i podniosłem go na wysokość swoich ciemnych tęczówek. Mocno ściskał mnie za kciuk drżąc na całym ciele. Bursztynowe oczy znalazły moje i, o zgrozo, zaczęły wypełniać się łzami. No cholera jasna, jeszcze tylko mi tutaj tego brakowało.
- Oi, oi, nie rycz! – syknąłem próbując go z siebie zrzucić.
Chyba powiedziałem to za głośno i ostro, bo podwinął pod siebie uszy i wlepił we mnie przestraszony wzrok. Kurwa, nie mam wyboru, muszę to coś jakoś uspokoić. Zagryzłem wąskie wargi, żeby nie wydobyła się z nich całkiem pokaźna wiązanka przekleństw i przytuliłem go do swojej piersi. Wczepił się małymi rączkami w materiał koszuli cicho popiskując. Poklepałem go niezdarnie po plecach, przez co niechcący dotknąłem puszystego ogona. Reakcja była natychmiastowa. Cały się zjeżył, zawarczał, a potem przy okazji rozpłakał jeszcze bardziej, brudząc mnie swoimi smarkami. Chyba to dla niego wrażliwa cześć ciała. Miodzio. Zaraz dostanę pierdolca.
Jak ta ostatnia pizda, czekałem aż łaskawie się uspokoi, prosząc w myślach o błogosławieństwo w postaci ogromnego zapasu cierpliwości. Nie nadawałem się do opiekowania bachorami. Denerwowały mnie, doprowadzały do szewskiej pasji, a na dodatek beczały z byle powodu. Najchętniej to bym je wszystkie zamknął w jakiejś izolatce i wypuścił dopiero po osiągnięciu pełnoletniości. Dlatego tak bardzo podziwiałem Tetsu, który z własnej woli zatrudnił się w jakimś przedszkolu. Dzień w dzień siedział z gówniarzami i słuchał ich wszystkich wrzasków, pytań czy narzekań. Gdybym był na jego miejscy to pewnie zajebałbym się po pierwszym dniu.
- No już, już, cicho – powtarzałem to zdanie jak jakąś mantrę, głaszcząc go po nadal drgających plecach.
Ku mojej ogromnej radości jeszcze tylko przez kilka minut moczył mi rękaw po czym dał się posadzić na kolanach. Wgapił we mnie zapłakany wzrok i potarł zaczerwienione oczy nadgarstkiem, pociągając głośno nosem. Kurde, na swój sposób to jest uroczy.
- I po co było tak ryczeć? – westchnąłem, gładząc go palcem po skołtunionych blond włosach – Facetom tego nie wolno, zapamiętaj – nagle coś mnie tknęło – Zaraz, zaraz, bo ty jesteś facetem, prawda?
Przekrzywił główkę w bok i zmarszczył ze zdziwieniem brwi. Kuźwa, nie mam czasu na takie pierdoły. Złapałem za jego długą, biała koszulę i zadarłem ją do góry. Futrzak wydał z siebie dźwięk podobny do śmiechu i zaczął machać wesoło łapkami, kiedy dotknąłem jego nagiego brzucha.
- Dobra nasza, facet – mruknąłem puszczając materiał – Wiesz o czym ja do ciebie w ogóle mówię?
- Kyu, kyu, ki! – klasnął w łapki, szeroko się szczerząc.
Jego kły błysnęły w świetle lampy przez co wzdłuż kręgosłupa przebiegł mi dreszcz niepokoju. Wyglądały jak niegroźne igiełki, ale pewnie gdyby mnie użarł to by pieruńsko bolało. Musze się mieć na baczności.
- A umiesz ty powiedzieć coś po ludzku?
- Se, se! – tym razem energicznie potrząsnął łepetyną.
No tak. Po cholerę się w ogóle pytam. To logiczne, że nie będzie potrafił. O tyle dobrze, że mniej więcej ogarnia jak się do niego coś nawija. Pół problemu z głowy.
- Zajebiście – miałem ochotę przywalić czołem w stół – I co ja mam teraz z tobą zrobić, popaprańcu?
Jego oczy niebezpiecznie błysnęły, a usta wydęły w podkówkę. Zacisnął rączki na swoich odstających uszach, cicho popiskując. Już myślałem, że się znowu rozpłacze, ale na szczęście skończył tylko na wlepianiu we mnie wzroku proszącego szczeniaka i machaniu nerwowo ogonem.
Westchnąłem cicho i przeczesałem ciemnoniebieskie kosmyki palcami.
- Trudno, na razie tutaj zostaniesz, dopóki jakoś nie wyjaśnię tej pomyłki – zrezygnowanie zniżyłem się, żeby móc mu się bliżej przyjrzeć – Masz jakieś imię, mały?
Zwierzątko drgnęło nadal będąc lekko przerażone. Poczekałem cierpliwie, aż się uspokoi stukając palcami w wypolerowany blat. Powoli się podniosło i niepewnie dotknęło mojego ramienia. Nie wiedząc o co mu chodzi przeniosłem swoją rękę na jego głowę. Wtulił się w nią zadowolony znów łapiąc mnie za kciuk i mocno ściskając.
- Se, se – zaprzeczył.
- Czyli nie masz. Cholera, ale muszę cię jakoś nazywać – zamyśliłem się na chwilę - Może być głupi futrzak?
Spojrzał na mnie z czymś na kształt oburzenia i zawarczał, krzywiąc się. No cóż, mimo wszystko zbyt groźnie to nie zabrzmiało, ale zrozumiałem aluzję.
- Ok, ok, czaję – pogłaskałem go palcem po policzku – Zobaczmy, jakby się zastanowić jedyne słowa jakie wypowiadasz to jakieś monosylaby. Kyu, ki i se... – wymamrotałem marszcząc brwi – Może Kyuki?
- Seee! – przeraziłem się, kiedy zawył tak głośno jakby go ktoś zarzynał.
Kurwa, przez tą cholerną kulkę dostanę zaraz zawału!
- Dobra, dobra, rozumiem, nie podoba ci się – odetchnąłem głęboko kiedy się uspokoił – A Kyuse?
Zwierzak wyglądał jakby chciał mnie ugryźć przez co utwierdziłem się w przekonaniu, że to też mu nie odpowiada. Zrezygnowany potarłem zmęczoną skroń palcami i powiedziałem, wybierając ostatnią opcję :
- No to zostało tylko Kise.
- Kyu! – rozpromienił się pokazując rząd spiczastych zębów i zaczął się do mnie przymilać – Kiii!
Westchnąłem z ulgą i podrapałem go za uchem co nagrodził cichym popiskiwaniem. Chociaż nie wiem czy to można było nazwać popiskiwaniem. Bardziej przypominało dźwięk piłowanych paznokci. I bulgotanie.
... zaraz, zaraz, bulgotanie?
Zamrugałem kilka razy i spojrzałem się na tego hałaśliwego stwora. Właśnie w tym momencie zaciskał mocno powieki, trzymając się za brzuch, z którego dobiegało głośne burczenie. Parsknąłem śmiechem przez co podniósł zdezorientowany łepek, nadstawiając uszu.
- A więc jesteś głodny, co? – mruknąłem, klepiąc go po plecach.
Energicznie pokiwał głową, a jego ogromne, złote oczy zaczęły się błyszczeć. Boże, jakby był jakąś chodzącą żarówką czy czymś w tym rodzaju. Z westchnieniem usadowiłem go sobie na ramieniu i wstałem powoli od stołu, uważając żeby przypadkiem go nie zrzucić. Objął mnie jedną rączką za szyję, a drugą mocno złapał za materiał czarnej koszuli. Otworzyłem lodówkę i spytałem :
- Na co masz ochotę?
W sumie to nawet nie ogarniałem co takie cudaki jak on mogą jeść. No bo, kto by to do cholery wiedział? Co prawda przypominał mi z wyglądu lisa więc suma sumarum powinien być głównie mięsożerny, ale nie dałbym sobie za ten wniosek uciąć reki. Maluch zamyślił się, wydymając lekko usta. Przez chwilę patrzył się z uwagą na pozapełniane żarciem półki po czym wskazał palcem na mnie.
- Ki!
- Oi, oi, oi, nie możesz mnie wpierdolić!
- Kyu? Kyuuu – zamachał nerwowo ogonem, momentalnie markotniejąc.
Westchnąłem głęboko i sięgnąłem po mielone mięso i jakieś warzywa. Bez słowa posadziłem go na blacie koło słoiczków z przyprawami i zerwałem folię z opakowania, podstawiając mu je pod nos.
- Z królika. Powinno ci smakować.
Kise niepewnie powąchał zawartość plastikowego pudełka i skrzywił się. Z oburzeniem założył ręce na piersi i niemal wywarczał :
- Se!
- Nie chcesz? – zdziwiłem się – A jak doprawię i usmażę?
- Ki, ki – pokiwał głową.
- Jakiś ty wybredny – pstryknąłem go lekko w czoło - Dobra niech będzie. Przy okazji i sobie zrobię obiad na kilka dni.
Zacząłem się krzątać przy kuchni co jakiś czas zerkając na tą pocieszną kulkę sierści. Wyglądał na bardzo zadowolonego, obserwując z uwagą wszystkie moje ruchy i szczerząc te swoje cienkie kły. Po jakimś czasie nawet odważył się podnieść i podejść bliżej z zaciekawieniem przyglądając się jak wrzucam pierwsze kotlety na rozgrzany olej. Pisnął kilka razy i cały się zjeżył, kiedy z patelni zaczęło dobiegać skwierczenie.
- Spokojnie, to cię nie zaatakuje – pogłaskałem go po blond włosach.
Spojrzał na mnie niepewnie i mocno wtulił w wewnętrzną cześć dłoni. Trzymał się jej mocno dopóki nie zdjąłem gotowego mięsa na talerz. Ostrożnie podszedł do naczynia nie wiedząc co powinien teraz zrobić, ale jak tylko poczuł zachęcający zapach, od razu rzucił się na gorące jedzenie. I ku mojemu zdziwieniu udało mu się nie poparzyć. Z niedowierzaniem patrzyłem jak żarcie znika w zastraszającym tempie w czeluściach jego jamy ustnej. Wcinał, aż mu się uszy trzęsły.
- Jesteś pełny? – spytałem, kiedy w końcu uporał się ze wszystkim.
- Kyu! – potwierdził.
- To poczekaj. Usmażę resztę i zaraz się tobą zajmę – podrapałem go po pękatym brzuszku.
Futrzak pozytywnie mnie zaskoczył, wykonując polecenie bez szemrania. Nawet za bardzo nie przeszkadzał, zbyt zainteresowany główką kapusty, którą później zjadł do połowy. Więc roślinożerny też jest. To ułatwia sprawę. Przynajmniej nie stracę majątku na kupowanie padliny. Chociaż to tylko utwierdziło mnie w fakcie, że ma żołądek bez dna. Nie sądziłem, że uda mu się tyle zmieścić w tak mikroskopijnym ciałku.
- Kiii...
Cichy pisk sprawił, że włosy stanęły mi dęba kiedy chowałem przygotowany, kilkudniowy obiad do lodówki. Wytarłem mokre ręce w ścierkę i spojrzałem na Kise, który siedział na blacie stołu. Chudymi rączkami obejmował kolana, chowając bose stopy pod puszystym ogonem. Głowa niebezpiecznie kiwała mu się na szyi, a złote oczy co chwila zamykały, a to otwierały, próbując walczyć z sennością.
- Śpiący jesteś, co? – parsknąłem śmiechem, biorąc go na ręce – Dosłownie jak dziecko.
- Kyu, kyu – mruknął i wtulił twarz w zagłębienie pod moim gardłem.
Ledwo powstrzymałem chichot, kiedy jego uszy połaskotały moją skórę. Nawet nie zauważyłem kiedy pochyliłem się, wsadzając nos w miękkie, blond kosmyki. I to był największy błąd dzisiejszego dnia.
- Jezu, ale capisz – stęknąłem od razu się od niego odrywając.
Spojrzał na mnie z oburzeniem i wywarczał :
- Se, seee!
- Dobra, dobra, rozumiem, że to nie twoja wina. W końcu nie wiadomo ile spędziłeś w tej paczce – podrapałem go po plecach, próbując udobruchać.
Nadął urażony policzki, ale nie użarł mnie ani nie ofukał więc uznałem to za dobry znak. Skierowałem się do łazienki nie będąc pewien czy mogą go wykąpać. Nie wiedziałem jak na to zareaguje, ale przecież nie wpuszczę go do swojego łóżka skoro tak potwornie śmierdzi. Z dwojga złego wolę zaryzykować. Najwyżej skończę z obdrapaną morda. Sama słodycz, cholera.
Kiedy w końcu udało mi się otworzyć, a raczej wyważyć, drzwi od pomieszczenia, posadziłem futrzaka na pralce, zdjąłem z niego tą dziwaczną, białą koszulę i z powagą zapytałem :
- Mogę cię umyć? Bo wiesz, nie chciałbym być później cały w szramach.
- Ki!
Skrzywił główkę w bok i uśmiechnął się szeroko, pokazując spiczaste kły. Nie za bardzo mnie to uspokoiło, ale nie miałem wyboru. Napuściłem wody do wanny, starając się żeby była letnia, i władowałem go do środka. Na samym początku nagrodził mnie salwą przerażających pisków i zarobiłem kilka dodatkowych ran na rękach. Jednak twardo trzymałem go, żeby nawet nie próbował zwiać i po około trzech minutach się uspokoił. A po następnym trzech zaczął się z radością taplać, zalewając mi całą posadzkę. Uroczo, mam dodatkowe sprzątanie. Miodzio, aż się chyba poszczam ze szczęścia.
- Se? – mruknął, jakby próbując coś zrozumieć – Ki! – wskazał na mnie rozkazująco.
- Co chcesz? – westchnąłem zrezygnowany, pochylając się nad nim.
- Ki! Kyu, ki, ki! – jeszcze raz dźgnął mnie prawie palcem w pierś, a potem schował szybko rękę pod wodę.
- Chcesz, żebym wykąpał się z tobą?
- Kyu! – uśmiechnął się szeroko.
Zamrugałem kilka razy będąc kompletnie zaskoczonym. Czy ta kupa futra postradała rozum? Miałem ochotę zaprzeczyć, ale wtedy w jego złotych, oczach zaczęły pojawiać się łzy. No żesz, kurwa mać. Nie zniosę jego kolejnych ryków. Co za dużo to nie zdrowo. Moje nerwy nie wytrzymają następnej dawki smarków i odgłosów płaczu. Podrapałem się w tył głowy i westchnąłem z rezygnacją.
Chcąc, a raczej bardzo nie chcąc, rozebrałem się i ostrożnie wlazłem do wanny, żeby go przez przypadek nie zgnieść. Z ogromnym zadowoleniem podpłynął do mnie i wczepił się mocno w szyję, cicho mrucząc. Tak, kurwa, mrucząc. Już teraz to nawet nie wiem czy rzeczywiście jest zmutowanym lisem czy jednak zmutowanym kotem. Zagadka roku, cholera.
Wypuściłem głośno z płuc wcześniej nagromadzone powietrze i przymknąłem zmęczone powieki. Mimo, ze zajmowałem się nim dopiero od paru godzin, miałem już serdecznie dość. Był w sumie pocieszną, kulką sierści z ostrymi pazurami oraz zębami i na pewno nie wymagał tyle opieki ile prawdziwe niemowlę czy dziecko. Wiedziałem to, ale i tak byłem wykończony. Nie nadawałem się do tego w ogóle. To właśnie przez kompletny brak taktu czy empatii nie wdawałem się w żadne związki. Tylko dlatego najlepsze ciacho w stolicy, czyli ja, nadal pozostawało singlem. Nic więc dziwnego, że przywykłem do zaspokajania jedynie własnych potrzeb.
Czyżby dopadła mnie karma, za wcześniejsze, samolubne postępowanie? Wykrzywiłem wargi w sarkastycznym uśmiechu, gapiąc się w niedowierzaniu na niebieski sufit pomieszczenia. Niech to szlag, nie wydolę z tą pomyłką genetyczną.
- Ki?
Piśnięcie wyrwało mnie z wewnętrznych rozmyślań. Spojrzałem na niego z niechęcią przez co położył pod siebie uszy, które już i tak zabawnie oklapły pod wpływem wilgoci. Niepewnie podniósł małą rączkę i dotknął nią mojej nachmurzonej twarzy. Była niesamowicie ciepła, przez co wzdłuż kręgosłupa przebiegł mi niekontrolowany dreszcz. Z napięciem czekałem na jego kolejne kroki, nie mogąc przełknąć śliny przez zimną gulę w gardle. Na dodatek w piersi czułem dziwny ucisk, który niepokojąco rósł im dłużej patrzyłem się na jego smutną mordkę.
Zwierzak pogłaskał mnie po policzki, machając nerwowo ogonem i zagryzając dolną wargę jednym z ostrych ząbków. Wyglądał jakby przepraszał mnie za to, że najprawdopodobniej przez niego jestem zdenerwowany. Smutne, złotożółte tęczówki drgały lekko i ledwo powstrzymywał łzy.
Wziął mnie na litość. Skubany gówniarz.
- No już, już, nie płaczemy – westchnąłem ciężko – Jesteś facet, a nie baba. Musisz być twardy.
Podrapałem go po plecach co nagrodził zaskoczonym mruknięciem i szczęśliwą minką. Korzystając z okazji, że się rozchmurzył, namydliłem go całego uważając, żeby piana nie dostała mu się do oczu. W sumie to nie była jego wina, że został przysłany właśnie mi. Nie mam prawda mieć do niego o to wyrzutów, a jedynie do debilnego nadawcy, który najwyraźniej pomylił adresy. Dopóki nie wyjaśnię całej sprawy, albo nie znajdę mu nowego, lepszego domu, muszę się nim zaopiekować. Trudno, takie życie. Potem to sobie jakoś odbiję. Wymuszę podwyżkę od szefa, obiję mordy członkom jakiegoś gangu albo przelecę kilka piersiastych laseczek. Przy czym trzecia opcja przemawia do mnie najbardziej.
Kiedy Kise zajęty był maltretowaniem kurków od kranu mogłem w spokoju się umyć i jeszcze chwilkę poleżeć w chłodnawej wodzie, próbując się odprężyć. Niezbyt mi to wychodziło, bo gówniarz przy tej zabawie był cholernie głośny. Nawet zaryzykowałbym stwierdzeniem, że te hałasy obudziłyby trupa. Ledwo udało mi się powstrzymać, żeby go nie kopnąć albo utopić. Ale jako, że wyglądał w połowie jak zwierzak, a ja brzydziłem się przemocą wobec nich, to dałem za wygraną. Wylazłem z wanny, wytarłem dokładnie i założyłem świeże bokserki i jakiś porozciągany, czerwony t – shirt.
- No, młody, wyskakuj – oznajmiłem, kiedy usłyszałem jak kicha.
Zadowolony, wyciągnął łapki, pozwalając się od razu opatulić puchatym ręcznikiem. Ku mojemu zdziwieniu, nie potrzebował w ogóle pomocy i sam zaczął robić porządek z przemoczonym ogonem i resztą ciała. Gorzej było, kiedy próbowałem mu umyć zęby. Najwyraźniej miętowa pasta nie za bardzo mu smakowała, ale koniec końców jakoś mi na to pozwolił. I przy okazji ugryzł lekko w nadgarstek za co dostał pstryczka w czoło. Złapał się za nie, cicho piszcząc i zerknął na mnie z żalem. Nie ma mowy. Nie dam się nabrać dwa razy na tą samą sztuczkę.
- Daj sobie spokój, to już nie zadziała – pogłaskałem go po nadal wilgotnych kosmykach.
Kiedy pomagałem mu wciągnąć na siebie białą koszulę, odkryłem bardzo ważny fakt, a mianowicie że muszę mu skombinować jakieś inne ubrania. Przecież nie będzie cały czas łaził w jednej rzeczy, nie wspominając już o tym, że robiło się coraz zimniej. Cholera, tylko że jest strasznie mały i żeby coś na niego pasowało to pewnie będę musiał wybierać ciuchy z działu dziecięcego. Już widzę rozczulone spojrzenia tych wszystkich pojebanych bab, kiedy będę kupował dla niego gacie albo inne gówno. Boże, widzisz, a nie grzmisz. Umrę tam śmiercią tragiczną, albo wcześniej jebnie mnie kurwica. Obie opcje nie napawają mnie zbytnim optymizmem. Przynajmniej dobrze, że jutro idę do pracy dopiero na nocną zmianę to będę się mógł nim trochę zająć.
Z cierpiętniczym westchnieniem, wziąłem gówniarza na ręce i zaniosłem do sypialni. Niestety będę musiał pozwolić mu na leżenie ze mną w jednym łóżku, bo wolę go mieć cały czas na oku. Nie wiadomo co mógłby mi zmajstrować, gdyby nagle obudził się w środku nocy, a nie jestem aż takim chujem, żeby kazać mu drzemać na podłodze.
- Kyu...! – pisnął desperacko, kiedy odczepiłem jego ręce od swojej bluzki i posadziłem na chłodnej pościeli.
- Jezu, no zaraz – warknąłem, nurkując pod kołdrę i kładąc go obok siebie.
Z zadowoleniem znów objął moje ramię i zaczął mruczeć. Jak flirt do rybek. Na początku myślałem, że nie zasnę szczególnie kiedy po jakichś piętnastu minutach ten głupi futrzak leżał już całkiem rozwalony na moim torsie. Jednak im dłużej wsłuchiwałem się w jego spokojny oddech i cichutkie chrapanie tym szybciej stawałem się coraz bardziej zmęczony. Nawet nie zauważyłem kiedy do końca dałem się ponieść tym niecodziennym dźwiękom i odpłynąłem.
