UWAGA! Autorką opowiadania jest Wizards-Pupil , ja tylko tłumaczę na Polski. :)

Jest to moje pierwsze przetłumaczone opowiadanie, więc piszcie co o nim myślicie! ;) Miłej lektury!

Rozdział 1.

Biegłam korytarzami tak dobrze znanego mi zamku w kierunku tajnych przejść. Pomimo stałych rozbłysków zaklęć naokoło mnie, najbardziej rozpraszały mnie krzyki ludzi uderzonych przez zaklęcia, których mijałam kierując się do celu. Podbiegałam do kogo tylko mogłam, leczyłam te rany, które mogłam, wypowiadałam zaklęcia kiedy mogłam i pocieszałam gdy nie mogłam zrobić nic innego. Ale teraz musiałam dobiec do przejść. Kingsley powiedział mi, że Fred i George ich bronią i potrzebują dodatkowej pomocy. Po rozpoczęciu bitwy zgubiłam gdzieś Rona i Harry'ego i bardzo chciałam ich znaleźć, ale teraz byłam szczęśliwa, że wiedziałam gdzie znajduje się którekolwiek z moich przyjaciół.

W lewo, teraz musiałam skręcić w lewo.

Korytarze zdawały się nie miec końca i wydawały mi się zupełnie inne niż kiedyś. Gruz przesłonił komnatę, zmuszając mnie do zmiany kierunku, zaczynałam czuć się zdezorientowana i ten fakt mnie przerażał. Przede wszystkim musiałam zachować spokój.

Biegłam przez komnaty krzycząc ze strachu, kiedy strumień zielonego, oślepiającego swiatła przeleciał tuż obok mnie przypalając lekko moje włosy. Przylgnęłam do ściany, kiedy w końcu usłyszałam dwa znajome głosy.

"Czy wspominałem już, że rezygnuję, panie ministrze?" dotarł do mnie głos Percy'ego, który musiał być gdzieś za rogiem. Odwróciłam głowę i rzuciłam zaklęcie na ścigającego mnie śmierciożercę. Moje zaklęcie znikające uderzyło w jego maskę i rozpoznałam twarz Dołochowa. Skręciłam w pośpiechu za róg i łapiąc oddech posłałam kolejną śmiercionośną kltwę. Fred i Percy bronili kupki gruzu, która musiała być kiedyś przejściem. Fred zaśmiał się z komentarza Percy'ego.

"Chyba żartujesz Percy!" krzyknął. Odwróciłam się i znowu stanęłam do pojedynku z Dołochowem. Byłam szczęśliwa, że w końcu znalazłam kogoś z moich przyjaciół i chciałam się upewnić, że Dołochow nie dopadnie żadnego z nich.

"Ty naprawde żartujesz, Percy... Nie pamiętam kiedy ostatnio żartowałeś odkad-" Powietrze za mną eksplodowało odrzucając mnie i Dołochowa do przodu. Wzięłam głęboki oddech, przepełnionego pyłem powietrza i moje serce zamarło z przerażenia.

Ktoś krzyknął.

"Fred! Nie!"

Strach wypełnił mnie kiedy zauważyłam, że sciana musiała uderzyć Freda. Wstałam na trzęsące się nogi, a mój krzyk dołączył do pozostałych. "Fred!" wrzasnęłam, chwytając moją różdżkę w złości i bólu i rzuciłam zaklęcie na Dołochowa z większą mocą i siłą niż kiedy kolwiek wcześniej w moim życiu. Odleciał do tyłu nieprzytomny i uderzył w ścianę. Na szczęście, bo ja już biegłam w stronę Freda. Leżał skulony na podłodze, otoczony przez skały i piach. Był cały połamany i okropnie krwawił w wielu miejscach, a jego oczy zaszły mgłą. Biegłam szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej, wciąż krzycząc imie Freda zbliżając się do nich. Percy siedział obok niego, wciąż krzycząc jego imię, odsuwając skały jak najdalej od jego ciała. Wślizgnęłam się obok niego i złapałam Freda za nadgarstek, szukając pulsu, nie dopuszczając do siebie myśli że Fred mógłby być pojawił się obok mnie chwytając Freda i płacząc nad jego połamanym ciałem. Chwyciłam nadgarstek jeszcze mocniej, modląc się do wszystkich bogów, których znałam żeby tylko był żywy.

Nic nie czułam, nie wyczuwałam pulsu. Łzy wypełniły moje oczy, i wtedy, go wyczułam, a potem jeszcze raz, i jeszcze. Fred jeszcze żył! Ale ledwo, a puls był coraz słabszy.

Nie! Nie mogłam stracić nikogo więcej, nie kolejnego przyjaciela. Nie po tym wszystkim co się dzisiaj wydarzyło, nie po tych wszystkich, którym nie byłam w stanie pomóc. Chwyciłam mocno moją różdżkę i popatrzyłam na wciąż uśmiechniętą twarz Freda. Był moją rodziną, kimś jak starszy brat, którego nigdy nie miałam. On i George byli najweselszymi ludźmi jakich znałam, i wprowadzali więcej uśmiechu do tego ponurego świata niż ktokolwiek inny. Nie mogłam pozwolić mu umrzeć. Jak oszalała zaczęłam wymawiać wszystkie zaklęcia, które znałam, ale wciąż nie widać było żadnego efektu.Mówiłam coraz szybciej, walcząc by jego serce biło dalej.

Gdzieś z daleka usłyszałam jęk nieszczęścia jakiego nigdy nie słyszałam. Odwróciłam się od Freda i zobaczyłam George'a biegnącego w naszą stronę. Jego oczy płonęły, a twarz była tak bardzo wykrzywiona z bólu, że zastanawiałam się jakim cudem był w stanie dalej się poruszać. Oddychał ciężko, wyglądało to tak jakby każdy odech był w rzeczywistości cichym szlochem. Krzyczał do brata, biegnąc do nas, a jego głos ranił jak nóż, który z każdym jego słowem wbijał się w moje serce.

Wzięłam oddech i skierowałam oczy z George'a, na niebieskie oczy Freda. Jego puls był coraz słabszy; już nie da rady dłużej.

Niech to! Jestem najmądrzejszą czarownicą mojego wieku; musiałam wiedziec jak mogę go ocalić!

Moment... Czy to może zadziałać? To może być bardzo niebezpieczne, i może kosztować życie nas oboje... Ale jaki miałam wybór? On już umierał, a to mogło zadziałać.

Chwyciłam moją różdżkę, wdzięczna, że wreszcie dostałam ją z powrotem od Harry'ego, kiedy wymamrotałam starożytne, zakazane zaklęcie.

"Ago Redimio."

Poczułam szarpnięcie w klatce piersiowej i wszystko pociemniało. Świat zawirował wokół mnie i poczułam, że upadam na ciało Freda. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałam, zanim straciłam świadomość był zdecydowanie silniejszy puls Freda pomiędzy moimi palcami.