Ten skromy kawałek tekstu, to prolog czegoś dłuższego. Wrzucam go z nadzieję, że komuś przypadnie do gustu, na tyle, by siegnąć po pierwszy rozdział, który mam nadzieję pojawi się wkrótce.

Prolog

Na początku była nicość. Bez barw, kształtów, skradanych w ciemnych zakątkach pocałunków. Potem, potem nadeszło to, co dobre, a wraz z nim to, co złe. Nierozerwalna para. Walka dobra ze złem przybierała różne formy. Czasem były to krwawe walki, kiedy indziej zło przybierało bardziej skomplikowaną maskę.

Ta historia nie ma szczęśliwego zakończenia. Wyplute z krwią zęby nie zostaną zapomniane.

A my pamiętamy. Jesteśmy wśród was, tak jak byliśmy zawsze.

Spoglądamy na wasz żałosny świat, licząc na pojawienie się Wybrańca.

Tego, który dostąpi zaszczytu ujrzenia naszego oblicza.

Krew, pragniemy krwi. Czekamy na tego, który będzie w stanie nam ją dać.

Rok 2001

Kiedyś wszystko było kolorową paletą barw. Teraz otacza mnie szarość. Gdy cofam się myślami wstecz, to dementorzy zawsze wywoływali we mnie największy strach. Teraz wiem, że to nie oni są tymi, którzy sprowadzają na nas największą zgubę. Robi to samotność.

Czasem. Nie wiem, jak często [dni i miesiące od dawna zlewają mi się w jedną bezbarwną masę], odwiedza mnie Lucjusz. Wita mnie wyniosłym skinięciem głowy, a potem milczy w bezruchu. Z jego oczu biję wdzięczność. Irracjonalnie, to ona wzbudza w moim sercu największy ból. Jego wdzięczność nierozerwalnie wiąże się z moim cierpieniem.

Gdy tu trafiłem, budząc się naiwnie sądziłem, że może to właśnie ten dzień, w którym pasy z moich rąk zostaną usunięte. Jak gdyby nigdy nic, wstanę z łóżka i powolnym krokiem udam się w stronę wyjścia. Rzeczywistość brutalnie sprowadziła mnie na ziemię. Dzień, w którym stąd wyjdę, będzie dniem mojej śmierci. W snach widzę siebie w białej, marmurowej trumnie, chowanego w rodzimym grobowcu. Te nocne obrazy niosą ze sobą silniejszego ukojenie, niż wszystkie eliksiry, którymi witają mnie tutejsi pracownicy.

Z nadejściem poranka jego twarz przynosi kolejne porcję bólu. Podobnie jak setki innych, mija kolejny dzień. Powoli zamykam powieki, wsłuchując się w spokojny oddech osoby leżącej tuż obok.

A my czekamy. Ocieramy twoją krew.

Milczymy.

Słuchamy.

Szepcemy, czekając na twój gest.