Tłumaczenie jednego z moich najukochańszych fików. Czytałam go wielokrotnie i w końcu postanowiłam przetłumaczyć. Autorka wyraża zgodę na tłumaczenia na swojej stronie. Fanfik będzie się ukazywał w częściach podzielonych dla wygody przez mnie, gdyż jako oryginał jest całością. Miłego czytania. Możecie komentować. Naprawdę. ;)


Ulica Śmiertelnego Nokturnu była wystarczająco podejrzana za dnia, ale nocą wyglądała naprawdę osobliwie. To była część Czarodziejskiego Świata, na którą nikt nie chciał patrzeć ani o niej myśleć. Przyciągała margines społeczny, jak i tych, których magiczny świat porzucił. Kończyły tu zagubione sieroty, charłaki, które nie poradziły sobie w świecie mugoli, prostytutki, kontrabandy dealerów, złodzieje, mordercy, gwałciciele… lista była nieskończona. Niektórzy byli łowcami, ale większość stanowiła zwierzynę.

To były ulice, po których chodził auror Harry Potter, kawałek Czarodziejskiego Świata, który usiłował uczynić trochę bezpieczniejszym dla wszystkich.

Zaledwie kilkaset jardów od swoich błyszczących sąsiadów na ulicy Pokątnej, wszystkie tutejsze sklepy miały obskurny wygląd. Okna były brudne i ciężko coś przez nie zobaczyć. Nigdy nie były czyszczone, bo nie jest to miejsce, w którym ktokolwiek chciałby zostać ujrzanym.

Śmieci, nieczystości, brud i sadza pokrywały ulice pomiędzy sklepami. Ciężko było sobie wyobrazić mniej zachęcające miejsce.

Zwłoki spoglądające bez mrugania w zaśnieżone nocne niebo nie poprawiały atmosfery. Para wznosiła się ponad straszliwą lśniącą ranę ciętą, znajdującej się tam, gdzie kiedyś było gardło kobiety. Mord miał miejsce niedawno, o czym świadczył zapadły ślad krwi w świeżym śniegu, który opadł wokół jej kręconych blond włosów. Trzymając różdżkę ciasno w zaciśniętej dłoni, Harry Potter mrugnął, strzepując padający śnieg z oczu, patrząc na nędzne resztki charłaczki prostytutki. Widział jak pracowała na ulicach. Wydawało mu się, że nazywała się Ella albo Ellie.

Ten dupek wciąż musiał być blisko. Jeszcze była ciepła. Gdy wampir nasycił się tak bardzo, to nie mógł uprawiać magii. Była szansa, że dostanie tego gnoja tej nocy.

Harry wiedział, że powinien wrócić i dać znać co znalazł w kwaterze głównej i co miał zamiar zrobić, ale każde opóźnienie mogło stanowić różnicę między aresztowaniem tego potwora, a zajęciem się kolejnymi zwłokami jutrzejszej nocy – tak jak każdej innej przez ostatnie dwanaście dni. Znajdowali trupy co noc od prawie dwóch tygodni, jednak zagubione dusze, jak ta połamana lalka u jego stóp, wciąż pracowały na ulicach.

Pochylił się aby spojrzeć z bliska na zlane krwią ciało. Jej prawa dłoń była ściśnięta w pięść, tak jakby trzymała coś kurczowo. Przenosząc różdżkę na chwilę do ust, rozsunął jej palce, starając się nie zwrócić obiadu, podczas gdy krew z jej rąk plamiła jego własne. Jej pięść nie otworzyła się łatwo, ale gdy tego dokonał, ujrzał kilka czarnych włosów na dłoni.

Sukces. Szybko wyjął różdżkę spomiędzy zębów i rzucił zaklęcie śledzące na włosy. Za ostatnimi trzema razami, gdy tego próbował, morderca był już za daleko by zaklęcie mogło zadziałać. Pewna bliskość była niezbędna by czary śledzące trafiły w cel. Gdy został on ustalony, osoba rzucająca mogła podążać za zdobyczą z jednego końca planety na drugi, ale tylko jeśli osoba szukana była w bliskiej odległości, gdy zainicjował zaklęcie. Dziś miał szczęście. Jego różdżka drgnęła ku północy, z dala o ulicy Pokątnej, w dół, w kierunku równie plugawej uliczki Oko Traszki.

Harry wyprostował się i pospieszył w kierunku zacienionej alejki. Skorodowana żelazna brama wejściowa była niezamknięta i zwisała. Rozważał użycie różdżki do rozświetlenia okolicy, jednak zdecydował, że to podkreśliło by jego pozycję o wiele lepiej, niż jego ofiary.

Wślizgnął się przez bramę i przycisnął plecy do najbliższej ściany. Jako zabezpieczenie wyciągnął dwunastocalowy drewniany kołek, który nosił w specjalnej kieszeni swoich szat przez ostatnie dwa tygodnie. Z różdżką w prawej dłoni i kołkiem w lewej obejrzał teren pomiędzy dwoma brudnymi budynkami z cegły.

Świeży śnieg był pełen śladów stóp rożnego rozmiaru, rozchodzących się w wielu kierunkach.

Po obu stronach uliczki stały kosze na śmieci. Koło budynków z jego lewej strony leżały sterty pudeł wyższe niż on sam ; po prawej stronie stosy gazet, które wyglądały równie źle. Każda z możliwości zapewniała wystarczającą kryjówkę uciekinierowi i widział ciemną szczelinę z prawej, która mogła być kolejną drogą. Uliczki Śmiertelnego Nokturnu i jego tylne zaułki były labiryntami nie naniesionymi na mapę, nienaznaczalnymi przecznicami i przejściami mającym kilka wieków. Tak samo jak okoliczne kamienice, były domem dla wielu mieszkańców z marginesu Czarodziejskiego Świata.

Harry sprawdził różdżkę. Zaklęcie śledzące wciąż poganiało go do przodu. W prawo, w kierunku wejścia do złowieszczego tylnego zaułku, oczywiście.

Biorąc głęboki wdech, ruszył poprzez cienką powłokę śniegu, pokrywającą obsypany śmieciami bruk. Wiedział, że nie wydawał prawie żadnego dźwięku, ale bycie prawie bezgłośnym nie było wystarczające, nie, gdy ściągało się wampira. Stworzenie, którego szukał, miało spotęgowane zmysły i najprawdopodobniej mogło usłyszeć jego pompujące krew serce i biorące wdech płuca z miejsca, w którym stał. Wampir mógł bez wątpienia wyczuć nawet zapach krwi prostytutki na jego dłoni i pot zraszający jego czoło.

Wiedząc, że tego typu rozważania nie były w stanie mu pomóc w żaden sposób, skierował swą drgającą różdżkę w kierunku szczeliny między budynkami. Nie miał ochoty iść za pijącym krew potworem w nieznaną tylną alejkę, ale inną opcją było zgubienie go.

Żaden wybór. Musiał za nim pójść.

Śnieg zaczął padać mocniej, gdy wsunął się za wieżę ze śmieci, w kierunku wejścia do uliczki.

Jego wzrok prześlizgnął się po atramentowym cieniu w szparze pomiędzy ceglanymi budynkami. Miała zaledwie trzy stopy szerokości. Nie da mu to wystarczająco dużego pola manewru.

Ruszył do przodu. Jego drgająca do tej pory różdżka zamarła, po czym zaczęła drgać w innym kierunku.

Co do…?

Błyskawiczny refleks, wyostrzony podczas wojny z Voldemortem spowodował, że obrócił się dookoła jeszcze zanim zorientował się, co robi. Ciemna sylwetka w falującym płaszczu spadła z góry niczym Norweski Smok Kolczasty i wydawała się być równie niepowstrzymana.

Miał wrażenie, że stworzenie było płci męskiej, z dziwnie czerstwą skórą, okrągłą, arogancką i arystokratyczną twarzą i palącymi czerwonymi oczami, w które, jak Harry wiedział, nie należało spoglądać. Jego wzrok skupił się na trochę bezpieczniejszym widoku porcelanowo białych kłów wystających z jego pełnych, mocno czerwonych ust.

Wampir był nad nim, sycząc jak demon. Fizyczna siła stworzenia była przerażająca. Wampir podniósł Harry'ego do góry i machnął nim dookoła, jakby był dzieckiem, zamiast ważącym 65 kg, dorosłym mężczyzną.

Harry chrząknął gdy jego plecy uderzyły w ceglaną ścianę, chwilowo ogłuszony, gdy stracił oddech. W jakiś sposób dał radę utrzymać zarówno różdżkę, jak i kołek. Pełne szponów dłonie trzymały go przyciśniętego do elewacji. Otworzył szeroko oczy, gdy ciemna, kudłata głowa pochyliła się do jego gardła. Szczęki wampira były otwarte i przypominały paszczę lwa. Jego oddech był cuchnący, śmierdział krwią i śmiercią.

- Expellicorpus! - krzyknął szybko, wykorzystując tę samą czystą moc, która pokonała Voldemorta, gdy miał siedemnaście lat, do zdmuchnięcia wampira na przeciwległą ścianę. Uderzył w cegły nawet mocniej niż on sam. Chwilowo oszołomione, mroczne stworzenie runęło na pokryty śmieciami i śniegiem bruk.

Harry podbiegł to pokonanego przeciwnika. Nie zatrzymując się by pomyśleć, popchnął wampira na plecy. Wciąż trzymał w śmiertelnym uścisku kołek. Uniósł go nad głowę i zanurzył w lewym boku istoty.

Oczy wampira otworzyły się gdy palik rozpłatał jego pierś.

Krew spryskała ręce i twarz Harry'ego, gdy drewniany kołek naruszał ciało potwora.

Drgnął na dźwięk mrożącego krew w żyłach krzyku i nienaturalnie chłodnego dotyku krwi. Szponiaste dłonie zacisnęły się z tą samą nieludzką siłą, usiłując wyjąć narzędzie.

Harry ze zgrozą zdał sobie sprawę, że jego ręce przegrywają z przeważającą siłą potwora. Z charkotem pochylił się do przodu i naparł całym sobą na swoje dłonie, naciskając jak najmocniej mógł. To wciąż nie wystarczało. Moc wampira była zatrważająca ; nawet ograniczony skurczoną pozycją był bardzo blisko odepchnięcia Harry'ego.

Szybko myśląc, Harry wymruczał zaklęcie, które spowodowało, że jego ciało stało się trzy razy cięższe. Przez sekundę wydawało się, że nawet to nie pomoże, ale właśnie wtedy kołek zmiażdżył resztę ciała, w końcu przeszywając serce wampira.

Czas stanął w miejscu. Błyszczące oczy stworzenia rozszerzyły się, pełne niedowierzania, a potem… zaszła straszliwa przemiana. Ciało wampira wydawało się kurczyć w sobie, ciemniejąc w szary, nagrobny kolor. Potem pojawiły się rysy na zwiędłej skórze i skruszyła się ona tak jak u profesora Quirrella na pierwszym roku, gdy Harry go dotknął. Wszystko, co zostało po tej metamorfozie to drogie szaty wampira, jego czerwona, podbita satyną peleryna, różdżka i drewniany kołek Harry'ego.

Gdy tak patrzył, wiatr poruszył resztkami tego, co kiedyś było człowiekiem. Poczuł w środku dziwną pustkę. Zanim wiatr zdążył porwać jego dowody, rzucił zaklęcie konserwujące na szczątki wampira, jego pokryte krwią ubrania, pelerynę i zabarwiony drewniany palik. Zaklęcie konserwujące utrzyma dowody w idealnym stanie zanim zostawi je w Ministerstwie Magii, w Śledczym Laboratorium Magicznym.

Pocił się i oddychał ciężko z powodu dużego wysiłku fizycznego, ale w środku, tam gdzie powinna znajdować się reakcja na zabicie kogoś, była jedynie zdrętwiała, otwarta pustka.

Starał się nie myśleć o tym, ale w chwilach takich jak ta, nie mógł nie zastanawiać się, czy te cholerne gazety brukowe miały rację, czy może był tylko maszyną do zabijania, która pewnego dnia obróci się przeciwko społeczeństwu, które ją ukształtowało. Był jak ci legendarni mugolscy Mounties *. Zawsze zdobywał swojego mężczyznę, ale zwykle kończył on martwy.

Martwy jak Hermiona. Martwy jak Ron. Martwy jak Syriusz. Martwy jak Remus. Martwy jak Albus. Martwy jak każdy, kogo kiedykolwiek dotknął albo kochał. Martwy, martwy, martwy.

Wyczuwając niebezpieczeństwo, wyrwał się z tych myśli.

Miał tylko pracę i w niej dawał z siebie wszystko. Właśnie dlatego wskaźnik jego sukcesów był tak wysoki. Nigdy nie aranżował wydarzeń w taki sposób, by niegodziwiec, którego ścigał, umarł. Po prostu wybierał takie zadania, które wymagały od niego, by się bronił i był w tym przerażająco dobry.

Ze znużonym westchnięciem, Harry schował swoją różdżkę do kieszeni. Zanurzył dłonie w zbierającym się śniegu i oczyścił je z krwi na tyle, na ile się dało. Mógł użyć zaklęcia, ale potrzebował poczuć coś, nawet jeśli było to tylko lodowate zimno śniegu. Gdy mężczyzna zabił kogoś, powinien jakoś zareagować. Powinno boleć. Ale jedyne co odczuł, to ulga, że nie będzie już więcej zabitych niewinnych.

Podniósł dłoń pełną śniegu do twarzy, starł nim, miał nadzieję, większość ze spryskanego krwią oblicza i wytarł je w szkarłatną szatę Aurora. Zostawiło to nawet gorsze brązowe ślady na przodzie niż walka i wbicie kołka, ale nic nie można było na to poradzić.

Drżał od oblewającego go potu, który już wysychał i od kontaktu ze śniegiem. Zmniejszył wszystko do rozmiarów znaczka pocztowego i włożył szczątki do kieszeni. Potem wstał i wrócił do lombardu, pod którym zostawił ostatnią z ofiar wampira.

Wciąż roztrzęsiony po walce, przeklął, gdy ujrzał tylko ślad krwi w miejscu, gdzie zostawił martwą kobietę. Z powodu pośpiechu w złapaniu mordercy Ellie, zapomniał zabezpieczyć miejsce zbrodni. Ciało zniknęło.

Harry zbadał śnieg na kamiennym bruku, usiłując dostrzec, gdzie mogli ją zaciągnąć, ale zobaczył tylko ślady stóp. Ktokolwiek ją zabrał, prawdopodobnie dokonał tego dzięki lewitacji. Jej szczątki mogły zostać już sprzedane nekromancie lub dusić się w tuzinie garnków, w gulaszu.

Szef Parker będzie wściekły.

Myśląc, że może będzie w stanie odratować coś z tego bałaganu, odwrócił się by zacząć, bez wątpienia, bezowocne poszukiwania ciała prostytutki.


Nie zaskoczyło go to, że niczego nie znalazł. Była prawie północ, gdy wszedł do budynku Ministerstwa Magii przez budkę telefoniczną. Był mokry i zmarznięty do kości. Zbyt zmęczony swoimi bezowocnymi poszukiwaniami, by zmienić szaty, rzucił glamour na siebie, więc wydawały się czyste.

Statuy w holu zostały naprawione dawno temu i nie pokazywały śladu bitwy, która miała miejsce prawie piętnaście lat temu. Minął je bez patrzenia, zmierzając na dziewiąte piętro przez zepsutą windę, gdzie znajdowała się Sekcja Czarnej Magii.

Była dziwnym połączeniem biura i posterunku policji. Z tyłu budynku, po stronie bez okien, trzy piętra powyżej, znajdowały się cele dla zatrzymanych, jednak ta część, gdzie stacjonowali Aurorzy, była mieszaniną biurek, miejsc do zrobienia herbaty i półek magazynowych.

Nawet o północy w śnieżną styczniową noc, w Sekcji Czarnej Magii ktoś był, aczkolwiek tylko jeden samotny Auror.

- Cześć Harry. - Sam Edgeware spojrzał znad biurka stojącego w pobliżu szklanych drzwi wejściowych i przywitał go, gdy wszedł. Radosny rudzielec wyglądał nawet młodziej niż on. Za każdym razem, gdy widział mocny kolor włosów Sama i jego piegi, nie mógł nie myśleć o Ronie.

- Bogowie, wyglądasz na wykończonego. Ciężka noc?

- Można tak powiedzieć. - Harry posłał mu zmęczony uśmiech. Pomimo tego, że wszyscy z którymi pracował szanowali go, Sam był jednym z nielicznych, którzy nie traktowali go jak gwiazdę filmową albo rozgrzaną butelkę nitrogliceryny.

- Ulży ci, gdy usłyszysz, że złapaliśmy tego pijącego krew drania.

- Co? - zamarł.

- Używaliśmy tego nowego wykrywającego kły czujnika podczas patrolowania tłumów na Ulicy Pokątnej i Nokturnie. Lewis złapał tego skurwysyna koło dziewiątej dziś wieczorem. Mamy go w celi. - Sam złożył raport, nalewając sobie herbaty do kubka, z parującego czajnika na biurku.

- Ten demon pytał o ciebie.

Zbyt rozproszony dziwacznym komunikatem, spytał:

- Pytał o mnie? Kto to jest? - zamiast powiedzieć Samowi, że znalazł i zabił potwora, którego ścigali.

Drzwi do toalety po ich lewej otworzyły się. Abu Choppe, szczupły, ciemnoskóry, urodzony w rodzinie mugoli Auror, zatrzymał się w drodze z toalety, gdy usłyszał ich rozmowę.

- Możesz nie wiedzieć kogo zamknęliśmy w celi, ale ten wampir wie kim jesteś. Powiedział szefowi Parkerowi, że się znacie i że ma pilną informację, którą musi ci przekazać. To jedyny powód dla którego nie pozbyliśmy się go jeszcze.

Ta noc stawała się coraz dziwniejsza.

- Znasz wampira Harry? - spytał Sam.

- Z tego co wiem, to nie - odparł Harry.

- To był pewnie tylko podstęp, żeby kupić sobie więcej czasu – stwierdził Choppe cynicznie. - Każdy wie kim jest Wybawca Magicznego Świata.

- Kto to? - spytał Harry.

- Nie podał swojego imienia – odparł Choppe. - Powiedział, że będzie rozmawiał tylko z tobą. Mamy jego różdżkę, ale ten cholerny wydział śledzący jest zamknięty do 7. Wiesz, że działają według czasu funkcjonowania Gringotta. Sprawdzimy jego dane osobowe rano, zanim wyślemy go na dół, do zutylizowania. Parker orzekł, że przytrzymają tu wampira, dopóki z nim nie porozmawiasz, jako uprzejmość w stosunku do ciebie.

- Gdzie jest Szef? - spytał Harry, nie ciesząc się z raportu, który będzie musiał złożyć na temat zgubienia ciała ostatniej z ofiar wampira na rzecz ghuli żyjących na Nokturnie.

- Właśnie się z nim minąłeś. Przerwa na jedzenie – zameldował Sam. - Powinien wrócić w ciągu godziny.

- Czy wydział Kryminalny jest wciąż otwarty?

Sam przytaknął.

- Tak, a dlaczego pytasz?

Wiedział, że nie należało próbować opisywać swojej nocy Choppe'mu, który puściłby w obieg tę zawstydzającą historię w czasie krótszym, niż eksplozja jednego z eliksirów Neville'a, więc wymigał się z odpowiedzi:

- Mam kilka rzeczy, które muszę sprawdzić.

- Ach. Masz zamiar przeprowadzić wywiad z wampirem ** zanim odwiedzisz Kryminalnych? - spytał Sam bez uśmiechu.

Choppe zarechotał na niezamierzenie dwuznaczną uwagę czarodzieja czystej krwi.

- No co? - Sam domagał się wyjaśnienia od śmiejącego się współpracownika.

Na ustach Harry'ego pojawił się niewielki uśmiech, skinął na Sama, gdy Choppe powiedział:

- Zajęło by zbyt długo, by ci to wytłumaczyć.

Harry zastanowił się nad zmianą poplamionych krwią szat zanim zrobi cokolwiek innego, tak że mógłby zrezygnować z czaru glamour, ale zdecydował, że to może poczekać. Zajrzy do więźnia, zaniesie dowody do Śledczych, wyzna Szefowi, że schrzanił sprawę i pójdzie do domu. Jego zmiana skończyła się kilka godzin temu. Papierkowa robota mogła zaczekać do rana.

Zostawiając Sama wciąż usiłującego przekonać Choppe'a do wyjaśnienia żartu, znużony Harry poszedł przez puste sale z zamkniętymi biurami i drzwiami do laboratoriów, w kierunku cel dla zatrzymanych.

James Griffin, silny, brązowooki brunet, miał dziś zmianę przy pilnowaniu. Griffin siedział za wielkim dębowym biurkiem, które górowało nad szeregiem zamkniętych żelaznych drzwi do cel.

- Cześć Harry!

Usiłując ignorować ton uwielbienia dla bohatera, także się przywitał:

- Cześć Jim.

W przeciwieństwie do Sama, Jim nie skomentował jego posiniaczonego wyglądu. Harry mógłby najprawdopodobniej nosić swoje poplamione krwią szaty bez glamour i wciąż otrzymać tą samą reakcję.

- Sam Edgeware powiedział, że jest tu ktoś, kto twierdzi, że mnie zna? - spytał.

- Tak, ten, emm, wampir. Lewis chciał go posłać prosto do utylizacji, ale Parker pomyślał, że może lepiej, abyś z nim najpierw porozmawiał, na wszelki wypadek, gdyby to był jeden z twoich informatorów. Chcesz się z nim zobaczyć?

- Nie, przyszedłem tutaj tylko podziwiać obraz. – Gdy zobaczył dezorientację na nudnej twarzy Griffina, odparł ostro, niczym zadzierający nosa Malfoy:

- Oczywiście, że chce się z nim zobaczyć.

Sam albo Choppe powiedzieliby mu, żeby się wypchał takim zachowaniem, ale Grifiin pobladł i wydukał:

- Pewnie Harry. Nie ma problemu. On – jest w celi dziewiątej. Czy… chcesz żebym poszedł z tobą?

Mężczyzna wyglądał, jakby zaraz miał się zmoczyć na samą myśl o byciu w jednym pokoju z wampirem, nawet jeśli to pomieszczenie było specjalnie zabezpieczone, by zablokować użycie różdżek i magii w środku.

Jednak Harry myślał, że rozumie strach Griffina. Czuł wampirzą moc na sobie już raz tej nocy. Wiedział, że nie potrzebowali magii by zabić większość mężczyzn. Cholera, z tego co wiedział, to ich moce mogły nie być ograniczone zabezpieczeniami przeciw standardowej magii. Merlin wiedział, że nie działały na jego własną bezróżdżkową magię.

To była informacja, którą pozostawił tylko dla siebie. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebował było rozdmuchanie plotek, które już teraz twierdziły, że jest następnym kandydatem na Czarnego Pana.

Zabezpieczenia cel działy w ten sposób, że rozpoznawały indywidualne magiczne sygnatury wszystkich Aurorów. Drzwi otworzyły się w ostatniej chwili, gdy Harry już myślał, że wejdzie prosto na nie.

Jak większość Czarodziejskiego Świata, cele były dość prymitywne w porównaniu do swoich mugolskich odpowiedników. Łóżko było kamienną półką wielkości trumny, częścią ściany. Materac był cienki i nie wyglądał na wygodny. Był tu tylko jeden koc, żadnej poduszki. Udogodnienia składały się z toalety i umywalki, obu dobrze widocznych z pokoju.

Jedyną rzeczą, która w Ministerstwie Magii odróżniała cele od lochów, było dobre oświetlenie. Światło świeciło nieubłagania na ponure otoczenie.

Harry nie wiedział czego oczekiwać, gdy drzwi do celi się otworzyły. Widok Severusa Snape'a siedzącego sztywno i w skupieniu na sienniku, był dosłownie ostatnią rzeczą, jakiej się spodzewał.

Zawahał się wchodząc. Harry był mgliście świadom zamykających się za nim drzwi, gdy patrzył w te czarne i nieprzeniknione oczy.

Nie widziała mężczyzny od dwunastu lat, odkąd opuścił Hogwart. Snape wydawał się być niezmieniony, właściwie taki sam, jak nauczyciel, który znęcał się nad nim przez siedem lat i ocalił jego życie więcej razy niż mógłby zliczyć. Długi nos Snape'a był wciąż za wielki na jego ziemistą twarz. Jego włosy do ramion ciągle wyglądały na tłustą, niemytą okropność. Poniżej szorstkiego białego kołnierzyka, charakterystyczną czarną koszulą z tuzinem guzików i czarnymi szatami, ciało Snape'a było tak samo chude jak tyczka, jak pamiętał. Najbardziej znajomą rzeczą z nich wszystkich była, oczywiście, skwaszona mina, która sprawiała, że jego nieatrakcyjna twarz stawała się prawdziwie swojska.

- Profesorze? - to słowo było bardziej westchnieniem niż pytaniem.

- Potter. - Snape kiwnął potwierdzająco głową

- To… musi być jakaś pomyłka. - Harry praktycznie się jąkał; był tak wytrącony z równowagi przez obecność Snape'a tutaj.

Wiedział, że jego koledzy Aurorzy nigdy nie zrobiliby mu takiego dowcipu, nawet gdyby w jakiś sposób przekonali do tego Snape'a. Ale przecież to nie mogła być prawda. Severus Snape, bohater dwóch wojen przeciw Voldemortowi, nie mógł być wampirem. Mężczyzna był nędznym draniem, ale nie pijącym krew mordercą.

- Niestety nie. Chociaż nigdy… nie polowałem na ludzi by przetrwać, wasz czujnik zareagował poprawnie – powiedział Snape tonem, który mógłby potwierdzać, że na zewnątrz śnieży.

Pamiętał ten głęboki wykształcony głos. Nawet kiedy nienawidził go w klasie, to uważał jego brzmienie za bogate i prawie hipnotyczne. Teraz, jako dorosły odczuwał je jako niemal… uwodzicielskie.

Harry otrząsnął się w duchu. To była część śmiertelnego wabienia wampirów – ich hipnotyczny głos.

- Jesteś wampirem? Naprawdę? - spytał znów, nie będąc w stanie zaakceptować prawdy, którą miał przed sobą.

- Dłużej, niż ty żyjesz. - odparł Snape.

- I chcesz mi wmówić, że nigdy nie karmiłeś się człowiekiem – przez trzydzieści lat? To niemożliwe – odpowiedział.

Nagle odczuł te wszystkie lata braku zaufania pomiędzy nimi. Gdy był młodszy nienawidził sadystycznego drania prawie tak mocno, jak Voldemorta, chociaż… z tego co wiedział, Snape nigdy go nie okłamał. Był jedynym dorosłym, o którym Harry mógł tak powiedzieć. Czuł się źle podejrzewając go o kłamstwo teraz.

- Tego nie powiedziałem. Stwierdziłem, że nigdy na żadnego nie polowałem. Nigdy nie wziąłem krwi siłą. To różnica.

- Chyba nie sugerujesz, że ktoś się zgłosił, by oddać ci krew? - spytał.

Jedyną osobą, która zdawała się być przyjazna w stosunku do zrzędliwego mistrza eliksirów, był Albus Dumbledore, ale on nie żył od ostatniej bitwy.

Gapił się na Snape'a. Straszny obraz zahipnotyzowanych uczniów Slytherinu, stojących w kolejce by nakarmić głowę swojego domu, pojawił się w jego umyśle.

Snape prychnął.

-Nie bądź śmieszny. Kto chciałby przekazać swoją krew by nakarmić… potwora? Płacę za to, oczywiście.

- Płacisz? - powtórzył bezmyślnie, zaczynając się czuć jak idiota.

- Potter, w obecnej sytuacji ta rozmowa ma mały związek z tematem. - powiedział Snape.

- Nie ma związku z tematem? Właśnie mi powiedziałeś, że jesteś wampirem od trzydziestu lat. Potrafię liczyć jak wiele… odżywiania się to za sobą pociąga. Jestem Aurorem. Moją praca jest chronienie ludzi – sprzeczał się.

- Ciężko mnie nazwać zagrożeniem dla ludzi w tej chwili. Nie ma żadnej tolerancji dla wampirów. Zdaje mi się, że zaplanowano dla mnie – jakie było to urocze wyrażenie, którego twoi koledzy użyli? Ach, tak – utylizację jutro rano.

Pierwszy cień strachu przemknął po drwiącej twarzy.

Harry zamarł. Z szoku prawie zapomniał o okolicznościach, w jakich się spotkali. Jego współpracownicy wierzyli, że Snape był demonem, który zamordował tą dwunastkę osób w morderczym szale.

Nawet gdyby udowodnił, że Snape nie popełnił tych brutalnych morderstw, to Snape miał rację. Nie było tolerancji dla wampirów. W momencie, gdy odkrywano ich naturę, były niszczone. Wilkołaki, choć często bano się ich i brzydzono, miały przyzwolenie na koegzystencję w Magicznym Świecie, bo pomimo tego, że ich schorzenie było straszliwe, to dało się je kontrolować. Tak długo jak wilkołak brał tojad żółty i był bezpiecznie zamknięty podczas pełni księżyca, nie stanowił zagrożenia dla społeczeństwa. Jednak wampir nie mógł przetrwać bez ludzkiej krwi. W swojej naturze byli drapieżnikami i zabójcami.

- Gdy byłem młody nienawidziłem cię, ale… nigdy mnie nie okłamałeś, nawet raz, odkąd pamiętam. Mówisz mi, że nigdy nie polowałeś na ludzi, nawet jeśli jesteś…

- Wampirem – Snape podpowiedział miękko.

- ...wampirem od ponad trzydziestu lat. Chcę wiedzieć jak się żywisz. To dla mnie ważne – powiedział.

Te ciemne oczy wpatrywały się w jego własne.

- Jeśli musisz wiedzieć, to podchodziłem do prostytutek i wyjaśniałem, że chcę czegoś, o czym wstydziłem się mówić oraz czego nie chciałem by zachowali w pamięci. Zapewniałem ich, że to, co mam na myśli nie zrobi im krzywdy ani nie zada bólu, ale że chciałbym usunąć ich wspomnienia, gdy skończymy, bo nie mogę sobie pozwolić na szantaż. Najwidoczniej to dość przyziemna prośba od klienta. Płaciłem im… nader dobrze za współpracę. Nikt nigdy nie został skrzywdzony ani… zakażony przez moje czyny.

- Więc nigdy nie wiedzieli, że karmią wampira – stwierdził.

- Nie. Wątpię, czy by się zgodzili, gdyby wiedzieli – powiedział Snape.

- Jak często… najmowałeś ich usługi? - Harry był zafascynowany tą całą sprawą.

- Dwa razy w miesiącu – odparł Snape.

- Ale…

- Istnieją eliksiry, które pozwalają mi przetrwać tak długo pomiędzy karmieniami. Nie są przyjemne i pozostawiają mnie w stanie niemal ciągłego głodu, ale… zawsze utrzymywałem kontrolę. Nikt inny niż ja nie cierpiał z powodu mojego… schorzenia – powiedział Snape.

Harry mu uwierzył. Gdyby ktokolwiek inny opowiedział mu taką historię, zbyłby ją jak większość protestów kryminalistów o niewinności, ale… Snape brzmiał jakby chciał ustalić fakty. Nie prosił o nic.

Nagle wszystkie nieprzyjemne aspekty charakteru Snape'a nabrały sensu. To brzmiało, jakby mężczyzna praktycznie głodził się na śmierć pomiędzy żywieniami. Ból musiał być intensywny. Czy należało się dziwić, że Snape miał takie złe usposobienie przez cały czas?

- Czy profesor Dumbledore wiedział o tobie? - zapytał.

- Tak, Minerva też wie. Wiem, że to wydaje się być niedorzeczne, ale nigdy nie stanowiłem zagrożenia dla uczniów.

Dwójka ludzi, których szanował przez większość swojego życia, wiedziała o Snape'ie i zachowała jego sekret. W ten sam sposób, co tajemnicę Remusa.

Przypominając sobie, że Snape poprosił o rozmowę, spytał:

- Dlaczego chciałeś mnie widzieć?

- Mam do ciebie prośbę – odparł Snape sztywno.

Zakłopotanie skręcające jego wnętrzności musiało odbić się w wyrazie jego twarzy, bo Snape dodał szybko:

- Rozumiem, że nie ma tolerancji dla mojego gatunku. Nie proszę cię o… kompromitowanie się do tego stopnia.

W jakiś sposób to sprawiło, że poczuł się jeszcze gorzej, niż jeśli Snape poprosiłby go o pomoc w ucieczce, nie żeby to było możliwe. Cele w Ministerstwie Magii nie były Azkabanem, ale były zabezpieczone jak tylko się dało poza tymi ponurymi ścianami.

- Czego więc chcesz? - zapytał Harry.

- Rozumiem, że jeszcze nie zostałem zidentyfikowany – powiedział Snape pytającym tonem.

- To prawda. Sprawdzą twoją różdżkę rano, gdy departament identyfikacyjny zostanie otworzony – stwierdził Harry. - Jak to możliwe, że nikt cię nie rozpoznał? Walczyłeś w obu wojnach i zostałeś odznaczony za swoje zasługi…

- Minęło dwanaście lat od pokonania Voldemorta i nawet wtedy, gdyby słuchać gazet, to Chłopiec, Który Przeżył osiągnął zwycięstwo zupełnie sam – Snape odpowiedział typową pogardliwą uwagą. - Nikt nie pamięta o moim udziale w wojnie. A nawet jeśli pamiętają, to tylko o tym, że byłem Śmierciożercą.

- Ale uczyłeś w Hogwarcie ponad trzydzieści lat. Z pewnością ktoś powinien wiedzieć, kim jesteś – powiedział, wciąż nie mogąc uwierzyć, że żaden z jego współpracowników nie rozpoznał Severusa Snape'a od pierwszego spojrzenia.

- Potter, uczę w najbardziej elitarnej szkole Magicznego Świata. Hogwart przyjmuje tylko czterdziestu uczniów na rok z całej czarodziejskiej populacji Brytyjskiej. Czy wiesz jak mały to jest procent? W dzisiejszych czasach jest mało prawdopodobne, że ktoś mnie rozpozna.

- Więc jakiej przysługi chciałeś? - spytał Harry, czując się zupełnie niekomfortowo w tej sytuacji.

- Nie pytałeś, ale nie jestem tym potworem, który zabił tych wszystkich ludzi – zaczął Snape.

Nie chcąc, by myślał, że tak o nim sądzi, szybko podsunął:

- Wiem. Zabiłem mordercę dziś wieczorem.

Zszokował go wyraz niemalże satysfakcji, który pojawił się na twarzy Snape.

- Dobrze.

- Dobrze? - zapytał zaskoczony. - Myślałem, że będziesz współczuł komuś na jego miejscu.

Dobrze znana złość zaiskrzyła w oczach Snape'a.

- Współczuć? Zupełnie się nie kontrolował. Jego głód nie był większy niż mój, a jednak nie biegam dookoła zarzynając ludzi. Był słabym idiotą, którego dogadzanie sobie kosztowało mnie życie.

- Tak, to ma sens – powiedział Harry.

Im dłużej rozmawiał ze Snape'em, tym bardziej zaniepokojony się stawał. To nie było w porządku. Jeśli to, co mówił Snape było prawdą – a wszystkie instynkty , które miał twierdziły, że jego były nauczyciel nie kłamał – Snape nie popełnił żadnego przestępstwa. Nie zrobił nic by zasłużyć na egzekucję, którą otrzyma jutro rano.

- Czego chciałeś ode mnie?

- Wiem, że nie możesz nic zrobić by… pomóc mi w mojej obecnej sytuacji, ale… - Snape wydawał się być niezwykle onieśmielony przez chwilę, zanim zmusił się do kontynuowania. - Ukrywałem moją naturę przez trzydzieści lat. Przyrzekłem Albusowi i Minervie, że nigdy nie będę powodem wstydu dla Hogwartu. Wiem, że proszę o coś wbrew regułom, ale… czy mógłbyś sprawić, że moja różdżka dzisiejszej nocy zaginie? Pozwól profesorowi Snape'owi po prostu zniknąć. Ja… - zawahał się znów, po czym ciągnął:

- Nie chcę, by moje imię zostało przez to zniszczone. To wszystko, co mi zostało. Pozwól mi umrzeć jako kolejny anonimowy potwór.

Zszokowany Harry ze świstem wciągnął oddech. Poczuł się jakby dostał cios poniżej pasa. Mężczyzna był w celi śmierci i jedyną pomocą, jakiej oczekiwał od kogoś, kogo życie ocalił dziesiątki razy, była pomoc w uchronieniu swojego imienia przed zhańbieniem? Odwaga jakiej potrzebował była zdumiewająca. Nie wiedział, czy on byłby tak pełen godności i kontroli, gdyby ich pozycję zamieniono. Właściwie to był pewien, że nie.

Ta niesprawiedliwość, która miano dopuścić się na Snape'ie, krzyczała w jego mózgu.

- Nawet gdybym próbował ręczyć za ciebie, mój szef nie może nic zrobić by cie uwolnić. Prawo przeciw wampirom jest wykonywane w 100% - powiedział, zarówno do siebie jak i Snape'a.

- Nie proszę cię o to, Potter. Wszystko czego chcę...

- To nie w porządku! Nie zabiłeś tych ludzi. Nie zrobiłeś nic, by zasłużyć na karę śmierci – nieomal krzyczał.

Snape wydawał się szczerze zaskoczony. Po chwili powiedział:

- Myślałem, że w ciągu dwunastu lat odkąd odszedłeś z Gryffindoru nauczyłeś się, że świat nie jest sprawiedliwym miejscem.

Te słowa mogły brzmieć jak drwina, ale Snape wypowiedział je w dziwnie łagodny sposób, jak gdyby wiara jego byłego studenta w takie ideały, pocieszała go.

- Prawo powinno być sprawiedliwe – powiedział Harry, czując się jak zirytowane dziecko.

Snape westchnął.

- W większości przypadków jest. Nie martw się tym, Potter. Czy myślisz, że jest chociaż jeden na setkę albo nawet jeden na tysiąc z mojego gatunku, który… brałby eliksiry jak jak? Który wybrałby ciągły głód albo płacenie za pokarm zamiast polowania albo uwodzenie zdobyczy? Większość to pijane krwią bestie, jak ta, którą zabiłeś dziś w nocy. Cieszy ich polowanie i zabijanie. Prawo chroni społeczeństwo.

-To wciąż złe! - nalegał.

- Może, ale to nie twoja wina. Ani nie twoja obowiązek żeby to naprawić. Wszystko o co proszę… zamaskuj moją tożsamość – powiedział Snape. - Zrobisz to dla mnie?

Harry przesunął dłoń po swoich niesfornych włosach. Ten mężczyzna walczył po jego stronie przez siedem długich lat, po to by pokonać Voldemorta. Nauczał go, ocalił mu życie, chronił, gdy było to możliwe, może nie z życzliwością czy łaskawością, ale Snape to zrobił. Miał wobec niego dług. Gdyby nie Snape nie stałby tu dziś. Cholera, jak już o tym mowa, to cały Czarodziejski Świat by nie istniał, gdyby nie zdobyte informacje, dla których Snape ryzykował swoje życie podczas obu wojen.

Więc w jakiej pozycji go to stawiało? Prawo o utylizacji wampirów nie zostało złamane nawet raz w ciągu pięciu tysięcy lat zapisanych w historii czarodziejów. Wiedział, że nie ocali Snape'a zgodnie z zasadami. Co pozostawiało dylemat czy złamać prawo, które przyrzekł chronić, po to by zrobić to, co było słuszne.

Nigdy wcześniej tego nie zrobił. W ciągu dwunastu lat służby wypełniał swoje obowiązki najlepiej jak potrafił. Nigdy nie patrzył w drugą stronę, gdy popełniano przestępstwo ani nie wziął łapówki od osoby łamiącej prawo, jak niektórzy z jego współpracowników. Po prostu przyprowadzał swoich więźniów i zostawiał ich, by sąd zdecydował co było złe, a co dobre. Ale dla Snape'a nie będzie ani sądu ani rozprawy. Mężczyzna został skazany przez swoją naturę, a to było po prostu złe.

Ale czy fakt, że uważał takie praktyki za moralnie naganne, uprawniał go do wzięcia decyzji w swoje ręce? To także było złe. Jednak, czy niemal nie zgodził się złamać zasad by złamać różdżkę Snape'a i chronić jego tożsamość? Nie było tu odcieni szarości. Jeśli by pomógł Snape'owi, nawet tylko chroniąc jego imię, to złamałby prawo, albo przynajmniej się go wyparł.

- Zrobisz to, Potter? - powtórzył Snape, a pierwsze oznaki desperacji wkradły się w jego zachowanie.

Mając tysiąc myśli na minutę, potrząsnął głową i odparł:

- Nie.


* Chyba chodzi o zespół.

** Anne Rice - „Wywiad z wampirem"