Pomysł na tę historię przyszedł po obejrzeniu fanowskiego filmiku The Profound Bond, który znajduje się na YouTube(watch? v=LhC0ojzJPdI).


Poznajcie Deana Winchestera


Dean wyłączył silnik w samochodzie i wyszedł na zewnątrz, kierując się w stronę bramy cmentarza Oak Woods. Była piąta rano, cisza i spokój, jedynym człowiekiem jakiego spotkał był jakiś starszy mężczyzna, który zamiatał chodnik. Dean minął go i idąc alejką wzdłuż niewielkiego stawu, dotarł do jednego z grobów. Ziemia wciąż była świeżo rozkopana, a po ostatnich deszczach wcale nie wyglądała lepiej. Trawa dopiero zaczęła znowu ją porastać. Niecały miesiąc temu złożono tu trumnę. To był normalny pogrzeb, bez żadnych udziwień i niepotrzebnych dodatków. Przyszło około 20 osób, by oddać hołd zmarłemu. Ksiądz wygłosił typową gadkę, pobłogosławił trumnę i było po wszystkim.

Powoli ludzie się rozeszli, zostawiając kwiaty przed nagrobkiem, który również był zwyczajny. Mały, czarny, z białymi literami i z taniego kamienia.

Dean został jeszcze długo po tym, jak wszyscy odeszli. Stał nad grobem dobre dwie godziny, po prostu patrząc i rozmyślając. Wtedy nie miał na sobie płaszcza, jak teraz, ale miesiąc temu było jeszcze ciepło. Uroki października.

Grzebiąc w kieszeni, Dean wyjął z niej niewielką fotografię i położył przy nagrobku. Wiedział, że jeszcze dzisiaj wiatr ją zwieje, ale nie chciał jej mieć u siebie. Nie potrzebował jej.

Na zdjęciu był on i jeszcze jeden mężczyzna. Nawet nie pozowali w chwili, gdy je zrobiono, fotograf zaskoczył ich i wykonał fotografię spontanicznie. Tego dnia byli w barze po pracy. To była ich tradycja, po każdej dobrze wykonanej robocie szli się napić. Czasami pili mniej innym razem tak dużo, że niemal lądowali pod stołem. Mogli sobie na to pozwolić, bo wiedzieli, że w razie czego zaprowadzą się nawzajem do domu. Kompletnie pijani i zataczający się na ulicy, ale zaprowadzą.

Oczywiście przed piciem musieli brać pod uwagę pracę. Ich szef, jak zresztą każdy inny, nie tolerował kaca w pracy. Zwłaszcza gdy było się agentem FBI, którego wzywano o najróżniejszych, czasem nieludzkich porach. Dean nie pamiętał ile razy dzwonili do niego z biura w środku nocy i kazali pakować manatki, a następnie jechać na jakieś zadupie po drugiej stronie kraju. Jeśli szefostwo miało dobry humor, udostępniali samolot. Dean byłby im za to bardzo wdzięczny, gdyby nie to, że nie lubił latać. Używał tego środka transportu tylko w ostateczności. Oczywiście jazda samochodem zajmowała więcej czasu, ale Dean nie narzekał. Kochał swój samochód, jazdę po bezkresnej drodze i towarzystwo swojego partnera. Obaj uwielbiali podróżować.

Teraz wszystko było skończone i Dean nawet nie wiedział, dlaczego. Ledwo pamiętał tamten dzień, a gdy już coś sobie przypominał, nie miało to najmniejszego sensu. Więc przestał sobie przypominać. Stwierdził, że i tak się nie dowie, więc po co próbować? To już była przeszłość, a poznanie prawdy nic nie zmieni, ani nie zmniejszy żalu. Wszystko nadal będzie takie jak wcześniej.

Dean spojrzał na zegarek, zostało mu niewiele czasu, by zdążyć do pracy. Szef nie będzie zadowolony, gdy się spóźni, ale jakoś go to nie obchodziło. Nie martwił się o utratę posady albo reprymendę, martwił się tylko o to, że jeśli się nie zjawi, to wyślą za nim ekipę poszukiwawczą, a wtedy wszyscy dowiedzą się, gdzie spędza niektóre poranki. Nie chciał tego. Nie chciał, by jego koledzy wiedzieli o jego chwilach słabości. Nie chciał by szef o tym wiedział, bo jeszcze gotów był go wysłać na badania psychiatryczne. Nie potrzebował ich, czuł się dobrze. Był tylko trochę wściekły, ale wyłącznie na siebie. To był jego błąd, ale to nie on był tym, którym przypłacił go życiem.

Jakiś doktorek pewnie powiedziałby, że nie ma się o co obwiniać, że zrobił wszystko, co mógł. Ale to byłoby kłamstwo, a Dean nie lubił okłamywać samego siebie. Nie ważne co mówili inni, to była jego wina. Nawet jeśli nie pamiętał wszystkiego, to tę jedną rzecz pamiętał na pewno.

Dean westchnął, odchylając głowę i spoglądając na zachmurzone niebo. Wiatr zawiał, zrobiło się zimno.

- Jeśli dowiedzą się, że tu przychodzę, zamkną mnie u czubków – powiedział i spojrzał na nagrobek. Widywał go niemal codziennie, a mimo to wciąż nie przyzwyczaił się do wyrytych na nim liter. – Pomyślą, że mam obsesję. Ale nie mam. Po prostu wciąż nie mogę uwierzyć, że nie żyjesz.

Dean uśmiechnął się. Minął już prawie miesiąc, niektórzy ludzie po takim czasie godzą się z tym, że umarli ich krewni. Więc czemu on tego nie potrafił?

- Szkoda, że cię tu nie ma, Benny – wyznał, uśmiechając się słabo. – Nie mam już z kim chodzić do tej knajpy, gdzie podają najlepsze buritto na świecie. Sam źle znosi takie jedzenie. Jak raz go zabrałem, nie odzywał się do mnie przez tydzień, a potem powiedział, że więcej już tam nie pójdzie. Bawiło mnie to bardziej niż powinno.

Dean jeszcze raz spojrzał na zegarek, a potem znowu na nagrobek przyjaciela. Benjamin Lafitte. Brakowało mu go jak mało kogo.

- Muszę iść, inaczej szef dobierze mi się do tyłka – powiedział i poklepał nagrobek. – Wpadnę za parę dni, nigdzie nie idź.

Wsadzając ręce do kieszeni płaszcza, Dean wrócił do samochodu. Po drodze znów widział tego samego staruszka, który przesunął się tylko o kilka centymetrów. Wyglądał jakby wciąż zamiatał ten sam kawałek chodnika.

Dean odpalił silnik i od razu włączył muzykę, by posłuchać czegoś w drodze do biura. Padło na Child in time zespołu Deep Purple.

Po drodze do pracy wstąpił do swojej ulubionej kawiarni po kawę.

- Hej, Gwen – przywitał się, wchodząc do środka. Od razu uderzył go zapach świeżo zmielonej kawy.

- Hej, Dean. – Gwen była drobną, krótko ściętą brunetką z odrobiną ciałka. Dean lubił z nią rozmawiać, była pogodną dziewczyną i zawsze potrafiła go rozbawić. – To co zwykle?

- Tylko bez ciasta – poprosił. Nie miał czasu na deser, a nie zamierzał go wieźć do biura. Ciepły, wyjęty prosto z pieca był najlepszy.

- Jak w pracy? – zapytała Gwen, gdy szykowała mu kawę. – Jakieś nowe morderstwa?

- Poza tym co zwykle? Nic.

- Powinieneś przeczytać dzisiejszą gazetę, piszą w niej o dziwnym morderstwie w Topece.

- Serio? – Tego ranka nie kupił sobie gazety. Jedna leżała na ladzie. – Mogę?

- Jasne.

Dean wziął gazetę i szybko znalazł wspomniany przez Gwen artykuł. Morderstwo rzeczywiście było dziwne, znaleziono kobietę pozbawioną serca. Nietypowy sposób zabicia, Dean stawiał na jakąś sektę świrusów religijnych. Tacy czasami potrzebowali narządów do swoich rytuałów, czy co tam robili ze skradzionymi narządami.

- Twoja kawa.

- Dzięki. – Dean uśmiechnął się do dziewczyny i wziął od niej kawę. Czarna, tak jak lubił. – Mogę wziąć gazetę ze sobą?

- Zostaw mi chociaż krzyżówki i komiks z Marmaduke'iem.

- Wiesz, znam już jedną osobę, która czyta te komiksy – powiedział, odkładając dwie strony dla Gwen. – Polubiłabyś go.

- Umów mnie – zaproponowała.

- Dam mu twój numer telefonu – obiecał. – Dzięki za kawę i gazetę.

Dean zapłacił i wyszedł z kawiarni, już tęskniąc za unoszącymi się tam zapachami. Rzucił gazetę na siedzenie pasażera i trzymając kawę w ręku odjechał w stronę biura.

Na ulicach nie było korków, więc dojechał do pracy na czas. Jedno spojrzenie na biuro i odechciało mu się tam wchodzić. Praca w biurze oznaczała siedzenie przy biurku, a tego nie znosił. Wolał jeździć od miasta do miasta, badać różne sprawy i spać w tanich motelach, jedząc żarcie ze stacji benzynowych. Mógł mieć tylko nadzieję, że w środku czekała już na niego jakaś robota. Z drugiej strony, gdyby tak było, ktoś już dawno by zadzwonił. Gdy trzeba było gdzieś szybko jechać, zawsze dzwonili, a nie czekali aż pojawi się w biurze. Jeśli do tej pory nikt nie zatelefonował, to albo śledztwo było nudne albo nie mieli dla niego kompletnie nic.

- Takie moje cholerne szczęście – westchnął, wychodząc z samochodu. Upewnił się, że zamknął drzwi, nim wszedł budynku, a następnie do windy, wciskając guzik szóstego piętra. Zamierzał zamknąć się w biurze na cały dzień, czekając na jakieś śledztwo w innym stanie. Odkąd Benny zginął, dawali mu tylko sprawy w obrębie Illinois. Nic szczególnego, dwa brutalne morderstwa, sprawców których szybko znalazł i oddał w ręce policji.

To nie tak, że nie cieszył się, gdy udało mu się złapać przestępcę i zapobiec dalszym morderstwom. Lubił pomagać ludziom, dlatego dołączył do FBI. Ale lubił też nieco bardziej wymagające śledztwa. To była specjalność jego i Benny'ego, potrafili rozwiązać każdą zagadkę. Dlatego właśnie byli najlepsi w biurze. Dynamic Duo. Choć teraz raczej Dynamic Uno.

Dean wiedział, że niedługo dostanie nowego partnera. Dziwił się, że jeszcze tak się nie stało. Normalnie agent szybko dostawał nowego współpracownika, kandydatów było sporo, więc trzeba było ich przydzielać, zwłaszcza tych młodych. To że jemu udało się przetrwać niemal miesiąc bez partnera było cudem.

Gdyby to od niego zależało, wziąłby sobie na partnera kogoś doświadczonego, a nie świeżaka, którego trzeba uczyć wszystkiego. Niestety wszyscy doświadczeni agenci byli już zajęci, więc musiał się pogodzić z tym, że przydzielą mu kogoś nowego i całkowicie zagubionego.

Musiał się na to mentalnie przygotować. Niestety alkohol był tylko w biurze szefa, a i tak był dobrze ukryty. Dean wiedział o nim tylko dlatego, bo kiedyś razem pili. To nie skończyło się dobrze.

Naprawdę miał ochotę na coś mocnego, ale o tak wczesnej porze nie mógł się napić ani kropelki. Był w końcu na służbie.

Idąc do swojego biura wpadł na kogoś, omal nie rozlewając swojej kawy.

- Wybacz.

- Rany, Garth, uważaj – powiedział do kumpla. Garth był jednym z agentów. – Omal nie zdobyłem poparzeń trzeciego stopnia.

-Wybacz – powtórzył.

Dean minął go i znowu ruszył w stronę biura.

- Ej, Dean, masz sekundkę! – zawołał za nim Garth.

- Co?

- Mam pewien problem ze sprawą, może mógłbyś mi później pomóc, co?

- Przynieś mi akta, to pogadamy.

- Super, dzięki.

Garth odszedł w swoją stronę, ale Dean długo nie miał spokoju, bo omal nie wpadł na kolejną osobę.

- Co słychać, Dean? – zapytała Jo, jedna z agentek. Była młodsza od niego, raz pracowała z nim i Bennym przy jednym śledztwie. Omal wtedy nie zginęła.

- Super, poza tym że się nudzę – odparł z uśmiechem.

- Szef na pewno da ci niedługo jakąś robotę – zapewniła. – Pójdziemy później na lunch?

- Ale ty stawiasz.

- Chciałbyś.

Dean zaśmiał się i w końcu wszedł do swojego biura, zamykając za sobą drzwi. Spokój i cisza. Lubił swoich kolegów, ale dzisiaj miał ochotę na nieco samotności. Gdy później wpadnie Garth, nie zostanie mu już wiele spokoju.

Powiesił płaszcz na oparciu krzesła i usiadł za biurkiem, stawiając na blacie kawę. Po drugiej stronie pokoju stało puste biurko Benny'ego. Jeszcze miesiąc temu było pełne papierów, dokumentów, a w rogu, tuż obok komputera, stało zdjęcie dziewczyny Benny'ego. Planowali się pobrać. Dean spotkał ją na pogrzebie. Nigdy wcześniej nie widział, by ktoś tyle płakał.

Gdy przypadkowo na siebie spojrzeli, Dean widział w oczach kobiety pretensje. Winiła go za to, co się stało. Nie próbował do niej podejść ani z nią porozmawiać, by się wytłumaczyć. Nie złożył jej też kondolencji. Na jej miejscu nie chciałby tego słuchać.

Po pogrzebie już nigdy jej nie widział, nie wiedział nawet, czy nadal żyje w mieszkaniu Benny'ego czy się przeprowadziła. Kilka razy myślał o tym, by ją odnaleźć, ale zawsze rezygnował. Nie miał po co do niej iść, rzeczy Benny'ego z biurka wysłano jej pocztą, nie miał więc wymówki, by zanieść jej coś należącego do jej chłopaka. Zresztą i tak nie wiedział, co miałby jej powiedzieć. Nie wiedział na pogrzebie, nie wiedział i teraz. Najlepiej więc było po prostu o niej zapomnieć. Nie żeby coś ich wcześniej łączyło, jakaś znajomość czy cokolwiek innego. Byli sobie obcy i lepiej było tak to pozostawić.

Dean dopił swoją kawę czytając gazetę. Sprawdził wiadomości sportowe, The Cubbies znowu przegrali, co nieszczególnie go dziwiło. Od jakiegoś czasu poważnie zastawiał się, czy nie zacząć kibicować drużynie z Nowego Jorku. Nigdy nie był zbyt lojalny, jeżeli chodziło o drużyny.

Po sprawdzeniu jeszcze wyników loterii – której jak zwykle nie wygrał – oraz przeczytaniu kilku ofert matrymonialnych – wyłącznie w celach rozrywkowych – Dean zabrał się w końcu do pracy. Czekał na niego stos dokumentów do przejrzenia. Wszystko to były śledztwa prowadzone przez innych agentów. Dean często sprawdzał, czy wszystko z nimi w porządku, na przykład czy nie brakuje podpisów. Następnie wszystko katalogował. Nikt mu nie kazał, robił to z własnej woli, by oszczędzić kolegom problemów z ewentualnymi pomyłkami. Kiedyś sam się tak wkopał i musiał później poprawiać cały raport.

Na samym szczycie stosu dokumentów leżała teczka z podpisem Sama Winchestera. Jego młodszy braciszek. Został agentem zaledwie pół roku temu, wciąż się wdrażał, a to było jego pierwsze śledztwo. Nie samodzielne, nikt o zdrowych zmysłach nie wysłałby nowicjusza do takiej roboty. Dean otworzył teczkę i zobaczył podpis drugiego agenta. Benjamin Laffite. Pamiętał tę sprawę. Benny pomagał Samowi, podczas gdy Dean badał samodzielnie sprawę morderstwa bankowca z San Francisco. Paskudna robota, zwłoki powieszone do góry nogami pod sufitem. Tydzień zajęło mu złapanie sprawcy, którym okazała się żona i jej kochanek. Oboje poszli siedzieć.

Gdy wrócił do Chicago, Sam już na niego czekał, z ekscytacją opowiadając o skradzionym dziele sztuki, które wytropił razem z Bennym. Od tamtego czasu nie dostał żadnej poważnej sprawy, szef uziemił go przy biurku. Sammy nie narzekał, potrafił sobie znaleźć zajęcie. Czasami, gdy nie miał nic do roboty, schodził do kostnicy pomagać przy sekcjach. Sporo się przy tym uczył od Ellen i Chucka, pary patologów.

Dean miał cichą nadzieję, że teraz, kiedy nie ma partnera, zostanie mu przydzielony Sam. To byłoby całkowicie logiczne ze strony szefa. Sam był jego bratem, nie musieliby się integrować. W dodatku był nowym agentem, który potrzebował doświadczenia. No i niechęć związana z widzeniem każdego dnia kogoś innego niż Benny przy biurku po drugiej stronie pokoju byłaby mniejsza. Nie chciał tam widzieć obcej osoby, która rozsiadłaby się, jakby to biurko od dawna należało do niej. Sam potrafiłby uszanować, że wcześniej należało ono do Benny'ego, który był najlepszym przyjacielem Deana. Będzie o tym musiał porozmawiać z szefem.

Deanowi udało się przepracować całą godzinę w spokoju. Nikt go nie niepokoił, nikt nic od niego nie chciał. Można to było uznać za sukces. Ale spokój nie mógł trwać wiecznie, a został przerwany przez Gartha pukającego do drzwi. Dean czasami się zastanawiał, kto dał komuś takiemu odznakę i jakim cudem Garth jeszcze żył.

- Dean, obiecałeś, że mi pomożesz – przypomniał mu, zaglądając przez otwarte drzwi do biura.

Dean westchnął i zamknął akta, którymi właśnie się zajmował.

- Wchodź.

Garth uśmiechnął się i wślizgnął się do środka, zamykając za sobą drzwi. Wziął krzesło stojące przy biurku Benny'ego i ustawił jej obok krzesła Deana.

- Nie wiem co zrobić z podejrzanymi – wyjaśnił, pokazując Deanowi akta. – Składają sprzeczne zeznania, ciągle je zmieniają i to synchronicznie. Jak jeden mówi tak, to drugi mówi nie i tak na przemian.

- Pozwoliłeś im siedzieć w jednej celi, nim ich przesłuchałeś? – zapytał, przeglądając przebieg przesłuchań.

- Tak.

- Garth, to podstawowy błąd – powiedział z niedowierzaniem. – Nawet Sammy o tym wie.

- Oni nawet się nie znają, skąd miałem wiedzieć?

- Najwyraźniej znają, skoro bez problemu ustalili wersje wydarzeń, które zmieniają co każdą, cholerną godzinę. – Dean zamknął akta i podał je przyjacielowi. – Lepiej sprawdź, czy nie są powiązani.

Garth przez moment wpatrywał się w akta, dopóki nie uśmiechnął się jakby przed chwilą dostał z wyprzedzeniem prezent na gwiazdkę.

- Dzięki, Dean, wiedziałem, że mi pomożesz.

- Nie ma sprawy.

- Tylko nie mów nikomu, że zawaliłem, dobra?

- Masz to jak w banku.

Dean wrócił do pracy i przez kilka minut analizował akta, nim zorientował się, że Garth wciąż jest w biurze.

- Czego jeszcze chcesz? – zapytał nieco zniecierpliwiony.

- Mogę gazetę?

- Jeśli chcesz komiks, to nie ma go. Oddałem dziewczynie w kawiarni.

- Lubi Marmaduke'a?

- Chcesz jej numer?

- Mam dziewczynę, Dean – przypomniał mu.

- Ah tak, Nora.

- Melinda.

- Nie byłeś z jakąś Norą?

- To było trzy miesiące temu, potem była jeszcze Hanna i Kate.

Dean chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Nie zamierzał pouczać Gartha w kwestii dziewczyn, w końcu sam wyrywał laski tylko na jedną noc. Garth przynajmniej umawia się z nimi przez jakiś czas.

- Nie próżnujesz – zauważył, starając się skupić na aktach.

- To ta odznaka tak na nie działa.

Gdy Garth po kolejnych kilku minutach wciąż nie wyszedł, Dean postanowił mu przypomnieć, że ma własną robotę do wykonania.

- Garth?

- Tak? – Garth był w trakcie składania papierowego samolociku z jakiejś pustej kartki, którą znalazł na biurku.

- Nie masz czasem roboty?

Garth zastanawiał się przez chwilę, aż w końcu go olśniło.

- Właśnie. – Szybko zgarnął akta swojej sprawy z biurka i popędził do wyjścia. – Jeszcze raz dzięki, Dean.

Dean uśmiechnął się i pomachał mu na pożegnanie, po czym odetchnął z ulgą, gdy Garth w końcu wyszedł. Lubił go, ale nie kiedy miał robotę do wykonania.

Udało mu się przejrzeć sporo akt nim Jo wyciągnęła go na lunch razem z Ashem i Gordonem. Dean nie przepadał za tym ostatnim, z wzajemnością, ale Jo i Ash nieco go lubili, więc Dean nie miał nic przeciwko jego towarzystwu. Przynajmniej póki siedział cicho.

Zamówili chińszczyznę do biura i zjedli w sali konferencyjnej. Jak zawsze dyskutowali głównie o pracy. Jo czasami wspominała też o barze, który prowadził jej wuj, a w którym czasem pomagała. Wcześniej bar należał do jej ojca Williama, ale gdy ten dołączył do FBI – gdzie poznał swoją przyszłą żonę – oddał go w ręce swojego brata. Ojciec Jo nie żył już od wielu lat, Dean nigdy go nie poznał, ale według starszych agentów był piekielnie dobry w swojej pracy. Jego własny ojciec, John, też tak mówił. John i William byli partnerami i prowadzili razem śledztwo, gdy William zginął postrzelony. Po tamtych wydarzeniach ojciec Deana zrezygnował z pracy agenta i zajął się naprawą aut.

Po śmierci Benny'ego Dean również zastanawiał się nad odejściem. Okoliczności jego śmierci były podobne do śmierci Williama. Ale Dean nie był tak odważny jak ojciec i nie potrafił zrezygnować z pracy, którą kochał. Nawet jeśli śmierć długoletniego partnera i przyjaciela była dla niego trudna.

Po lunchu wrócił do biura, gdzie czekał już na niego stos nowych dokumentów oraz Charlie, analityk komputerowy, choć ona sama używała terminu hakerka.

- Siemka, Dean – przywitała się z nim. Siedziała na miejscu Deana, z nogami na biurku.

- Złaź z mojego krzesła – powiedział jej, zamykając drzwi.

- Wpadłam tylko podrzucić ci te dokumenty. – Charlie poklepała stosik i uśmiechnęła się do Deana. – Kevin życzy miłej pracy.

- Kiedyś zabiję gnojka – westchnął, zasiadając do pracy.

Kevin był geniuszem, miał tylko siedemnaście lat, a już pracował w FBI, głównie razem z Charlie, choć jego ulubionym zajęciem wydawało się być wysyłanie Deanowi więcej papierków do podpisania, choć mógł je wysyłać prosto do szefa.

Resztę dnia Dean spędził na dalszym wypełnianiu papierów. Pod koniec żałował, że nie wybłagał jakiegoś małego śledztwa albo nie poszedł pomóc Garthowi z jego sprawą. Wszystko było lepsze niż biurokracja.

Kiedy skończył, na zewnątrz był już ciemno, tak jak i praktycznie w całym budynku. Dean przetarł zmęczone oczy i odchylił się w krześle. Po ośmiu godzinach w terenie nigdy nie był zmęczony tak, jak teraz. Ten kto powiedział, że praca przy biurku jest mniej wymagająca, chyba nigdy przy żadnym nie siedział dłużej niż godzinę. Wszystko go bolało, zwłaszcza nogi i plecy. Albo nie był w formie albo już się starzał. Tak czy inaczej, nie podobało mu się to ani trochę.

Sprzątnął wszystko na biurku i spojrzał jeszcze na dwa stojące na nim zdjęcia. Na jednym był z Samem, na drugim była cała ich rodzina. Inni agenci mieli jeszcze zdjęcia ukochanych, żon, mężów, albo dziewczyn. W przypadku Gartha zdjęcie zmieniało się co kilka tygodni, tylko ramka zostawała ta sama. Też powinien pomyśleć o znalezieniu sobie kogoś. Jego praca nie sprzyjała związkom, dowodem tego były jego nieudane związki z Cassie i Lisą, ale może znajdzie sobie kogoś z FBI? Kogoś, kto będzie rozumiał jego pracę i nie będzie miał pretensji, gdy zostanie dłużej w biurze albo wyjedzie na parę tygodni.

Jutro się za kimś rozejrzy. Kilka dni temu widział w prosektorium ładna praktykantkę. Jeśli ojciec Jo mógł poślubić kobietę od trupów, to czemu nie on?

Dean zgasił lampkę i zabierając płaszcz, wyszedł z biura, zamykając je na klucz. W budynku pozostało niewiele osób, po drodze do windy spotkał woźnego, który mył podłogę. Dean życzył mu dobrej nocy.

Na zewnątrz było zimno, wiał nieprzyjemny wiatr i zaczynało kropić. Droga do samochodu nie była długa, ale Dean zdążył zmarznąć pomimo płaszcza. Teraz musiał tylko dojechać do domu, gdzie zamierzał napić się piwa, zjeść coś, a potem wziąć ciepły prysznic i pójść spać. Dokładnie w takiej kolejności.

Nie mieszkał daleko od biura, zaledwie 15 minut drogi, w nocy jechał jeszcze szybciej i wyrabiał się w 10.

Parkując przed blokiem, Dean zauważył, że w mieszkaniu wciąż pali się światło. Sammy jeszcze nie spał. Albo spał tylko po prostu zasnął przed laptopem.

Sam wprowadził się do niego, gdy tylko skończył szkołę średnią. Chciał się choć trochę usamodzielnić, ale już po tygodniu narzekał, że Dean jest gorszy niż ich mama. Dean nie mógł nic na to poradzić, lubił opiekować się bratem, zawsze to robił i nie zamierzał przestać. Gdy wyprowadził się z domu w wieku osiemnastu lat, nigdy by nie przypuszczał, że Sam z nim zamieszka, ale nie miał nic przeciwko. Miło było wrócić do domu, gdzie ktoś na niego czekał, nawet jeśli był to brat, a nie żona z kolacją.

W ich bloku nie było windy, więc Dean musiał wejść na szóste piętro po schodach. Normalnie na to nie narzekał, ale dzisiaj naprawdę był zmęczony. Na szczęście drzwi były otwarte, więc nie musiał szukać kluczy tylko po prostu wszedł do mieszkania. Sammy siedział na kanapie i oglądał jakiś babski serial, popijając piwo. Dean czasami miał wrażenie, że wcale nie są braćmi. W ogóle nie byli do siebie podobni.

- Hej, Sammy – przywitał się, odwieszając płaszcz na wieszak przy drzwiach. Buty rzucił już gdziekolwiek, nie chcąc się schylać, by je odstawić.

Sam odwrócił się i uśmiechnął się do niego.

- Hej, Dean. Jak w pracy?

- Byłeś tam, nie mogłeś wtedy zapytać? – Dean podszedł do lodówki i wyciągnął z niej piwo, nim dołączył do Sama na kanapie.

- Byłem zajęty. Garth chciał, żebym przesłuchał kilku jego podejrzanych.

- Mały cwaniaczek.

Dean zabrał bratu pilota i przełączył na coś bardziej męskiego, ignorując protesty Sama. Przywykł. W końcu udało mu się trafić na jakiś film akcji z tanimi efektami specjalnymi. Sam przyniósł z kuchni coś do jedzenia i razem obejrzeli film do końca, rywalizując między sobą o to, kto wytknie więcej błędów. Sam wygrał.

Gdy po napisach końcowych na ekranie pojawiły się reklamy, Dean wyłączył telewizor i rzucił pilot gdzieś na podłogę, gdzie walały się puste opakowania po jedzeniu. To chyba był najwyższy czas, by posprzątać.

- Dean, mogę o coś spytać?

- Wal.

- Wiem, że dopiero co straciłeś Benny'ego, ale będziesz potrzebować nowego partnera.

- Wiem.

- Nie myślałeś już o tym, kto nim będzie?

- Nie bardzo – skłamał. Droczenie się z Samem było jego ulubioną rozrywką.

- Bo wiesz, znam kogoś, kto też go potrzebuje.

Dean spojrzał na brata, nie odrywając butelki z piwem od ust.

- Jest ładna?

Sam posłał mu dobrze znane spojrzenie, które mówiło, by sobie teraz nie żartował.

- Stul pysk, mówiłem o sobie.

- Wiem. Poproszę jutro Bobby'ego, to ci mnie przydzieli.

- Wdajesz się być pewny, że się zgodzi.

- Bobby mi nie odmówi.

W końcu byli prawie jak rodzina, Bobby był praktycznie dla nich drugim ojcem. Dlatego właśnie był pewny, że się zgodzi.

- Skoro tak mówisz.

Dean poklepał Sama po ramieniu.

- Nie stresuj się tak przed snem, bo będziesz miał koszmary.

- Żeby nie mieć koszmarów, wystarczy nie mieszkać z tobą.

- Prosto w moje wrażliwe serce. – Desn dotknął się w pierś na wysokości serca. – Jesteś okrutny, Sammy.

- Przymknij się – nakazał z uśmiechem.

- Idę do łóżka – powiedział, kierując się do swojego pokoju. – Ty też idź – zawołał jeszcze do Sama.

- Nie jesteś moją matką!

Dean zaśmiał się, zamykając za sobą drzwi. Odechciało mu się brać prysznic, chciał tylko spać. Zdjął z siebie ubrania i położył się do łóżka, zasypiając niemal od razu.