(i)

Tomoyo zostaje odprowadzona na swoje pierwsze tańce w liceum przez najpiękniejszego chłopca, jakiego w życiu widziała. Tyle może przyznać sama przed sobą, chociaż nie sądzi, aby mogła kiedykolwiek się do tego przyzwyczaić: nie do idealnie ułożonych włosów (twierdzi, że zajęło mu to dwie minuty, chociaż widać, ze zajęło dwie godziny), nie do idealnie dopasowanego, wyprasowanego w kant, podszytego jedwabiem garnituru (ma sześć identycznych), nie do lekko pobłażliwego uśmiechu i ciepłych rąk, nie do wszystkiego, co składa się na Nokoru Imonoyamę.

Jest uroczy, naprawdę; wręcza jej czerwoną różę, kiedy po nią przychodzi, bez wytchnienia ją komplementuje, wybiera najdelikatniejsze krewetki, aby włożyć jej do ust, i beztrosko obraca ją i jej przyjaciółki na parkiecie, podczas gdy jej matka przymila się w tle, prawdopodobnie uśmiechając się do siebie z dumą.

Dobrana para, mówią jego rodzice. Mogłaby im uwierzyć, gdyby miała w tej sprawie coś do powiedzenia.

(ii)

Sakura go lubi.

– Myślę, że jest miłym i sympatycznym chłopcem, Tomoyo-chan – mówi po przyglądaniu się przez cały wieczór, jak komplementuje sukienkę Riki, daje Takashiemu wskazówki na temat tańca i odprowadza Naoko do przychodni po tym, jak skręciła sobie kostkę, chodząc na wysokich obcasach. – Jak książę albo rycerz w lśniącej zbroi.

Tomoyo zaledwie uśmiecha się w odpowiedzi i wydusza z siebie dziękuję, ponieważ, w przeciwieństwie do Sakury, Tomoyo już dawno pozbyła się romantycznych złudzeń w rodzaju czarujących książąt i matek, które widziały cię taką, jaką jesteś, i księżniczek, które dostrzegały cię, kiedy już zrobiłaś dla nich dostatecznie wiele.

(iii)

– Tomoyo, moja droga córko, nie ma nic gorszego, niż zestarzeć się samej.

I niekochanej, dodaje w milczeniu, ale wie, że lepiej nie mówić tego na głos.

(iv)

Jej przyjaciele próbują to ukryć najlepiej, jak umieją, więc, aby ich nie rozczarować, Tomoyo udaje, że nie słyszy szeptów w szkole. I tak o nich wie.

„Nie wiedziałam, że aranżowane małżeństwa nadal istnieją".

„Ci naprawdę bogaci wciąż to robią, a Daidouji to stara rodzina. Jej matka ma też tą firmę".

„Słyszałam, że jest najmłodszym synem niesamowicie bogatego rodu. Pewnie to ich firma robiła twoje ciuchy! Podobno ustawili to, żeby go usadzić. Jeden z tych, co wyrabiają dziwne rzeczy dla rozrywki".

„Czyli ma najwyższe IQ, a i tak ma odjechany peron?"

„Biedna Daidouji! Słyszałam, że ona nawet nie chce tego małżeństwa!"

„To nie on odprowadzał ją na tańce?"

„Co? To był ten słodziak? Jest taki przystojny i uroczy, i bogaty – bardzo chętnie wyrwę jej go z rąk!"

Ależ proszę bardzo, myśli Tomoyo sztywno, ale i tak uśmiecha się i macha do nich na korytarzu.

(v)

Syaoran uważa go za pretensjonalnego, ale to było do przewidzenia.

– Jesteś dla niego za dobra – mamrocze w swój szalik pewnego poranka, kiedy powietrze jest zimne, a oni oboje są dyżurnymi. Nuci coś do siebie i udaje, że go nie słyszała, zamiast tego zwracając swoją uwagę z powrotem na tablicę.

– Nie mów Sakurze – dodaje śpiesznie. – Lubi go.

– Wiem.

Pauza. Tomowo wie, że Syaoran zastanawia się, co powiedzieć teraz.

– Ale jeśli komukolwiek może się to udać, to tobie!

Odwraca się i promiennie się do niego uśmiecha. – Dziękuję, Li-kun – mówi. – To wiele dla mnie znaczy.

(vi)

Matka Nokoru jest na tyle uprzejma, żeby zaprosić ją na herbatę, i na tyle arogancka, żeby po dziesięciu minutach uciec na spotkanie. On sam odprowadza ją do drzwi z pełną gracji pewnością siebie, zapewnia ją, że oczywiście nie ucieknie i oczywiście odprowadzi swoją drogą narzeczoną do domu. Kiedy tylko jego matka zamyka za sobą drzwi, odwraca się i uśmiecha szeroko, ale jest już za późno – Tomoyo zdążyła zarejestrować sztywne ustawienie jego ramion, ociąganie w palcach, nadal przytrzymujących klamkę, skrzywienie ust rujnujące niewymuszony uśmiech. Chora satysfakcja rozciąga się w jej brzuchu wraz ze świadomością, że przynajmniej nie jest jedyną osobą, która czuje się niezręcznie w obecnej sytuacji.

– Musisz wybaczyć mojej matce. Jest bardzo zajęta.

Bez chwili zastanowienie odpowiada: – To żaden problem. Z moją jest bardzo podobnie.

Uśmiech na jego twarzy robi się szerszy.

– Czy to dlatego zawsze jesteś w towarzystwie Kinomoto-san?

– Sakura-chan należy do moich najlepszych przyjaciół – mówi Tomoyo. – Moja matka na ogół nie pozwala na tyle wolności, ile mi daje, ale lubi Sakurę-chan – bardzo, nie dodaje – i uważa jej towarzystwo za lepsze niż towarzystwo moich ochroniarzy. Ale jest czymś znacznie więcej – moją muzą, moim obrońcą, moją najstarszą, najdroższą przyjaciółką.

Przynajmniej to wywołuje lekki śmiech.

– Ochroniarzy?

– Tak – Tomoyo uśmiecha się wbrew sobie. – Czyżbyś ich nie miał?

– Ja… – uśmiech blednie. – Nie. Moja matka uważa, że ten jeden wystarczy.

– W takim razie musisz mu bardzo ufać – odpowiada z najwyższą szczerością; ona też wie, jak niebezpiecznie jest być młodym i bogatym, i jakie to uczucie, całkowicie ufać jednej osobie.

– Rzeczywiście, Tomoyo-jou – jego uśmiech znów blednie, ale ona zastanawia się, czy po prostu sobie tego nie wyobraziła.

(vii)

Być może z grzeczności zostaje zaproszona na jego prywatne przyjęcie urodzinowe, a on, być może z wyrozumiałości, zachęca ją, aby przyprowadziła kogoś ze sobą. Prosi o to Sakurę, ale ona odmawia, tłumacząc, że jej ojciec tydzień temu zaplanował wycieczkę; Syaoran proponuje, że z nią pójdzie, ale ona dziękuje mu i zapewnia, że sobie poradzi, kiedy widzi jego zmartwioną minę.

Jej matka sama odwozi ją do restauracji, świergocząc przez całą drogę i przypominając Tomoyo, aby zachowywała się jak najlepiej. Tomoyo uśmiecha się i całuje ją w policzek, kiedy dojeżdżają na miejsce, ponieważ mimo wszystko wie, że Sonomi Daidouji chce dobrze.

– Tomoyo-jou – Nokoru wstaje, aby ją powitać, nieskazitelny i czarujący jak zawsze. Na pokaz przyklęka i całuje jej dłoń, na co dwie dziewczęta i jeden z chłopców siedzących przy stole uśmiechają się. – Cieszę się, że mogłaś przyjść. Co za szkoda, że nie ma z nami Kinomoto-san.

– Rzeczywiście – mówi uprzejmie. Przygląda się pozostałym – dwóm chłopcom i dwóm dziewczętom, grupie według niej nietypowo małej jak na kogoś tak charyzmatycznego. Czy nie byłoby zabawne, gdyby tak naprawdę był całkiem samotny?

– Moja narzeczona, Tomoyo Daudouji – mówi do nich, trzymając rękę na jej plecach. – Tomoyo-jou, chciałbym, żebyś poznała Nagisę Azuyę-san. Jest bardzo uzdolnioną flecistką – wskazuje na dziewczynkę młodszą od niej o pięć lub sześć lat.

– Zbytnio mi pochlebiasz, przewodniczący – mówi Nagisa Azuya, skłaniając swoją śliczną główkę w stronę Tomoyo. – Przewodniczący mówi, że wspaniale śpiewasz. Być może pewnego dnia mogłybyśmy wystąpić razem.

– Jej przyjaciółka, Utako Ohkawa-san – Utako Ohkawa pochyla głowę, a jej ciemne włosy opadają wokół jej twarzy jak zasłona.

– Akira Ijyuin.

Ciemnowłosy chłopiec ożywia się i macha do niej.

– Miło cię poznać! – Obraca się w stronę narzeczonego Tomoyo. – Przewodniczący, nigdy nie mówiłeś, że jest taka ładna!

Nokoru śmieje się nerwowo, być może po to, aby zrobić mu przyjemność.

– I wreszcie Suoh Takamura – Przez jego twarz przemyka szczery uśmiech. – Jest dzisiaj bardziej ponury, niż zwykle, ale nie pozwól, żeby zepsuło ci to nastrój.

– Ty sam jesteś dziś bardziej powściągliwy, przewodniczący – natychmiast odpowiada Suoh Takamura. – Być może powinnaś częściej z nim przebywać, Daidouji-san, przyda mu się dobry wpływ–

– Może usiądziesz, Tomoyo-jou? – wcina się Nokoru. uśmiechając się tak radośnie, jak jeszcze nigdy wcześniej nie widziała. – Jedzenie będzie niedługo – odsuwa jej krzesło, sadzając między sobą a Ijyuinem.

– Zatem, Daidouji-san, opowiedz nam coś o sobie – mówi Ijyuin niefrasobliwie. – Podobno śpiewasz?

– Tak – odpowiada Tomoyo. – Prowadzę szkolny chór.

– W takim razie musisz być naprawdę dobra! – mówi Ohkawa, klaszcząc w dłonie. – Musisz nas zaprosić na swój następny występ. Na pewno wszyscy chcielibyśmy cię usłyszeć.

– Oczywiście – mówi Tomoyo, której zaczyna się udzielać wesoły nastrój Ohkawy. – Kolejny recital jest za dwa miesiące – dodaje, uśmiechając się lekko na widok jej uradowanej miny.

Azuya pochyla się do przodu, kładzie łokcie na stole i podpiera głowę rękami. – Przewodniczący powiedział, że robisz ubrania, Daidouji-san! To naprawdę niesamowite.

– Dziękuję. Musi wiele o mnie mówić – żartuje Tomoyo.

–Oczywiście – wtrąca Nokoru ze swoim firmowym, wyćwiczonym uśmiechem. - To zaszczyt mówić o tak wspaniałej damie, Tomoyo-jou – Ijyuin, Ohkawa i Azuya śmieją się, a Takamura wzdycha i przewraca oczami.

– Suoh – mówi Azuya, uśmiechając się szeroko, i lekko dotyka jego ramienia. – Rozchmurz się trochę! Daidouij-san pomyśli sobie, że jesteśmy bandą ponuraków.

Zmiana jest natychmiastowo i ledwo dostrzegalna, ale Tomoyo ją zauważa – to, jak oczy Takamury nagle delikatnie się rozjaśniają, sposób, w jaki kąciki jego ust unoszą się na słowa Azuyi.

–Przyjmij moje przeprosiny, Daidouji-san – mówi Takamura. – Byłem po prostu zupełnie zdruzgotany myślą, że taka sympatyczna dama byłaby zmuszona do przebywania z Nokoru przez cały czas. Ale nie musisz się tym przejmować, to akurat moja praca.

Unosi brew w stronę Azuyi, jakby chciał spytać, czy jest zadowolona; Azuya uśmiecha się do niego, a Suoh rozjaśnia się tak, jak Syaoran, kiedy Sakura sama poradzi sobie z praca domową z matematyki, albo Rika, kiedy pan Terada pochwali jej robótki ręczne. Oczekując ciętej odpowiedzi zerka w stronę Nokoru – i zdaje sobie sprawę z tego, że on też to zauważył.

(viii)

– Jeśli cię to nie cieszy, Tomoyo-chan – mówi Sakura podczas przerwy obiadowej na pół żartobliwym tonem – mogę po prostu użyć Słodkiej i zmienić ich wszystkich w ciastka dla ciebie. Mogłybyśmy nakarmić nimi Kero.

Tomoyo patrzy na nią i ma nadzieję, że jej wzrok nie jest zbyt smutny.

– Nie sądzę, żeby tak było, Sakura-chan – mówi zupełnie poważnie. – Powiedziałabym, że ja i Nokoru-san jesteśmy bardziej podobni, niż on chciałby przyznać.

– Nie możesz mówić poważnie. Nie masz z nim nic wspólnego – wtrąca Syaoran, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

– To nieprawda! – mówi Sakura. – I Imonoyama-san, i Tomoyo-chan są bardzo mili i mądrzy, i mają wielkie serca!

Wielkie serca. Może to o to chodzi, myśli Tomoyo, gdy dzwonek brzęczy, a rozmowa natychmiast zostaje zapomniana.

(ix)

Zgodnie ze swoją obietnicą zaprasza go i jego przyjaciół na następny szkolny koncert. Jej koledzy z klasy gapią się na podjeżdżającą pod audytorium limuzyną, ale ostatecznie nic nie mówią.

Później Nagisa Azuya podchodzi do niej, trzymając się ramienia Takakury, cała w uśmiechach i pochwałach. – Byłaś niesamowita! – piszczy, podbiegając do niej, kiedy tylko ją widzi. – Nasz wielce wielmożny szkolny chór zabiłby, żeby mieć cię w swoich szeregach. Wiem! – mówi nagle. – Zaproszę cię na nasz następny występ w ramach rewanżu!

– Nagisa-jou jest częścią szkolnej orkiestry – wyjaśnia Takamura. Do niej samej mówi: – Ma rację. Naprawdę dobrze się spisałaś.

– Dziękuję wam obojgu – mówi Tomoyo, czując niespodziewany przypływ dumy na jego słowa. – W twoich ustach musi to być ogromny komplement.

Do Azuyi mówi: – Z rozkoszą zobaczyłabym twój występ, Azuya-san.

Azuya śmieje się. – Nie jest aż takim gburem, jak myślisz, Daidouji-san – mówi. – Właściwie jest całkiem miły.

Takamura nie mówi nic, ale na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.

Nokoru wybiera ten moment, aby pojawić się z wielkim bukietem róż, wychwalając ją i komplementując, kiedy tylko nadarzy się okazja.

– Wyglądasz, jakbyś pękał z dumy, przewodniczący – zauważa Takamura ze złośliwym uśmieszkiem. – Zapewne powinienem był wiedzieć, że prędzej czy później dasz z siebie wszystko dla swojej czarującej oblubienicy.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Suoh – cedzi Nokoru przez zęby. – Tomoyo-jou, byłaś wspaniała.

Teraz chyba słyszy to zupełnie wyraźnie, tę odrobinę rozgoryczenia za każdym Tomoyo-jou i sztywność przy każdym przytyku Takamury. Wie już, że Nokoru nigdy nie pozwoli jej się o tym dowiedzieć; że, tak jak ona, ma zbyt wiele głęboko wpojonej ogłady towarzyskiej i poczucia obowiązku, by nie grać roli idealnego narzeczonego i że, tak jak ona, wie, że to nie jej wina. Ale Tomoyo lubi myśleć, że umie czytać w ludziach, a drwiący ton i wyćwiczone uśmiechy Nokoru umie czytać całkiem dobrze.

– Nokoru-san, jestem trochę zmęczona. Jeśli to nie problem, czy mógłbyś odprowadzić mnie do samochodu?

Jakby kierowany jakimś nieznanym instynktem, Nokoru natychmiast się prostuje i rzuca jej swój najlepszy uśmiech. – Oczywiście, Tomoyo-jou – mówi, wyciągając ramię w jej kierunku. Chwyta je, lekko dotykając palcami rękawa jego garnituru, i żegna się z Takamurą i Azuyą.

– Byłaś absolutnie wspaniała, Tomoyo-jou – mówi, kiedy są już bezpieczni w holu i poza zasięgiem słuchu. – Prawie doprowadziłaś Akirę do łez.

– W takim razie jestem rozczarowana, że nie udało mi się dokonać tego w pełni – odpowiada. Bezpieczna odpowiedź. – A czy nie wzbudziłam takiej reakcji u ciebie, Nokoru-san?

– Staram się nie płakać w miejscach publicznych, Tomoyo-jou; nie wypada, aby widziano mnie szlochającego z powodu piosenki – uśmiecha się. – Ale mogę ci powiedzieć, że byłaś bardzo, bardzo dobra.

Teraz dziwnie na nią patrzy – nie tak, jak Syaoran patrzy na Sakurę, ale tak, jak, być może, Meilin patrzy teraz na Sakurę – jak na kogoś zaufanego, a nie znienawidzonego. Zniknęło rozżalenie przy honoryfikatorach – to całkiem miłe uczucie. Zaczyna się zastanawiać, co je sprowadziło, zanim zdaje sobie z tego sprawę.

– O czym myślisz, kiedy śpiewasz, Tomoyo-jou? – Nokoru ma na twarzy półuśmiech.

Miała rację. Zorientował się.

Tomoyo bierze głęboki oddech i rozważa słowa. Myśli jeszcze raz o ostatniej piosence, narastającej balladzie o kobiecie zdradzonej przez własne uczucia, i przez chwilę znów czuje, jak ściska się jej serce.

– Myślę o osobie przechodzącej przez to, co jest opisane w piosence, i wczuwam się w jej położenie.

Nie, żeby tamta piosenka wymagała szczególnego wczuwania się.

– To musi być trudne bez żadnych twarzy, które można by przywołać – Pytanie pomocnicze. Na pewno chce poprowadzić tę rozmowę w pewnym kierunku.

– To nie tak, jak sugerujesz – Tomoyo uśmiecha się lekko. Ale, cóż, to tak samo, jak ja.

Nokoru wygląda na – albo udaje – oszołomionego. Tomoyo oczekuje, że wykrzyknie więc jest ktoś, kogo kochasz bardziej niż mnie, Tomoyo-jou? w swoim typowym stylu, ale zamiast tego mówi, bardzo miękko: – Z pewnością ta osoba, kimkolwiek jest, byłaby zaszczycona, będąc kochaną przez kogoś tak czarującego, jak ty, czyż nie?

Jej oczy lekko się rozszerzają i patrzy na Nokoru, który odwraca wzrok.

– To znaczy, nie uznałaby tego za ciężar ani nie byłaby tym zmartwiona, ponieważ i tak bardzo się o ciebie troszczy. I powierzyłabyś jej własne życie. A one by cię chroniła.

Tomoyo zamyka oczy i delikatnie kładzie mu rękę na ramieniu. Doszli już do parkingu i widzi szofera czekającego cierpliwie przy jej samochodzie. Bierze głęboki oddech.

– Po latach doszłam do wniosku, Nokoru-san, że największym szczęściem, jakiego można zaznać, jest widok szczęścia ukochanej osoby – nie odsuwa ręki i przybiera znaczący ton głosu. – Nawet, jeśli nie jest ono z tobą. Nawet, jeśli jest z kimś innym kogo bardzo, bardzo kochasz.

Jego oczy rozszerzają się.

– Wiedziałaś – Oskarżenie jest nietypowo twarde i kąśliwe, jednocześnie smutne i wściekłe, i niepasujące do jego ładnej twarzy. Tomoyo wie, że to ktoś zupełnie inny, niż Nokoru Imonoyama, jakiego mogła poznać – nie Nokoru Dyrektor, ze swoimi porywającymi, wielkimi pomysłami i zaraźliwym śmiechem; nie Nokoru Obowiązkowy Syn, ze swoimi wymyślnymi firmami i delikatnymi pocałunkami na policzku matki; nie Nokoru, geniusz rodem z NASA, który rozwiązuje matematyczne kręgi wobec wszystkich; nie Nokoru Idealny Narzeczony, który wybiera najdelikatniejsze krewetki, aby włożyć jej do ust i odprowadza ją do toalety, i który kiedyś obracał ją wokół parkietu z całym oczekiwanym od niego wdziękiem i elegancją. To, być może, jest po prostu Nokoru – wszystkie maski zostały odrzucone i odsłaniają tego, kim naprawdę jest: nastoletniego chłopca z sercem większym, niż by sobie tego życzył.

– Owszem – uśmiecha się do niego, nie wiedząc, co innego zrobić. – Sądzę, że ty również.

Przez twarz Nokoru przemyka milion różnych emocji, zanim wreszcie poprzestaje na niechętnej rezygnacji.

– Jesteś bystrzejsza, niż myślałem, Tomoyo-jou.

– Tak jak ty, Nokoru-san.

Śmieje się.

– Nasi rodzice wrzucili nas w niezły bałagan, co?

Tomoyo znów się uśmiecha. Doszli już do samochodu, a szofer Tomoyo kłania się pośpiesznie.

– Nie ma bałaganu, którego nie można by posprzątać, Nokoru-san. Dziękuję za kwiaty.

(x)

Eriol wysyła jej kartkę ze słowem Gratulacje! wypisanym złotymi, tłoczonymi literami nad obrazkiem przedstawiającym dwie ślubne obrączki. Towarzyszące jej życzenia są, o dziwo, tak przeciętne i bezbarwne, jak sama kartka. Tomoyo powstrzymuje się od przewrócenia oczami z niezadowolenia i rozczarowania, aż odkrywa słowa nabazgrane z tyłu – Dobrze sobie poradzisz. Zobaczyłem to, ale nie musiałem tego robić, żeby o tym wiedzieć.