Wstęp do wydania IV

Drodzy czytelnicy!

Oddaję w Wasze ręce czwarte wydanie cieszących się wciąż niesłabnącym zainteresowaniem wspomnień z jakże bogatego życia mego ojca chrzestnego, Severusa Snape. Wydanie zostało wzbogacone o rozdziały napisane na podstawie fragmentów pamiętnika mojej babki, Lily Potter z domu Evans i o zapiski wieloletniego dyrektora Hogwartu i mentora Severusa, Albusa Dumbledore. Życzę pouczającej lektury.

Albus Severus Potter.

MOJE ŻYCIE. SEVERUS SNAPE.

Tym, którzy odeszli...

CZĘŚĆ PIERWSZA: DZIECIŃSTWO

Rozdział 1. Dom

Nazywam się Severus Snape, mam 9 lat i jestem czarodziejem a moja mama jest czarownicą. Jak wiele dzieci pochodzących z magicznych rodzin, jestem uczony w domu. Mama uczy mnie czytać, pisać, rachować, myśleć logicznie. Dzisiaj czytam opowiadanie o dziewczynce której ktoś zaczarował miotłę i o jej niesamowitych przygodach. Wolałbym coś o wojnach czarodziejów, klątwach i urokach, ale mam niewielki wpływ na to, co wybierze moja mama. Mama mówi, że mam potężną magiczną moc. Jak skończę 11 lat, to wraz z innymi magicznie obdarzonymi dziećmi rozpocznę naukę w Hogwarcie, założonej przed tysiącem lat Szkole Magii i Czarodziejstwa.

Mama opowiada mi o czarodziejskim świecie, raju utraconym. Bo moja mama z domu Prince, z rodziny od wielu pokoleń składającej się z samych czarodziejów i czarownic, wyszła za mąż za mugola i zamieszkała w Cokeworth przy ul. Spinner,s End, na mugolskim robotniczym osiedlu zbudowanym wokół młyna, jedynego w okolicy dużego zakładu przemysłowego. Nie wiem, czemu mama wyszła za mugola, pewno zakochała się... I nie chciała urodzić charłaka. Nie od dziś wiadomo, że czarodzieje o potężnej magicznej mocy rodzą się z mieszanych związków, a mimo czystej krwi moc w starożytnej rodzinie Prince spokrewnionej z samym Syltherinem słabła z pokolenia na pokolenie, malało ich znaczenie i topniał majątek. Moi dziadkowie byli raczej biednymi ludźmi. Mama, przez swoją życiową decyzję wyklęta przez własną rodzinę, bez szczególnych magicznych talentów, bez możliwości powrotu do magicznego świata, stała się zgorzkniała i zniechęcona. Nie pamiętam, żeby mama mnie przytulała, jestem jeszcze jednym obowiązkiem w jej życiu.

Nie mając żadnego pojęcia o świecie mugoli mama nie zdawała sobie sprawy, że wychodzi za mąż za człowieka stojącego na dole drabiny społecznej. Ojciec skończył zawodówkę i pracował jako robotnik w młynie. Kilka lat temu stracił pracę, cóż spadek zamówień, redukcja etatów, zaczął pić i już się nie podniósł. Żyjemy więc z zasiłku i dopłat, o ile mamie uda się przechwycić jakieś pieniądze nim ojciec je przepije. Nie ma co ukrywać, w domu jest biednie, często nie ma co jeść. Nie raz byłem głodny, rzadko się dobrze najadam.

Dzisiaj, tak jak prawie codziennie, wałęsam się po mieście po mało pokrzepiającym śniadaniu i kilku godzinach nauki. Ojciec od rana pije w knajpie żebrząc o butelkę, czasem ktoś mu stawia, wieczorami przychodzi nachlany i zasypia tam, gdzie padnie. Gorzej, jak jest niedopity, bo nikt mu nie postawił a barman nie dał na krechę, wtedy robi awantury i demoluje dom. Kilka razy ojciec chciał mnie sprać, ale odrzuciłem go swoją magią i już nie próbuje, wyżywa się na meblach. Przechodzę przez mostek nad rzeką i idę do lepszej dzielnicy, tam gdzie jest dużo jedzenia w domach i na śmietnikach. Dorośli ludzie też są inni niż na Spinner,s End, są pogodni, sympatyczni i mówią inaczej, nie klną tak.

Pewno przez to ciągłe niedojadanie jestem mały i drobny, ale nie jestem bezbronny. Nauczyłem się wykorzystywać moją magię do walki. Kilka lat temu znalazłem na śmietniku konserwy z mięsem. Jakiś facet, klnąc ile wlezie, skopał mnie i zabrał łup wrzeszcząc, żebym się wynosił bo to nie jest mój rewir. Byłem przerażony, kiszki boleśnie skręcały mi się z głodu i chyba dlatego bez mojej woli maga sprawiła, że kontener na śmieci uniósł się i przywalił mugola który upadł tracąc przytomność. Zabrałem łup i co to była za uczta. Nie wiem co się stało z tym mugolem i nie obchodzi mnie to. Po raz pierwszy od dłuższego czasu najadłem się. Pamiętam ten cudowny smak jedzenia i znikającą powoli torturę głodu. Wtedy "TO" stało się samo, ale nie zdziwiłem się bo wiedziałem, że jestem czarodziejem. Zacząłem ćwiczyć świadome użycie magii bez różdżki. Teraz, po kilku latach, umiem wzrokiem przelewitować nawet ciężką gałąź albo złamać konar.

Nie mam kolegów ani przyjaciół. Zbyt różnię się od mugoli, także wyglądem. Mama gardzi mugolskim przyodziewkiem i mówi, że jest niegodny czarodzieja. Noszę pelerynę- typowy strój czarodzieja, cóż peleryna należała do męża szkolnej przyjaciółki mojej mamy i jest na mnie za duża, za ciężka, a latem jest mi w niej za gorąco, ale nie narzekam. Pod peleryną noszę jakieś stare bluzki, zimą swetry, jeansy z wystawek. Jestem sam, ale na dzielnicy mam szacunek bo mugole boją się mnie i nikt mi nie podskoczy. Kilka razy zostałem napadnięty przez dzielnicowe bandy, latały wtedy gałęzie i kamienie uruchomione moją magią. Kiedy konarem unoszącym się magicznie w powietrzu pobiłem do nieprzytomności ośmioro chłopaków to dali mi spokój i omijają mnie szerokim łukiem. Po tym incydencie, mama zoblivatovała dwóch policjantów którzy przyszli do domu, i nie robiła mi jakichkolwiek wyrzutów. Oblivate i Confundo to są jedne z częstszych zaklęć używanych przez mamę. Pamiętam, że rzuciła je na jakiś mugoli którzy przyszli mnie zabrać, bo nie realizuję obowiązku szkolnego i na panią z opieki która mówiła coś o uzależnieniu i współuzależnieniu, uzależniając wypłatę zasiłku od podjęcia terapii.

W lepszych dzielnicach Cokeworth mugolskie dzieci wyśmiewały się ze mnie, z mojego wyglądu, ale już tego nie robią, już dawno nikt mi nie dokucza. Wyśmiewanie bardzo boli, powoduje nieprzyjemne uczucia, złość na dokuczających mugoli i żal, że jestem inny i przez to dostaję szyderstwo i odrzucenie zamiast akceptacji i przyjaźni których tak bardzo potrzebuję. Nic dziwnego, że przepełniające mnie złe uczucia uwalniały magię i dokuczającym mi mugolom przytrafiały się różne nieprzyjemności. Mugolskie dzieciaki były karane dwa razy, przeze mnie i przez wściekłych rodziców którzy rozmazany na twarzy i wciśnięty we włosy batonik, rozbite kolana, upaprane ziemią i gównem ubrania wiązali z nieudolnością potomków chcących na kogoś innego zrzucić swoją winę, bo jak tu powiązać wydarzenie z chłopcem który stał 20 metrów dalej i tylko patrzył?