Kagami siedział na łóżku w szpitalu. To był jego koniec. Już więcej nie skoczy, nie zagra w koszykówkę. Wszystkie marzenia legły w gruzach.
Światło zgasło. Duet Kagami i Kuroko przestał istnieć.
Nie chciał nikogo widzieć. Z nikim rozmawiać. Obecność rodziców denerwowała go. Choć był im wdzięczny, że gdy tylko dowiedzieli się o wypadku rzucili wszystko i przybyli do Japonii.
Mama prawie cały czas była przy nim. Starała się nie spać. Spełniała wszystkie zachcianki.
Nawet tą najbardziej absurdalną, że nie chce nikogo ze znajomych widzieć.
Nie rozmawiała z nim za dużo, bo cóż można w takiej sytuacji powiedzieć? Wszystko będzie dobrze?
To by go tylko bardziej rozłościło. Więc siedzieli we dwójkę w milczeniu.
Chciał płakać, ale wolał nie robić tego przy mamie. Wiedział, że i tak jest przybita. Pozwolili mu przebywać samemu w Japonii, a on skończył w ciężki stanie w szpitalu.
Choć nawet jakby byli z nimi to raczej nic by nie zdziałali. Nikt nie mógł go przed tym uchronić.
- Dziś twój prawie niewidoczny kolega chciał się tu wcisnąć. – Usłyszał nagle głos mamy. Podniósł głowę i spojrzał na nią zdziwiony.
- Nie masz problemu z widzeniem jego? – Było to dla niego najdziwniejsze. Do tej pory Kuroko był w stanie zaskoczyć wszystkich i dostać się do każdego miejsca.
- Oczywiście. – Potwierdziła i delikatnie się uśmiechnęła. – Powiedziałeś, że nie chcesz nikogo widzieć, więc musze go wyłapać. Nie chce byś niepotrzebnie się denerwował. – Wyjaśniła i wróciła do czytania książki.
Nie była w stanie mu powiedzieć, że razem z ojcem podjęli decyzje o umieszczeniu go w ośrodku rehabilitacyjnym dla młodzieży. Nie mogli sobie pozwolić na ciągle przebywać w Japonii, a wyjazd do Ameryki mógł tylko załamać ich syna.
Za dużo koszykówki na około. W Japonii było tego zdecydowanie mniej. Z resztą w ośrodku istniała mała szansa, że zobaczy jakikolwiek mecz.
Parę dni później pobyt Kagamiego w szpitalu się zakończył. Ojciec wyjaśnił mu gdzie będziemy musiał przebywać póki oni są w Stanach. Taiga zobojętniał na otocznie. Nie przejmował się decyzją rodziców.
Było mu obojętne gdzie zamieszka, z kim i po co. Nie wierzył, że cokolwiek mu pomoże. Nie miał chęci szukać nowego celu w życiu, nowych marzeń. Chciał grać w koszykówkę całe czas. A teraz było to niemożliwe.
Dojechali w ciszy do ośrodka. Z ojcem nigdy się nie dogadywał, a mama unikała zbyt długich rozmów. Jakby się bała. Tylko on nie bardzo wiedział, czego. Przecież nie krzyczał, nie płakał, nie wyładowywał złości. Cały czas był spokojny, jak nie on.
Wyszli z samochodu. Pani Kagami spojrzała uważnie na syna i pogłaskała po policzku.
- Taiga w przyszłym miesiącu przylecimy cię odwiedzić. – Spróbowała uśmiechnąć się, ale wyszedł jej tylko niewyraźny grymas. Nie chciała go zostawiać samego. Jednak nie mieli wyjścia.
- Spokojnie, poradzę sobie. Do tej pory sobie radziłem. – Odsunął się matki.
- Bądź grzeczny Taiga. – Powiedział tylko jego ojciec i ruszył w stronę ośrodka.
Chłopak westchnął. I ruszył za nim. Miał tylko nadzieje, że w ośrodku wszyscy dadzą mu święty spokój. Nie miał chęci na rozmowę i nowe znajomości.
Nie zwracał uwagi na to, co się dzieję w koło niego. Siedział i czekał.
Jednak w pewnym momencie poczuł, że ktoś go obserwuje. Rozejrzał się po korytarzu. Niedaleko siedziała czarnowłosa dziewczyna i intensywnie się w niego wpatrywała. Kiedy ich oczy się spotkały uśmiechnęła się złośliwie i powoli podeszła do niego.
Zwrócił uwagę na to, że kulała.
- Megumi Koga. – Wyciągnęła lewą rękę w jego stronę.
- Taiga Kagami. - Ostrożnie uścisnął jej dłoń. Nie do końca wiedział, o co jej chodzi.
- Taiga-kun witaj w piekle.
