Draco siedział sam w pustym pokoju wspólnym Syltherinu. Właśnie wrócił ze szlabanu u MacGonagall. Jak w każdy piątkowy wieczór ślizgoni mieli wychodne. Było to już niemal tradycją, że tego wieczora żaden członek domu wielkiego Salazara nie kalał sobie umysłu odrabianiem prac domowych. Nawet najtwardsi zakuwający szwędali się po zamku albo, nie chcąc tracić czasu na głupoty, szli spać niemal od razu po kolacji. Dochodziła jedenasta. O tej porze nie ma już sensu iść do Hogsmeade. A coś trzeba ze sobą zrobić.
Malfoy przysunął największy fotel do kominka i usiadł, zapadając się w miękkie siedzisko. Zaczęły mu się kleić oczy. Prawie zasypiając, usłyszał skrzypienie drzwi wejściowych. Pomyślał, że to pewnie jakiś pierwszoroczny wraca ze spaceru po zamku i pogrążył się we śnie.
Obudził go pisk Pansy. Skąd wiedział, że to ona? Słuchał jej pisków od siedmiu lat. Rozpoznałby je pośród wycia wszystkich mandragor świata.
- Co jest? – zapytał, zirytowanym, ale jeszcze zaspanym głosem.
- Drakieeee!!! – załkała Pansy. – Popatrz!!!
- Na co?
Draco wstał chwiejnie z fotela. W pokoju wspólnym była duża grupa ślizgonów. Musieli przed chwilą wrócić. Byli jeszcze w płaszczach. W kącie stał blady jak ściana Zabini. Gdy spotkał wzrok Malfoya, podniósł drżącą rękę i wskazał sufit. Draco spojrzał w górę.
Z wielkiego żyrandola ktoś zwisał. Bezwładnie. Kto? Draco nie wiedział. Postać nie miała głowy.
- Kto to!? – wyjąkał.
Odpowiedziały mu przerażone spojrzenia kolegów. Malfoy był równie przestraszony, ale odzyskał świadomość.
- Snape to widział?
- Nie – odpowiedział mu Goyle, jakby dziwiąc się samemu pomysłowi ściągania tu opiekuna.
- Nie ruszajcie się stąd! – wrzasnął Draco, co zabrzmiało dość dziwnie, bo strach i obrzydzenie ściskały mu gardło.
Wybiegł na korytarz i pognał do lochów. Były zamknięte.
- Kurwa! – zaklął po mugolsku i pobiegł do gabinetu dyrektora.
Tam zastał Dumbledore'a i MacGonagall grających w karty.
- Co tu robisz, chłopcze? – zapytał z ojcowską troską dyrektor, lekko dziabnięty, o czym świadczył jego mętny wzrok i prawie pusta butelka koniaku.
- Szukam profesora Snape'a – odparł Draco, czując nagłą potrzebę wypicia tej resztki ciemnego alkoholu. Mdliło go straszliwie.
- Jest na wierzy astronomicznej – odpowiedziała mu MacGonagall, też wstawiona. – U profesor Sinistry. Zapukaj, nim wejdziesz, Malfoy!
Draco pobiegł na wieżę. Załomotał w drewniane drzwi.
- Co tam? – zapytał damski głos.
- Ja otworzę – zawtórował jej drugi i we drzwiach ukazał się Snape.
Draco przełknął ślinę.
- Co tu robisz, Malfoy? – warknął profesor, ale średnio mu się to udało. Ach, ta piątkowo-sobotnia atmosfera.
- W pokoju wspólnym… – zaczął Draco.
Zza Snape'a wyjrzała profesor Sinistra.
- Severusie – rzekła do kolegi, gdy tylko ujrzała młodego ślizgona. – Jemu coś się stało. Poważnego.
Opiekun uniósł brew.
- Co w pokoju wspólnym? – zachęciła Sinistra.
Draco nabrał powietrza.
- … Wisi trup…
- Co!? – Snape wytrzeszczył oczy. – O czym ty mówisz, Draco?!
- Profesorze – młody Malfoy niemal płakał – profesorze…
Zaczęło do niego docierać, co widział na ślizgońskim żyrandolu.
- Idziemy – zakomenderował Snape i wziąwszy podopiecznego pod ramię, szybkim krokiem udał się do wieży Syltherinu. Za nim biegła Sinistra.
Weszli do pokoju wspólnego. Obok nich pojawił się Krwawy Baron.
- Severusie – odezwał się, bladoróżowy. – Tam wisi człowiek. Hogwardczyk.
- Wiesz, kto to? – zapytał Snape.
- Nie z Syltherinu.
Wszyscy ślizgoni zgromadzili się w pokoju wspólnym. Młodzież rozstąpiła się przed opiekunem, ale to nie było konieczne. Żyrandol wisiał wysoko nad nimi. Severus patrzył na zwłoki. Początkowy szok i obrzydzenie szybko ustąpiły rozsądkowi.
- Wiecie, kto to? – zapytał.
- Nieeee – odpowiedział mu przeciągle Zabini, a za nim reszta.
- Sinistra – zwrócił się do koleżanki, jasnozielonej i patrzącej z przerażeniem na żyrandol. – Sinistra!
- Tak, Severusie? – odpowiedziała, nie patrząc na niego.
- Pójdziesz po dyrektora. Teraz! – popchnął ją do wyjścia.
Sinistra mechanicznie wyszła.
- Idę z nią, Severusie – szepnął Krwawy Baron i zniknął w ścianie.
Snape zamknął drzwi.
- Nie ruszajcie się stąd i cisza! – rozkazał gromko, czym zgasił objawy odradzającej się histerii, przygaszonej nieco jego wejściem.
Nad leżącym na środku pokoju wspólnego ciałem lewitował Prawie Bezgłowy Nick
- Hogwardczyk – potwierdził.
Dookoła stali Dumbledore, MacGonagall i Snape. Nad nimi krążył krwawy baron. Nick nagle pofrunął pod sam sufit.
- Gryfon! – wykrzyknął strasznym głosem. – To jest gryfon!
- Gryfon? – Snape przyjrzał się jego szacie. Bez emblematów.
- Na pewno! Na pewno! – Nick szalał z rozpaczy. – Mój biedny gryfonik!
- Co robimy, dyrektorze? – zapytał konkretnie Snape.
- Zakaz wyjść z pokoju wspólnego bez opiekuna, zakaz przebywania w grupie mniejszej niż trzy osoby, zajęcia odwołane aż do wyjaśnienia sprawy – odparł na jednym oddechu Dumbledore.
- Albusie, a co z uczniami? – zapytała MacGonagall. – Syltherin nie może tu przebywać!
- Severusie – zwrócił się do podwładnego. – Musimy użyć komnat Salazara.
Snape westchnął. Nawet nie pytał, czy to konieczne.
- Tak jest, dyrektorze.
