– Dlaczego… właśnie… tutaj? – spytał Severus Snape przez zęby, swoim zwyczajem wprowadzając przerwy z niewyjaśnionych przyczyn w środku krótkiego i tak, gdyby nie te przerwy właśnie, ułożonego zdania; socjologicznie, psychologicznie i merytorycznie.

Zdanie to skierowane ewidentnie do Albusa Dumbledore'a nie wywarło jednak pożądanego skutku, bowiem ten przyjął je bez żadnych kompleksów ani te nie próbował na nie odpowiedzieć. Skutek zerowy w każdym calu. Czasem Dumbledore wychodził na prawdziwego faceta olewkę.

Cisnęła się dalej, piątka ludzi, ramię w ramię na tej małej przestrzeni, czasem cicho postękując. Dyrektor, nietoperz, Remus Lupin, Filius Flitwick i Slughorn. Snape spróbował znowu:

– Siedzimy tu juz pół!… godziny! Mugole zaczną coś podejrzewać…

– Kto zacznie podejrzewać! Sprzątaczki! – prychnął Dumbledore dufnie, dziwnym, niepodobnym do niego głosem, pewnym i lekko nieuprzejmym.

– A jeśli jakiś jugol uklęknie i zobaczy cztery pary nóg?! Bez urazy, Flitwick…

Flitwick, stojący na swego rodzaju podwyższeniu, przyjął to z milczącym uszlachetnieniem swego wnętra.

– A gdzie tam! – Albus się obruszył. – Mugole nie robią takich rzeczy! Boją się!

– Domyślą się… – Snape zanurzył się głębiej w swój kąt, nieprzekonany i trwożny.

– Ach… – dyrektor nie miał siły dłużej przekonywać. –Impotencja, prostata choroby weneryczne… to są chyba jakieś wyjaśnienia…

Pochylił się, lekko popchnął drwi, by powstała w ten sposób szczelina mogła rozewrzeć się na świat dla jego pary przytomnych i bystrych oczu. Jednak było to działanie nerwowe, szybkie i chwilowe. Szczelina zaginęła w akcji tak szybko jak się narodziła, a Albus, lekko podekscytowany, wcisnął się w kąt. Oddech przyspieszony. Nos skierowany ku dołowi. Oczy zamyślone.

Gwałtowne pukanie do drwi przewróciło go na umysłowej ścieżce wymiarowej; nie było barierki i spadł w przepaść zwaną rzeczywistością.

– Przepraszam, ale ile pan tam będzie jeszcze siedzieć!

Zirytowany głos z zewnątrz rozzłościł Albusa. Szczelina na nowo! Nos przez nią i krzyk:

– Załatwiam się, do cholery! Nie obce jest panu chyba pojęcie zatwardzenia!

Pozostała czwórka, aż tak niezaangażowana w aferę z Mugolem, pociągnęła czarodzieja do środka, łagodząc spór w zarodku.

– Pan tam siedzi co najmniej dziesięć minut! To trzeba zgłosić!

Snape wybałuszył oczy. W kabinie ubikacyjnej wszczął się niemały rwetes. Flitwick potknął się o jakąś wypustkę na zamkniętej klapie sedesu, na której stał, i wpadł między czwórkę profesorów. Gdy alfa stała się na nowo alfą, a omega omegą i Flitwick wyprostował się już na swym stałym, od pół godziny, stanowisku, wtedy Albus uspokoił:

– Spokojnie, nie zrobi tego… Mugole nie robią takich rzeczy! Oni… się… boją…

– Twa wiedza o Mugolach jest zaskakująca… – Snape wydusił, po czym dodał: – tak jak i zdolność naśladowania wnikliwych osobistości…

Rzeczywiście, ostatnie trzy słowa Albus wypowiedział iście po snape'owsku. Generalnie, dzisiaj był jakby nie sobą. Chyba jakby nawiedziła go refleksja na ten temat, bo przetarł twarz ręką, chcąc w dotykowy sposób sunąć te wszystkie maski nań nałożone. Lecz ruch jeden starczy?.. Ile masek?

– Lupin, gaś papierosa… zauważą dym… – westchnął, przebijając się przez klatkę swych palców. – Od kiedy ty palisz, chłopie?

Lupin wzruszył ramionami. Dopiero co zapalił i nie było mu spieszno do zagaszania tego ogniska przyjemności i rozluźnienia. Wypuścił trochę dymu i gdy mówił, wytworzyło się kilka wirów w szarych oparach tytoniu dryfujących wokół jego głowy.

– Powiedziałem Tonks, że ślub z nią nakazały mi majtki wirujące w pralce… – zaciągnął się. – Wyśmiała mnie, a potem rozpłakała… codziennie robi mi awantury… szukam ucieczki od rzeczywistości… – brwi na chwilę mu podskoczyły, marszcząc czoło; czuł, że wszyscy oczekiwali jakieś wymyślnej historii, a on im przedstawił tak trywialną.

– Trzeba było powiedzieć, że… majtki tak, ale że też z miłości… – Slughorn przytknął palec wskazujący do nosa.

– Tak zrobiłem.

Zaciągnął się mocniej. Spalona końcówka papierosa uginała się ku dołowi, jakby tu mowa była o impotencji.

– On to robi specjalnie! – Nienacka Snape uniósł się.

Patrzył mściwie na Remusa. Ten zaś spojrzał po wszystkich zebranych w kabinie, gubiąc wątek.

– Severusie… – Albus łagodnie przemówił. – Wyjaśnij o co chodzi…

– On wie… – nietoperz wskazał brodą palacza – wie o moim problemie, który… nęka mnie od jakiegoś czasu. Poprzez swoje tanie aluzyjki z papierosem, daje mi do zrozumienia, że wie o mojej… – Snape zawahał się – mojej impotencji.

– Skoro tak łatwo wszystkim to wyznajesz, to już po problemie… – Dumbledore rozradowany wniósł dwa palce w znaku Victorii.

– Nawet gdybym wiedział, to nie zniżałbym się do twojego poziomu i nie stosowałbym, jak to je nazywasz, tanich aluzyjek! – Lupin emanował negatywną energią. – Tak, a ty już nie swoje numerki wyprobowywałeś, by wyrzucili mnie onegdaj ze stanowiska na-u-czy-cie-la obrony przed czarną magią.

– Wiedziałeś, że publicznie się przyznam, jeśli wywrzesz na mnie tak mroczną presję! To mi się nie podoba!

– Dość! – starczym głosem uciszył spór; w tym momencie przypominał najbardziej siebie.

Jak tylko stłumiony krzyk dobiegł końca, coś zapikało. Dyrektor wyłączył budzik w swym mugolskim zegarku i zabrał oficjalnie głos:

– Oto nadszedł czas, abyście się dowiedzieli, że celem naszego spotkania jest straszne odkrycie, którego dokonałem ja z paroma nowymi przyjaciółmi… ich udział był znikomy…

– Ostatnimi czasy celem naszych spotkań są tylko takie odkrycia… – Lupin beznamiętnie oznajmił.

– Posłuchajcie tego! – Dumbledore zamachał rękoma, by z tych popiołów wzniecić jeszcze trochę emocji. – Majtki umysłowe powróciły!

Flitwick wyjął świeczkę i zapalił ją. Świetlówki pogasły i tylko magiczna, ciepła aura bijąca od płomyczka rozświetlała ciemność. Pięć skupionych obliczy pochyliło się nad nią i wymówiło w jednym i tym samym czasie, pełne napięcia i grozy, wieloznaczne, a zarazem tak konkretne, ciche, lecz wzniosłe: „O!"

Dumbledore uniósł swój wygaszacz i przywrócił moc mugolskim świetlówkom.

– No i tak ma być. – Pochwalił towarzyszy z uśmieszkiem ukrywającym się za gęstą brodą.

Oczywiście to zdarzyło się tylko w umyśle Albusa Dumbledore'a, ale jak sam to mawiał – nie oznacza to, że nie zdarzyło się to naprawdę.

– Przecież skończyliśmy z tym tematem raz na zawsze… – Slughorn nie mógł powstrzymać irytacji. – I było powiedziane, że nie wrócimy do tego… – dodał skrzekliwie i wymuszająco.

Dumbledore uśmiechnął się, będąc jeszcze pod wpływem swej klimatycznej imaginacji, i pokręcił głową wszechwiedząco, rozpraszając aurę irytacji Horacego.

– To nie ma związku z tamtą sprawą, żadnego! – przekazał krótko i treściwie. – No może występuje jakaś nikła nić, która łączy je ze sobą, ale tak nikła jakby jej wcale nie było – poprawił się.

– Do rzeczy – Snape skrzyżował ramiona.

– Do rzeczy, właśnie, do rzeczy… – rzekł słabo, a jego twarz okryła się mrokiem. – Taki przydomek, Majtki Umysłowe, przyjął pewien mężczyzna. Mężczyzna ten nieznany nikomu z pochodzenia, z pewnym niecodziennym tatuażem na szyi, bez rodziny, żadnych krewnych, nigdy nie notowany prawdopodobnie, ten wychowanek przytułku dla sierot, jest seryjną mordercą.

– Czy… on powrócił? – Lupin spiął się, gotów do walki.

– Nie, nie… chyba… – Dumbledore spojrzał w nieokreślone miejsce w swym umyśle. – Nie widziałem go, nic o nim nie wiem właściwie. Ale zastanawia mnie… czemu akurat taki przydomek sobie wybrał? Nasza sprawa jakoś się z tym łączy, widzicie… Policja, a raczej nasi Aurorzy za nią przebrani, też mało o nim wiedz, a Mugole chyba jeszcze nic nie dostrzegli! Ale wśród naszych funkcjonariuszy pojawiały się różne plotki, dziwne historie na jego temat. Włącznie z Antychrystem i zbliżającym się końcem świata.

Na ostatnie danie Albus jakby czekał do samego końca. Chwila minęła i oczy zgromadzonych powędrowały w dół, w retrospekcyjnym ułożeniu gałek ocznych. Umysły kotłowały się.

– Majtki umysłowe… – trzeźwo dobrał słowa Snape.

– Wyłączenie pralki… – Lupin wniósł rękę, ale ta opadła w niemocy totalnej.

– Koniec świata… – Slughorn bojaźliwie orzekł.

– Nie mam pojęcia o co tu chodzi… – obruszył się Flitwick. – Albusie, coś tam mi mówiłeś o tych waszych niestworzonych przeżyciach z majtkami umysłowymi, z których niewiele zrozumiałem, a na dodatek zauważ, e piwo kremowe działa na moją małą osóbkę bardziej niż na twą wysoką… a że nie wspomnę, że i natury mam słabą głowę…

– Filiusie, zapomnijmy o tamtej sprawie… – Dumbledore uniósł rękę ze szlachetnym sygnetem na palcu wskazującym. – Przydasz się nam jako potężny czarodziej w tej aktualnej. Nie rozum jej, wpasuj się w nią i rób co potrafisz najlepiej – rzucaj uroki!

Nie rozum jej? Albusie, szwankuje ci ortografia, no ale… dobrze, połechtałeś mnie tym potężnym czarodziejem… – zachichotał dobrodusznie i machnął kilka razy ramionami, by stracić równowagę, a potem ją utrzymać dla zabawy. – Wchodzę w to!

– A więc jesteśmy kamraci, ta…? – Albus bardziej stwierdził ni się upewniał.

Spojrzał po obecnych i dostrzegł w ich oczach tylko i wyłącznie gotowość do działania oraz chęć poświęcenia.

– Pomyślałem jednak, że tym razem spróbujemy zakosztować trochę pomocy ze strony nowoczesnego oddziału Scotland Yardu. Zaraz się tam udamy i powiemy im co wiemy. Na pomoc aurorów nie mamy co liczyć. Ci tchórze dali mi tylko kilka informacji o mordercy…

– O majtkach umysłowych… – wtrącił Flitwick, który starał się jednak rozumieć sprawę z całych sił.

– Tak, Filiusie. Były to głównie ich tajne raporty, trzymane głęboko w Departamencie Tajemnic, na temat zbrodni dokonanych przez niego. Tylko w ciągu tego roku zamordował pięć tysięcy osób, najwięcej Brytyjczyków, ale ofiarami są obywatele całego świata. Sami Mugole… dlatego też Aurorzy; uwaga, z takim oto stwierdzeniem mnie odesłali: nie widzą potrzeby ingerencji. Zwłaszcza, że morderca…

– Majtki umysłowe! – Flitwick szybko wskazał Albusa palcem triumfu.

– Tak, Filiusie. Zwłaszcza, że morderca, zwany Majtkami Umysłowymi, nie używa do tego czarodziejskich metod, przyjął strategię skrytobójcą rzecz jasna. W raporcie odnalazłem takie przykłady jak linki do duszenia, trucizny, metody snajperskie ora nożownicze. Ma na koncie nawet jeden nalot bombowy, gdzieś na terenie Arabii Saudyjskiej. Czy to czarodziej? Oby nie, bo mielibyśmy poważny kłopot.

Na wzmiankę o Arabii Saudysjkiej oczy zabłyszczały Flitwickowi. Gdy Harry Potter pokonał Lorda Voldemorta, profesor uroków obiecał sobie, wśród radosnego gwaru zwycięzców w Hogwarcie, iż po tak stresującym roku pracy, uda się w jakieś egotyczne miejsce na wakacje. Zakręcił globusem i kula zatrzymała się, gdy jego palec muskał właśnie Arabię Saudyjską. Powoli nacisk jego koniuszka na kraj malał i Flitwick już wiedział, że to jest to.

Pamiętał przygody, które go tam spotkały tego pamiętnego lata. Filius zawsze był dorodnym, prężnym mężczyzną. Jednak w Arabii napotkał ludzi opętanych i złych. Zmasakrowali jego ciało, ucięli kończyny, skasowali pamięć i jedynie po licznych operacjach i przeszczepach, niezwykle udanych dodajmy, udało mu się przybrać postać pseudo-goblina. Tam też sprawił sobie nowy model różdżki. Niczym nie różniący się od noża.

Wydarzenia tamtego lata utwardziły profesora. Z marmuru stworzyły tytana z tytanu.

Co najdziwniejsze, wydarzenia, które miały tam miejsce wpłynęły w jakiś mistyczny sposób na czasoprzestrzeń, wykręcając ją jak mokry ręcznik. Na przykład, Filius miał już postać pseudo-goblina na długo wcześniej nim Harry Potter przybył do Hogwartu, choć nabył ją, po tym jak młodzian pokonał Voldemorta. Po drugie, Flitwick wyznał uczniom szczerze (według swych przekonań), że te wakacje spędził w Arabii, gdzie doznał tych licznych kontuzji, wtedy, gdy Harry pojawił się na chórze. Miał wtedy czternaście lat.

Jedyną osobą, która wiedziała co zdarzyło się wtedy Filiusowi w Arabii był szczery przyjaciel niskiego profesora – Albus Dumbledore.

W kabinie ubikacyjnej gwar dyskusji narastał. Slughorn w końcu spytał:

– Czy on zabił dokładnie pięć tysięcy osób?

– Jakie to ma znaczenie? – Albus w gwarze narady wysapał.

– To może być ważne…

– Albusie, Albusie… – Snape aż pociągnął dyrektora za rękaw. – Widzę, że sprawa jest nietuzinkowa, lecz czemu wybrałeś tak nieszlachetne miejsce?

Wszyscy się wtedy uciszyli i słuchali. Albus przetarł drżącą ręką czoło.

– Sacrum vitae. Są takie miejsca na ziemi, których czary, silniejsze od wszelkich uroków jakie znamy, dają nam moc, wenę, natchnienie. W takich miejscach najlepiej się myśli i najwięcej pomysłów wpada do głowy. – Dyrektor znów przetarł czoło, wyglądał na chorego. – Ale nic nie przychodzi mi do głowy…

Slughorn zrobił usta w dzióbek, jakby chciał się o coś spytać, ale zaniechał. Inni milczeli, starając się domyślić, o co chodziło ich przywódcy.

Nagle ktoś cicho zapukał kilkakrotnie w drzwi kabiny i tęgim basem rzekł, jakby czytał z książki:

– Raz nocowałem pod platanem i dżdżownice czyściły mi stopy…

Dumbledore wpadł w szał. Otwarł drzwi i wydarł się na cały głos:

– Ja tu sram, idioto!

Tego było za wiele dla profesorów. Spojrzeli po sobie zszokowani wyczynem Albusa. Gdy ten, cały w skowronkach inaczej, zatrzasnął drwi, dało się słyszeć przyspieszone kroki uciekającego obywatela.

– Przepraszam, ostatnio jestem nie w sosie… – ponownie przetarł czoło. – Filiusie, proszę zejdź sedesu. Kostka odświeżająca to świstoklik, który zabierze nas w okolice siedziby głównej Scotland Yardu w Londynie.

Zeskok. Plastikowa elipsa powędrowała, niesiona mocą dłoni, z pozycji horyzontalnej do wertykalnej. Kostka odświeżająca obserwowała. Pięć twarzy zbliżało się powoli do niebadanych czeluści. Zawtórowało twarzom pięć rąk, z których wynurzało się pięć macek, zwanych palcami. Dwadzieścia pięć małych odnóży oplotło ją, kostkę, i nagle zrobiło się bardzo cicho.

Zamiast zielonego jest czerwone, a tam nikogo nie ma. Czy jakikolwiek Mugol dojdzie prawdy?