Rozdział 1
Warning : Czeeeść XD Wiem pojebało mnie z tymi opowiadaniami, ale to będzie miało tylko dwa rozdziały c: Miały być trzy, ale stwierdziłam że lepiej dać dwa dłuższe, żeby było co czytać :3 Postawiłam na jednoosobówkę Kise bo dawno jej nie pisałam. Chyba co prawda ciutkę za dużo przeklina, no ale trudno nie mogłam się powstrzymać ._.' Charakter Aomine uległ małej zmianie – zrobiłam jego troszeczkę delikatniejszą wersję, tak dla wypróbowania, ale jednak chyba zostanę przy mojej cholernie chamskiej i zboczonej _
Ciężkie, burzowe chmury płynęły ociężale po niebie, doskonale zasłaniając zachodzące słońce. Było ciemno i zimno. Zdecydowanie zbyt ciemno i zimno jak na początek października. Wiatr bez problemu przedostawał się przez cienki materiał brązowego płaszcza przez co ledwo udawało mi powstrzymać szczękanie zębami. Cholera, dlaczego nie wziąłem ze sobą tych głupich rękawiczek i szalika? Przynajmniej teraz nie marzłbym jak ten kretyn stojąc na środku chodnika i czekając, aż ten dziwny gość zlezie na bok, żebym mógł przejść. Wcisnąłem głębiej skostniałe ręce w płytkie kieszenie po raz kolejny przeklinając swoją głupotę w myślach.
A skoro mowa o tym facecie to właśnie ponownie obdarzył mnie szerokim wyszczerzem. Popatrzyłem się na niego osłupiały nie będąc w stanie się nawet ruszyć i to wcale nie z powodu wszechogarniającego chłodu. Jego wcześniejsze zdanie wryło mi się w mózg, który z całych sił próbował zrozumieć co się właśnie stało. Pracował na najwyższych obrotach, czego skutkiem był tylko narastający ból, który prawie rozsadzał mi skronie. Chyba właśnie dostałem migreny.
Skrzywiłem się lekko, jeszcze raz przyglądając się chłopakowi, który stał jakby nigdy nic na środku chodnika i na dodatek chamsko wskazywał na mnie palcem. Był wyższy ode mnie o tylko o kilka centymetrów, ale zdawał się górować nad wszystkim co nas otaczało. Ostro zarysowaną twarz i męską szczękę podkreślały krótko ostrzyżone, ciemnoniebieskie włosy ukryte pod czerwoną czapką z daszkiem. Granatowe, wręcz niezdrowo błyszczące oczy, prosty nos oraz wąskie, popękane usta, które rozciągnięte były teraz w tajemniczym uśmiechu, nadawały mu wygląd dzielnicowego kryminalisty, a czarna, skórzana kurtka i ciężkie, sznurowane, wojskowe buty tylko tego dopełniały.
Zmarszczyłem brwi i poprawiłem sobie plecak, który zaczął mi się lekko zsuwać z ramienia. To niemożliwe, żebym znał tego gościa. W ogóle nie kojarzę, żebym kiedykolwiek rozmawiał z osobą o jego typie urody, nie wspominając już nawet o bliższych kontaktach. Jednak on zdawał się doskonale wiedzieć kim jestem i na dodatek mieć na tyle tupetu, żeby powiedzieć mi coś tak bezpośredniego.
Chrząknąłem, żeby pozbyć się lekkiej chrypki i spytałem siląc się na grzeczny ton :
- Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć? Chyba się przesłyszałem.
Wyszczerzył się szeroko pokazując rząd zdecydowanie zbyt białych zębów i odparł bez najmniejszej krępacji:
- Chcę cię mieć.
Wciągnąłem głośno powietrze przez nos i przymknąłem ociężałe powieki. Żeby się uspokoić zacząłem liczyć do dziesięciu kiwając lekko na piętach. Od dziecka nie potrafiłem dobrze kontrolować swoich emocji i reakcji, przez co bardzo często wpadałem w kłopoty. Rodzice zwalali to na młodzieńczą porywczość i klepali pocieszająco po plecach mówiąc, że z tego wyrosnę. Jednak pomimo tego ta nieporadność została mi aż do teraz co trochę utrudniało życie w społeczeństwie. Starałem się ze wszystkich sił zachowywać kamienną twarz i względne opanowanie, ale nie zawsze mi to wychodziło. Zwłaszcza teraz, kiedy złośliwy los postawił mnie przed tą chorą sytuacją.
Dobra, dosyć tego. Muszę jak najszybciej pozbyć się tego natręta, jeśli chcę spędzić resztę wieczoru na samotnym piciu mocnej, czarnej herbaty w ulubionym kubku w żyrafy. Do tego opatulę się w koc i będę siedział przed telewizorem od niechcenia zmieniając kanały z nadzieją, że trafię na coś co nie pozwoli mi zbyt szybko zasnąć. Żaden wariat nie zepsuje moich jakże ambitnych planów.
Otworzyłem złote oczy i nerwowym ruchem założyłem za zaczerwienione od zimna ucho niesforną blond grzywkę.
- Nie wiem o co panu chodzi – powiedziałem głośno chcąc tym samym pokazać swój wewnętrzny sprzeciw – Jeśli to wszystko to byłbym wdzięczny, gdyby zostawił mnie pan w spokoju.
- Niby co tu jest do rozumienia? To bardzo proste pragnienie.
Znów się uśmiechnął z czegoś wyraźnie zadowolony i przekrzywił lekko głowę w bok drapiąc się po brodzie. Nerwowo zacisnąłem palce na ramieniu plecaka kiedy podszedł bliżej. Odległość między nami drastycznie się zmniejszyła i z przerażeniem odkryłem, że gdybym tylko wyciągnął przed siebie rękę mógłbym dotknąć jego skórzanej kurtki. Coraz mniej mi się to podobało.
- Narusza pan moją przestrzeń osobistą – wymamrotałem, ukradkowo cofając się do tyłu – Naprawdę nie wiem o czym pan myśli mówiąc mi takie rzeczy.
- O tobie.
Przez tą prostą odpowiedź prawie zadławiłem się śliną. Zaskoczony zamrugałem kilka razy, starając się ogarnąć na jakich falach nadaje ten pokręcony facet. Był tak naturalny przy mówieniu tych wszystkich bzdur, że nie mogłem go nawet posądzić o wyjątkowo chamskie kłamstwo czy też niesmaczny żart. Miałem związane ręce.
- Em, tak, to bardzo miłe – mruknąłem, robiąc kolejny krok w tył – Ale chyba mnie z kimś pan pomylił.
- Nie wydaje mi się – odparł niemal natychmiastowo.
I weź tu człowieku z takim gadaj.
- No dobrze. To przynajmniej ja nie mam zielonego pojęcia kim pan jest. Znamy się?
- Nie, ale możemy się poznać.
Znów mnie wmurowało. Jego bezpośredniość była dla mnie czymś kompletnie nowym i szokującym więc to nic dziwnego, że przez dłuższą chwilę zapomniałem jak się używa języka w gębie. Przetrawiałem jego słowa, próbowałem je sobie jakoś logicznie wytłumaczyć, odnaleźć drugie dno czy poszukać jakiegoś głębszego sensu. Oczywiście mi nie wyszło przez co musiałem pogodzić się z okrutną prawdą, która nasunęła mi się na myśl :
- Czy pan mnie podrywa? – mruknąłem bardziej do siebie niż do niego.
Na moje nieszczęście miał okropnie dobry słuch, bo od razu się rozpromienił i niemal natychmiast zgodził, utwierdzając mnie tym samym w tym pokręconym przekonaniu :
- W rzeczy samej.
Boże, kurwa, za co.
- Zaraz, zaraz, coś mi tutaj nie pasuje!
- Niby co?
Potrząsnąłem głową, przeklinając w myślach własną głupotę. Nie wiem czemu nadal prowadziłem tą śmieszną konwersację z tym facetem zamiast zwiać gdzie pieprz rośnie. Z każdym kolejnym słowem tylko jeszcze bardziej się pogrążałem i dawałem wciągnąć w jego chorą grę słów, przez którą miałem prawdziwy mętlik w mózgu. Cholera, zdecydowanie zbyt łatwo daję sobą manipulować.
- Po pierwsze, widzę pana po raz pierwszy na oczy – zacząłem, mając ochotę zetrzeć mu ten pewny siebie wyraz twarzy – Po drugie, to co pan mówi to zwyczajny stek bzdur, który na dodatek bardzo mnie irytuje. A po trzecie, to co to w ogóle za niesmaczne propozycje? Proszę mi wybaczyć, ale nie jestem orientacji homoseksualnej!
Mocno zaakcentowałem ostatnie słowo, mając nadzieję, że chodź trochę da mu to do myślenia. Rzeczywiście wyglądał jakbym go lekko zbił z tropu. Przez chwilę poruszał ustami jakby próbując coś powiedzieć, ale ostatecznie udało mu się jedynie wykrztusić dziwnie zdeformowany jęk zaskoczenia. Wwiercając we mnie wzrok podniósł drżący palec do góry i dźgnął mnie nim mocno w pierś.
- A więc nie jesteś kobietą? - spytał takim tonem jakbym co najmniej zabił mu całą rodzinę z psem na dokładkę.
Zamrugałem kilkakrotnie czując, że palą mnie uszy. Pomylił mnie z babą. To znaczy, że mam pedalską twarz, posturę i głos? No świetnie. Nie ma jak trafiony komplement.
- Nie – wysyczałem przez zaciśnięte zęby, zaciskając dłonie w pięści – Czy nie zastanowiło pana czemu od początku naszej rozmowy używam formy męskiej, a nie żeńskiej?
- Nie za bardzo.
Podrapał się zakłopotany w tył głowy, jednak po chwili znów się rozpromienił i palnął zanim zdołałem go chociażby okrzyczeć za kompletny brak taktu:
- No nic, przeżyję. Mi to nie przeszkadza. A powiedziałbym nawet, że twój rozmiar ss mnie cholernie pociąga.
Zmarszczyłem brwi, zagryzając lekko dolną wargę. Coś mi się wydaje, że jak się zapytam o co mu teraz chodzi to będę tego żałować do końca życia. No trudno, najwyżej trzeba będzie wzywać karetkę, która zeskrobie mnie z ziemi.
- Rozmiar ss? – mruknąłem cicho, patrząc się na niego nieufanie.
- Same suty.
Prawie się przewróciłem kiedy uśmiechnął się tak naturalnie, jakby mówienie takich rzeczy było najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. Na dodatek zauważyłem, że ma dołeczki w policzkach. Jakim cudem dorosły mężczyzna może mieć dołeczki w policzkach? Paranoja. A tak w ogóle, to co ten ćwok sobie wyobraża oznajmiając mi coś takiego? Przez to durne stwierdzenie upewniłem się tylko, że mam do czynienia ze zboczonym wariatem.
- Ykhm – chrząknąłem, próbując ukryć tym samym swoje zażenowanie – Nie interesuje mnie w czym pan gustuje. I podkreślę jeszcze raz, nie jestem gejem.
Prawie pisnąłem, kiedy przysunął się bliżej zniżając twarz na wysokość mojej. Przez jego ciepły oddech przeszył mnie silny dreszcz, a co za tym idzie zacząłem wewnętrznie jeszcze bardziej panikować. Byłem przerażony i chciałem zwiać jak najdalej stąd, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Dosłownie wrosły w ziemię jak jakieś korzenie drzewa. Mogłem tylko stać jak sparaliżowany czekając na kolejny ruch tego pokręconego faceta co nie napawało mnie zbytnim optymizmem.
Zachłysnąłem się powietrzem, kiedy dotknął mojego policzka i ze śmiechem wwiercił mi w niego palec. Zanim zdołałem się zezłościć, albo chociaż odtrącić jego nachalną rękę, odsunął się ode mnie i zakomunikował, szczerząc się jak debil :
- Nic nie szkodzi, zmienię twoje nastawienie. Jestem typem zdobywcy, więc tym bardziej mnie to cieszy.
- Co do ciężkiej cholery...!?
Próbowałem jakoś wyrazić swój sprzeciw, ale już mnie nie słuchał. Nucąc jakąś skoczną melodię, obrócił się na piętach i odszedł w kierunku przejścia dla pieszych. Patrzyłem na jego oddalające się plecy nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkało mnie coś tak dziwnego. W ogóle to skąd się ten facet urwał? Kto to widział, żeby zaczepiać na ulicy obcych ludzi i wygadywać takie brednie nie wspominając już o niemoralnych propozycjach. Mam tylko nadzieję, że to nie był żaden uciekinier z wariatkowa, bo będę się bał zmrużyć oko w nocy w obawie, że wskoczy mi do domu przez balkon.
Mój oddech zamienił się w parę, kiedy westchnąłem głęboko, poprawiając kołnierz brązowego płaszcza, żeby choć trochę osłonić szyję przed zimnym wiatrem. Nie ma sensu tu sterczeć i zastanawiać się nad zdrowiem psychicznym tego pomyleńca. Najlepiej jak w ogóle będę udawał, że nasza rozmowa nigdy nie miała miejsca, aż w końcu naprawdę o tym zapomnę i będę dalej wiódł swoje nudne jak falki z olejem życie.
Cholera, obym naprawdę go już nigdy więcej nie spotkał.
Towary przelatywały nad czytnikiem w okamgnieniu. Dla mnie nie było żadnej różnicy czy to kiście bananów, które trzeba kupić kilogramami bo przecież jest promocja, wędlina, jajka albo kieliszki, bo w końcu święta idą wielkimi krokami. Zostały przecież tylko dwa miesiące, trzeba zrobić zapasy na zimę, bo może wybuchnie jakaś bomba atomowa albo trzecia wojna światowa więc trzeba się zabezpieczyć na kolejne pół roku. Nie zważając na rodzaj czy też materiał z którego zrobione były dane produkty beznamiętnie, szybkimi ruchami ręki, chwytałem je z ruchomej taśmy i podstawiałem pod czerwony laser. Nie bałem się, że mogę coś przez przypadek potłuc czy zgnieść. W końcu siedziałem na kasie już od dobrych kilku lat witając nieznośnych klientów z wiecznie przyklejonym usłużnym uśmiechem do mordy. Tak właściwie to moim prawdziwym problemem był facet, który właśnie robił zakupy.
Ukradkowo spojrzałem na jego krótkie włosy, skórzaną kurtkę i szeroki wyszczerz. No i po co on tak suszy te swoje nienaturalnie białe zęby?
Ku mojemu przerażeniu ten dziwny gość, którego spotkałem na chodniku przed parkiem kilka tygodni temu wcale się ode mnie odczepił. Miałem ogromną nadzieję, że był to po prostu jakiś świr, który lubi zaczepiać obcych ludzi i zajmować im ich cenny czas swoimi bredniami. Niestety makabrycznie się pomyliłem. Omal nie dostałem zawału kiedy następnego dnia zobaczyłem go w supermarkecie w którym pracowałem. Na początku głupio się łudziłem, że to czysty przypadek i najwyżej będę go musiał znosić kilka razy w miesiącu. Ku mojemu przerażeniu przychodził codziennie, praktycznie o tej samej porze, w tych swoich niszczycielskich, obłoconych buciorach. Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę będzie próbował dalej ze mną rozmawiać i przekonywać, żebym się z nim spotkał. Pierwszy raz w życiu miałem do czynienia z tak nachalnym i pewnym siebie człowiekiem.
- Czy to wszystko? – spytałem, kiedy w końcu udało mi się nabić te cholerne mandarynki.
- Masz bardzo ładny fartuszek. Do twarzy ci w nim.
Wskazał palcem na niebieską szmatę z logo supermarketu, którą nosiłem obwiązaną w pasie. Posłałem mu pełne politowania spojrzenie i uznałem jego dziwny komplement za odpowiedź twierdzącą.
- Tysiąc siedemset jenów. Płaci pan kartą czy gotówką?
- A mogę w naturze?
Zagryzłem wargę, zaciskając dłonie w pięści. Tylko spokojnie. Nie możesz go teraz walnąć, bo szefowa wyrzuci cię na zbity pysk, albo co gorsza nie dostaniesz pełnej pensji. Poza tym przemoc jest zła i rodzi kolejną przemoc. To błędne koło. Nie daj się w nie wciągnąć. Powtarzałem to wszystko niczym jakąś mantrę, ale i tak ręce nieprzyjemnie mnie świerzbiły.
- Karta czy gotówka? – powtórzyłem hardo.
- Ojej, jaki oschły. A dasz mi się zastanowić? – puścił mi perskie oko.
Bez nerwów. Jestem zajebiście głęboką ostoją spokoju i na dodatek nakurwiam na wietrze jak kwiat lotosu. A, chyba mi się coś pomyliło. No nic to się wytnie.
- Prosiłbym, żeby się pan pospieszył. Inni klienci czekają – wywarczałem, tracąc powoli panowanie nad sobą.
- Jakoś nikogo nie widzę.
Łypnąłem na niego spode łba doskonale wiedząc, że ma racje. Jak na złość dzisiaj nie było ruchu przez co kasy, które zazwyczaj były oblegane, świeciły pustkami. Ile bym teraz dał, żeby zaraz za nim stała jakaś marudna baba po pięćdziesiątce jeszcze najlepiej z rozkapryszonym, wrzeszczącym dzieckiem. Niestety nie można mieć wszystkiego i ta zasada sprawdzała się w moim przypadku wyjątkowo dobrze.
- Poważnie, czym pan będziecie płacił? – westchnąłem ciężko, opierając się wygodniej o twarde i trochę rozlatujące ze starości krzesło.
- Gotówką.
Najwyraźniej skończył codzienne droczenie się ze mną, bo wyjął plik banknotów i mi go podał. Z ogromnym entuzjazmem wstukałem sumę czekając, aż poczciwa i nieoceniona maszyna obliczy ile powinienem mu wydać.
- Ej, umów się ze mną – palnął, kiedy próbowałem wygrzebać drobniaki z ciasnej, czarnej przegródki w kasie.
- Nie ma mowy, jakby pan nie zauważył to nadal mam robotę – odparłem machinalnie.
Wydał usta w podkówkę i podparł brodę na nadgarstku.
- No nie bądź taki. Przecież i tak za jakąś godzinę kończysz swoją zmianę to co ci szkodzi?
- Zobaczmy – udałem zamyślenie dla lepszego efektu pukając się w policzek palcem – Po pierwsze, to ja pana nie znam. Po drugie, nie wiem jakie są pana prawdziwe zamiary. Może być pan porywaczem, prawda? Upije mnie pan, zgwałci, a potem pokroi i sprzeda organy. Po trzecie, jest pan mężczyzną i ja też. Po czwarte, nienawidzę nachalnych ludzi.
Patrzył się na mnie przez chwilę, jakbym co najmniej spadł z nieba w odblaskowym spodku. No tak, przecież on jest tak beztroski, że pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy co się w dzisiejszych czasach na świecie wyprawia. Dla niego pójście z kompletnie obcym człowiekiem na drinka jest zupełnie normalne.
Zmarszczył czoło, najwyraźniej kalkulując sobie moje obawy co wykorzystałem i wepchnąłem mu do ręki resztę wraz z paragonem.
- Życzę panu miłego wieczoru – powiedziałem z naciskiem, chcąc tym samym podkreślić, że to koniec naszej rozmowy.
- Mógłbyś już skończyć z tym ciągłym panem. To mnie postarza.
- Dobra, ale masz natychmiast stąd zniknąć, bo nie ręczę za siebie – burknąłem zakładając ręce na piersi.
Nie ruszył się z miejsca dalej wwiercając we mnie wzrok. Był tak intensywny, że przeszedł mi wzdłuż kręgosłupa niekontrolowany i bardzo nieprzyjemny dreszcz. Gdybym mógł to już dawno dałbym nogi za pas i schował się w magazynie, byleby tylko uciec od tych granatowych tęczówek, które kojarzyły mi się z drapieżnym zwierzęciem.
- Daj spokój, czy ja ci wyglądam na rasowego mordercę – prychnął w końcu, biorąc z lady zapakowane reklamówki z logo supermarketu.
Łypnąłem na niego spode łba i mruknąłem tak cicho, że sam siebie ledwo usłyszałem :
- Tak trochę.
- No bez jaj – westchnął z rozbawieniem – Spokojnie nie czatuję na twoje życie. Chociaż jeśli chodzi o cnotę to nie byłbym tego taki p...
- Zamknij się! – rzuciłem w niego paczką mentosów.
Zaśmiał się i z łatwością ją złapał. Nadąłem zaczerwienione policzki i spojrzałem z urażeniem w bok. Jak ja nie lubię rozmawiać z ludźmi, którzy nie posiadają żadnych hamulców, a na dodatek są zboczeńcami i pytlują co im ślina na język przyniesie. Szczególnie jeśli głównym tematem jest moja osoba.
- Rozumiem, że to dostałem w gratisie, ale niestety muszę odmówić. Nie przepadam za słodyczami – położył opakowanie cukierków na kasie – Ale wracając do tematu to naprawdę chcę cię tylko bliżej poznać. I nawet nie próbuj się buntować – dodał szybko kiedy zobaczył, że otwieram usta, żeby mu przerwać – Będę tu przychodził tak długo, aż w końcu usłyszę twierdzącą odpowiedź.
- Akurat – prychnąłem niczym rozjuszony kot.
- Uwierz, jestem bardzo uparty. Szczególnie, jeśli to co sobie upatrzę na zdobycz wyjątkowo mnie kręci – poruszył zabawnie brwiami.
Zamilkłem nie wiedząc co na to odpowiedzieć. Nie podobało mi się to, że porównał mnie do rzeczy jednak zrobił to w taki sposób, że moje ego zostało miło połechtane. Ten facet naprawdę był śmiertelnie poważny wobec mnie. Determinacja aż od niego biła przez co zaczynałem mu powoli wierzyć.
- Serio nie dasz mi spokoju dopóki się nie zgodzę? – westchnąłem, pocierając palcami skronie.
- Serio, serio.
- Czyli nie mam wyjścia?
- Doskonała droga dedukcji Sherlocku – potwierdził bardzo z siebie zadowolony.
Zagryzłem dolną wargę, próbując jeszcze raz podliczyć wszystkie za i przeciw. Przy czym tych za było może łącznie z dwa, co nie napawało mnie zbytnim optymizmem. Na dodatek ten debil uśmiechał się tak promiennie, że prawie oślepiał swoją radością. A to wcale nie pomagało mi w podjęciu prawidłowej decyzji.
- Kończę za dwie godziny – odparłem w końcu z rezygnacją.
- Wiem o tym doskonale.
Zdawał się w ogóle nie dostrzegać mojej niechęci co mnie lekko irytowało. Dosłownie takie dziecko słońca, szczęścia, tęczy i cholera wie czego jeszcze. Nigdy nie zrozumiem ludzi którzy patrzą się na świat przez różowe okulary.
- Ale jak się spóźnisz chociażby minutę to się zdenerwuję i już nigdy do ciebie nie odezwę – pogroziłem, marszcząc groźnie brwi.
- Tak, tak, zrozumiałem. Niech księżniczka się nie martwi, jej wymarzony książę stawi się na czas – mrugnął do mnie, ze śmiechem unikając kolejnej paczki mentosów, która poleciała w jego stronę.
Dobrze, że szefowa tego nie widzi bo pewnie dostałbym niezły opierdziel za to, że rzucam towarem w klientów. Cholera, nie miałem nawet siły odpyskować mu za tą chrzanioną księżniczkę. Opadłem załamany na fotel dopiero teraz zdając sobie sprawę na co się właśnie zgodziłem. Coś mi się wydaje, że będę żałować tej decyzji do końca życia.
Siedziałem sztywno na cholernie niewygodnym krześle, w jakimś śmierdzącym papierosami pubie, czekając aż ten zboczeniec wróci z naszym zamówieniem. Od kiedy tylko tutaj wszedłem miałem ochotę olać obietnicę, która mu złożyłem i zwiać gdzie pieprz rośnie. Nie lubiłem przebywać w zatłoczonych miejscach. Od razu robiłem się nerwowy i łypałem na wszystkich podejrzliwym wzrokiem. Dosłownie jakbym się bał, że zaraz zeżrą mi mózg albo okradną. Czy coś. Cholera, cholera, cholera, dlaczego ja się na to zgodziłem!?
- Już jestem.
Dostałem prawie palpitacji serca, kiedy ten frajer znienacka się koło mnie pojawił trzymając w rękach dwa kufle z piwem. Chyba właśnie przeżyłem zawał. On potrafi się teleportować czy co? W ogóle go nie zauważyłem.
- Super – mruknąłem, krzywiąc się lekko – Jezu, większych nie było? – jęknąłem cicho obracając w rękach ogromną szklankę pełną chmielowego napoju.
- Facet musi umieć wypić – posłał mi szeroki uśmiech.
Zmarszczyłem sceptycznie brwi i pozwoliłem sobie na kolejne cierpiętnicze westchnienie. Może w końcu zauważy jak bardzo nie mam ochoty tutaj z nim siedzieć i się zlituje zabierając moją zbolałą osobę gdzie indziej. Może być nawet ławka w parku. Na której śpi pan Żulian. Obojętne mi to, bylebym tylko nie musiał się kisić w tym papierosowym dymie.
Oczywiście było wiadome od początku, że moje modlitwy nie zostaną wysłuchane, bo ten facet był tępy jak but. Na dodatek najprawdopodobniej nie posiadał w ogóle empatii i taktu, przez co moje potrzeby emocjonalne były od razu na straconej pozycji. Się wkopałem, nie ma co.
- No wiec – mruknąłem po chwili, kiedy nie mogłem już znieść jego wyczekującego spojrzenia – To po co chciałeś się spotkać? Tutaj. W tym bardzo nielubianym przeze mnie lokalu – położyłem duży nacisk na ostatnie zdanie.
- Nie wiem co masz do pubów, ale to najlepsze miejsce do rozmów – wyszczerzył się szeroko – Właśnie! Chciałbym się ciebie o coś zapytać.
Machinalnie odchyliłem się do tyłu, kiedy jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej. Przełknąłem głośno ślinę nie mogąc oderwać wzroku od jego granatowych, błyszczących tęczówek, które praktycznie przewiercały mnie na wylot. Nie podobało mi się, że pod wpływem intensywności jego spojrzenia przeszedł mnie dreszcz. Całkiem miły dreszcz. Ten facet będzie bulił za leki jeśli mi serce siądzie.
- O coś bardzo, bardzo ważnego! – dodał konspiracyjnym szeptem, chwytając mnie za dłonie.
Kwiknąłem niczym zarzynane prosie, czując jak oblewa mnie zimny pot. Umrę tutaj zaraz na jakiś pieprzony zawał. Mogę już sobie kurna zamawiać trumnę i kopać pięciometrowy grób.
- N-niby o co? – wydyszałem, z przerażeniem odkrywając jak bardzo drży mi głos.
- Jak masz na nazwisko? Bo ja tak właściwie to nie wiem.
Zaliczyłem zgon na śmierdzącym alkoholem stole. Cholera, ten facet mnie wykończy. Już myślałem, że chce mi oznajmić, że tak naprawdę jest zoofilem i chce się wyspowiadać, albo że należy do jakiejś sekty do której chce mnie wciągnąć, a tu co? Rozłożył mnie centralnie na łopatki, przez co z mojego gardła wydobył się głośny chichot. Ta, żeby to był jeszcze chichot. Ryłem się jak jakiś debil na ostrych prochach.
- Ej, ej, ej, to nie jest zabawne – wydął usta najwyraźniej urażony moją reakcją.
- Wybacz, wybacz – wydusiłem nadal się trzęsąc – Po prostu zbiłeś mnie tym pytaniem z tropu. O jezu, mój brzuch – odetchnąłem głęboko przez nos – Dobra, już mi lepiej.
- Cudownie – spojrzał na mnie spode łba.
- Oj, no, przepraszam – chrząknąłem, żeby pozbyć się chrypy – Kise Ryouta jestem – wyciągnąłem w jego kierunku rękę – Może to trochę po czasie, ale chyba nadal się liczy, nie? – posłałem mu lekki uśmiech.
Popatrzył się na wyciągniętą dłoń po czym odwzajemnił mój pojednawczy gest.
- Aomine Daiki. Dla przyjaciół Daiki. Ale ty możesz mi mówić Dai - chan.
- Oh? A czymże sobie zasłużyłem na ten zaszczyt? – spytałem z sarkazmem.
- Masz fajny tyłek.
Dobra. Nie ogarniam go.
- A co to ma do rzeczy? – zmarszczyłem sceptycznie brwi.
Uśmiechnął się szelmowsko, opierając brodę na nadgarstku.
- To, że Dai – chan zarezerwowane jest dla osób mi najbliższych. A mam zamiar się lepiej zapoznać z twoimi pośladkami w najbliższym czasie.
No i gdzie są te cholerne mentosy kiedy odczuwa się głęboką i bardzo nagląca potrzebę znokautowania drugiego człowieka?
- Po co ja się w ogóle pytałem? – jęknąłem, pocierając dwoma palcami pulsująca skroń – Jesteś naprawdę bardzo pewny siebie, wiesz?
- Wiem. Po mamusi.
- Biedna kobieta.
- Teraz już transwestyta.
- Ah, tak.
Postanowiłem przemilczeć tą rewelację i upiłem łyk zimnego piwa. Czułem się cholernie nieswojo szczególnie, że on obserwował każdy mój ruch z taką uwagą, jakby próbował nauczyć się wszystkiego na pamięć. Nie byłem do tego w ogóle przyzwyczajony. Zawsze pozostawałem w cieniu innych. Chowałem się za ich plecami starając za bardzo nie wychylać. Nie lubiłem być w centrum uwagi i najlepiej czułem się przy osobach, albo tak samo nieśmiałych jak ja albo gadających o sobie dwadzieścia cztery godziny na dobę. To, że ktoś poświęcał mi, aż tyle uwagi bardzo mnie krępowało, mimo że starałem się tego nie okazywać.
- Ykhm – mruknąłem, żeby przerwać ciszę która między nami zapadła – Więc może mi powiesz, dlaczego akurat na mnie się tak uwziąłeś?
- Uwziąłem?
- Dlaczego to właśnie ja cię zaintrygowałem? Wiesz... kurde, nie wiem jak to określić - podrapałem się zmieszany w tył głowy, wytykając lekko język.
Zamrugał kilka razy po czym zaśmiał się widząc moją ogłupiała minę. Nadąłem policzki kompletnie nie rozumiejąc czemu jest tak wesoły. Przecież nie powiedziałem niczego złego. Prawda?
- Mam być szczery? – wydyszał po chwili, ocierając sobie łzy z kącików oczu.
Pokiwałem twierdząco głową, chociaż tak naprawdę to już sam nie wiedziałem czy chcę znać odpowiedź na to pytanie. Znając go wyskoczy zaraz z czymś tak głupim, że nie będę wiedzieć czy go okrzyczeć, oburzyć się czy po prostu olać. Był nieprzewidywalny co było cholernie irytujące, a jednocześnie strasznie mi się podobało.
- Masz ładne czoło.
Prawie się poplułem, kiedy oznajmił to z powrotem przybierając poważny wyraz twarzy. Otarłem usta, gapiąc się na niego jak na ostatniego wariata. Spodziewałem się wszystkiego. Dosłownie wszystkiego. Od podniecających, owłosionych nóg czy też rozmiaru ss, którym ostatnio określił moją klatkę piersiową. No ale, na boga, na pewno nie czoła!
- Ty sobie chyba jaja robisz – wyjąkałem czując się jak jakaś umysłowa kaleka.
- Niby czemu? Ja zawsze mówię prawdę. Serio, masz cholernie seksowne czoło. Takie pomarszczone jak śliwka, przez co wyglądasz jak jakiś dziadek. Lubię starszych od siebie.
Chyba właśnie przestałem kontaktować z otaczającym mnie światem. Ten facet był naprawdę jakiś nawiedzony. Mimo usilnych starań nie potrafiłem rozgryźć czy też zobaczyć sensu w jego toku rozumowania. Jedyne czego byłem pewien to to, że nie był pedofilem i chciał to podkreślić w dość oryginalny sposób.
- Ah, tak – wydukałem, próbując zmusić się do uśmiechu, co mi w ogóle nie wychodziło – Coś jeszcze?
- No pewnie!
- Czyli co?
- Masz niezdradzające uszy!
Spojrzałem na niego jak na debila.
- Jakie?
- Niezdradzające. To takie, które mają mięsiste, szerokie płatki. W ogóle to lubię mięso. Najbardziej podchodzą mi dania z wołowiny.
Od razu się ożywił opowiadając mi o swoim ulubionym jedzeniu, znów niebezpiecznie pochylając się do przodu. Tym razem się nie odsunąłem przez co zauważyłem, że jego twarz szpeci dość pokaźnych rozmiarów szrama. Jasnoróżowa blizna strasznie kontrastowała się z jego ciemną karnacją, biegnąc od skroni, przez cały policzek i szyję, by zniknąć za kołnierzem niebieskiej koszuli. Teraz wyglądało to tak, jakby go kot podrapał, ale byłem prawie stu procentowo pewien, że ma już z kilka dobrych lat i na samym początku musiała być dość głęboka. Czyżby miał jakąś kryminalną przeszłość, o którą go w sumie posądzałem?
Potrząsnąłem lekko głową przenosząc swój wzrok z powrotem na jego grantowe oczy. To nie mój interes. Nie powinno mnie to w ogóle obchodzić.
- To zaprawdę fascynujące – podsumowałem, kiedy w końcu skończył swój monolog na temat wyższości szynki od nabiału, którego nazywał fachowo białą lurą od krowy.
- Czyż nie? – posłał mi rozbrajający uśmiech – O, właśnie! Zapomniałem o najważniejszym! – postukał palcami w blat stołu.
Posłałem mu pytające spojrzenie.
- Niby o czym?
- Wyglądasz jak baran.
Miałem ogromna ochotę wylać na jego głowę resztę piwa i jeszcze w gratisie rozbić na niej kufel. No ja rozumiem, że moje włosy pod wpływem wilgoci zwijają się na końcach w blond loczki, ale żeby od razu takie porównania dawać? Szczyt chamstwa, kurna.
- Wiesz co? Ty to lepiej już nic nie mów – warknąłem, mrożąc go wzrokiem.
- Ale to był komplement!
- Tak, kurwa, bardzo – wysyczałem przez zaciśnięte zęby – Wiesz do czego doszedłem?
Pokręcił przecząco łepetyną, wlepiając we mnie wzrok zagubionego szczeniaka. Niech sobie nie myśli, że dam się nabrać na takie triki. Niedoczekanie jego kurna.
- Że jesteś skończonym idiotą.
- Ale idiotą, któremu na tobie zależy.
Zachłysnąłem się powietrzem słysząc tak bezpośrednie wyznanie. Zrobiło mi się dziwnie gorąco, a kolana lekko zadrżały pod stołem. Nie mogąc powstrzymać rumieńca, który zabarwił mi policzki, gapiłem się na niego jak ciele na malowane wrota. Cholera, to było zaskakujące.
- A i wiesz co? Te twoje babskie rzęsy też są zajebiście pociągające – dodał po chwili szczerząc się jak debil.
Westchnąłem głęboko, pocierając dłonią pulsujące skronie. Wiedziałem, że będzie musiał to wszystko zepsuć.
- Weź ty się już lepiej zamknij – rozkazałem, czując, że zaraz dostanę migreny.
- Wedle życzenia, mój ty słodki kędziorku
Przywalę mu. No, jak boga kocham, mu przywalę.
