Dedykowane w pierwszym rzędzie Winc, jak wszystko i zawsze.

W drugim rzędzie dedykowane współuczestniczkom Helskich Wieczorów z Sherlockiem (i Johnem) (a momentami „z Johnem i Sherlockiem") (i Gregiem) (i Mycroftem) (i Seb może będzie w 3 sezonie), w szczególności Uli, której powoli zaczynam przyznawać rację w kwestii przewagi „Studium w różu" nad „Studium w różu".

W trzecim rzędzie ze specjalnym pozdrowieniem dla Toroj i jej wyrobów johnlockowych.

Ostrzeżenia: nałogi, akcesoria satanistyczne.

Jedno słowo łacińskie, tłumaczenie dostępne pod tekstem rozdziału

.

.

.

REPREZENTATYWNE EGZEMPLIFIKACJE WALKI Z NAŁOGIEM NIKOTYNOWYM

.

Rozdział 1

metoda stopniowego odwrócenia uwagi

.

.

Zapaliłby jednego. Może dwa...?

Świat miał pewne plusy dodatnie. Weźmy – papierosy.

Wróć.

Plusy dodatnie? Zaczynał myśleć jak John. Poprawka – zaczynał myśleć frazeologizmami używanymi przez Johna w komunikacji werbalnej. Plusy dodatnie? Czy John był aż tak zaraźliwy?

Wróć.

Wykasować znak zapytania.

John BYŁ zaraźliwy.

A Sherlock chciał zapalić.

Świat – może za wyjątkiem tych plusów dodatnich Johna – był mdły. A papierosy były dobre. W znaczeniu pożywki intelektualnej, oczywiście. Tytoń był dobry. Tytoń był nieustającym wyzwaniem. Do tej chwili jedyny w świecie detektyw-konsultant wyodrębnił dwieście siedemdziesiąt trzy różne rodzaje popiołu tytoniowego. W tej dziedzinie nauki – albowiem stanowiło to dyscyplinę stricte naukową, niezależnie od komentarzy czytelników „Sztuki dedukcji" – możliwości były nieograniczone. Sherlock powracał do badań przy każdej sprzyjającej okazji i zawsze – zawsze! – odkrywał coś nowego, zachwycającego, podniecającego. Urok tytoniu – w ujęciu ściśle naukowym, oczywiście – nigdy nie blaknął. Nie wygasało też zainteresowanie Sherlocka, ściśle naukowe i zweryfikowane w rozlicznych badaniach na jedynym wiarygodnym egzemplarzu testowym, czyli na jego własnej osobie.

Zapaliłby jednego.

Oczywiście, palenie tytoniu – a zwłaszcza palenie papierosów – nie było zagadnieniem abstrakcyjnym. Nikotyna była cudownym zjawiskiem natury, które można było w nieskończoność analizować, kontemplować i dokonywać eksperymentalnych wariacji. Można było jednak rozkoszować się nią w wymiarze zupełnie pozaintelektualnym.

Cóż za cudowny, wszechstronny bodziec.

Pożywka dla zmysłów, pożywka dla intelektu, pożywka dla Sherlocka. Były chwile, kiedy pragnął zapalić papierosa tylko dla czystego piękna nikotyny, wżerającej się z miłością w organizm. Co, oczywiście, stanowiło dowód, że jest to ściśle naukowe zagadnienie. Tylko czysta nauka była czystym pięknem.

Plastry nikotynowe były zaledwie pięknem sterylnym.

Czasami plaster nikotynowy wystarczał. Czasami potrzebne były dwa. Czasami trzy plastry stanowiły absolutną konieczność. Czasami John przyklejał mu plaster na nosie, a czasami Sherlock przylepiał swoje plastry w miejscach nieprzewidzianych w specyfikacji produktu.

Czaszka zniosła to mężnie.

Czasami plastry nie dawały szczęścia. Ba – one nigdy nie dawały szczęścia. Czasami jednak świadomość, jak bardzo go nie dają, boleśnie doskwierała i nie dawała o sobie zapomnieć. Czasami pragnienie nikotynowego zaspokojenia pęczniało w Sherlocku niczym kolczasta fugu, jednocześnie przysmak i trucizna.

Zapaliłby jednego.

To po prostu niesmaczne. Jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko Sherlockowi. Ostatnimi czasy dym papierosowy nie docierał do niego nawet ze źródeł wtórnych! Popiół tytoniowy nie spadał z nieba, nie zalegał kuszącymi kopczykami na miejscach zbrodni. Kryminaliści Londynu, jak się zdaje, odkryli prawdę znaną detektywowi już od dawna – w tym mieście podtrzymywanie uzależnienia od nikotyny było nieustanną walką. Świat zbrodni w zdumiewającej większości rezygnował z walki z nałogiem. Przestępcy pozostawiali za sobą miejsca zbrodni pełne, owszem, ewidentnych śladów i wskazówek, ale rozpaczliwie bezwonne. Gdzież te czasy, kiedy, przyklękając nad nieboszczykiem, wdychało się wraz z jego aromatem własnym całą gamę dymu tytoniowego? Gdzież te opary, niedopałki papierosów, błogie nikotynowe mgły, pozostawiane przez wspaniałomyślnego sprawcę dla upieszczenia zmysłów Sherlocka? Konkluzja była oczywista i bolesna. Świat zbrodni wycofał się z walki o palenie.

Zero godności.

Sherlock Holmes, oczywiście, nigdy nie rezygnował z walki. Co najwyżej zdarzało mu się wycofywać na neutralne pozycje i zawrzeć pakt o tymczasowej nieagresji, przypieczętowany plastrem nikotynowym.

Albo trzema.

Coraz trudniej było o papierosa. Nawet w jego własnym domu! John Watson – zdawać by się mogło, najbardziej przewidywalny z ludzi – wznosił się ostatnio na wyżyny intrygi.

Podstępny John. John Podstępny. John.

Sherlock Holmes, jedyny w świecie detektyw-konsultant, podniósł się z kanapy, gdzie zalegał w charakterze lokalnego odpowiednika głównego lokatora Mauzoleum Lenina (wielbić, nie dotykać, dostęp za opłatą). Potrzebował papierosa. Zdobędzie papierosa. Żaden John Niech-mu-się-nie-zdaje-że-jest-podstępny Watson go nie powstrzyma.

A jednak.

Tym razem John nie zawracał sobie głowy wymyślaniem, gdzie ukryć papierosy tak, by jedyny-i-najlepszy-i-zupełnie-wyjątkowy detektyw-konsultant nie zdołał ich znaleźć. Bez zbędnych machinacji prostoduszny doktor wykorzystał po prostu pierwsze miejsce, jakie przyszło mu do głowy, mianowicie wepchnął paczkę pod własny materac Sherlocka. Oczywiście, detektyw spostrzegł zmianę w konsystencji podłoża już w momencie, gdy z impetem rzucił się na łóżko w epickim geście, mającym realistycznie zobrazować straszliwy głód nikotynowy. Ledwo plecy Sherlocka dotknęły prześcieradła, natychmiast wyczuł pod łopatką lube kształty kanciastej paczki.

John przez tydzień nazywał go Księżniczką.

Pani Hudson nie nazywała go Księżniczką. Ale pomyślała o tym. Trzy razy!

Sherlock przeczytał tę „Księżniczkę na ziarnku grochu", oczywiście. Fabuła dziurawa jak sito, teza bez jakiegokolwiek odzwierciedlenia w faktach. Ludzka skóra nie dysponowała takim zakresem receptorów dotykowych. Ogólnie, bajka napełniła Sherlocka posępnym niesmakiem i sprowokowała do myślenia o Jimie Moriartym. A w paczce pod materacem w ogóle nie było papierosów.

Podstępny John.

Wepchnąć mu do łóżka puste opakowanie! Sherlock ze wzmożoną energią rzucił się do dalszych poszukiwań, po to tylko, aby odkryć coraz bardziej rozległe obszary przewrotności Johna. Za kryjówkę posłużyły mu kolejno futerał od skrzypiec, zimowe buty detektywa i karton z ozdobami choinkowymi.

Skąd w ich domu ozdoby choinkowe?!

Kiedy liczba triumfalnie odnalezionych i zupełnie przy tym pustych paczek papierosowych wzrosła do pięciu, detektyw wiedział już, że to oznacza wojnę. Prześledził jednak cierpliwie tok myślenia Johna. Jego współlokator wykorzystał do ukrycia opakowań po papierosach zamrażalnik, kanapę, karnisze oraz ten spośród swoich szpitalnych fartuchów, który detektyw najrzadziej mu podkradał. Następnie wykorzystał również poduszkę z flagą. Następnie wykorzystał zupełnie inną poduszkę, w dodatku całkiem obcą poduszkę, którą przyniósł w tym celu spoza terytorium mieszkania. Co, jak się okazało, miało służyć jedynie zmyleniu przeciwnika.

Nie było w niej nawet pół opakowania, choćby i pustego!

Sherlock nie dał się zmylić i szukał dalej. Stosik paczek, w których zupełnie, ale to zupełnie nie było papierosów, urósł do imponujących rozmiarów, a głód nikotynowy zaczynał z wolna przeobrażać się w żądzę krwi. John cierpliwie ukrywał, Sherlock coraz bardziej niecierpliwie odkrywał. Odkrył puste pudełko w apteczce, w wydrążonej gąbce w prysznicu, w swoim pojemniku na sterylne fiolki, w trzech różnych zlewkach, w tym jednej przykrytej dla niepoznaki chabrowym plastikowym lejkiem – skąd w jego naczyniach laboratoryjnych chabrowy lejek?! Zniesmaczony kolorystycznym gwałtem na aparaturze laboratoryjnej, detektyw przystąpił do szczegółowego przeszukania lodówki. Niemal natychmiast wykrył puste pudełko po papierosach w pustym kartonie po mleku, przeciętym i sklejonym z powrotem taśmą przezroczystą. Kolejne zostało ucharakteryzowane na niewinną kostkę masła. Trzecie nawet nie próbowało się ukrywać, leżało jawnie i bezczelnie w zasobniku na jajka. Całe szczęście, że nie detektyw nie przechowywał tam akurat żadnych larw.

Ani jednego papierosa w lodówce. Niebywałe.

Ostatecznie sprawę przesądził kociołek.

Gdy detektyw był skoncentrowany na przeszukiwaniu kartonów na mleko, Watson prześliznął się za jego plecami z kolejną paczką po papierosach. Macając po omacku w szafce, spośród licznych sprzętów wybrał na kolejną kryjówkę kociołek Sherlocka. Jak się okazało, nie do końca zdawał sobie sprawę, z czym ma do czynienia. A kiedy przyjrzał się lepiej – z jakiegoś powodu zaniemówił. Detektyw zastał go wpatrzonego z osłupieniem w pękate naczynie z pałąkiem. Najwyraźniej jego współlokator nie miał do tej pory pojęcia, że posiadają w domu kociołek. Ale, jak nie omieszkał zwrócić mu uwagi Sherlock, John w ogóle nie miał o niczym pojęcia. Watson nadąsał się na te słowa i zażądał stanowczo, by wyjaśniono mu, dlaczego przebywa pod jednym dachem z czarnym kociołkiem wyposażonym w pentagram.

Bo nie było przenośnych białych aspersoriów z marmuru?

Sherlock potrzebował kociołka, Sherlock zanabył kociołek, wykorzystywał go od tego czasu po wielokroć. Nigdy nie zawracał sobie głowy postrzeganiem kwestii trywialnych i nieistotnych dla prawidłowego funkcjonowania kociołka. Emblemat w kształcie figury geometrycznej złożonej z pięciu trójkątów i trapezopodobnego pięciokąta był - irrelewantny.

Skąd u Johna taka nagła wrażliwość na symbole satanistyczne? Fascynujące.

Fascynujący, podstępny i oburzony doktor Watson potrząsnął naczyniem, zapomniawszy już zupełnie, że wrzucił do środka paczkę po papierosach. Zażądał natychmiastowego oczyszczenia domu z okultystycznych gadżetów. Po namyśle zaproponował kompromis w postaci sprowadzenia modelu z wygrawerowaną pacyfką.

Sherlock zdecydowanie wolał trójkąty na bazie pięciokąta.

Odebrał kociołek Johnowi, wyłowił ze środka pudełko papierosów. Puste. Następnie rzucił nim w Johna. Następnie rzucił w niego kociołkiem. Watson uchylił się przed pociskiem, w wyniku czego kociołek poturlał się nieszkodliwie po stole, przewracając jedynie wazon z wodą. Tak nikła skala zniszczeń nie zdołała ukoić frustracji detektywa. Tym bardziej, że w wazonie nawet nie było żadnej rośliny, jedynie wzbogacona krzemem solanka, którą Sherlock przygotował sobie do analizy próbek tkanki egzemicznej. Solanka wciekła w obrus.

Znikąd wsparcia.

Detektyw pożegnał ostatecznie wizję papierosa na rzecz łatwiej dostępnych rozrywek, złapał w jedną rękę wazon, a w drugą kociołek i pogonił Johna dookoła stołu. Następnie gonili się wokół kanapy, potem po schodach do góry i na dół, następnie wazon się rozbił, a pani Hudson nadepnęła na skorupy i zbiła obu sprawców ręcznikiem kuchennym. A potem John musiał iść rano do pracy, dekownik.

.

koniec

.

.

aspersorium to naczynie na wodę święconą – występuje zarówno w postaci naściennej, jak i przenośnej.