Morderca
Prolog.
Alice siedziała w pokoju wspólnym Slytherinu. Nie wie właściwie jak trafiła do tego domu. Są tutaj tylko mordercy, egoiści i idioci z dobrych rodzin. Nie należała do żadnej z tych grup… prawda? Ale w jakim domu byłoby jej dobrze? Gryffindor? Rzygać się chce od tej ich cudownej prawości. Ravenclaw? Sztywniacy i kujoni. Hufflepuff? Cioty. Tak, Alice znana była z wybredności, lecz niestety jest skazana na zielonkawe światło i chłód pokoju, w którym się znajdowała. Nie cechowała się arogancją, hałaśliwością. Nie była krnąbrna ani nie uważała, że zawsze ma rację. Mimo to, nie ma "bratniej duszy". Nie ma nawet znajomych czy choćby chłopaka. Była outsiderem w każdym calu i właściwie jej to nie przeszkadzało. Nawet z rodziną nie utrzymywała dobrych stosunków. W jej domu preferowano tzw. "zimny chów". Nie okazywano uczuć, nie rozmawiano zbyt często. Między członkami rodziny nie było więzi emocjonalnej. Jej rodzice są dość ważnymi osobami, więc wychowała ją niańka. Właśnie dlatego Alice miała swój własny świat, punkt widzenia. Była w pełni niezależna... nie do zranienia.
Zbliżała się pora lekcji, więc wstała i skierowała się w stronę Wieży Północnej, do klasy wróżbiarstwa. Zajęcia z panią Serafiną Vablatsky były traktowane przez uczniów jako czas drzemki lub odrabiania lekcji, gdyż nigdy nic ciekawego się na nich nie działo. Tego dnia jednak zamiast nudnych wykładów Serafina oznajmiła tajemniczym tonem:
- Dzisiaj, droga młodzieży, poznacie kwintesencję i znaczenie swojej mocy.
Alice aż nastroszyła uszy. O co chodzi? Czerń i biel? Patronus? Żywioł? Kwintesencja, jakie ładne słowo...
- Każdy z czterech podstawowych żywiołów ma swoje znaczenie w świecie magii. Ogień oznacza prawie nieskończone pokłady mocy. Najbardziej znanym Ogniem był Gregorowicz, wytwórca różdżek. Ziemia to symbol i żywioł inteligencji, którego najsławniejszym spadkobiercą była Rowena Ravenclaw, którą doskonale znacie. Wiatr to czyste okrucieństwo. Cały ród Blacków posiada ten żywioł, a woda… Woda oznacza bardzo potężną magię. Tak jak woda przystosowuje się do kształtu naczynia, tak jej spadkobiercy są w stanie przystosować się do każdej sytuacji. Mogą nieść życie i równie dobrze śmierć.
Taa... ciekawe jaki Alice ma żywioł? Podejrzewała ogień, ewentualnie ziemię. Coś nijakiego i nieprzydatnego jak ona sama i większa cześć tej szkoły, czy może raczej chciała podejrzewać właśnie to? Kto wie...
Vablatsky rozdała dziwne karteczki. Kazała podziałać na nie swoją magią. Gdy Alice stuknęła różdżką w swoją kartkę zobaczyła to, czego najmniej się spodziewała. Na kartce, jej własnym pismem, widniał napis:
Aqua
Ona jest wodą? Serafina co prawda przykładów nie podała, ale jakoś nie może w to do końca uwierzyć. Może sam Slytherin był wodą? Pasowałby do opisu. To by było wyróżnienie!
Nauczycielka zatrzepotała swoją srebrnoszarą szatą i poleciła:
- Niech wszystkie Ognie podniosą ręce!
Tak jak Alice się spodziewała, połowa Gryfonów trzyma obleśne łapska w górze.
- Cudnie. Niech wasz patron was chroni.
Patron? O czym ona pieprzy, Gregorowicz żyje.
- Niech dłonie Ziemi będą teraz w górze!
Kilkoro Gryfonów i niezła grupka Ślizgonów podniosła ręce. Gdybyśmy mieli zajęcia z Ravenclaw'em pewnie rąk byłoby więcej… pomyślała Ślizgonka.
- No proszę, większa selekcja. A teraz Wiatr!
Tutaj "selekcja" była jeszcze większa.
Tylko pięcioro Ślizgonów i Gryfonka (!) mieli ten żywioł. Dziewczyna miała burzę płomiennorudych włosów i jasnobłękitne oczy. Nie wyglądała na sadystkę, tym bardziej na sadystkę-Gryfonkę, co jest (prawie, jak widać) nie możliwe.
- Teraz się zdziwią, obym była jedyna. - mruknęła Alice pod nosem, tak, żeby siedzący obok niej wyjątkowo włochaty Gryfon nie usłyszał.
- A teraz niech ręce podniesie życiodajna i śmiercionośna Woda! - krzyknęła Serafina.
W górę wystrzeliły tylko dwie ręce. Jedna należała do Alice, druga zaś do chłopca o nastroszonych, szaro-blond włosach i nieprzeniknionych czarnych oczach. Miał bladą cerę i obojętny wyraz twarzy. Było w nim coś niezwykłego. Gdy patrzył na kogoś, miało się wrażenie, że przed tym spojrzeniem nie ma tajemnic. Nic nie ukryje się przed tymi głębokimi, czarnymi oczami o trochę figlarnym, ale onieśmielającym wyrazie. Alice go nie kojarzyła, nawet z widzenia, ale ten chłód bijący od niego ją lekko wystraszył.
- Oh… - zapowietrzyła się Vablatsky - Thomas i Alicia. Co za niespodzianka.
Tom. Teraz sobie przypomniała. Tom Riddle, chłopiec o podobnej reputacji co ona, czyli o braku reputacji. Chłopiec, który teraz patrzy prosto na nią. Z jego oczu mało da się wyczytać, ale Alice chyba zauważyła w nich… Zaintrygowanie? Nie mogła zastanawiać się dłużej, bo dzwonek skutecznie odwrócił od niej uwagę Toma, który bardzo szybko wybiegł z klasy. Mimo wszystko rzuciła mu kilka ukradkowych spojrzeń na eliksirach, które czasem odwzajemniał.
Tego wieczoru całkiem sporo się wydarzyło. Płacz dziewczyny niosący się echem po łazience. Cichy lament wysokiego, dziecinnego głosu. Szum wody. Tom się bał. Cóż za ironia, nigdy wcześniej nie był bardziej przerażony. Jednak było w tym przerażeniu coś ekscytującego, coś napełniającego go tak błogim uczuciem. Och, ciekawe czy Bóg na to wszystko patrzy, ten sam Bóg, który skazywał go na cierpienie przez tyle lat. Za chwilę właśnie on będzie Bogiem, on osądzi nad czyimś życiem. Role się diametralnie odwrócą. Poleje się krew. Ta myśl błądziła w jego głowie napełniając go niezdrową fascynacją i podnieceniem. Czekał przyczajony między kabinami, przygryzając dolną wargę i tłumiąc uśmiech szaleńca, który tak bardzo chciał wstąpić na jego twarz.
- Zabij.
Jeden.
W zamku panował niepokój. Wśród uczniów nie było zwyczajowego rozgardiaszu, a wśród nauczycieli nie było tradycyjnej wyniosłości. Zwłoki trzynastoletniej Marty znaleziono w damskiej łazience przy umywalce. Wszyscy byli zdenerwowani i bezradni wobec dziwnej tragedii, jednocześnie drżąc przed nieznanym oprawcą.
Podczas zebrania w Wielkiej Sali i bardzo chaotycznego sprawozdania profesora Dippeta, Alice prowadziła dokładne obserwacje. Wydawało się że nikt nie żałował Marty - nie była zbyt lubiana i nikt nie miał ochoty na dochodzenie. Poszczególne domy zachowywały się przewidywalnie - Gryfoni pragnęli zemsty, Krukoni żądali śledztwa, Puchoni byli przerażeni, a Ślizgoni pełni zimnego dystansu. Nie było jednak żadnych płaczących przyjaciół, żadnych zbulwersowanych chłopców. Marta była bardzo samotna i wyobcowana - idealna na ofiarę gwałtu lub innego przestępstwa. "Zupełnie jak ja?" Alice szybko odgoniła tą myśl. W przeciwieństwie do Marty, poradziłaby sobie z oprawcą… Jakoś na pewno.
Niebo było szare i ciemnie, a powietrze gęste i ciężkie. Szara tafla jeziora była lekko marszczona przez wiatr, półnagie już drzewa szumiały złowrogo. Mimo całej tej posępnej aury było dość ciepło - dopiero kończył się wrzesień. Uczniowie na błoniach zebrali się w kilkuosobowe grupki i rozmawiali półgłosem, jakby bojąc się, że wyróżniając się choćby odrobinę, ściągną na siebie uwagę grasującego psychopaty. "W ten sposób rzecz biorąc, jestem bezpieczna", pomyślała gorzko Alicja. Nie należała jednak do ludzi długo użalających się nad sobą, więc usiadła pod jedną z wierzb i zaczęła pisać. Wielu ludzi lubi wyrażać się w sztuce. Większość, jednak maluje, śpiewa lub gra na instrumencie. Alice lubiła pisać. Wiersze, opowiadania, opisy… wszystko. To było jej jedyne hobby, o którym (z resztą jak o wszystkim co jej dotyczyło) nikt nie wiedział, więc nikt jeszcze nie przeczytał żadnej z jej prac.
Czasem miała wrażenie, że to nie ona pisze te wszystkie barwne opowieści, że to ktoś inny dyktuje jej jak potoczą się losy ich bohaterów. Kochała ten stan, to dziwne, nieswoje natchnienie, w którym powstawały jej najlepsze (oczywiście jej zdaniem) prace.
Tego dnia nie miała jednak weny twórczej. Jej głowę zaprzątały myśli o niedawno dokonanym morderstwie. Kto to był? Czego chciał? Dlaczego zabił akurat Martę? (Groteskowość twoich pytań rzuca się w oczy...) Jej wyjaśnienie o wyraźnym braku akceptacji Marty było niewystarczające. Chyba psychopata nie chodzi i nie zabija każdego, kto nie ma przyjaciół, prawda? To byłoby wprost śmieszne. Chociaż idea byłaby niezła – swtorzyć w pełni zgrane i praktycznie jednakowe społeczeństwo, aż proszące się by nim zawładnąć (Czy ona na prawdę o tym pomyślała?). Jeśli tak, to ma umysł godny ścigania mordercy prawda? (Jak to jeśli? To ona już nie wie co myśli?).
Alice otrząsnęła się z wewnętrznego monologu. Była w takim wieku, że jej dojrzalsza strona przeplatała się z tą dziecinną, więc ciężko jej było się nad czymkolwiek głębiej zastanawiać, jak z resztą wszystkim w tym wieku (A może tylko jej?). Jednak wiedziała jedno. Ta sprawa nie da jej spokoju, póki nie będzie rozwiązana.
