,,Zawsze będziesz odludkiem, siódmym kołem. Nie znajdziesz miejsca wśród swoich braci."- Rick Riordan „Znak Ateny"
Był czas, gdy wszystko było prostsze. Przyszłości malowała się kolorowymi barwami, a życie, cóż, życie miało sens, mniejszy lub większy, ale miało. Zawsze ci powtarzano, że daleko zajdziesz, że naczelnego prefekta masz w kieszeni, podobnie jak pozycję w ministerstwie. Miałeś być jednym z najzdolniejszych dzieci, miałeś daleko zajść. W końcu miano zacząć Cię szanować. Ale nie zapamiętano Cię tak jakbyś tego chciał.
Charlie był tym inteligentnym. Bill, tym którego wszyscy lubili. Fred i George, bliźniaki, zawsze nieodłączni i zawsze zabawni. Ron... Ron uciekł z domu i poświęcił wszystko, by pomóc pokonać Czarnego Pana. Ginny była wzorem cnót, mądra jak Charlie, lubiana jak Bill, piękna i zabawna. A co najważniejsze wszyscy oni walczyli przeciwko Sami-Wiecie-Komu, nawet twoja mała siostra brała udział w walce, mimo tego, że nie skończyła nawet 17 lat, walczyła.
Ile ty byłeś warty w porównaniu do tego zbioru cnót? Równie dobrze można by o tobie całkowicie zapomnieć, co pewnie, jak ci się wydaję, już dawno nastąpiło. Luka była krótka i bezbolesna. Później twoje miejsce wypełniono innymi. Zawsze wszyscy w Harrym widzieli dobry materiał na członka rodziny. Na pewno jest dużo lepszy niż ty kiedykolwiek. Na pewno po tobie nie płakano, zawsze wszyscy ci powtarzali, że niewiele znaczysz.
I chyba to przeważało szalę. Stałe i bezustanne dowcipy bliźniaków, w których było tak wiele prawdy, ale nie potrafiłeś im przyznać racji, bo były wszystkim co od nich kiedykolwiek usłyszałeś. Mimo to... Zawsze powtarzano ci, że jest światełko w tunelu. Chciałeś nawiązać kontakt z młodszym bratem. Nie ważne to, że się z Ciebie śmiał. Wszyscy tak robili. Martwiłeś się o niego w momencie, kiedy nie wypłynął z jeziora. Nie spodobało mu się to. A później... Później wyszedłeś na jeszcze większego palanta niż wcześniej o tobie myślał. Ale ty tylko chciałeś mu pomóc. Udzielić rady.
Nie pamiętasz dokładnego momentu kiedy zrozumiałeś swój błąd. Prawdopodobnie nastąpił on tuż po ogłoszeniu powrotu Voldemorta. Nie bałeś się tego imienia, ale jego wypowiadanie źle się kojarzyło, więc przestałeś to robić. Wtedy częściowo pojąłeś wagę własnego błędu, ale byłeś tchórzem. Myślałeś, że nie zechcą z tobą rozmawiać. Ty byś nie chciał. Im więcej czasu mijało, tym przepaść stawała się większa.
A najgorsze było to, że nie tylko to zaczęło się sypać. W pracy zaczęto Cię postrzegać jako niepotrzebny balast. Mówiono, że syn Artura Weasleya, największego przeciwnika polityki Ministerstwa, nie mógł się od niego wiele różnić. Po części była to prawda. Po tym jak morderstwa zaczęły być na porządku dziennym, przestałeś dostrzegać jakiekolwiek słuszne idee. Ale milczałeś, a oni nie mogli wiedzieć o tym, jaki i o twojej ostatniej Kłótni. Praca przestała przynosić korzyści, ale nie mogłeś odejść, a oni dobrze o tym wiedzieli. Pieniądze, chodź marne były wszystkim co trzymało Cię przy życiu, gdybyś i je stracił, nie miałbyś co ze sobą zrobić. Po za tym, odejściem potwierdziłbyś jedynie własną słabość.
Później przyszli śmierciożercy. Oni również nie słyszeli o Kłótni. Dokonanie osobistej zemsty na bezbronnym krewnym członku Zakonu Feniksa było okazją nie do przegapienia. Zaciągnęli Cię w odosobnione miejsce, bo chcieli się z tobą zabawić, tak powiedzieli. Wiedziałeś czego się spodziewać, każdy chciał się z tobą ,,zabawić", tak by Ci sprawić jak największą ilość bólu. Nie byłeś zły w obronie przed czarną magią, ale nigdy jej nie praktykowałeś w prawdziwym życiu. Byłeś przerażony, nie wiedziałeś co robić. Nikt nie chciał ci pomóc.
Nigdy nie widziałeś tyle krwi. Nigdy nie widziałeś rzucania klątwy Cruciatus. Nigdy nie krzyczałeś z bólu. Gdy wieczorem ocknąłeś się zrozumiałeś, że jesteś sam w składziku na dokumenty. Nie miałeś różdżki, a i z nią nie wiele byś zdziałał. Twoje ciało leżało w kałuży twojej własnej krwi i krzyczało z bólu. Jakaś cząstka ciebie chciała pozostać przy życiu, ale w większości chciałeś śmierci. Wiedziałeś, że jeśli wtedy byś umarł, nikt by za tobą nie płakał, ale perspektywa końca była zbyt kusząca.
Następny razem obudziłeś się w Szpitalu Świętego Munga. Nie miałeś odwiedzających. Gdy odchodziłeś miałeś nowe blizny, prawdopodobnie do końca życia. Nie tylko na ciele, ale i na psychice, gdy dowiedziałeś się, że twój ojciec leżał na tym samym oddziale półtora roku wcześniej, a ty nic o tym nie wiedziałeś.
I tak znalazłeś się w tej chwili, w tym miejscu, nad szklanką ognistej whisky. Kosztowała ona tyle, że najpewniej do następnej wypłaty nic nie zjesz. Ale to tylko dwa dni, w swojej nędzy zdarzało ci się nie jeść przez dłuższy czas, a alkohol jest jedynym pocieszeniem i nie mogłeś już dłużej czekać.
- Jesteś młodszy niż większość moich klientów, ale wyglądasz gorzej niż połowa z nich.
Spoglądasz nieprzytomnie na barmana. Starszy mężczyzna o siwych włosach i oczach o barwie błękitu. Nie podoba ci się spojrzenie przez nie rzucane. Przeszywa Cię ono na wylot, dokonuje osądzenia i krzyczy ,,winny". Mimowolnie drżysz, nie jesteś przyzwyczajony do rozmawiania o sobie. Chwilę się wahasz, czy masz ochotę mówić o własnej głupocie. W końcu wzruszasz ramionami.
- Ciężki dzień, co?
Opuszczasz wzrok, ale nim zdążysz się powstrzymać, z twoich ust pada odpowiedź.
- Mamy wojnę. Dobre dni przestały już istnieć.
Wiesz, że przeszywa Cię czujnym błękitnym oczami, niemalże czujesz jak wyczytuje każdy fragment twojej historii. To nie jest trudne, zważywszy na to, że wygląd przestał stanowić dla ciebie wagę już dawno temu. Jesteś chudy. Zawsze byłeś cherlawy, ale nigdy nie mogłeś policzyć swoich żeber z taką dokładnością. Twoja skóra przypomina kolorem proch, a oczy - starego człowieka o strasznej historii. Ubrania - biała koszula i brązowe spodnie, wyblakły i zwisają z ciała. Dodatkowo po podwinięciu zbyt szerokich rękawów można dostrzec blizny. Wiesz, że jesteś wrakiem człowieka, jakim byłeś kiedyś.
- Dobre chwile można dostrzec nawet w końcu świata.
- W takim razie umarłem.
Mruczysz pod nosem ponure słowa i jednym łykiem kończysz trunek. Kierujesz się do wyjścia, gdy przerywa Ci pytanie mężczyzny.
- Jak się nazywasz?
Przez chwilę rozglądasz się po karczmie, oprócz człowieka śpiącego na stole w rogu, nie ma tu nikogo, oprócz Ciebie i barmana. Przez chwilę się wahasz i w końcu odpowiadasz.
- Już dawno straciłem prawo do używania tego nazwiska.
To prawda. Nie masz prawa do nazwiska ,,Weasley". Prawdziwy Weasley walczyłby u boku swojej rodziny, wstąpiłby do Zakonu, byłby przy ojcu w Szpitalu.
- Nie zachwalasz siebie zbyt przychylnie.
Wybuchasz suchym, gardłowym śmiechem.
- Nie jestem wart ziemi po której chodzą moi bracia, a co dopiero ich nazwiska.
- Wzbudziłeś moją ciekawość. Teraz nie możesz odejść bez odpowiedzi.
Gdyby powiedziano Ci to jeszcze dwa lata temu, byłbyś gotowy zignorować go i wrócić do domu ewentualnie rzucając złośliwą ripostę na do widzenia. Normalnie, gdybyś nie stracił tak wiele, nie byłoby Cię tu. Ale nie jesteś już tym młodym pracownikiem ministerstwa patrzącym optymistycznie na świat. Tak naprawdę to nie wiesz już kim jesteś, a to przeszkadza w odpowiedzi.
Patrzysz na barmana przepraszająco, a on wydaje się rozumieć wiadomość.
- Jesteś zagubiony. Wydaje Ci się, że wszytko straciłeś.
- Nie wydaje mi się, ja naprawdę wszystko straciłem.
Otwierasz drzwi gotów wyjść i nigdy nie wrócić, teraz gdy o tym myślisz nie wiesz dlaczego tu przyszedłeś.
- W takim razie nie pozwól, by to Cię zniszczyło. Znam twoich rodziców, Percy. Wiem co się pomiędzy wami wydarzyło, tak samo jak wiem, że nie ma w twojej rodzinie osoby, która nie żałowałaby tego, co wtedy miało miejsce. Wystarczy tylko jeden krok.
- Mam co do tego wątpliwości.
- A próbowałeś?
Podtrzymujesz spojrzenie barmana i nagle rozumiesz, że te oczy nie są Ci obce. Dumbledore miał podobne, o ile nie identyczne. Możliwe, że to jego krewny? Kolejna osoba poszkodowana w wojnie, do której ty nie miałeś odwagi stanąć.
- Znasz mojego ojca. Czy chciałby mieć takiego syna? Czy ktokolwiek chciałby mieć takie dziecko? Niektórych ran nie da się wyleczyć.
- Nie zgodzę się z tobą. Wszystkie rany są możliwe do wyleczenia, ważne jest jedynie, by się nie spóźnić.
Zauważasz, że nie patrzy się już na Ciebie, lecz na rozpiętą koszulę, odsłaniającą twoje obojczyki. Nerwowo zakrywasz krawędzie blizn.
Rozważasz jego słowa. Czy on naprawdę myśli, że istnieje jeszcze cień szansy? Czy naprawdę wierzy we własne słowa? Przez chwilę jesteś gotowy wyjść, nim twoja gryfońska natura zachęca Cię do pozostania i zadania pytania, którego jesteś pewien, że kiedyś pożałujesz.
- Jak naprawić coś, czego już nie ma?
Kątem oka widzisz jego uśmiech, ale nie chcesz podnosić wzroku, bo to może jedynie utrudnić zadanie, zamiast tego wpatrujesz się w podłogę i walające się po niej kłaczki kurzu.
- Zacznijmy może od rozmowy.
