To jest trzyczęściowy partner-fic do Pękającego lodu, a konkretnie - trzy sceny z tamtego fika, widziane oczami Sherlocka. Najlepiej przeczytajcie najpierw tamten fik, aby zrozumieć ten.
Aha - i recki poproszę!
Łzy Człowieka-Lodu
Kiedy mój brat przekroczył tego dnia próg szpitala, aby porozmawiać z Molly o tym, dlaczego moje ciało nie dotarło jeszcze do domu pogrzebowego, od razu zauważyłem bladość i podkrążone oczy, świadczące o problemach Mycrofta ze snem. Na oko mniej więcej trzecia noc bez pełnego odpoczynku. Domyślałem się, że to pogróżki były źródłem tej anomalii, ale Mycroft nie był z tych, którzy się dają zastraszyć byle liścikiem. Na pewno ten problem miał kilka warstw.
Zdążyłem poprzedniego wieczora włamać się do Scotland Yardu i zbadać wszystko związane z anonimami do Mycrofta. Napis na ścianie i fragment Makbeta dowodziły, że chodziło o karę za jakieś dawne uczynki Mycrofta, za które miał teraz odpokutować. Księga Rodzaju, Antygona, mój szalik i ta piosenka dołączona do refrenu Stayin' Alive wskazywały, że oskarżano go o bratobójstwo. Oczywiście, w pełni rozumiałem aluzję. Na tym świecie była tylko jedna osoba, która wiedziała o mnie dość, aby umożliwić Kitty Riley napisanie artykułu mieszającego prawdę z kłamstwem. Nawet John nie wiedział o mnie tyle, co Mycroft. A ponieważ Moriarty był przez jakiś czas przetrzymywany przez tajne służby, które – jak mniemam – próbowały dowiedzieć się czegoś o kodzie komputerowym, od razu zrozumiałem, co zaszło.
Być może byłem przez pewien czas wściekły na Mycrofta, ale najpierw nie miałem czasu, aby się nad tym zastanawiać (musiałem uciekać przed policją), a potem, kiedy już doszło do upadku, musiałem zastanowić się nad tym, co dalej. Właściwa wściekłość na mojego brata, żal za to, co zrobił, pojawiła się dopiero, kiedy leżałem w mieszkaniu Molly i rozmyślałem. Długo zastanawiałem się, czy Mycroft postanowił poświęcić mnie dla większego dobra, czy też raczej nie jest aż tak inteligentny jak mu się zdaje, i dał się omamić Moriarty'emu. Po wielu godzinach namysłu doszedłem do wniosku, że jednak wchodziło w grę to drugie. Mycroft był zawsze… protekcjonalny wobec mnie. Nie tylko wierzyłem, ale i wiedziałem, że nie zdradziłby mnie z własnej nieprzymuszonej (a nawet przymuszonej) woli. Mój brat po prostu przyjął złe (choć w sumie bardzo prawdopodobne z tamtej perspektywy) wnioski na temat intencji Moriarty'ego i podjął strategię, która od początku była częścią planu tego zwyrodnialca.
Ale z nieostrożności Mycrofta wynikła jedna dobra rzecz. Kiedy upozorowałem własną śmierć, spodziewałem się, że życie w ukryciu będzie nudne; że mój umysł wkrótce zacznie więdnąć z bezczynności. A tu nagle okazało się, że mój brat dostaje anonimy, a ich autor jest sprytny, naprawdę sprytny. Przynajmniej na razie nie musiałem się nudzić.
Spodziewałem się, że po załatwieniu sprawy z moim ciałem Mycroft opuści Barts. W końcu miał jeszcze tyle na głowie. Toteż fakt, że zdecydował się wejść na dach (zwłaszcza biorąc pod uwagę jego niechęć do ruchu) bardzo mnie zaintrygował i natychmiast ruszyłem za nim. Na schodach musiałem uważać, aby nie zostać odkrytym, ale Mycroft zbyt był zajęty własnymi myślami, aby zwracać uwagę na to, że po klatce schodowej rozchodzi się odgłos jeszcze jednej pary butów. To też było bardzo intrygujące.
Kiedy wreszcie Mycroft znalazł się na miejscu (a ja zaraz potem się schowałem), stał przez dłuższy czas, trzymając w ręce parasol. Na dachu było zimno i wietrzno, a kłębiące się nad Londynem białe chmury zwiastowały rychły deszcz. Z dołu dochodziły odgłosy przejeżdżających samochodów, ale poza tym – cisza. Spokojna, melancholijna i do pewnego stopnia przerażająca (zresztą i tak w zasadzie wszystko zależy od percepcji).
Przyglądałem się z ukrycia jak mój brat nagle podnosi wzrok i spogląda w dal. Molly wspominała, że Mycroft był w szpitalu kilka godzin po upadku, aby zidentyfikować ciało Moriarty'ego i zbadać dach, z którego spadłem. Identyfikacja moich zwłok raczej nie miała żadnego sensu, biorąc pod uwagę, że nie tylko byłem swego rodzaju celebrytem, ale również dlatego, że przy mojej „śmierci" obecny był John. Nie było wątpliwości, że to ciało słynnego detektywa Sherlocka Holmesa leżało w kostnicy.
A teraz słynny detektyw Sherlock Holmes próbował domyślić się, co chodzi po głowie człowiekowi, którego nazywano Brytyjskim Rządem. Ciemnobrązowe oczy Mycrofta, zwykle chłodne, opanowane (czasem wesołe albo poirytowane), skierowane były na coś naprzeciw niego i po krótkiej chwili namysłu domyśliłem się, co to było.
Kilka metrów dalej przed Mycroftem znajdowała się krawędź dachu, z której skoczyłem na ulicę. Wyraz jego twarzy zdradzał głęboki smutek – emocję, której nie widziałem na jego obliczu od bardzo długiego czasu. Mycroft nie spuszczał wzroku z przestrzeni przed sobą i stąd wydedukowałem, że próbuje wyobrazić sobie moje ostatnie chwile – myśli, odczucia, a przede wszystkim sam upadek.
Mycroft nie widział jak spadałem, ale na pewno widział kałużę krwi, którą po sobie zostawiłem. Zapewne starał się wtedy zachować swoją zwyczajną powściągliwość i zapewne wychodziło mu to całkiem nieźle. Sam Moriarty ochrzcił go Człowiekiem-Lodem. Ale domyślałem się, że jego myśli i uczucia w tamtej chwili musiały być co najmniej chaotyczne. Teraz, stojąc samemu na tym dachu, mógł sobie pozwolić na smutny wyraz twarzy, kiedy rozmyślał o mojej śmierci, a nawet odgrywał tę scenę w swojej głowie – nie raz i nie dwa. Kiedy młodszy brat rzuca się (pośrednio z twojej winy) z dachu, musisz o tym myśleć.
Na początku nie byłem w stanie zauważyć łez w oczach Mycrofta. Zdałem sobie sprawę z tego, że mój brat płacze, kiedy dwa strumienie potoczyły się po jego policzkach, aby zrobić miejsce nowym łzom. A potem Mycroft wydał z siebie cichy szloch.
Patrzenie, jak płacze ktoś taki jak Mycroft, daje do myślenia. Ja w pierwszej chwili niedowierzałem temu, co widzę. Myślałem, że to światło odbija się w taki sposób, że oczy Mycrofta wydają się być szkliste od łez. Zastanawiałem się nawet, czy by nie podejść bliżej i nie przyjrzeć się lepiej temu dziwnemu zjawisku, ale wolałem nie zdradzać swojej obecności. Raczej by mnie nie poznał w tym przebraniu, ale obaj czulibyśmy się niezręcznie. Im dłużej jednak przyglądałem się całej scenie, tym bardziej byłem przekonany, że to, co widzę, jest prawdą.
Mycroft Holmes – mój starszy o siedem lat brat, zwany Brytyjskim Rządem i Człowiekiem-Lodem – płakał. Ostatni raz zdarzyło się to, kiedy zmarła nasza matka, ale wtedy wyglądało to trochę inaczej. Wtedy zakrył twarz jedną ręką i pozwolił sobie na kilka łez. Potem usiadł przy biurku i szlochał, wciąż trzymając rękę na oczach. Teraz też nie zachowywał się jak płaczka – nie krzyczał w niebogłosy ani nic z tych rzeczy. Po prostu stał i pozwalał swoim łzom spływać obficie po jego policzkach, niebawem wywołując na nich reakcję podrażnienia i lekkiej opuchlizny.
Jak już wspominałem – emocje nie są moją rzeczą. Zwykle obrażam (umyślnie bądź nie) uczucia ludzi dookoła i nie zwracam na to najmniejszej uwagi. John często przywołuje mnie do porządku, kiedy zdarza mi się jakiś nietakt. Bywają jednak momenty, kiedy udaje mi się spojrzeć szerzej i dostrzec wreszcie to, na co nie zwracałem uwagi wcześniej. Tak było z Molly podczas tamtych pamiętnych świąt. I tak było w tej dziwnej chwili, na dachu Barts.
Bo oto zacząłem myśleć o moim bracie i o tym, co musiał teraz przeżywać. Nagle fakt, że dostawał anonimy, które wręcz oskarżały go o bratobójstwo; że przyszedł tutaj, na miejsce mojej „śmierci" i że jego twarz nosi ślady zmęczenia – to wszystko przestało być dla mnie tylko chłodną obserwacją, a stało się czymś więcej. Zdałem sobie sprawę z ogromu cierpienia, jakie musi odczuwać Mycroft – wiecznie odpowiedzialny, wiecznie zapewniający mnie o swojej trosce, wiecznie odgrywający rolę starszego brata Mycroft. Jego cierpienie miało kilka warstw, które nachodziły na siebie i łączyły się w jedną całość.
Co tutaj robisz?
Jak zawsze, martwię się o ciebie…
Najpierw było poczucie winy. Poczucie winy spowodowane tym, że dał się zwieźć Moriarty'emu – człowiekowi, który był niebezpiecznie inteligentny i miał obsesję na moim punkcie. Nie wiem jaka była wtedy wiedza Mycrofta na temat planów Moriarty'ego (a co za tym idzie – powodów, dla których skoczyłem), ale domyślałem się, że musiał przynajmniej zakładać, że rzuciłem się z dachu z powodu artykułu Kitty Riley. Jeśli tak naprawdę myślał, musiał żyć ze świadomością, że gdyby nie wygadał się Moriarty'emu na temat mojego życia, ja bym jeszcze żył.
Chyba, że wolisz przyznać się przed przełożonymi, że największemu przeciekowi winny jest twój braciszek…
Następnie było poczucie, że zawiódł jako starszy brat. Zawsze próbował mnie chronić przed tym, przed czym nie ochroniłbym się sam. Obserwował mnie, ale nigdy w taki sposób, abym czuł, że śledzi każdy mój ruch. Poinformował Johna o tym, że do naszego sąsiedztwa wprowadzili się płatni zabójcy. Kiedy doszły go słuchy o tym, że po naszym rozstaniu Kobieta została zabita przez terrorystów, wolał powiedzieć mi, że dostała się do programu ochrony świadków. A teraz zawiódł. Nie zdołał mnie uratować. Nie wypełnił swojego obowiązku. Być może zastanawiał się nawet, co powiedziałby na to nasz ojciec albo mama, i wyobrażał sobie, że rodzice rzucają mu pełne pogardy spojrzenia i oskarżają o to, że nie upilnował własnego brata.
Wszyscy, którzy żyją, umierają, pozostawiając po sobie złamane serca. Przejmowanie się w niczym nie pomaga, Sherlocku.
Potem był sam ból po stracie brata. Bo choć rzadko o tym wspominał, ja i tak wiedziałem, że Mycroft nie ma przyjaciół i nie jest w związku (inaczej prędzej czy później, coś bym wydedukował). A więc jeśli miałbym określić, czy jest do kogokolwiek przywiązany; czy łączą go z kimś relacje głębsze, niż zawodowe; czy się o kogokolwiek troszczy, to odpowiedziałbym bez bicia i z całkowitą szczerością, że tak. To do mnie jest przywiązany, to ze mną łączą go takie relacje (choć jednostronne) i to o mnie się troszczy. Mogłem prosić go o wszystko, a on by to bez wahania załatwił, o ile pozwalały mu na to wpływy. Gdyby o to samo prosił ktoś inny, Mycroft zapewne wyśmiałby go albo kazałby usunąć z pokoju. I choć zawsze wydawał się mną zirytowany, to i tak to wiem – Mycroft mnie kocha.
Dziękuję bardzo. Ktoś mnie tutaj zamknął. Pewnie dla żartu…
Na końcu były te anonimy. Przypominały Mycroftowi o tym, co zrobił. Każda (mniej lub bardziej subtelna) wiadomość porównywała go z Kainem, budziła niechciane wspomnienia i rozdrapywała rany, które dopiero miały się zagoić. Ten, który wysyłał je Mycroftowi, chciał, aby mój brat już nigdy nie zaznał spokoju; aby poczucie winy i osaczenia doprowadziły go do szaleństwa; aby Mycroft nigdy już nie zasnął. Tak jakby kara, jaką sam sobie wymierzył poprzez zadręczanie się, nie wystarczyła.
Zacisnąłem pięści. W tamtym momencie, jeśli był we mnie jeszcze jakiś żal do Mycrofta, to właśnie wyparował, a na jego miejscu pojawiła się wściekłość na autora anonimów. Kimkolwiek był prześladowca mojego brata, nawet jeśli kierował się zemstą za moją „śmierć", nie miał prawa tak postępować. Rzuciłem się z tego dachu, aby chronić swoich przyjaciół. Moja „śmierć" miała ocalić życie tych, na których mi zależało. Miała zmusić trzech wynajętych przez Moriarty'ego zabójców do zostawienia Johna, Lestrade'a i pani Hudson w spokoju.
A teraz ktoś, kto ogłosił się sędzią (a być może nawet katem) Mycrofta, dręczył, wręcz znęcał się nad nim psychicznie. Spodziewałem się, że jeśli ktoś – John, pani Hudson, Molly albo jeden moich zagorzałych fanów – dowie się o tym, co zaszło między Mycroftem a Moriarty'm (to było mało prawdopodobne, ale mogło się zdarzyć), na pewno będzie obwiniał go o moją „śmierć". Ale zakładałem raczej, że rzuci mu jakieś niemiłe spojrzenie, splunie w twarz, nazwie potworem albo coś w tym stylu. Anonimy były kompletnym zaskoczeniem. Anonimy wykraczały poza zwykłą pogardę. Mogły być preludium do czegoś większego, czegoś straszniejszego. Bo ich autor właściwie zamierzał skrzywdzić Mycrofta.
To mógł być John. Nie wykluczałem tej możliwości. Wiedziałem, że on wiedział o przesłuchaniu, bo wybrał się do Klubu Diogenesa po naszej wizycie u Kitty Riley. Ale nie chciałem w to wierzyć. John może i bywał wybuchowy i… emocjonalny, ale takie okrucieństwo było po prostu nie w jego stylu. Czy naprawdę byłby zdolny do czegoś takiego? To co innego, niż zabicie człowieka w obronie własnej.
Mycroft nadal płakał. Cicho, ale rzewnie. Gdybym miał ująć to w bardziej poetycki sposób, powiedziałbym, że wypłakiwał się z głębi serca. Blady, przemęczony i zrozpaczony wydawał mi się być kimś zupełnie innym. Nigdy nie podejrzewałbym, że Mycroft stałby się… tym strzępkiem nerwów, tym cieniem samego siebie. Ale wiedziałem, że to on. Moja „śmierć" tak właśnie na niego wpłynęła. Miałem nawet dziwną zachciankę, aby wyjść z ukrycia i go do siebie przytulić. Byłby to bardzo dziwny powrót do dzieciństwa – do czasów, kiedy zdarzało się, że jeden z nas (zwykle Mycroft) pocieszał drugiego (zwykle mnie) po jakimś przykrym wydarzeniu, ściskając go mocno. W tej konkretnej chwili Mycroft potrzebował pocieszenia bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Mimo to nie ruszyłem się z miejsca. Dobrze wiem jak zareagowałby na widok obcego człowieka próbującego go uściskać.
A potem zaczął kropić deszcz. Mycroft spojrzał w niebo i prychnął śmiechem. Domyśliłem się, że pewnie ta sytuacja wydała mu się nagle wyjęta z jakiejś durnej piosenki. Zaraz otworzył parasol, z którym się prawie nigdy nie rozstawał. Mycroft przetarł oczy i wziął głęboki oddech. Zdawało się, że odzyskał równowagę i jak na razie wystarczy mu łez jak na jedno życie. Myślałem, że powoli skieruje się w stronę wyjścia, ale on wciąż stał w tym samym miejscu.
To był dobry moment, aby wyjść. Aby ściągnąć przebranie i powiedzieć Mycroftowi, że żyję. Na początku będzie zapewne zaskoczony, ale po kilku chwilach ucieszy się… albo zacznie przepraszać. Prawdę mówiąc, już wcześniej chciałem się ujawnić, ale nie wiedziałem, czy czasem moje nagłe zmartwychwstanie nie będzie dla niego zbyt silnym przeżyciem. Nadal nie czułem się gotowy na zdjęcie przed nim przebrania, nawet kiedy ostrożnie opuściłem kryjówkę i ujawniłem swoją obecność.
Mycroft popatrzył na mnie ze zdziwieniem, a nawet niepokojem. Nagle nie chciał tu być. Moja obecność mu przeszkadzała.
- Przepraszam – zaczął. – Domyślam się, że nie powinienem tu być. Już idę.
Chciałem go zatrzymać, ale po krótkiej chwili namysłu pozwoliłem mu odejść. Postanowiłem, że ulżę mu w cierpieniu – będę na niego uważał i znajdę jego prześladowcę. Najpierw jednak sprawię, że się porządnie wyśpi.
