Zależało mu na potrzebie skrzywdzenia cię.

Zawsze, kiedy obdarzałaś go tym melancholijnym spojrzeniem, jakbyś wszystko wiedziała, wypalałaś w nim dziury. Czuł się jeszcze bardziej pusty niż był na początku, a blizny i zadrapania po nierozważnym używaniu Indywidualności zdawały się usuwać w cień. Miałaś swego rodzaju kontrolę nad sytuacją. Kontrolę nad nim, gdy płakałaś w zaciemnionych kątach pokoju, wołając imiona rodziny.

Nigdy nie konfrontował się z twoim strachem, nie wyciągał rąk, którymi nienawidził cię dotykać. Szaleństwo biło mu z oczu, dopadając i ciebie – od samego początku owiniętą w łańcuchy przywiązania. Shigaraki nie żałował waszego poznania tak bardzo, jak żałował każdego najmniejszego miejsca scalonego z opuszkami jego palców.

Ale ból koił. Dlatego nie przestawał zatapiać się w błędach, porwaniach nieoczekiwanego pożądania, smakowaniu ulotnych momentów posiadania cię na wyłączność. Zawsze otwierałaś ramiona, próbując wchłonąć to cierpienie, ten wszechogarniający smutek, pogoń za czymś nieuchwytnym. Wiernie trwałaś z boku, nagradzana niewinnymi, nawet słodkimi otarciami o skórę oraz rozgrzanym oddechem przy uchu.

Posiadał szorstkie, zaniedbane usta. Nawilżane zwłaszcza wtedy, gdy desperacko wypowiadał twoje imię. Shigaraki Tomura nie kochał, on potrzebował.

Potrzebował ciebie, w tych odpowiednich momentach, zastając sam na sam ze wszelkimi demonami, dotąd czołgającymi się jedynie przy kostkach – teraz szarpiącymi za szyję. I dławił oddech, zagryzając pukle twoich świeżo umytych włosów: tak miękkich, pachnących, ohydnie pięknych.

Nie wiedziałaś, a może nie chciałaś zdawać sobie sprawy z tego, co cię do niego przyciągało. Nie uśmiechał się wcale, nigdy z własnej inicjatywy, w celu wstrząśnięcia twoim sercem; coś jednak było w tych jakże wygłodniałych, acz sprawnych chwytach za nadgarstki, kiedy uciekał jednym palcem i pozwalał zbadać wierzchnią strukturę.

Nie wydawał się w pełni poczytalny, całując w czoło na dobranoc, głaszcząc do snu i czuwając z zapaloną przy łóżku lampką. Zgadywałaś czy starał się ochronić ciebie, czy siebie samego przed prawdą ukrytą po ponownym włączeniu światła.

Odpychał cię gniewnie wszystkim co miał, pełny obaw o każdy detal, nieustannie zakneblowany ciężarem przeszłości oraz obecnie posiadanymi więziami, a potem wracał po zmroku z podkulonym ogonem, nie oczekując dotyku, jedyne odczuwalnej obecności.

I kim byś była, gdybyś go zlekceważyła? Oczy Tomury wciąż pozostawały oczami predatora, który cierpliwie czeka na najmniejsze potknięcie swojej ofiary, by ją zamordować.

Zdecydowanie cię testował, ale jeśli nie zdawałabyś za każdym razem, pokazałabyś tylko, że jednak nie miałaś tu czego szukać.

Bo miałaś?