Westchnął ciężko i przerwał pisanie. Podszedł do okna i podniósł żaluzję. Przez brudną szybę wpadły blade promienie słońca.

- „Więcej światła" – wyszeptał. Johann Wolfgang Goethe. Ostatnie słowa.

Gilbert westchnął przez sen. Powieki zatrzepotały niespokojnie, jak odlatujące motyle.

Żaluzja momentalnie powędrowała w dół i pokój na powrót pogrążył się w półmroku. Jego sen był zbyt cenny, żeby tak po prostu go przerywać.

Usiadł przy maszynie do pisania, żałując, że na klawiaturze nie ma nut. Wtedy byłoby znacznie łatwiej pisać... Dopił do końca herbatę. Była zimna i gorzka.

Mimowolnie wsłuchiwał się w świszczący oddech Gilberta. Przemknęło mu przez myśl, że niedługo trzeba będzie go obudzić. Otworzył zeszyt w wyblakłej czerwonej okładce i po raz kolejny przeczytał swoją lakoniczną notatkę: „dwie łyżki o 7 rano, łyżka w południe i o 17, co dwa tygodnie do kontroli".

Usiadł na łóżku i ostrożnie pogłaskał Gilberta po policzku. No tak – łóżko, stół, dwa krzesła, biurko i półka z książkami. I jeszcze, powiedzmy, aneks kuchenny i łazienka. Codziennie krążył pomiędzy tymi wszystkimi punktami, wyznaczając sobie stałe szlaki. Kuchnia – łóżko – połka z książkami – łóżko – biurko – półka z książkami – biurko – łóżko – kuchnia – łóżko – kuchnia – łazienka – łóżko – biurko – łóżko...

Popatrzył na zegarek. Dochodziła piąta.

- Gilbert... - delikatnie potrząsnął jego ramieniem – Gilbert, obudź się... Lekarstwo...

Ciche chlipnięcie.

- Nie chcę...

- Gilbert, proszę... Wiesz, że musisz...

Przerwał mu atak kaszlu.

- Czuje się lepiej, naprawdę... Niedługo... - kolejny atak kaszlu – Niedługo przestanę brać lekarstwa...

- T-tak... Z pewnością... - nie mógł udawać, że nie widzi krwi.

Zaczął kaszleć krwią, gruźlica przechodzi w ostatnie stadium.

Gilbert przełknął łyżkę lekarstwa i poprawił sobie poduszkę.

- Nudzi mi się... Poczytaj mi coś.

Uśmiechnął się i podszedł do półki. Wybrał książkę, z powrotem usiadł na łóżku i zaczął czytać:

- „Książka ta nie ma być oskarżeniem ani też wyzwaniem. Ma tylko podjąć próbę udzielenia wieści o pokoleniu, które wojna zniszczyła – nawet gdy uchroniło się przed jej granatami..."

Nawet nie zauważył, kiedy Gilbert zasnął.

Uśmiechnął się i odsunął mu grzywkę z czoła.

- Nie martw się... Wszystko się jakoś ułoży...

Uklęknął i zsunął śnieg z płyty nagrobka. Łzy przymarzały mu na policzkach. Wyciągnął z kieszeni pudełko zapałek, dopiero trzecią udało mu się zapalić lampkę.

„Niedługo przestanę brać lekarstwa..."

Powoli podniósł się i odszedł, poprawiając powiewający na wietrze szalik.

Tuż za bramą cmentarza dostał nagłego ataku kaszlu.

Nie mógł nie zauważyć, że ostatnio kaszle krwią.

Notka odautorska:

Nie piszę fanfiction ze śmiercią postaci, ale, niestety, wyjątek potwierdza regułę.

Zacytowany fragment to „Na Zachodzie bez zmian" Remarque'a.

Akcja fanfiction: jesień-zima 1933, prawdopodobnie.

Przepraszam za wpadanie w kicz.

I na pocieszenie: ciasteczko dla tego, kto wymyśli, kto jest drugą osobą ^^