Od Autorki: Witam serdecznie i zapraszam nieszczęsnych masochistów, którzy zdecydują się czytać to opowiadanie o niczym szczególnym. Jest to w sumie pierwsza rzecz wychodząca spod mojej ręki, jaką publikuję i tak się składa, że piszę ją pod wpływem niekoniecznie najlepszego pomysłu przekształcenia „W kinie, w Lublinie" Brathanków w jakiś ciąg zdarzeń. I relacji międzynarodowych.
Jak się okazuje, nawet pisząc o niczym, można pisać długo. Proszę mnie za to potępić, ale takiej historii o niczym mi brakowało, a tak to trochę jest. Jeśli nie możesz znaleźć fanfika, jakiego szukasz, spróbuj napisać swój własny. ;)
Postaci nie należą do mnie, lecz do Himarui. Lub do autorek opowiadań z Malum Necessarium, w przypadku OC (tutaj raczej jedynie wspomnianych).
„O świcie i o zmroku, o świcie i o zmroku; w południe, w nocy, o świcie"
Na stokach wzgórz kłębiły się chmury nocnego oparu, powoli unoszące się z doliny, jakby uciekały przed wyglądającą znad pofałdowanej linii bieszczadzkiego horyzontu łuną. Tak jak granatowe niebo najpierw zszarzało i zaróżowiło się, tak też mgły pojaśniały i zamigotały, gdy pierwsze promienie wschodzącego słońca zaświeciły w dolinie Wetliny.
Schronisko przycupnięte w dolinie z początku pozostawało w cieniu, lecz potem mgły zaczęły odpływać, a granica dziennego światła spłynęła ze stoków w dół by paść na budynek. Brzask wpadł do pokoi po wschodniej stronie i zaczął powolny proces uporczywego nagrzewania każdej powierzchni, która była w jego zasięgu. Dwie śpiące w jednym z owych pokoi osoby, były nieświadome tej słonecznej inwazji, bo niewielkie okienko sprawiało, że snop światła padał tylko gdzieś na środek drewnianej podłogi. Ciche oddechy mieszały się ze świergotem ptaków, wpadającym przez uchylone okno, ale właściciele wystających spod koców blond czupryn byli zbyt zmęczeni, albo zbyt leniwi, by zareagować jakimkolwiek poruszeniem na wstający dzień.
Zareagowali dopiero parę godzin później, kiedy z dolnych pięter dotarła na górę woń smażonej na boczku jajecznicy. Jedna z czupryn zmieniła swoje ułożenie z chaotycznie malowniczego na malowniczo chaotyczne, kiedy jej właściciel wystawił nos spod koca, wziął głębszy wdech i przewrócił się na plecy. Głębszy wdech zawiadomił podświadomość, że ktoś gdzieś gotuje coś smacznego, a podświadomość stwierdziła, że sen owszem jest przyjemny, ale jajecznica to obecnie perspektywa jeszcze lepsza. Powieki rozwarły się nieco i tym razem Feliks Łukasiewicz świadomie zarejestrował fakt, że nadeszła pora śniadania. Że trwa w najlepsze. Że żeby wziąć w śniadaniu udział, trzeba wstać samemu i zmobilizować do wstania Helę. Szparki powiek zwarły się znowu, za to usta rozdziawiły się w imponującym ziewnięciu, a spod koca wychynęły cztery kończyny. Polska pokręcił kostkami, zgiął i rozprostował palce, ziewnął znów i otworzył oczy. Popatrzył na sufit i ogromnym wysiłkiem woli podniósł się do pozycji siedzącej. Wyciągnął ręce do przodu i złapał się za kostki, stękając cicho, gdy podjął próbę przytknięcia czoła do kolan.
Jednym gwałtownym ruchem wyprostował się i skoczył na nogi. Zrobił to jednak na tyle cicho, że mógł przykucnąć u wezgłowia łóżka Ukrainy i odsłonić jej ucho spod koca i włosów.
-Heeeluuuś, Heeeluuuś! - powiedział miękko prosto do znalezionego ucha. - Rano jest. I jedzenie pachnie na dole. Heluś, wstawaj!
Polsce odpowiedziało westchnięcie i drgnienie ukraińskich powiek. Feliks czekał przez chwilę... żeby zacząć tykać koniuszkiem palca policzek Ukrainy.
-Heluś, obudź się nooo... Słońce świeci... jedzenie pachnie. Ja już wstałem, a to nie byle co. Hej, Hela... - zbyt zaspany, by sfrustrować się brakiem reakcji, cmoknął policzek Ukrainy. - Helenko, noo... - tym razem odpowiedziało mu mruknięcie aprobaty i uniesione kąciki ust. Feliks westchnął. Tego się nie dało rozwiązać bezwysiłkowo. Wstał i złapał krawędź koca.
-Dzień dobry, Helu - powiedział głośniej. - Masz trzy sekundy na reakcję. Jeden... Dwa... Trzy! - Feliks poderwał koc do góry, ale w okolicy głowy Ukrainy złapały go jej ręce.
-Nie zabieraj... - Ukraina mruknęła w proteście, nie otworzywszy nawet oczu.
-To wstań.
-Przecież wstaję...
-Wstałem ja. Chodź. Jest śniadanie. Głodny jestem. Ty nie jesteś głodna Helenko? - zapytał w manewrze zaczepno-zachęcającym.
-Nooo...
-Na pewno jesteś, dawaj wstań - Oboje wciąż trzymali kurczowo koc.
-Mhm...
-No właśnie, chodź, pomogę ci! - zaoferował ochoczo i przesunął się ku nogom łóżka. Złapał koc bliżej ukraińskiego chwytu.
-Nie pomagaj mi, Feliks... - burknęła słabo Olena gdzieś spod swojej części koca, ale wtedy Feliks szarpnął, sprowadzając ją do pozycji siedzącej.
-Za późno! - oznajmił radośnie. - Wstawaj, wstawaj. Idziemy na śniadanko - W oczach zamrugały mu iskierki szczęścia.
Już przebrani, jednak z włosami wciąż sterczącymi we wszystkie strony, siedzieli na dole nad talerzami jajecznicy i wielkimi kubkami herbaty. Słodkiej czarnej herbatki z cytrynką.
-Chce nam się gdzieś iść? - zapytał, przełknąwszy, Feliks i uniósł wzrok na Ukrainę.
-Tak szczerze, to trochę mi się nie chce - westchnęła do wnętrza kubka Ukraina. - Dobrze mi tak. Nigdzie nie biec przez chwilę.
Feliks nadział na widelec pasek boczku i grudkę jajecznicy. Była idealna. Nie za sucha, nie za rzadka, taka jaka jajecznica być powinna.
-To w ogóle fajnie, być gdzieś na wakacjach, nie w pracy. Poza tym tu jest ładnie.
-No ba! - wydusił z siebie Polska, ale widocznie się napuszył. No bo jak tu się nie napuszyć. Bieszczady to Bieszczady. Znaczy się, Ukraina też je niby miała. I Misia też. Ale te tu to jego własne. Hołubione. Jego wzrok krążył od jego własnej, prawe zjedzonej jajecznicy do tej Oleny
-Moje są też piękne. Ale takie dzikie. Dziksze. A tu... to takie wczasy. Aż się w głowie nie mieści, jak niewiele się zmieniły... W każdym razie niewiele od... no wiesz... - zerknęła na Feliksa, który mruknął, że wie. - W każdym razie jest dobrze.
Polska nie odpowiedział, ale uśmiechnął się ciepło. Miała rację. Było właśnie tak. Dobrze. Oboje mogli teraz, kiedy Unia zniosła Heli wizy, jeździć do siebie, kiedy tylko chcieli. No, kiedy tylko mogli się wyrwać. I faktycznie widywali się teraz często czy to oficjalnie, czy właśnie tak jak teraz. Wyskakiwali gdzieś razem na dzień czy dwa i nie byli Ukrainą i Polską. Byli Heleną i Feliksem, a postronnym wyglądali pewnie na studentów, beztroską młodzież, szlajającą się po kraju. Używającą młodości. W sumie to w nich wciąż gdzieś siedziało. Może niekoniecznie dziś rano, ale przecież siedziało. Ukraina, też uśmiechnięta, odstawiła herbatę i wyciągnęła ręce nad głowę. Przeciągnęła się. Zapadła między nimi cisza.
-Heluś... - ten ton zwiastował, że Felek czegoś chciał. - Będziesz jeszcze to jadła? - Olena parsknęła.
-Nie. Częstuj się. - to mu zostało z dawnych czasów. Zawsze miał nieposkromiony apetyt. W sumie to dobrze, że wtedy to nie ona musiała mu gotować. To nie tak, że nie umiała. Wiedziała, że Feliks uwielbiał jej kuchnię.
Polska z radością przyciągnął do siebie jej talerz. Olena za to usiłowała przeczytać tytuły książek z regału stojącego po drugiej stronie sali. Wzroku nie miała złego, broń Boże, ale mrużyła oczy i przekrzywiała głowę to w jedną, to w drugą stronę.
Bieszczady, więcej Bieszczad... Ogniem i Mieczem... Nie, tylko nie to. Zmarszczyła brwi. Jakiś Tolkien. Davis. I kolejna książka historyczna. Jakieś zielniki. Nie żeby czegoś nowego się z nich dowiedziała. Miała ochotę na romans. Nie mają tu romansu?
Feliks patrzył na Olenę kiwającą się na wszystkie strony i mruczącą coś do siebie. Nauczony latami doświadczeń zdecydował się siedzieć cicho i czekać aż sama zdecyduje się podzielić swoimi myślami. Osób kiwających się rano na krzesłach z dziwnym wyrazem twarzy, zwłaszcza kobiet, się nie prowokuje.
-Feliks - Ukraina, skrzywiwszy się, przestała wiercić i przeniosła wzrok na blondyna, który swoją drogą nos praktycznie wsadzał w talerz, starannie wycierając go resztką kromki z żółtka - czy ty się wyznajesz na tych książkach? Jak mamy się lenić cały dzień, to moglibyśmy coś wybrać.
-Noo... Niby się orientuję. Trochę - uśmiechnął się szeroko, przymrużając oczy. - Z pewnością uczynię wszystko co w mej mocy, by pani usłużyć pomocą! Wszak jesteś dziś mą dobrodziejką!
-Co?
-Dziękuję za jajecznicę - odłożył sztućce i jednym haustem dopił herbatę. Wstał, zabierając naczynia. - Chodź, coś znajdziemy.
Ukraina w podobny sposób opróżniła swój kubek, czym wywołała kolejny uśmiech u Polski i też wstała.
Było tak, jak w sumie przewidziała. Feliks na prośbę o romans wyciągnął „Ogniem i Mieczem", które oboje znali na pamięć. Kiedy zwróciła mu na to uwagę, prychnął, że to przecież oczywiste! Że przecież to wspaniała książka. Bo była, ale ileż można. Staliby tak dłużej i skończyliby z jakimiś książulkami o tematyce wędrowniczo-górsko-bieszczadzkiej, ale wyratowała ich obsługa schroniska. Paweł po głośnej konsultacji metodą krzyczdomnieajadociebie z koleżanką w kuchni, dumnie wręczył Olenie coś o nieco przesłodzonym tytule „Ogród marzeń". Feliks natomiast radośnie porwał tomik polskich podań ludowych. Z błyskiem w oku ogłosił, że z pewnością znajdują się tam błędy wymagające jego szczególnej uwagi i korekty.
Ukraina, także nauczona latami doświadczeń, nie protestowała i wychynęli we dwoje na dwór, na hamaki, uzbrojeni we wszelkie niezbędne sprzęty. To jest Polska w legendy i ołówek, a Ukraina w romansik i grzebień. Gdzieś w szybie zobaczyła swoje odbicie i stwierdziła, że tak wyglądać to nie będzie. A Polska nawinie się pod grzebieniowe zęby przy okazji.
Wieczorem grzecznie odłożyli książki na półki i po kolacji siedli na schodach schroniska, obserwując niknące w ciemnościach Bieszczady.
-Mdłe to było. Przesłodzone jak na mój gust. Takie czytadło dla amerykańskich gospodyń domowych. Niby ma sens... ale tak... - wzruszyła ramionami.
-Sama chciałaś romans, Helenko! A naszą Helenką i Jasiem pogardziłaś. Trzeba było gardzić? - Feliks szturchnął ją w bark.
-No nie trzeba. Ale ileż można czytać o Skrzetuskim, jakkolwiek wspaniały by nie był. No i moi to tam przecież szwarccharaktery. Bohun nie jest taki zły przecież! - przez te wszystkie lata nie przyznała się Polsce ani razu, jak bardzo się zaczytywała w „Trylogii" z jego właśnie powodu. Czasem trochę za bardzo „rycerze trzej" od Sienkiewicza przypominali jej o Feliksie z ich lepszych lat. Ale od samego początku postanowiła milczeć o tym jak grób.
-No nie, całkiem sympatyczny chłopak. Przecież wiesz, że ja tych twoich kozaków to lubiłem. Totalnie szalone chłopaki to były! Skądś zresztą miałaś ten charakterek, nie?
-Nie byle jaki! - Wyprostowała się dumnie. Wzrok Feliksa zjechał z Bieszczad w stronę Ukrainy pomimo jego usilnych starań, by jednak nie zjechał. Ale mężczyzna jest tylko mężczyzną.
-Za to cię przecież kocham, Helu!
-Tak mówisz? - Kobieta jest kobietą, instynkt nie kłamie. Olena spojrzała na Feliksa spod rzęs.
-Najzupełniej! - Teraz Polska wykazał się siłą woli i pokazując zęby w uśmiechu, popatrzył jej w oczy. Szybko się wychylił i złożył przelotnego całuska na wargach Ukrainy. - Klnę się na honor! - szepnął, nim się odsunął.
-Na Boga i ojczyznę też?
-Jak będę musiał, ale to zalatywałoby megalomanią! - zachichotał, słysząc zaczepkę. - Ale mogę potwierdzić uwielbienie me, totalnie nie gasnące, jeśli chcesz. Uściśliłem w tej książce parę historii. Między innymi taką jedną o wyprawie na Kijów. Szczerbcu, bramie, pięknej księżniczce...
-Feliks! - przerwała mu radosną tyradę. - To dla dzieci.
-No wiem przecież. Ja nie wiem co ty sobie wyobrażasz, że mogłem tam dopisać! - teraz jego uśmiech był tak szeroki, że prawie się jarzył w ciemnościach. - Przecież byliśmy dziećmi wtedy. Jakbym wiedział, że miałaś taki temperament od samego początku, to bym się tak bardzo nie czaił i szybciej...
-Feliks! - Ukraina spąsowiała, ale oczy jej błyszczały. Nie będzie już nigdy jak dawniej, ale to nie znaczyło, że będzie gorzej. Złapała go za rękę i burknęła pod nosem. - Cicho siedź!
-Jak zaklęty! - uśmiechnął się. To był dobry wieczór.
Następny świt zastał ich już w stanie mniej lub bardziej obudzonymi. Zapobiegawczo nastawili dwa alarmy z piętnastominutową przerwą. Olena, rozprostowując pod kocem nogi, aż jej kosteczki w stopach strzelały, obiecywała sobie, że jak jej budzik zawyje, to faktycznie wstanie. Polska za to, jak tylko wymacał swój telefon, z którego wydobywała się pobudkowa kakofonia, i uciszył go, zwinął się w kłębek, próbując złapać jeszcze tę odrobinkę snu.
Wstawanie powinno być procesem. Feliks wiedział, że taki Niemcy pewnie się z nim nie zgodzi w tej kwestii, ale niespieszne poranki były czymś, co kochał. Umiał sobie bez nich poradzić, ale jeśli nie musiał latać jak debil w styczniu po lesie...
Zadzwonił budzik Oleny, o wiele subtelniejszy od polskiego i oboje chcąc, nie chcąc, wygrzebali się z łóżek. Feliks kategorycznie się uparł, że tutejszy nastrój jest tym dokładnie, czego Helenka potrzebowała, więc siedzieli w tym schronisku parę dni i zdążyli się rozgościć w pokoju. Znaczy się zrobili bajzel, którego nie chciało im się poprzedniego wieczoru ruszać. Rozważyli za i przeciw i stwierdzili, że wolą wypić po piwie i iść spać dobrych nastrojach, a płakać będą rano. Wieczór miał być przyjemny!
Szybko się ubrali i wykonali rundki do pryszniców na dole. Śniadanie mieli zjeść jak się popakują.
-Helenko, widziałaś gdzieś mój ręcznik?
-Nie. Nie zostawiłeś go może w łazience?
-Kurwa - przekleństwo Polska rzucił dość niemrawo, bo w sumie nie było czym się stresować. Pakowanie szło im całkiem sprawnie. Brak ręcznika zwyczajnie oznaczał konieczność wycieczki do piwnicy do łazienek. - Eh... dobra, potem się tam zajrzy.
-Jak wolisz. - mruknęła Olena, skupiona na zwijaniu koszulek w ruloniki o jak najmniejszej objętości. - O której w ogóle wychodzimy?
-A nie wiem. Jak najwcześniej, żebyśmy nie lecieli jak głupi. Na połoninach są totalnie śliczne widoki, można tam sobie usiąść na troszkę. A jak szybko zjemy śniadanko, to będziemy mogli już na górze zjeść drugie.
-Czyli plan dnia mamy od posiłku do posiłku? - uśmiechnęła się pod nosem. Zebrała rozrzucone na półce kosmetyki. - Mapę zostawiamy na wierzchu?
-Tak! Niby znam te góry... Ale lepiej dmuchać na zimne. A o jedzeniu nie mów. Rozleniwiłem się tu. Śniadanko, obiadzik, kolacyjka... A dziś o chlebie i wodzie.
-O kanapkach! Nie bądź pesymistą Felek.
-Nie byłbym, ale obiecałem przy Tobie nie palić. Taurys też mi o to suszy głowę.
-No wiesz! - Ukraina oburzyła się, porzucając dopychanie kosmetyczki w ostatnią wolną w plecaku przestrzeń. - Jesteśmy w górach! Świeże powietrze coś ci mówi?
-A czy marudziłem, że chce mi się zapalić?
-Nie, więc nie zaczynaj! - z determinacją wymierzoną przeciwko polskiemu nałogowi docisnęła kosmetyczkę na miejsce.- Skończyłam.
-Ja też. Tylko ten cholerny ręcznik... Gdzie jak mam go wsadzić. I którędy.
-Gderasz. Słyszę, że po prostu gderasz - podeszła do niego i zmierzwiła mu włosy.
-No - Polska wyszczerzył się. - Gderam. Marudzę. To sport narodowy, nie mogę wyjść z wprawy.
-Myślę, że to absolutnie niemożliwe - powiedziała Ukraina, nawet nie próbując chować uśmiechu.
