Estonia rzadko miewał gość. A jeżeli już się pojawiali, to nie o trzeciej nad ranem. Tym razem jednak Eduard musiał wyplątać się z kabli, powyłączać dziwne strony, które właśnie próbował zhakować i podejść do drzwi w celu zlokalizowania źródła coraz bardziej uporczywego pukania.
- Czego znowu, do jasnej... Węgry?
- Cześć - oświadczyła Elizaveta, przesuwając zdziwionego Estonię i wparowując do środka - Zostawiłeś u mnie zegar i pomyślałam, ze go przyniosę.
Estonia bezradnie podrapał się po okularach.
- Zegar?
- No, tak - potwierdziła Elizaveta wyciągając z torebki czasomierz wielkości sporej szafy - Pamiętasz, jak były Twoje urodziny? No, wtedy, kiedy Berwald zrobił striptiz na stole? I pamiętasz jak razem z Tinem zaczęliście nosić ten zegar? No to on jakoś tak wylądował u mnie w ogródku. No i jak już tędy przejeżdżam to pomyślałam, że go podrzucę.
Eduard patrzył to na Elizavetę, to na zegar, wciąż nic nie rozumiejąc.
- Dziękuję... Ale... Naprawdę nie musiałaś...
- Och, drobiazg - skwitowała Węgry - Przecież nie mogłam tak po prostu do Ciebie przyjechać i powiedzieć ci, ze jestem tu po to, żeby powiedzieć ci "dobranoc". Bo wiesz... Mieszkamy trochę daleko od siebie, i jeszcze ten wyjazd w zeszłym tygodniu... Musiałam cię zobaczyć. No a głupio się tak komuś zwalać na głowę bez powodu.
Estonia uśmiechnął się nieśmiało.
- Wiesz... Jest już późno. Może przenocujesz? W końcu moje łóżko jest chyba dwuosobowe...