1

Sherlock lewo stał na nogach. Śledztwo, w którym brał udział było wyjątkowo długie i męczące, a on nie jadł i prawie nie spał przez ostatnie kilka dni. Mimo zmęczenia i głodu, bezszelestnie podążał tropem jednego z członków B.O.W., stowarzyszenia, którego szukała cała Wielka Brytania. Była to grupa terrorystów, odpowiedzialna za napady, kradzieże i bomby podkładane w różnych zakątkach Londynu przez ostatnie dwa miesiące. Detektyw zobaczył go wracając ze Scotland Yardu. Sherlock śledził mężczyznę od kilku godzin, mając nadzieję, że doprowadzi go do reszty szajki. Terrorysta szedł w kierunku City, co zdziwiło Holmesa, bo szczerze wątpił, że banda przestępców, poszukiwana w całej Anglii spokojnie ukrywała się wśród wieżowców. Jego przypuszczenia potwierdziły się, ponieważ kiedy przechodzili obok Blackfriars bridge, przestępca skręcił i skierował się do Southwark. Klucząc bocznymi uliczkami, zaprowadził Sherlocka do doków. Zrobił się ostrożniejszy, zatrzymywał się, słysząc najmniejszy szelest. Kiedy zaczęli się zbliżać do magazynów, do detektywa przyszedł sms. Bandyta odwrócił się i spojrzał w miejsce, w którym Sherlock przed chwilą stał. Na szczęście detektyw miał dobry refleks. Terrorysta stał chwilę niezdecydowany, a potem, stwierdziwszy, że się przesłyszał, poszedł cicho dalej. Sherlock odetchnął z ulgą. Odczekał kilka sekund i ruszył za nim. Mężczyzna wszedł do magazynu D25.

- Willson, jesteś w końcu.

Zatem mężczyzna nazywał się Willson. Chociaż pewnie to fałszywe nazwisko. Sherlock skulił się przy ścianie, starając się usłyszeć jak najwięcej. Słuchając, dowiedział się, że zamierzają podłożyć następną bombę, tym razem w St. Mary Hospital. Detektyw wyjął telefon, chcąc wysłać wiadomość do Lestrade'a, ale, jak na złość, komórka zawibrowała mu w dłoni. Cholera. Nie. Nie teraz. Głosy zza ściany ucichły i, nim Sherlock zdążył uciec, stanął przed nim mężczyzna, którego przed chwilą śledził, Willson. Gapił się na niego przez chwilę, a potem zapytał:

- Co słyszałeś?

Żadnego bawienia się w ,,kim jesteś'' i ,,skąd się tu wziąłeś''. Cholerni terroryści. Sherlock wstał i zmierzył Willsona wzrokiem. Nie odpowiadał, więc terrorysta popchnął go na ścianę i powtórzył pytanie, aczkolwiek w nieco mniej grzecznej formie. Sherlock dalej spokojnie patrzył na niego, a po chwili powiedział zwięźle:

- wystarczająco dużo.

Willson zmrużył oczy i wyjął nóż.

- Więc już stąd nie wyjdziesz.

Sherlock szybko ocenił swoje szanse. Mężczyzna był od niego potężniejszy i, zapewne, cięższy. Do tego detektyw był wykończony. Nie dobrze. Mimo to Sherlock miał szansę, i to sporą, bo bywał już w różnych tarapatach tego typu. Willson zamierzył się nożem, z zamiarem zabicia Sherlocka, ale ten uchylił się i przyłożył terroryście lewym sierpowym. Willson zatoczył się i dotknął krwawiącego nosa. Ryknął wściekle i rzucił się na detektywa. Siłowali się chwilę, tarzając się po ziemi, aż Willsonowi udało się przytrzymać Sherlocka tak, że ten nie mógł się ruszyć. Z chorym uśmiechem szaleńca,

przytrzymując detektywa lewą ręką, uniósł prawą, tę z nożem. Sherlock, cały czas próbując zrzucić z siebie terrorystę, kopnął go mocno w krocze, a nóż, który niebezpiecznie zbliżał się do jego serca, nagle zmienił kierunek i tylko ,,zahaczył'' o ramię. Nic poważnego, ale mimo to Sherlock wiedział, że gdyby okoliczności były inne, np. on sam nie byłby taki wykończony, albo napastnik taki ciężki, mógłby wyjść z tym bez szwanku. No cóż. Nie wszystko zawsze idzie po myśli. Terrorysta zwolnił uchwyt, więc Sherlock wyślizgnął się i zaczął uciekać. Willson wydzierał się do swoich, żeby go łapali, dodając co chwilę jakieś soczyste przekleństwo. Kilku mężczyzn wyjrzało zobaczyć o co taki hałas (myśleli, że Willson już detektywa załatwił). Kiedy zorientowali się, co się stało, Sherlock był już za daleko, żeby mogli go dogonić. Na nieszczęście dla Sherlocka, jeden z nich wyciągnął pistolet. Wymierzył w uciekającego i strzelił.

cdn

Komentujcie!