Nie mogę spać. Zaschło mi w gardle. Nienawidzę go. Co on wie. Nic. Ja sama nie wiele wiem. Nikomu nie wolno dotykać moich rzeczy. Wszyscy dobrze o tym wiedzą, włącznie z nim. I on śmie nazywać się dobrym ojcem.

-Czemu nosisz scyzoryk w plecaku? - wpadł do mojego pokoju i spytał z nutą złości w głosie.

-A czemu nie. Co jeśli ktoś zaatakuje twoją ulubioną córcię, a ciebie nie będzie w pobliżu? - odwarknęłam.

-Konfiskuję go, a ty młoda damo nie masz nic do gadania. Ciągle tylko przesiadujesz w swoim pokoju zamknięta na cztery spusty. Wiem co knujesz. Lepiej uważaj. - odwrócił się i teatralnie wyszedł.

Oczywiście. Co kogokolwiek obchodzi moje zdanie. A zwłaszcza jego. Nie to, że muszę się codziennie bronić i scyzoryk lub inna broń jest mi potrzebna. Ale to była moja własność. Właśnie. Była.

Jest 3 nad ranem. Moje łóżko wydaje się okropnie niewygodne. Boli mnie głowa. Wydaje się, że temperatura pod pościelą to 100 stopni Celsjusza. Pieką mnie moje spękane usta. W brzuchu mi burczy. Od "rozmowy" z tatą nie wyszłam z pokoju. Nawet na obiad. Nawet nie umiem go obrazić. Nadal jest moim tatą. Głupia sprawa. Czemu się tak denerwuję. Temperatura wzrasta. Boję się. Muzyka mnie irytuje. Wyrywam słuchawki z uszu. Przekręcam się na bok. Wypuszczam nieokreślony dźwięk z ust. Mimo guli w gardle łzy nie płyną. Mam dość. Czuję jak pocą mi się ręce. Co się ze mną dzieje?

Wstaję. Gwałtownie. Zbyt gwałtownie. Kręci mi się w głowie. Ledwo widzę na oczy. Chwytam krawędź komody i tłumię krzyk gdy kłuję się ostrym kantem w wewnętrzną część dłoni. Mrugam w szaleńczym tempie. Muszę się napić wody. Czuję że zemdleję. Powoli poruszam się w ciemnościach. Wyciągam ręce w poszukiwaniu drzwi. Wychodzę z pokoju najciszej jak się da. Kuchnia znajduję się na drugim końcu korytarza. Nie wiem czy dam radę przejść tak długą drogę. Nie mam się czego złapać. Płynę przez korytarz z obawą czy się nie przewrócę. Ciężko oddycham. Nogi mi się trzęsą. Trafiam ramieniem w futrynę. Przeszywa mnie ból i powstrzymuję się przed upadkiem. Dotykam zimnego blatu. Co za ulga. Szukam butelki. Próbuję cokolwiek zobaczyć lecz moje oczy zawodzą ukazując tylko ciemne i jasne plamy mijające się z prędkością światła. Trafiam na coś gładkiego. Butelka. Łapię ją jak ostatnia deskę ratunku na otwartym morzu. Moja poukładana część umysłu myśli o szklance. Przesuwam rękami po blacie. Kilka rzeczy spada, coś się zbiło. Nie dociera to do mnie. Odwracam się i wpadam na wyspę kuchenną. Opieram się o nią całym ciężarem. Moja ręka niechcący potrąca jakiś przedmiot. Druga reaguje dawno po fakcie. To była szklanka. Teraz rozsypana po podłodze. Dołączyła do słoików i talerzy które spadły wcześniej. Zapomniałam co zrobiłam z butelką wody. Pragnienie jest tak okropne, ze czuję jakbym nie piła rok. Butelka leży obok mojej prawej ręki. Tej która nie zareagowała na spadającą szklankę. Przechylona powoli opróżnia swoją zawartość. Łapię ją i pociągam dwa ostatnie łyki. Co za ukojenie. Niestety nie trwa ono długo.

Oślepiające światło całkowicie unicestwia mrok mieszkania. W progu pojawiła się postać. Ledwo ją rozpoznałam. To ciocia Betty.

"Usłyszała tłukące się naczynia" - pomyślałam.

- Co tu się dzieje?! - wykrzyknęła swoim piskliwym głosem.

Moja złość powróciła.

- Spytaj mojego ojca! - również odpowiedziałam krzykiem.

Nastała chwila ciszy. Zapewne ciotka nie wie co powiedzieć. Tak samo jak wszyscy nic nie wie. Czuję, że zaraz wybuchnę. Betty powoli porusza się w moim kierunku. Moje zmęczone oczy nie mogą przyzwyczaić się do jasnego światła. Uderzam górną częścią ud w krawędź blatu. Podpieram się rękami po obu stronach mojego ciała. Czuję się jakbym gorącymi dłońmi miała rozpuścić granitową powierzchnię. Mimowolnie moje ramiona delikatnie się rozsuwają. Milimetr po milimetrze jadą po zimnej powierzchni. Mały palec prawej ręki dotarł do przeszkody. Nie mogłam sobie przypomnieć co to może być. Podniosłam dłoń i straciłam równowagę przez brak oparcia. Dłoń opadła na to "coś". Uświadomiłam sobie, że to deska do krojenia. Do głowy wpadł mi pewien pomysł. Ostatnimi siłami zaczęłam badać powierzchnię deski i wokół niej. Jest! Trafiłam na chłodny metal. Przejechałam palcami po jego powierzchni i złapałam rękojeść. Oswoiłam się z delikatnym ciężarem noża w prawym ręku. Szybko się odwróciłam. Zaskoczona zauważyłam, że ciotka nie przestała się zbliżać. Moje poszukiwania musiały trwać krócej niż mi się wydawało. Na widok mojej broni kobieta szeroko otworzyła usta.

- Jeszcze raz któreś z was powie coś na mój temat. Ja nic nie zrobiłam. Nie wiem co Valentin wam wszystkim naopowiadał - powiedziałam przysuwając nóż bliżej jej wątłego ciała.

-Twój ojciec nie ma z tym nic wspólnego! - zaczęła krzyczeć, ale głos jej się załamał.

-Przecież to on spłodził córkę psychopatkę! - zagrzmiałam.

-Przestań tak mówić! - broniła się. - Valentin cię kocha. Tak jak my wszyscy.

-Raczej wszyscy oprócz niego - zaśmiałam się gorzko. - Wymyślił sobie jakąś sprawę kiedy ja nawet nic nie zrobiłam. Cały czas podejrzewa mnie o rzeczy, o których ja nie mam pojęcia.

Opuściłam nóż. Emocje powoli ze mnie ulatywały ustępując zmęczeniu, kiedy światło rozbłysło nie tylko w kuchni, ale też na korytarzu. Serce podskoczyło mi do gardła. Niska, puszysta postać stała na korytarzu. Valentin. Mój tata. Druga osoba podbiegła i stanęła u jego boku. Ella. Moja mama.

Teraz już na pewno mi się dostanie. Nawet nie próbowałam ukryć tego, że trzymam w ręku nóż, dobrze wiedziałam, że jest dokładnie na widoku, oświetlony blaskiem z wielkiego żyrandola znajdującego się na korytarzu. Mama otwierała i zamykała usta jakby chciała coś powiedzieć, ale jednocześnie się bała. Tata zaciskał i otwierał pięści. Ciotka powoli zaczęła się cofać aby do nich dołączyć. Ich trójka przeciwko mnie? To się nie uda. Poddaje się. Nie wiem co się stanie. Nie wiem co mi zrobią. Nie wiem co myślą, że ja im zrobię. To nie tak, że ja chciałam zranić Betty. Czy kogokolwiek. Chciałam po prostu żeby ludzie się mnie słuchali. Udało się. Teraz ja będę musiała ich słuchać.

Odłożyłam broń z powrotem na blat i ruszyłam przed siebie bez słowa. Tata obejmował mamę w pasie. Machnęłam na nich ręką i spuściłam głowę na znak tego, że jestem świadoma, że mam kłopoty, ale nie chcę teraz się kłócić. Nie protestowali. O swojej karze dowiem się rano. Czuję, że to nie będzie miły poranek. I kolejny też, i następny, i pozostałe sto także...