Uwaga: Percy Jackson i Olimpijscy Herosi - dzieci RR.


Ucieczka


ROZDZIAŁ I


Leo był przekonany, że ten dzień będzie dobry, dopóki nie usłyszał przerażonych dziewczęcych wrzasków i krzyków chłopców, dochodzących do niego z centrum Obozu Herosów.

Tak szybko, jak pozwalały mu na to wszelkie sprzęty rozstawione w jego królestwie, podbiegł do wrót Bunkra 9. Zaniepokojony, wystawił głowę na zewnątrz i nasłuchiwał. Przez jakiś czas wydawało się, że nic nie niepokoi herosów, a napięte mięśnie Leona zaczynały się rozluźniać.

Wtedy właśnie w powietrzu rozległ się dźwięk wybuchu, za którym podążyła kakofonia pełnych bólu jęków, panicznych pisków i krążących w powietrzu siarczystych przekleństw jego przyjaciół.

Leo zaklął i podbiegł do stolika stojącego obok zaciekawionego tym całym zamieszaniem smoka, Festusa. Chwycił mały czarny pilot z jednym guzikiem i wcisnął go do kieszeni jeansów (na wszelki wypadek), sprawdzając też, czy aby na pewno ma na sobie swój magiczny pas. W końcu, po zaledwie kilkudziesięciu sekundach, poklepał spiżowego gada po głowie i wybiegł z zaciętą miną, krzycząc na odchodne - Zostań tu, mały! Tylko to sprawdzę!

X

- Co się dzieje?! - myślał, biegnąc w kierunku Wielkiego Domu tak szybko, jak mu na to pozwalały jego mizerne kończyny. Prawie żałował, że nie przyjął wtedy propozycji regularnych ćwiczeń z Jasonem. Chciał przyspieszyć, ale po jakimś czasie biegu z jego płuc zaczęło dobywać się ciche, acz niezbyt optymistyczne, rzężenie. Czy starożytni Grecy mieli boga fitnessu? Jeśli tak, Leonowi bardzo przydałoby się teraz jego błogosławieństwo.

Zza drzewa wybiegła któraś z młodszych córek Demeter, prawie się z nim zderzając. Złapał ją za ramiona i zatrzymał, choć mu się wyrywała, jej oczy wypełnione czystą paniką. - Co się stało?! - zapytał ją, starając się powstrzymać jeszcze przez jakiś czas jej próbę ucieczki.

- Rzymianie..! Zdrada..! - zdołała tylko wykrztusić, po czym zalała się łzami i, korzystając z jego chwilowego szoku, odepchnęła go od siebie, biegnąc na oślep między drzewami.

Leo nie rozumiał, o co mogło jej chodzić. Przecież Rzymianie byli ich sojusznikami! Zdrada, po tym wszystkim, co przeszli?! Pokręcił głową i puścił się pędem przez las. Jeśli naprawdę do czegoś takiego doszło, musiał to zobaczyć na własne oczy, żeby w to uwierzyć. A przede wszystkim musiał bronić swojego domu.

Wokół niego panował chaos: półbogowie rozbiegali się we wszystkich kierunkach, jedni starając się uciec, inni - biegnąc towarzyszom z odsieczą. Leo dołączył do drugiej grupy, starając się unikać większych odłamków obozowych domków i innych zabudowań, które wypełniły powietrze wraz ze zwiększoną częstotliwością eksplozji.

O co chodziło? Co to za koszmar?

Wybiegł na wolną przestrzeń - plac przed Wielkim Domem. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, było kilko synów Aresa krztuszących się jakąś czerwono zabarwioną chmurą, każdy z nich uzbrojony w miecz z niebiańskiego spiżu, oprócz jednego, który dzierżył w dłoni kij baseballowy.

Drugim, co zauważył, była Reyna, pretor Obozu Jupiter, odpierająca szarżę Lou Ellen z domku Hekate.

Zamrugał kilka razy i zmarszczył brwi. Nie usunęło to przywidzenia, bo gdy spojrzał na nią po raz drugi, Reyna rzucała właśnie czymś w nadbiegającą grupę półbogów. Po chwili powietrze znowu wypełnił tamten dziwny gaz. Tym razem Leo również trafił w pole rażenia, a dusząca chmura wywołała w nim gwałtowny kaszel.

Uskoczył w bok, starając się zasłonić twarz, gdy oczy zaczynały mu łzawić i piec. Gaz pieprzowy?! Pogrzebał w pasie wolną ręką, wyciągając z niego najprostszą z możliwych maseczkę na usta i małe pomarańczowe gogle. Po jego prawej stronie znowu ziemią zatrzęsła eksplozja.

Tak, Valdez, to na pewno nie były ćwiczenia.

Zmrużył bolące oczy i przyjrzał się sytuacji, w międzyczasie zastanawiając się, jaka broń najlepiej odparłaby ten atak. Reyna była ubrana w wysokie, ciężkie buty, czarne spodnie i białą podkoszulkę. Ten zestaw przypominał mu tylko gry wojenne i córki Ateny. Dziewczyna walczyła sprawnie z nadchodzącymi posiłkami, dając sobie świetnie radę mimo ich wyraźnej przewagi liczebnej. Od czasu do czasu sięgała do czarnego pasa zapiętego na biodrach i rzucała tym, co było do niego przypięte - znanymi już Leonowi pojemnikami z gazem i... Bogowie, czy to były granaty?!

A więc to była prawda? Reyna naprawdę ich atakowała?

W tym momencie Rzymianka odwróciła się i utkwiła w nim wzrok. Coś było nie tak. Nie miał wcześniej zbyt wielu okazji, żeby się jej przyglądać (a kiedy miał, zwykle patrzył na swoje ręce, konstruując kolejne mechaniczne maleństwa), ale wydawała się... Nieswoja. Leo poczuł, że jej spojrzenie jest mu dziwnie znajome, i wzdrygnął się z powodu chłodu bliżej nieokreślonego wspomnienia.

Dziewczyna zdjęła z niego wzrok, wracając do regularnej jatki i wyrywając go z zadumy. - Hej, Reyna! - zawołał, zanim zdołał ugryźć się w język. Pretor odwróciła się na pięcie i zaatakowała.

Zapamiętać: młotek nie jest najlepszą bronią przeciwko klindze z cesarskiego złota, zwłaszcza dzierżonej przez tak dobrego szermierza.

Reyna cięła i dźgała, a on rozpaczliwie starał się uniknąć rozpłatania na dwóch Leonów. Jakimś cudem mu się to udawało, nie licząc kilku drobnych rozcięć tu i tam. Dlaczego ciągle żył? Na własne oczy widział, jak pretor walczyła z chmarą duchów powietrza siedząc na latającym koniu, nie powinna mieć większych problemów z rozbiciem kogokolwiek na krwawą miazgę tam, na ziemi. W dodatku chodziło o niego, osobę, która potrafiła w sytuacji zagrożenia wyciągać z magicznego pasa miętówki!

- Reyna..! - wydyszał ochryple. - O co chodzi?! - Uchylił się przed cięciem, które miało pewnie skrócić go o głowę i, korzystając z okazji, rzucił się na nią jak zawodnik futbolu amerykańskiego (z najniższej ligi, ale nie było czasu na dopracowanie planu). Upadli na ziemię z łoskotem godnym pięciu Franków, a miecz wyślizgnął się jej z ręki. Ostatnim przebłyskiem nikłej wiedzy o wojennej strategii przygwoździł ją do gruntu własnym ciałem i unieruchomił jej nadgarstki.

Na to też różnica w ich umiejętnościach nie powinna była mu pozwolić.

Starając się złapać oddech i nie osłabiać chwytu, przyjrzał się jej dokładnie po raz pierwszy od czasu jej szarży. Poczuł się tak, jakby ktoś wrzucił mu do żołądka grudę lodu. Reyna wściekle starała się mu wyrwać, ale jej twarz...

Nie było na niej ani śladu jakiejkolwiek emocji.

- Puszczaj! - wychrypiała Rzymianka głosem, który brzmiał jak kiepska parodia jej własnego. Leo zmarszczył brwi.

- Kim jesteś..? - spytał, czując, że powinien znać odpowiedź, ale nie znajdując w głowie niczego oprócz absolutnej pustki. Przeszył go nieprzyjemny dreszcz, gdy usta Reyny wygięły się w szyderczym uśmiechu, a jej oczy błysnęły złotem.

- Akurat ty powinieneś to wiedzieć, Leonie Valdez... - wymruczała Reyna.

A raczej to, co próbowało nią być.

Ejdolon.

Gdzie były dzieci Afrodyty, kiedy ich potrzebował?! Piper odwiedzała z Jasonem Nowy Rzym, ale nie była przecież jedynaczką!

Nagle, przerywając rozpaczliwy bieg jego myśli, ciałem Rzymianki wstrząsnął spazm, a z jej gardła wydobył się dziwny charkot. - Nie..! - Leo usłyszał jej, osłabiony ale autentyczny, jęk. Po chwili napięcie opuściło jej ciało, a głowa opadła jej na bok.

Leo czuł zimny pot spływający mu po plecach. Czy byli już bezpieczni? - Reyna..? - wyszeptał niepewnie. Dziewczyna drgnęła i, oddychając szybko, z trudem skupiła wzrok na jego twarzy.

Oczy czarne jak węgiel.

Leo poczuł, jak z serca spada mu kamień wielkości Argo II i uśmiechnął się do Rzymianki, która wyglądała, jakby walczyła z falą łez. Lub przekleństw, trudno było ją rozszyfrować.

Puścił jej nadgarstki. - Nie! - z jej gardła wydobył się przerażony krzyk. - Co jeśli wróci?! - Leo pokręcił głową.

- Nie sądzę. Ty też nieźle go wymęczyłaś - powiedział, rozglądając się. Wielu herosów było oszołomionych i rannych, ale żaden poważnie. Teraz już rozumiał, dlaczego ten atak nie zamienił się w krwawą rzeź - Reyna przez cały ten czas opierała się duchowi, w dodatku ze sporym sukcesem.

Poderwał się na nogi i wyciągnął rękę. Reyna wciąż patrzyła na niego nieufnie, jakby bała się, że za chwilę rzuci się przegryźć mu gardło, ale chwyciła jego dłoń. - Dziękuję - wymamrotała, gdy oboje już stali, a Leo zrywał maskę i opuszczał gogle na szyję.

- Co ty robisz, Valdez?! - oboje odwrócili się w kierunku, z którego doszło do nich wściekłe warknięcie. Clarisse biegła w ich stronę z żądzą mordu w oczach. Leo wiedział, że sama potrafiłaby się obronić, ale instynktownie zrobił krok do przodu, osłaniając Reynę. Był Grekiem. Powinno mu być łatwiej przekonać swoich niż Rzymiance, której pobratymcy jeszcze niedawno maszerowali na Obóz Herosów, prawda?

- Clarisse, to nieporozumienie... - próbował ją uspokoić, ale ona odepchnęła go brutalnie, zwalając go z nóg. Ze swojej nowej pozycji na ziemi zobaczył, jak dziewczyna wykonuje zamach mieczem na Reynę, która patrzyła jej w oczy z mieszaniną dumy i poczucia winy w swoich własnych. - Nie, Clarisse! - krzyknął, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc.

Na szczęście do córki Aresa doskoczył jej chłopak, Chris, i odciągnął ją od Reyny. Obolały, Leo z trudem wrócił na nogi i spojrzał z wyrzutem na Rzymiankę. - Dlaczego się nie broniłaś?! - zapytał.

Reyna spochmurniała jeszcze bardziej. - Bo należy mi się kara. Tak robimy to w Obozie Jupiter - warknęła. Leo wytrzeszczył oczy.

- Byłaś opętana! To nie...

- Leo! Reyno! - znajomy głos przerwał początek szeptanej kłótni. Leo poczuł wypełniającą go falę ulgi.

- Annabeth..! - odwrócił się i urwał, widząc zmarszczone brwi córki Ateny. Rozejrzał się. Półbogowie utworzyli wokół nich szeroki krąg, jedni przerażeni, inni wściekli, a wszyscy zdezorientowani i niepewni. Resztki uśmiechu spełzły z twarzy Leona. Sytuacja nie wyglądała dobrze.

- Leo, co się stało? - wołany spojrzał na zmartwioną minę Perciego, który przecisnął się przez tłum i stanął koło swojej dziewczyny. Reyna wyprostowała się.

- Ja...

- Nie pytał ciebie, Rzymianko! - warknęła Clarisse, ostatnie słowo ociekające wstrętem.

- Hej, nie tak ostro! - wypalił Leo. Córka Aresa prychnęła.

- Tak?! A niby dlaczego?! - wycedziła, starając się wyrwać z uchwytu Chrisa i odzyskać swój miecz. - Nie bierzemy pod uwagę twojego rozbuchanego popędu, Valdez! Kolejna panienka do której czujesz miętę, co?! - Leo poczuł, że czerwienieją mu uszy.

- To nie tak! - krzyknął z mieszaniną złości i zawstydzenia w głosie. - Reynę opętał ejdolon! - Przez tłum przebiegł pomruk pełen rozmaitych emocji, od niedowierzania po wściekłość.

- Ejdolon? - Annabeth patrzyła na nich swoimi bystrymi oczami. Wiedział, że chce mu uwierzyć. Postanowił kuć żelazo, póki gorące.

- Tak! Opierała się mu, dzięki temu nikt nie zginął! A w końcu odpędziła go na dobre! - zawołał, modląc się do bogów wszystkich religii, jakie znał, żeby przyjaciele mu uwierzyli.

Postanowił od tamtej chwili zostać ateistą.

- Ha! - prychnęła Clarisse - Dlaczego mamy ci wierzyć?! - warknęła, wywołując falę entuzjastycznych, popierających ją okrzyków wśród swojego rodzeństwa i kilkunastu innych herosów. Leo rozejrzał się rozpaczliwie po tłumie, czując, jak panika pali na popiół wszystkie jego pomysły na jak najlepsze wyjście z tej sytuacji.

Annabeth i Percy patrzyli na nich badawczo, ale wiedział, że mu wierzą. Pozostawało tylko jakoś przekonać do swoich racji resztę rozwścieczonego obozu.

Tak, sytuacja była beznadziejna.

- Zabierzcie mnie na proces! - usłyszał głos Reyny i odwrócił się raptownie. Rzymianka patrzyła po otaczającym ją zbiorowisku z dumną twarzą podobną do betonowej maski, ale w jej oczach czaiła się niepewność.

- Co ty robisz?! - wysyczał, czując narastającą złość. Nie znała Greków. Prędzej rozszarpaliby ją na strzępy, niż spokojnie wysłuchali jej racji. Reyna spojrzała na niego z wyrzutem.

- To, co powinnam zrobić! - wysyczała, oczy błyszczące jej hardo. Leo prawie jęknął z rozpaczy. Nie było czasu na dumę!

- Przykro mi, panienko! - zawołała Clarisse ze złowrogą satysfakcją w głosie. - W Obozie Herosów nie przewidujemy procesów!

Leo czuł się tak, jakby instalację elektryczną w jego głowie zalała woda. Musiał coś wymyślić, bo inaczej obóz najprawdopodobniej spłynąłby krwią Rzymianki, a to na pewno nie spodobałoby się ich sojusznikom z Kalifornii i wywołałoby kolejną wojnę. Poza tym, znając Clarisse, i jego nie ominęłaby surowa kara za pomoc Reynie. Na samą pretor nie miał co liczyć, była zbyt dumna na ustępstwa. Prędzej dałaby się zakatować, niż zrobiła coś niehonorowego. A odnosił wrażenie, że tylko takie wyjścia im pozostały.

Odruchowo wsadził rękę do kieszeni spodni, szukając kawałków metali, i wymacał w niej coś dziwnego. Gdy dotarło do niego, co to było, poczuł się tak, jakby ktoś zapalił mu w głowie żarówkę.

- Obejmij mnie w pasie - szepnął do Reyny, grzebiąc w magicznym pasie i ściskając w pięści zawartość kieszeni. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.

- Co?! - wyszeptała ze zdziwieniem, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma.

- Co robisz, Valdez..? - warknęła niepewnie Clarisse. Kończył im się czas. Leo nacisnął guzik na małym czarnym pilocie i schował go z powrotem do kieszeni. W tym samym momencie wyciągnął z pasa to, czego szukał - gruby metalowy łańcuch. Reyna spojrzała na niego, zdezorientowana.

- Co ty robisz..? - wyszeptała zdziwiona, gdy owinął sobie fragment łańcucha wokół ręki i przywołał ogień, topiąc metal tak, że splot stworzył pętlę wokół jego nadgarstka. Oczy Reyny przybrały rozmiar spodków.

- Leo..? - usłyszeli zaniepokojony głos Annabeth. Nie było czasu na wyjaśnienia.

- Obejmij mnie w pasie - powtórzył spokojnie. Plan i tak miał małe szanse na powodzenie, panika była ostatnim, czego im wtedy brakowało.

- Co?! Dlaczego?! - Westchnął, słysząc odpowiedź Reyny. Podniósł głowę i spojrzał jej w oczy.

- Ufasz mi? - zapytał cicho. Reyna odwzajemniała spojrzenie ze zmarszczonymi brwiami, jakby badając całą jego duszę przez okna w jego oczach. Wzdrygnął się, tak przenikliwe było jej spojrzenie. Po chwili dziewczyna z wahaniem oplotła go rękami. - Tak lepiej - uśmiechnął się do niej.

- Co to za przytulanki, Valdez?! - zapytała Clarisse, wyrywając się w końcu Chrisowi i idąc w ich kierunku.

- Jeśli słuchasz, tato, pośpiesz go trochę - pomyślał Leo, mając coraz większe wątpliwości co do szans na sukces tego szaleństwa. Wziął głęboki oddech. - Trzy... Dwa... Jeden... Trzymaj się mocno... - wymamrotał do Reyny, obejmując ją w talii ramieniem i z całej siły podrzucając wolny koniec łańcucha.

Przez jedną straszną chwilę nic się nie działo, a świat stanął w miejscu. Ale po chwili...

Z któregoś dziewczęcego gardła wydobył się zduszony okrzyk, gdy nad polanę nadleciał wielki mechaniczny smok. W jednym momencie Festus pochwycił w zęby koniec łańcucha, by po chwili stopy Leo i Reyny oderwały się od ziemi.

Szybko nabierali prędkości, zostawiając za sobą wściekłe krzyki półbogów. Ból owiniętej łańcuchem ręki go oślepiał, ale Leo martwił się tylko o to, żeby Reyna nie osłabiła uścisku, który aktualnie miażdżył mu narządy wewnętrzne. Proszę, jeszcze tylko chwila...

Festus wylądował niedaleko Sosny Thalii, wypuszczając łańcuch. Dwoje półbogów upadło na ziemię, dysząc ciężko. Miał ochotę zwymiotować z bólu i wysiłku, ale Leo chwiejnie poderwał się na nogi, chwytając Rzymiankę pod ramię. - Szybciej, zaraz tu będą! - wycharczał, pomagając jej wdrapać się na grzbiet smoka i mając nadzieję, że wrzaski dzieci Aresa, które słyszał, wciąż były jeszcze stosunkowo daleko. Ostatkiem sił podciągnął się na miejsce tuż za głową Festusa i kazał mu wzbić się w powietrze.


ZJeM, 23.01-02.02.14


Od ZJeM:

POM, POM, POM! Kolejna wielorozdziałówka, w dodatku znowu Leyna. ;)

Według pomysłu MxMSupporter, która rzuciła to jako głupie wieczorne fanstory na odczepnego, ale wyszło zbyt wciągające, żeby mu się oprzeć. ;)

Akcja dzieje się po wojnie z Gają, a Leo jeszcze nie zdążył wrócić na Ogygię. (Co nie znaczy, że nie będzie próbował…)

Wiem, że ta akcja z łańcuchem jest może trochę nieprawdopodobna, ale to i tak najbardziej realistyczny sposób na ucieczkę, jaki wymyśliłam. ;)

DZIĘKI ZA PRZECZYTANIE!

PS. Polski fanie PJO i/lub Leyny i/lub Leo i/lub Reyny! Miejże serce napisać recenzję składającą się z chociażby jednego słowa (wiem, że też cieszą, bo już takie dostawałam :D), bo zaczynam tracić wiarę w istnienie w Polsce zwolenników tego pairingu! ;)