Betowała Łania, użytkowniczka forum Mirriel.
ŁGARZ
– Myślisz, że kiedyś zapomnę? Hermiona, Ron, Remus, Tonks… Nawet McGonagall. Wszyscy martwi.
– Nie zapomnisz, Harry.
– Mówią, że czas leczy rany.
– Ludzie to kłamcy.
oOo
Jesień
Szczelnie zamknięte okna z tłustymi śladami na niegdyś nieskazitelnej tafli.
Fajansowy talerz z wzorami przetartymi twoimi palcami.
Wełniany golf niedbale przewieszony przez oparcie bujanego fotela.
Obity w twardą skórę egzemplarz książki, której wersety recytowałeś zamiast mojego imienia.
oOo
Wiem, kiedy się zbliżasz, bo Inez zawsze robi się niespokojna, jakby podświadomie przeczuwała, że nadchodzisz, niosąc ze sobą kolejną dawkę napięcia. Parska wtedy wściekle, a kiedy układa łebek na moich kolanach, jej wąsy drgają niebezpiecznie.
Przekręcasz klucz w zamku, wchodzisz do środka i ściągasz buty razem ze skarpetkami. Przez ułamek sekundy badasz palcami fakturę dywanu, zanim udajesz się do kuchni.
Wąsy Inez poruszają się coraz szybciej.
Wchodzisz do salonu, trzymając w dłoniach swój ulubiony talerz, po brzegi wypełniony czekoladowymi ciasteczkami.
Nigdy nie rozumiałem twojego sentymentu do tej głupiej porcelany.
Witasz mnie krótkim skinięciem, oblizujesz palce i podchodzisz do okna. Sprawdzasz, czy zgodnie z obietnicą zamontowałem karmnik. Kiedy go dostrzegasz, malujesz na szybie uśmieszek i odwracasz się w moją stronę.
Inez już wie.
Zauważasz, że jedna śrubka jest niedokręcona. Twój głos zostaje stłumiony przez gruby sweter, ale mimo to polecenie wciąż brzmi wyraźnie. „Napraw".
Marszczę brwi i otwieram usta, by odpowiedzieć. Wtedy jednak sięgasz po tę przeklętą książkę, a ja mam pewność, że na moje słowa odpowiedziałbyś tak, jak zawsze.
Gracze siedzieli tyłem na miotłach i odbijali pęcherz witkami.[1]
Nie ukrywam, że mi to przeszkadza.
oOo
Mówiłeś, że jesień wyzwala w tobie dobroć.
Kłamałeś.
oOo
Zima
Zaparowane lustro i samotna kropla przedzierająca się przez połacie pary.
Puchowy ręcznik niezdarnie rozwieszony na kaloryferze.
Trójkolorowa pasta rozmazana na kancie lśniącej umywalki.
Purpurowa szczoteczka do zębów uderzająca o kafelki.
oOo
Nigdy nie raczyłeś pukać.
Oblewam się szkarłatnym rumieńcem, kiedy wychodzę spod prysznica i widzę twoje szmaragdowe oko odbijające się w zaparowanej tafli lustra. Nieudolnie próbuję okryć swoją nagość, w odpowiedzi na co obdarzasz mnie jedynie pogardliwym półuśmieszkiem.
Rysujesz palcem po szkle, kiedy się ubieram. Sprawiasz wrażenie, jakby w ogóle mnie tam nie było. Jakbym nie istniał, był puchem, kurzem, duchem. Tym, czym zawsze chciałeś bym dla ciebie był. Tym, czym w końcu się stałem.
Chciałbym udawać, że mi to nie przeszkadza.
Rzucasz się na mnie w chwili, gdy łapię w dłoń szczoteczkę. Przypierasz do ściany, a ja w desperackim geście zaciskam palce na krawędzi umywalki. Ściskam tak mocno, aż bieleją mi kłykcie, aż moja skóra staje się transparentna, tak przezroczysta, tak cienka, tak krucha, jak ja się staję, zakleszczony pomiędzy twoimi ramionami.
Kiedy brutalnie obcałowujesz moją szyję, rozluźniam palce i poddaję się twojej pieszczocie. Pozwalam, byś robił ze mną, co chcesz. Pozwalam, byś miał mnie, kiedy chcesz, jak chcesz i gdzie chcesz.
oOo
Mówiłeś, że zima cię uspokaja.
Kłamałeś.
oOo
Wiosna
Szklany wazon z wyschniętymi, białymi różami.
Butelka wykwintnego wina z pooraną etykietą.
Krwistoczerwona plama na śnieżnobiałym obrusie.
Kłębek sierści obok lewej nogi krzesła.
oOo
Kiedy wychodzę z łazienki, nie ma cię już w domu. Słońce zakrada się do sypialni, wpełza pomiędzy skotłowaną pościel, której, zgodnie ze swoim zwyczajem, nie poprawiłeś przed wyjściem do pracy.
Przygotowuję kolację przez całe popołudnie. Inez plącze się pod moimi nogami, trąca łebkiem o moje kostki, a od czasu do czasu prycha sfrustrowana. Wie.
Przygotowuję zastawę, nakrywam stół, a później wpatruję się w cienie pustym wzrokiem. Ostatnie promienie słońca kładą się na białych ścianach, a kiedy całkowicie znikają, zastanawiam się, czy ja kiedyś też zniknę w ten sposób z twojego życia. Szybko, niezauważalnie i bezboleśnie.
Na twój widok Inez układa się pod moim krzesłem. Pytasz, czy dziś jest jakaś specjalna okazja. Zaprzeczam z czystej uprzejmości, choć przecież uprzejmość nie istnieje w naszym domu.
Twoim i moim, bo już nie jest nasz.
Muskasz palcem płatek róży i prawie udaje ci się uśmiechnąć. Kiedy Pinot Noir powoli spływa po ściankach twojego kieliszka, coraz bliżej ci do radości. Jednak gdy podaję ci owoce morza, jedynie udajesz szczęśliwego. Nie rozmawiamy.
Wychodzisz z pokoju, kiedy rozlega się dzwonek. Słyszę, jak popychasz ją na ścianę. Wyobrażam sobie, jak opadają z was ubrania, a ty pożerasz ją wzrokiem. Patrzysz tak, jak nigdy nie patrzyłeś na mnie. Nie muszę was widzieć, by wiedzieć.
Powoli niszczę etykietę twojego ulubionego wina, jakby każde przeciągnięcie paznokcia mogło cię dogłębnie zranić. Z każdym jej jękiem mocniej dociskam palec do szkła, aż w końcu opuszek zaczyna krwawić. Kiedy wykrzykuje twoje imię, zaczynam nalewać trunek do kieliszka i kończę dopiero, gdy jej głos cichnie. Wino rozlewa się na obrus.
Kiedy za godzinę powtarzacie wszystko od początku, udaję, że mi to nie przeszkadza.
oOo
Mówiłeś, że wiosną twoje uczucia ożywają.
Kłamałeś.
oOo
Lato
Trzaskające drzwiczki starej, obdartej szafki.
Niepoprawiona kremowa pościel przesiąknięta twoim zapachem.
Brzęcząca w uszach cisza, tak obca i dotąd nieznana.
Wydeptany dywan w miejscu, gdzie zapadły najważniejsze decyzje.
oOo
Trzaskasz drzwiczkami szafki, choć ja od początku rozmowy staram się zachować spokój. Uważnie śledzę cię wzrokiem. Twoje ręce drżą delikatnie, kiedy poprawiasz pościel. Opieram się o framugę i mrużę oczy.
Kiedyś powiedziałbym, że to twój blask mnie onieśmiela i zaśmialibyśmy się razem.
Teraz nie śmieje się nikt.
Podskakujesz, kiedy brutalnie popycham cię na ścianę. Przyciskam chłodne drewno do twojej miękkiej szyi, a ty w mgnieniu oka zdajesz sobie sprawę, że zabawa dobiegła końca. Oddychamy ciężko, w zupełnie innym rytmie.
Kiedyś działaliśmy jak jeden organizm, pamiętasz?
Opieram się o twoje spięte ciało, po raz pierwszy czując, że mam władzę. Z każdym uderzeniem serca koniec różdżki wbija się coraz głębiej w twoje gardło, aż w końcu zaczynasz śmierdzieć strachem i niepewnością.
Twój lęk i moja radość rosną wprost proporcjonalnie, a jednak po kilku minutach opieram brodę o twoje ramię i nie potrafię wykrztusić z siebie ani słowa.
Odsuwam się na chwiejnych nogach i z niewielkiej odległości wpatruję się w twój kark. Kiedy powoli się odwracasz, zaciskam dłonie w pięści. Gdy nasze spojrzenia się krzyżują, jest w nich tyle pasji, co za pierwszym razem.
Robię krok w tył i osuwam się na ziemię, nie spuszczając cię z oczu ani na chwilę. Z trudem przełykam ślinę, gdy siadasz obok mnie tak, by nasze ramiona się nie stykały.
Po pierwszej godzinie nieśmiało muskasz moją dłoń. Po kolejnej – przysuwasz się bliżej. Dokładnie trzy godziny i dwadzieścia dwie minuty później układasz sobie moją głowę na kolanach i powoli gładzisz skołtunione blond włosy.
Nie przeszkadza mi to.
oOo
Mówiłeś, że jestem tchórzem.
I ten jeden raz nie kłamałeś.
oOo
– Myślisz, że to prawda? Że miłość przetrwa wszystko, że jest najczystszym i najpiękniejszym uczuciem?
– Miłość jest efemeryczna, Draco.
– To znaczy?
– Zagrożona bliskim unicestwieniem.[2]
KONIEC
Przypisy:
1 Zdanie pochodzi z „Quidditcha przez wieki"
2 Fragment inspirowany „Małym Księciem" Antoine de Saint-Exupery'ego
