Neville ostatni raz spojrzał na zdjęcie swoich rodziców. Robił to przed każdym wyjazdem do Hogwartu. Pomagało mu to w przeciwstawianiu się wszystkim trudnościom, jakie napotkał przez te lata w szkole magii i czuł, że w tym roku będzie mu to szczególnie potrzebne. Śmierć Dumbledore'a była dla wszystkich ogromnym szokiem, tak samo dla Neville'a. Jedna rozmowa z Dumbledorem szczególnie zapadła mu w pamięci. Było to zaraz po uczcie w Wielkiej Sali, czwartego roku w Hogwarcie. Odwiedził jego kolisty gabinet, ze strachem wsłuchując się w pierwsze słowa dyrektora. Kiedy usłyszał wzmiankę o rodzicach, wielka gula ugrzęzła mu w gardle i modlił się w duchu, żeby jak najszybciej opuścić to pomieszczenie. Wtedy poczuł, że Dumbledore narusza jego prywatność. Każde słowo napływało do niego z jeszcze większym zaskoczeniem.
- Neville Longbottom. To nazwisko to chluba. – Wyobraził sobie przez sekundę swoją babcię, która powtarzała mu to, kiedy tylko dowiadywała się o jakiś niezdarnych czy nieodpowiednich czynach jej wnuka. – Pewnie nie słyszysz tego tak często, jak powinieneś. – Neville uśmiechnął się do siebie w duchu. – Przynajmniej nie od osób, których słowa wziąłbyś sobie głęboko do serca. – Gula się powiększyła, a Neville próbował oczyścić umysł z wszystkich idiotycznych myśli. – Mam nadzieję, że to, iż powiedział Ci to… cóż, nie będę skromny… wielki czarodziej – uśmiechnął się – to weźmiesz to sobie całkowicie do siebie. Nie chciałbym, żebyś odebrał to źle. Nie chodzi o to, abyś wypisał to sobie na czole. Pragnę tylko, żebyś uwierzył w siebie i twoje własne pochodzenie. Historia potoczyła się tak, jak się spodziewałem, ale wiedz, że przeszłość kryje w sobie wiele tajemnic, ale przede wszystkim błędów. Większość z nich to powody do dumy, nawet jeśli z pozorów na takie nie wyglądają. Jednym z nich są twoi rodzice, Neville. Poświęcenie aurorów, jakiego nie znałem. Miłość do syna, jakiej prawie sam nie mogłem pojąć. Nieuległość, o której większość czarodziejów może tylko marzyć. To wszystko mieli właśnie oni, tak Neville, twoi rodzice.
Wiele razy zastanawiał się nad tym, jak wyglądały czasy młodości jego rodziców, a także te, w których sami mogli wybrać, którędy pójść lub co zjeść. Nigdy nie patrzył jednak na to, tak jakby ich położenie było powodem do dumy. Nie potrafił profesorowi nic odpowiedzieć, kiwnął głową i opuścił jego gabinet. Kiedy gargulec, strzegący gabinetu, znieruchomiał za nim, wolnym krokiem opuścił zamek. Po drodze napotkał drobną blondynkę, na którą tylko rzucił szybko okiem. Była ubrana w kolorową koszulkę z napisem „Żongler". Więcej nie zdążył sobaczyć, gdyż w radosnych podskokach pomknęła korytarzem w przeciwną stronę. Wtedy Neville spotkał ją po raz pierwszy…
Wystawił swój kufer przed dom, a Teodorę zamknął w małym akwarium, kupionym dopiero w ostatnim roku jego nauki w Hogwarcie. W Gryffindorze nie było chyba osoby, która nie rozpoznawałby tej małej, oślizgłej uciekinierki. Pomimo to zawsze wracała do swojego właściciela. Bardziej lub mniej zadowolona. Szybko pożegnał się z babcią, która po raz ostatni zapytała:
- Jesteś pewien, że chcesz się tam udać? – kiedy Neville po raz setny chciał powtórzyć to samo, szybko mu przerwała. – Oh, Neville! Cieszę się, że to robisz. Twoje nazwisko to zobowiązanie, musisz ukończyć szkołę! A poza tym, to może cię zbliżyć do cennych informacji o... – spojrzała na niego ze współczuciem. - Lordzie Voldemorcie. – dodała cicho.
- Babciu! Przestałem się obawiać tego imienia. To jest LORD VOLDEMORT i w końcu to pojąłem. Teraz muszę już iść, nie chcę się spóźnić na pociąg. – powoli pociągnął za sobą swój kufer. Babcia pożegnała go rozpaczliwym wzrokiem i wydawało się, że przez chwilę chciała coś powiedzieć, ale po tym zamknęła usta i machnęła ręką. Neville obdarzył ją, jeśli to możliwe, smutnym uśmiechem. Kiedy znalazł się dostatecznie daleko, babcia mruknęła: „Kocham cię.", a w jej oczach ukazały się łzy.
W Ekspresie Hogwart i na peronie kłębiły się już tłumy uczniów. Nie była to jednak ta sama atmosfera, jak przez ostatnie sześć lat. Na twarzach pojawiało się tylko przygnębienie, smutek i strach. Neville szukał wzrokiem siódmoklasistów. W oddali ujrzał burzę rudych włosów, która wyróżniała się spośród reszty – Ginny. Uśmiechnął się chyba pierwszy raz od kilku dni. Przebrnął przez tłumy i lekko szturchnął jej ramię. Odwróciła się szybko, wyglądając na spiętą, ale na widok jego twarzy, uśmiechnęła się. Miał wrażenie, że był on pierwszym od dłuższego czasu, który wstąpił na jej usta. Zarzuciła mu ręce na szyję i mocno uściskała. Było to dla niego zaskoczeniem, jednak po chwili w miejsce szoku pojawiła się ulga. W końcu znalazł się w otoczeniu, które przeżywało to samo. Brakowało mu Harry'ego, Rona i Hermiony. Czuł, że ta trójka robi to, co do nich należy, ale wierzył także, że obecność kilku członków GD w tym roku w szkole jest potrzebna jak nigdy dotąd. Obok Ginny stała Luna, jak zwykle przywitała go rozmarzonym wzrokiem i tak samo jak jej rudowłosa towarzyszka, przytuliła Neville'a. Poczuł lekki ucisk w żołądku. Dokładnie pamiętał, jak w tamtym roku Luna okazała się dla niego pomocna. W drugim semestrze, kiedy Harry i Ginny byli razem, wiernie trwała u boku Neville'a. Traktował ją jako bliską przyjaciółkę. Ogarnął go chwilowy spokój ducha. Postanowili, że razem zajmą któryś przedział, aby móc podzielić się swoimi wakacyjnymi wrażeniami. Nie mogli pisać wszystkiego w listach. Informacje w nich zawarte były tylko oznakami, że są cali i zdrowi. Do ich uszu dotarł gwizd i wszyscy zaczęli napierać na wejścia do danych wagonów. Neville, Luna i Ginny popchnięci przez innych, zbliżyli się do wejścia. Do Ginny podeszła, dobrze wszystkim znana, matka siódemki Weasleyów. Z entuzjazmem powitała dwójkę przyjaciół jej córki. Jednak Neville poczuł pewien niepokój.
- Luna, gdzie twój ojciec? – zapytał niepewnie, kiedy pani Weasley po raz setny ściskała Ginny.
- Woli się nie pokazywać. Rozumiesz? – spojrzała na niego wyczekująco. Po chwili milczenia dodała. – „Żongler" to raczej nie jest ulubiona gazeta śmierciożerców. Woleliby raczej powrót chrapaków krętorogich na okładkę, ale tata zdecydowanie woli w tych czasach pisać o tym, co ważne. – Neville poczuł spokój, widząc opanowanie na twarzy Luny, chociaż… Czy ona kiedykolwiek ukazała rozdrażnienie?
- Martwisz się? – zapytał cicho.
- Nie, w końcu to Lovegood. – odpowiedziała raźnie. – A Voldemort i śmierciożercy grasują. Nie ma czasu na zamartwianie się, bo inaczej pomieszają ci w głowach jak gnębiwtryski. – Neville poczuł głęboko w sercu sympatię do Luny, jej podejścia do życia i do obecnej sytuacji. Niejeden zazdrościłby jej odwagi i opanowania, a przede wszystkim raźnego mówienia o „grasującym Voldemorcie".
- W końcu to ty jesteś Luna LOVEGOOD. – wymienili uśmiechy i wpatrywali się w ostatnich, przestraszonych pierwszoroczniaków, którzy władowali już swój bagaż do pociągu i żegnali swoich bliskich. Na wszystkich twarzach na peronie malowało się zmartwienie. Jedynym wyjątkiem była Luna, która uśmiechała się zacięcie i tajemniczo.
- Naprawdę to wszystko stało się w ostatnim tygodniu wakacji? – zapytał Neville po tym, jak Ginny i Luna opowiedziały mu o sytuacji z wesela Billa i Fleur. Wcale nie zaskoczyło go to, że prędzej czy później Ministerstwo upadnie, ale nie spodziewał się, że stanie się to przed początkiem roku szkolnego.
- Tak. I do tego… oh, tak strasznie martwię się o Harry'ego, Rona i Hermionę! Nikomu nie powiedzieli dokąd się udają, a teraz wszyscy są w niebezpieczeństwie. – wyrzuciła z siebie Ginny, po której widać było, że dręczyło ją to od dłuższego czasu. Pociągiem nagle zatrzęsło, a za oknem usłyszeli głośny pisk. Najwyraźniej ktoś lub coś zatrzymało ekspres. Do uszu dobiegały ich szemrania zaskoczonych uczniów. Luna instynktownie wyjęła różdżkę, za nią pospiesznie zrobili to samo Neville i Ginny. Chłopak zachodził w głowę, co mogło się stać, ale po chwili wszyscy jednocześnie wyszeptali:
- Śmierciożercy. – I pobiegli wąskimi korytarzami wzdłuż pociągu. Młodsi uczniowie umykali im z drogi i obserwowali ich z przerażeniem w oczach. Neville poczuł przez moment strach, ale w tym samym momencie w jego głowie pojawiła się trójka przyjaciół: Harry, Ron i Hermiona. Poczuł, że jeśli tylko jest w stanie musi wesprzeć to, co robią, a właśnie teraz nadarzyła się okazja. Kiedy dotarli do drugiego wagonu na przedzie, zobaczyli przez dwie pary drzwi, że uczniowie w nim zamarli w bezruchu. Potem zorientowali się, że środkiem korytarza, kroczy ku nim trzech śmierciożerców. Ginny odwróciła się plecami do ściany i przywarła do niej po prawo od pierwszych drzwi łączących wagony. Z drugiej strony odwrócił się Neville, pociągając za sobą rękaw koszulki Luny, którą miała na pierwszym ich spotkaniu. Stali tak w milczeniu, słuchając zbliżających się i coraz mniej stłumionych kroków oraz szelestu szat. Usłyszeli najpierw trzaśnięcie zaklęcia, a potem huk opadających drzwi. Od łaknących ofiar i wiernych Voldemortowi sług dzieliły ich jedynie drugie, słabe, plastikowe drzwi. We troje wymieli spojrzenia i kiwnęli do siebie głowami. Czas dłużył się, jakby cała sytuacja trwała godzinami. Wszystko jednak trwało może pół minuty, a po kilku sekundach drzwi, dzielące ich od śmierciożerców wylądowały na podłodze z hukiem. Czarne postaci weszły dumnym i powolnym krokiem do wagonu, patrząc przed siebie, jednak było ich tylko dwóch. Neville już myślał, że uda im się ich nie zauważyć, ale wtem ktoś krzyknął za ich plecami:
- Avery, Travers! Chodźcie tutaj, te dzieciaki mówią, że nie ma Harry'ego Pottera. Kłamstwa! – Do uszu Neville'a doszedł huk i dźwięk kruszącego się szkła, opadającego na ziemię.
- Opanuj się Rookwood! – dwóch śmierciożerców odwróciło się w stronę drzwi i to okazało się dla Neville'a, Luny i Ginny zgubne. Stanęli z podniesionymi różdżkami, wpatrując się w zagorzałe twarze sług Czarnego Pana. Śmierciożercy zareagowali natychmiast i po sekundzie oczom wszystkich ukazała się scena z rodzaju: „dwóch na trzech". Nikt nie rzucał zaklęcia.
- Opuśćcie różdżki. Nie macie szans. – wycedził przez zęby Avery, przeszywając ich wzrokiem.
- Jego tu nie ma, zostawcie nas w spokoju. – powiedziała Ginny głosem nad wyraz opanowanym i stanowczym.
- Najmłodsza Weasley? Czyż nie? Jak braciszkowie? Mają jeszcze za co jeść? – Ginny drgnęła, kiedy Travers powiedział to ironicznym i pełnym jadu tonem. Powstrzymała się i wyraźnie dała do zrozumienia, że jej różdżka jest w pogotowiu.
- Jego tu nie ma, nie słyszeliście? – Neville zrobił krok w przód. Chciał tym samym osłonić Lunę, która założyła dziś na siebie tą samą koszulkę z nadrukiem „Żongler", którą miała na ich pierwszym spotkaniu. – Zostawcie nas w spokoju.
Travers uśmiechnął się , szczerząc swoje zęby i machnął na Avery'ego. Z różdżkami w rękach powoli ruszyli ku drzwiom, gdzie trzeci śmierciożerca ryknął głośno: „Wiem, że tu jest!" Avery poszedł przodem, jednak Travers zatrzymał się w dziurze po drzwiach i stojąc na tyle blisko Luny, że mógł dostrzec choćby skrawek jej koszulki, odwrócił głowę i rzekł:
- „Żongler"? – mrużąc oczy i trzymając w pogotowiu różdżkę, Travers powoli zaczął odwracać się ku Neville'owi. Chłopak drgnął i instynktownym gestem zaczął przesłaniać Lunę. Wtem do ich uszu dobiegł ich głośny krzyk.
- Travers, chodź tutaj, dalej! Ta stara jędza idzie!
- McGonagall? – powiedział głosem, w którym wyczuć można było szczyptę lęku.
- Zmywamy się! – Zdołali usłyszeć najpierw jeden, a potem drugi trzask, charakterystyczny dla deportacji. Travers odwrócił szybko głowę w stronę Luny i podtykając różdżkę pod ich nosy, rzekł ściszonym głosem:
- Dorwę najpierw ciebie, młoda Lovegood, a potem twojego pokręconego tatuśka. Pożałuje tego, co nawypisywał w tym swoim brudnym pismaku. Na waszym miejscu nie czułbym się swobodnie. A tobie Longbottom, chyba nie da się już nic odebrać. – Tutaj się zaśmiał. – No chyba, że jesteś niezmiernie przywiązany do swojej babki. – huknęło i Travers deportował się. Po drugiej stronie wagonu, niedaleko Ginny widać było wielkie wgniecenie. Neville trzymał różdżkę podniesioną na wysokość, gdzie jeszcze przed sekundą znajdował się tors Traversa.
Stali tak w milczeniu i wpatrywali się pustą przestrzeń i ostatnie drobiny kurzu opadające w miejscu, gdzie zniknął zwolennik Czarnego Pana. Pociąg ponownie ruszył, ale znacznie wolniej. Ginny osunęła się po ścianie, uginając kolana i opierając na nich łokcie. Neville odwrócił się do Luny i omiótł wzrokiem jej twarz. Tak naprawdę nie wyrażała żadnych emocji, ale czuł, że wewnątrz głowy jego przyjaciółki toczy się gonitwa myśli. Do wagonu niespodziewanie ktoś wpadł i Neville szybko odwrócił się w tamtą stronę, unosząc różdżkę. Na szczęście jego oczom ukazała się stara i zmęczona twarz profesor McGonagall.
- Opuść różdżkę Longbottom. Nikomu nic się nie stało? – omiotła wzrokiem trójkę stojącą przy drzwiach i odetchnęła z ulgą.
- Nie, pani profesor. Co to miało znaczyć? – zapytała Ginny, a Neville kątem oka przyglądał się nadal Lunie, która wpatrywała się w nauczycielkę transmutacji.
- Nie wiem, panno Weasley, ale zaraz będziemy próbowali to ustalić. Teraz wracajcie do swoich przedziałów, jesteśmy już na stacji. – odwróciła się od nich i przeszła do następnego wagonu. Ginny powoli zaczęła podnosić się z kolan. Neville pociągnął za rękę, wpatrującą się w dal Lunę. Kiedy ekspres zaczął gwałtownie hamować, dziewczyna ruszyła za Neville'm, a po jej policzku spłynęła jedna łza.
