-Odlicz!
-Raz!
-Dwa.
-W dzisiejszym treningu przechodzimy do umiejętności wczesnego wykrywania niebezpieczeństw...
Zwykła musztra. Cotygodniowy trening. Rutyna. Taak, rutyna ta była Ludwigowi potrzebna jak łyk wody na pustyni. Bez tego zwyczajnie nie miał siły do utrzymania miniaturowego cyklonu myśli w zazwyczaj tak uporządkowanej głowie.
-Otóż i pytanie pierwsze. Co byś zrobił, jeżeli...
-...ktoś wyskoczyłby na ciebie ze zgniłym pomidorem w dłoni? - wszedł mu w słowo Feliciano.
-Nie przerywaj mi! Co byś zrobił, jeżeli tuż po grupowym omawianiu planów... napotkałbyś atrakcyjną panią... zanadto może bujająca wdziękami...?
-To chyba jasne – Feliciano wzruszył ramionami. - Uderzyłbym we flirt...
Lodowato niebieskie oczy Niemiec spoczęły na młodszym z Vargasów.
-A nie wydałoby ci się to podejrzane? Dziewczyna pojawiająca się tuż po ważnym zebraniu, próbująca bardzo mocno cię poderwać... a może wydobyć ważne informacje?!
-To za daleko sięgająca podejrzliwość – wymamrotał Włochy, głaszcząc główkę kota.
-A ty co powiesz, Japonio?
-To zależy, jak będzie rozmawiała i się zachowywała – cicho odrzekł zapytany. - Amatorek na przywódców nie brakuje...
Niemcy zdumiał się odpowiedzią bruneta. To było odrobinę nie w jego stylu.
A może to tylko – jak stwierdził Feliciano – za daleko sięgająca podejrzliwość.
Kot na rękach chłopaka prychnął, jakby urażony zupełnym ignorowaniem go. Chwilowym, ale jednak.
-Pytanie drugie. Gdybyś...
Torisa wyrwało z drzemki rżenie kucyka. Otworzywszy oczy, zobaczył przez okno wracającego z przejażdżki blondyna. Chwilę później tamten zastukał w nie.
-Licia! Chodź się ze mną trochę przejechać!
-Nie, dziękuję – wymamrotał Litwa. Na samo wspomnienie kilku ostatnich przebieżek zakręciło mu się w głowie.
-Trudno – Feliks wzruszył ramionami i pognał do stajni. Toris stał przez chwilę, wpatrując się w oddalającą się sylwetkę jeźdźca.
I zastanawiał się, dlaczego do diabła jeszcze nie powiedział Polsce o tym, że woli pełnowymiarowe konie. Takie, na których jeździli za czasów swej świetności...
Po chwili westchnął i sięgnął po upuszczoną książkę. Wyglądało na to, że musiał na niej usnąć. Chłopak wczytał się w pierwsze linijki tekstu na nowej stronie.
„Wrogi szwadron docierał już do okopów. Już po raz piąty. Obrońcom kończyła się amunicja, niemniej jednak bronili się z zażartością..."
Litwa zakłopotany spojrzał na tytuł książki. „Bohaterzy spod Czarnego Jeziora". Nie przypominał sobie, by miał taką pozycję w swojej domowej biblioteczce. Przecież prawie w ogóle nie czytywał literatury batalistycznej. A tu takie coś, w dodatku przeczytane prawie w połowie. Co najdziwniejsze, w ogóle nie pamiętał, o czym była tam wcześniej mowa...
„Ech" pomyślał. „Mamy wojnę, w dodatku prawie ogólnoświatową, a ja czytam o jakichś zapomnianych żołnierzach sprzed może paru setek lat. Co za ironia losu."
Westchnął i odłożył wolumin na bok.
-Anglia! Co cię przynosi tutaj?
Alfred omal nie zakrztusił się colą, gdy Arthur uchylił drzwi. Gdy tamten sięgnął po chusteczkę, by obetrzeć się z resztek plwocin, Anglia odrzekł:
-To, co zwykło przynosić każdy kraj do innego. Musimy poważnie porozmawiać...
-Czemu, do ciężkiej armaty, akurat teraz? - burknął USA, odkładając na bok tomik komiksów o superbohaterach. Zdecydował się jednak pójść za swoim byłym opiekunem.
Gdy już znaleźli się za zamkniętymi drzwiami, Kirkland zapytał cicho:
-Wiesz, że jesteśmy sprzymierzeńcami w jednej wojnie.
-Nie musisz mi tego powtarzać.
-Cóż, wiemy też, że obwołałeś się szefem wszystkich naszych sił. Więc zamiast opychać się fast-foodami i czytać o superherosach, spróbuj po prostu naprawdę stać się jednym z nich.
-Mówisz serio? Niby jak? - Kartonowy kubek z cichym tąpnięciem upadł na podłogę. Arthur wiedział, gdzie trafić. W tej chwili wyzwolił w Alfredzie dawnego dzieciaka marzącego o potędze.
-Nie pytaj jak, jeżeli okazja sama podsuwa ci się pod nos. Przecież mamy misję – załatwić na dobre Państwa Osi...
-Nie dam rady – wysapał Feliciano, ledwo powłócząc nogami.
-Nie gadaj głupot, masz jeszcze w sobie dużo siły! - wrzasnął Ludwig, który nie wykazywał prawie żadnych oznak zmęczenia.
-Ale naprawdę... - Włochy jeszcze bardziej zwolnił tempo; jego loczek oklapł smętnie.
Honda uśmiechnął się do siebie. Miał pewien pomysł inspirowany wydarzeniami z ostatniej sesji. Gdyby tak podszepnąć go Niemcom...
Akurat nadarzyła się ku temu okazja: błękitnooki przystanął na chwilę „odpoczynku".
Japonia, zrzucając delikatnie z kolan kota, nachylił się nad nim i szepnął coś do ucha. Niemcy uśmiechnął się:
-To dobry pomysł. Tylko szkoda, że nie zawsze pędzi w dobrym kierunku...
-To znaczy?
-Ostatnio oberwało mu się od aliantów, bo ponoć wparował do sali konferencyjnej w połowie obrad.
-To było go nie poganiać obiadem...
Oboje cicho się zaśmiali.
-A mi to... się nie... kazał... eś... zatrzymywać!.. - wysapał Włochy.
-Już do ciebie dołączam. Nawiasem mówiąc, pewnie gdzieś tutaj są wojska brytyjskie...
-Wojska brytyjskie?! Aaaaaa! - szatyn z zawrotną prędkością dwudziestu ośmiu kilometrów na godzinę pobiegł... no, na pewno nie w kierunku obozu treningowego. Zaskoczony Ludwig zupełnie niepotrzebnie przygładził włosy (które i tak z racji mocnego zaczesania do tyłu i potraktowania żelem trzymały się w jednej gromadzie).
-A nie mówiłem?... - mruknął Kraj, Gdzie Słońce Wschodzi.
Do ich uszu doleciało jeszcze głośne:
-Pastaaaaaa!
Kot, jak gdyby nigdy nic, krzątał się u ich stóp.
