Czytelniku, to opowiadanie jest dość specyficzne.
Po pierwsze jest to slash, zawiera yuri i yaoi - jeśli nie lubisz takich rzeczy, nie czytaj.
Po drugie, jeśli szukasz gorzkiego i mrocznego klimatu z Silmarillionu lub opowieści o bezowocnych zwycięstwach, wspaniałych wojownikach, ludziach naznaczonych przez los i temu podobnych tego tutaj nie znajdziesz. Aman przed wypuszczeniem na wolność Melkora był najbardziej spokojnym, szczęśliwym i bezpiecznym miejscem na Ardzie i wierzę, że tak jest nadal. Musisz wybaczyć głównej bohaterce jej niezwykłość - opowieści nieczęsto poświęca się zwyczajnym osobom, zwłaszcza kiedy jest się Noldorem ;).
***
Wygląd Valarów
Varda miała czarne pofalowane włosy do pasa ze srebrnymi iskierkami jakby je posypała gwiezdnym pyłem (na niektórych pasmach jej włosów było tych iskierek nieco więcej), jasną niby śnieg cerę oraz oczy ciemnoniebieskie jak wieczorne niebo. Sprawiała wrażenie zarazem chłodnej i niezwykle ognistej. Czasami objawiała się jako czyste światło.
Manwë podobnie jak Varda miał czarne włosy tylko jedynie do ramion, oczy również niebieskie ale jaśniejsze od oczu Pani, równie jasną cerę, łagodne spojrzenie, przeważnie okryty był niebieskimi szatami. Pojawia się jednak również jako obłok albo olbrzymi orzeł.
Aulë w swej widzialnej postaci zwykł mieć brązowe włosy i szare oczy przy jasnej cerze, a kiedy Valarowie walczyli z Morgothem przywdziewał hełm.
Yavanna nosiła mocno pofalowane ciemnoblond włosy, często zaplecione w warkocz, oczy miała bursztynowe a szaty przeważnie zielone. Pojawiała się również jako wielkie drzewo albo jako wir z zielonych liści, zamieniający się w wysoką kobietę.
***
Z kronik Pengolodha
[...]Maitaru to niezwykle uzdolnieni i obdarzeni wielką mocą śpiewu albo też innej sztuki artyści, żyjący w parach. Nie mając dzieci (a nie mają ich z powodu tego, że maitaru zostają zawsze elfowie żyjący w parach jednopłciowych), całą swoją moc mogą poświęcić na tworzenie. Jest tak również dlatego, że sięganie do tych motywów nie jest możliwe dla jednej tylko osoby, a i pary chcące to uczynić muszą nieustannie podtrzymywać połączenie między sobą, czego elfowie żyjący w złotych związkach, „związkach dzieci" nie zwykli czynić.
Potrafią połączyć się w jedno i sięgają wtedy w głębiny czasu i przestrzeni w poszukiwaniu Pierwszych Motywów, czego nikt inny tak jak oni robić nie potrafi, ich sztuka jest dzięki temu pełna światła i miłości nie do doścignięcia. Chóry złożone z maitaru uświetniają zawsze valarskie festyny, a ci spośród nich, którzy wywodzą się z Vanyarów cieszą się szczególną opieką Manwëgo i Vardy.
Wszyscy, którzy całą swoją wiedzę o nas i naszych zwyczajach czerpią z ludzkich zapisków, nie wiedzą nic o maitaru i ich wspaniałej, uświęconej sztuce. Ludzie, ku swemu nieszczęściu, w pierwszym okresie po Przebudzeniu byli pod wpływem Morgotha. On to, oprócz innych rzeczy, zaszczepił im nienawiść (wynikającą ze strachu) i potępienie (aby móc usprawiedliwić nienawiść) dla maitaru, a także zwykłych naszych par jednej płci. Uczynił tak, bo obawiał się śpiewaków, którzy posiadają dar czytania w duszach nawet istot wyższych od nich samych. Intencje widzą w kolorach i niewielu potrafi cokolwiek przed nimi ukryć.
Poza tym, Melkor szczególnie nienawidził wszystkich wiążących się ze swoją płcią ze względu na Vardę, która odrzuciła go na samym początku czasu.
Nie wszyscy Atani ulegli jego wpływowi, ale jak wiadomo, dających posłuch czarnym słowom była większość. W późniejszych czasach, choć inne elementy jego wpływu u części plemion zniknęły, kiedy zetknęli się z Quendimi, ten akurat fragment skażonej wiedzy Atani bardzo sobie upodobali i przesiąkli nim tak, że zapomnieli, od kogo pochodzi. Dlatego nie ma w ich zapisach o artystach ani słowa, poza niejasnymi wzmiankami o rzeczach dziejących się „w cieniu".
Nieprzyjaciel zdołał tak bardzo „zohydzić" obraz maitaru w oczach ludzi, że uwierzyli oni w jego własną definicję zła. Od tamtej pory Następcy Quendich na zawsze już pomieszali to, co faktycznie było złe, z tym, co za takie uznali dzięki podszeptom Morgotha. Nieszczęśliwy los spotkał Atanich, którzy sami byli jak elficcy maitaru. W tamtych okrutnych czasach znikali bez śladu lub ginęli, często nawet z rąk współplemieńców. Ci, którzy mieli więcej szczęścia, znaleźli schronienie pośród elfów. Dopiero dzięki nim poznali prawdziwą wiedzę o maitaru i z czasem zaistniała ona wśród ludzi. Jednak, jako że wpływ Nieprzyjaciela był silniejszy, żyli oni w ciągłym niebezpieczeństwie i wielu z tych, którzy odkrywali w sobie ten dar Eru, uważało go za przekleństwo i przyczynę cierpienia, jakie zadawali im ich bracia.
Mniemam, że jedynym lekiem na zatrute ciemnością umysły byłby właśnie kontakt z uświęconą sztuką maitaru, która, oprócz wszelkich innych właściwości, ma moc rozjaśniania umysłu i leczenia ran w duszach tych, którzy zbyt długo przebywali poza najdalszym Zachodem.
Na nieszczęście, jest to jedyne lekarstwo, które ze względu na ich przeznaczenie, jest dla nich niedostępne.[...]
***
„Nie ma złych melodii w falach głębokiej muzyki niebios..."
I.
Święto Żniw
Dzień jest piękny, jak zresztą każdy inny tutaj. W Amanie, Błogosławionej Krainie, nie ma niepogody. Miękkie złote światło Laurelinu pada na rozstawione stoły, na zgromadzonych elfów i Możnych.
Valarowie siedzą na przygotowanym dla nich podwyższeniu, w tłumie elfów gwar prowadzonych rozmów to wznosi się to opada, kiedy często przez dłuższy czas nie widzący się ze sobą znajomi wymieniają się różnymi opowieściami i nowinami.
Oto Elemmire, śpiewak z Vanyarów podniósł dłonie i otworzył usta, wszyscy w jednej chwili zamilkli. Pieśń popłynęła a przed oczami zgromadzonych zaczęły się pojawiać różne urzekająco piękne i wyczekiwane obrazy z Dawnych Dni i czasu obecnego. Większość słucha go z zapartym tchem i widocznym podziwem.
Niektórzy jednak nie do końca skupiają się na słodkich dźwiękach. Przy królewskim stole zasiada znudzony młody elf z czarnymi niby krucze skrzydło włosami, wyglądający na zniecierpliwionego całą uroczystością, a w gronie Aulendur, Sług Kowala Aulëgo widać nieco starszą elfkę, która cały czas mimowolnie spogląda w kierunku stołu Valarów.
Chcesz wiedzieć, co powoduje, że nie jest w stanie wysłuchać nawet takiej pieśni w należnym skupieniu? Pozwól, że opowiem Ci jej historię.
Rodzina jej jest jedną z najstarszych w plemieniu Noldorów. Oboje rodzice urodzili się jeszcze pod gwiazdami, nad Cuiviénen. Nie mieszkali nigdy w Tirionie – po przybyciu do Valinoru bardzo polubili Aulëgo i prędko przystąpili do grona Aulëndur („sługa Aulëgo") i zarazem pierwszych uczniów, więc podobnie jak kilka jeszcze innych rodzin zbudowali sobie dom blisko dworu Aulëgo. Powstała w ten sposób mała osada noldorskich sług Valara, w której dzieci wychowywały się wspólnie na dworze Kowala. Funkcja i ich pozycja na dworze Aulëgo plasowała ich dość wysoko w dopiero co się kształtującej, niepisanej hierarchii społecznej. Ojciec - Telpemaitë - tworzył w metalach, głównie srebrze i większość czasu spędzał w kuźni. Matka (Nólanis) ozdabiała ubrania misternymi wyszywanymi wzorami, ale jej właściwą dziedziną było coraz to piękniejsze szlifowanie kryształów naturalnych i sztucznych, tworzenie z nich rozmaitych przedmiotów a także produkcja i udoskonalanie luster, które to były jej wynalazkiem i specjalnością.
Ich sztuka różniła się od zwykłej sztuki noldorskiej, zbliżona była raczej w przypadku ojca do tęsknej Lindarów, matki zaś - do spokojnej i kontemplacyjnej Vanyarów. Było tak dlatego, że płomienie ich fear dzięki wielkiej miłości do Aulëgo i Yavanny i otwarciu się na valarską mądrość były spokojne i stałe, a wytwory ich rąk powstawały z myślą o innych elfach, rodzice jej bowiem rzadko zatrzymywali wykonane przedmioty dla siebie.
Przyszła na świat już pod błogosławionym niebem Amanu. Znają ją pod przydomkiem Tinwë - Iskra. Wygląda podobnie jak większość plemienia - jasna cera, oczy szare, włosy w kolorze kory dębu kończące się gdzieś w połowie pleców, wzrostu jest raczej przeciętnego.
Nie ma rodzeństwa, a rodzice jej wykazywali dużo wyrozumiałości dla swojej pociechy, nie było u nich tak surowych zwyczajów, jak w niektórych noldorskich domach – zarówno ze względu na to, że nie należeli do rodu królewskiego jak i z powodu mało zasadniczej natury obojga. Pozwalali jej więc nosić męskie szaty, które od dzieciństwa przedkładała ponad suknie; uczyli słuchania i patrzenia na innych tak, aby zobaczyć ich prawdziwą naturę, nie zadowalając się powierzchownymi prawdami i przede wszystkim nie poprzestawania na czyiś osądach.
Nigdy nie przepadała za gorącem i hałasem, które kojarzyły jej się z wykuwaniem metalu, z upodobaniem za to obserwowała pracę matki czy przekształcaniu świetlistych kryształów. Szczególnie lubiła mniejsze z nich, przy których obracaniu tworzyło się ruchome promyczki światła. Lubiła też wypróbowywać tworzone przez nią lustra, także te dziwne, będące raczej efektem zabaw z obrazem, wydłużające czy poszerzające sylwetkę patrzącego.
Na początku, zanim nie nauczyła się, że obojętnie jak by się nie starała, nie potrafi przejść na drugą stronę, na lustrzanych powierzchniach pełno było jej odcisków palców.
Szczególnym uwielbieniem darzyła jedno z największych zwierciadeł, zakrywające swą wypolerowaną powierzchnią pół ściany, w kształcie bramy, łukowate u góry, zdobione misterną srebrną ramą wykonaną - oczywiście przez jej ojca - na kształt wijących się roślinnych pnączy.
Stało naprzeciwko jednego z okien wychodzących na ogrody Yavanny, odbijając najpiękniejsze rośliny na Ardzie. Potrafiła się w nie wpatrywać godzinami, jeszcze śmiesznie mała w porównaniu z jego taflą. Sięgała wtedy do niecałej jednej trzeciej jego wysokości.
Jej ulubionym materiałem, do którego obróbki ma naturalny talent, jest drewno.
Pierwszy raz, zachęcona przez Aulëgo, który zauważył jej fascynację rzeźbieniem, wzięła dłuto do ręki, będąc kilkuletnim dzieckiem. Efektem końcowym była, jak na jej ówczesny wiek oraz kompletny brak doświadczenia bardzo dobrze zrobiona gwiazdka z małym oczkiem na końcu jednego z ramion. Po ukończeniu pracy odszukała w domu kawałek rzemyka i zawiesiła ją sobie na szyi. Tak przyozdobiona udała się do pracowni matki, ta zaś od razu zauważyła ozdobę.
- O, jaka ładna gwiazda - powiedziała Nólanis, spojrzawszy na wisiorek - sama zrobiłaś?
Elfka potwierdzająco kiwnęła głową.
- Pokaż – poprosiła ją matka, odkładając narzędzia szlifierskie.
Mała zdjęła wisiorek z szyi i podała jej. Kobieta obejrzała uważnie rzeźbę ze wszystkich stron, po czym oddała córce.
- Dobrze dobrany kawałek drewna, dopasowana do biegu słojów... Masz dar czucia drewna, selyë. Czy chcesz, żebym poszła do Mistrza Aulëgo i poprosiła go, żeby cię nauczał? - zapytała, kładąc jej rękę na głowie i gładząc lekko.
Tinwë uśmiechnęła się szeroko – Tak, amil, chcę! Dziękuję ci!
Nólanis jeszcze tego samego dnia udała się do Valara biorąc ze sobą promieniujące szczęściem, duma i oczekiwaniem dziecko oraz jej wisiorek. Wielki Kowal po obejrzeniu rzeźby potwierdził dar elfki i zgodził się zostać jej nauczycielem zastrzegając tylko, że część nauk będzie pobierać również u pani Yavanny.
Mistrz Aulë z początku dawał jej bardzo proste zadania, polegające na jak najwierniejszym odtwarzaniu elementów otaczającego ją świata, rzeźbieniu liści, kwiatów, i innych małych elementów natury. Obserwował wtedy przebieg procesu twórczego od początku do końca. Elfię jednak protestowało, kiedy było pilnowane i kiedy patrzyło mu się na ręce, widać inaczej wyobrażało sobie naukę.
Wolało samodzielną pracę, jednak Aulë zaakceptował to dopiero wtedy, kiedy pewnego razu w ramach protestu schowała się na cały dzień w odległym kącie ogrodów Yavanny i Vala pomimo pomocy zastępu swych pomocników i służek Yavanny nie mógł jej znaleźć. Wyszła stamtąd dopiero wtedy, kiedy sama uznała to za stosowne, z już gotową rzeźbą. Jak gdyby nic się nie stało przyszła z nią do nieco zaniepokojonego Aulëgo.
- Gdzie byłaś, Tinwë? – zapytał na jej widok, marszcząc czoło.
- Rzeźbiłam sobie w ogrodzie – odparła z niezmąconym spokojem uparta elfka.
- Zaniepokoiłaś nas, nie czyń tak więcej bez uprzedzenia – Kowal pochylił się, próbując zajrzeć w jej oczy i upewnić się, że zrozumiała.
- Ale ja chciałam sama tworzyć – oświadczyła Tinwë.
Aulë westchnął i pokręcił głową. Na jego twarzy lekkie zrezygnowanie mieszało się ze stanowczo niewychowawczym uśmiechem, który na próżno usiłował ukryć.
Chociaż względem swego nauczyciela bardzo uparta, wobec innych dzieci była raczej wycofana. Wtedy było jej łatwiej wczuć się w rośliny i zwierzęta niż elfów, chociaż tej ostatniej sztuki uczyła się równie starannie i intuicyjnie jak pozostałych. Była z nich najstarsza, urodzona siedem lat wcześniej niż drugie w kolejności dziecko w osadzie, ale nie powodowało to, że im przewodziła czy że uważała, że wiek jest jej przywilejem. Widać było między nią a resztą dzieci pewną subtelną różnicę, która z czasem pogłębiała się coraz bardziej - wyraźnie były dla niej zbyt hałaśliwe, zbyt zmienne w czynach i myślach. Chociaż uczestniczyła w ich zabawach i grach z powodzeniem, przeważnie po pewnym czasie natłok wrażeń nużył ją. Z reguły wtedy stawała się obserwatorem, samoistnie od małego uczyła się czytania z zachowań innych rzeczy, które kryły się w ich umysłach i duszach.
Dziwiło ją też zachowanie innych dzieci względem Aulëgo do którego ona odnosiła się tak, jak my zwykliśmy zwracać się do szanowanego i kochanego wuja czy dziadka. Był to połączony efekt tego, że była pierwszym małym elfem przebywającym tyle czasu w towarzystwie Kowala oraz jej własnej osobowości. Na samym początku, kiedy Quendi po raz pierwszy ujrzeli Możnych w ich własnej krainie w pełni majestatu i chwały przelękli się, potem kiedy pierwsi elfowie przebywali z Nimi i uczyli się od nich, lęk nieco zmalał, zamieniając się w szacunek. Z czasem jednakoż, w miarę jak było ich coraz więcej i mieli mniejszy kontakt z Możnymi, sposób zachowywania się względem Valarów późniejszych pokoleń stał się nieco bardziej formalny.
Takoż później narodzone w osadzie dzieci jak i dorośli elfowie zachowywały się przy Aulëm inaczej, tak jakby był mistrzem duchowym z daleka, koło którego należy chodzić na palcach i pilnować każdego wypowiadanego słowa.
Tinwë natomiast swobodniej czuła się przy nim niźli przy biegającej i wrzeszczącej czasami bardzo głośno gromadce. Było tak do tego stopnia, że kiedy podrosła bardziej, zdarzało się jej z wielką pasją toczyć z nim zacięte spory o właściwości gatunków drewna, sposób ich obróbki i najlepsze zastosowanie, czego nikt inny raczej nie ośmieliłby się spróbować uczynić, a co dopiero powtarzać.
Kiedy nie pobierała nauk na dworze, wędrowała po lasach otaczających siedzibę Valara. Kochała drzewa, łagodny półmrok i światło przeświecające przez liście, na równi z drewnem, tańcem rozświetlonych drobinek drzewnego pyłu i wydobywaniem kształtu z tego bardziej kapryśnego i słabszego niż metale materiału.
Bardzo lubiła również panią Yavannę. Razem słuchały szeptu wiatru w koronach drzew, śpiewu ptaków i mowy wody. Opowiadała jej też sporo o innych Możnych. Tinwë zawsze słuchała jej w najgłębszym skupieniu, bo często były to historie z początków Ardy albo i jeszcze wcześniejsze. Miała dwie swoje ulubione opowieści - o tworzeniu i wzrastaniu Dwóch Drzew i o stworzeniu gwiazd. Kiedy Yavanna mówiła o tych dwóch wydarzeniach, spokojny jej głos to wznosił się to opadał, a elfka wsłuchana w ten ton zaczynała widzieć dwa malutkie drzewka wzrastające z żyznej ziemi Ezelloharu, rozkwitające i jaśniejące światłem tak pięknym w ciemnościach, że nie mogą się z nim równać żadne klejnoty albo jedną po drugiej rozbłyskujące na niebie jasne gwiazdy, przewodniczki i opiekunki jej plemienia. Za każdym razem spoglądała z podziwem na odzianą w zieleń Yavannę, bo akt tworzenia tak wielkiego i wspaniałego światła nawet małemu dziecku wydawał być się najwyższym kunsztem i najwspanialszą mocą. Z podziwem myślała też o jasnej Vardzie; ze wszystkich Valarów i Valier je dwie darzyła największym szacunkiem.
Razem z Aulëm i Yavanną odbyła swoją pierwszą wyprawę na Taniquetil, z której jednak prawie nic nie zapamiętała. Z nimi uczestniczyła także w pierwszym Święcie Żniw i towarzyszyła innym ich wędrówkom stanowiąc nieodłączny element valarskiej świty.
Jej rodzice czasami uczestniczyli w tych wędrówkach, ale kiedy byli szczególnie pochłonięci tworzeniem zostawiali córkę pod valarską opieką, ponieważ wiedzieli, że Aulë ma do niej słabość, jako do jednego z niewielu elfów, które w ferworze rozmów traktowały go czasami prawie jako równego sobie, przy tym nigdy nie przekraczając granic niepisanego szacunku należnego Valarom.
Podróżowali najczęściej do Tirionu, gdzie Aulë przekazywał część swej wiedzy Noldorom, zawsze w niespiesznym, leniwym wręcz tempie, w kilka osób, świta Kowala nie była bowiem zbyt duża. Czasami wybierali się konno, czasami pieszo. Po drodze urządzali sobie częste przystanki podziwiając rośliny i widoki. Na miejscu oczekiwano ich z radością, Aulë bowiem był bardzo kochany i szanowany przez noldorskie plemię, a część jego chwały była również udziałem Aulendur.
Tak więc początki jej życia były poświęcone głównie zabawom połączonym ze zdobywaniem wiedzy i wędrówkom po lasach. Powoli stawała się w swej ulubionej drzewnej materii coraz lepszym twórcą i mogła cieszyć się spokojnym niespiesznym życiem w Amanie.
Kiedy ukończyła trzydzieści lat, Aulë zabrał ją ze sobą na dłuższą wyprawę do Alqualondë. Do tej pory nie porzucał dla nikogo swojej pracy w kuźni na tak długo i dar jego towarzystwa naprawdę był dla niej czymś cennym, więc z radością na to przystała.
Był to z jego strony dobry pomysł; szybko poczuła duchowe pokrewieństwo z miłującymi drzewa (szczególnie brzozy), drewno jako surowiec i śpiew Falmarimi (których mniej uprzejmi współplemieńcy elfki nazywali Telerimi). Aulë, zauważywszy nawiązaną nić porozumienia, po załatwieniu swych spraw powrócił do dworu pozostawiając ją z żeglarzami na dłuższy czas. Uważał bowiem, że im więcej odmiennych sposobów tworzenia pozna, tym lepiej dla niej i chciał jej dać możliwość długotrwałej nauki.
Kontakt z ich, inną od noldorskiej, sztuką, w której wyrażała się targająca ich serca morska tęsknota, otworzył ją na inne, zupełnie nieznane do tej pory światy i przestrzenie twórcze; odmienny rodzaj myślenia. Oni to zarazili ją swoją miłością do gwiazd; wpatrywania się godzinami w rozgwieżdżone niebo (na wybrzeżach gwiazdy były najbardziej widoczne) i obserwowania ruchu maleńkich punkcików. Wzmocnili w niej również upodobanie do srebra, które już przedtem odczuwała, ich kowale bowiem potrafili z niego tworzyć rzeczy tak piękne, że przewyższały to, co wykonywali przy użyciu tego metalu Noldorowie, którzy przeważnie woleli złoto. Zdarzało jej się od czasu do czasu wprowadzać do wyrabianych z drewna przedmiotów elementy srebrne i zawsze wówczas korzystała z uprzejmości i kunsztu nadmorskich twórców, którzy je dla niej wykonywali.
Od nich również podczas tej jednej wizyty nauczyła się podstaw żeglowania i sekretu tworzenia pięknych, smukłych i długich łuków. Z żalem się z nimi rozstawała i często potem powracała na spokojne, otwarte na wodny bezmiar plaże.
Przez cały okres nauki, dzięki lekcjom Yavanny rozwijającym jej wrodzone dary, wykształciła w sobie odruch poznawania, badania i próby zrozumienia każdej istoty, którą spotykała.
Kiedy więc król Finwë przyprowadził na dwór Aulëgo swego syna po nauki i po raz pierwszy spotkała młodego Fëanára również podjęła próbę zbadania i zrozumienia jego umysłu. Ledwo ogarnęła jego głębie, zaraz się wycofała, takie ogarnęło ją zimno. Wyczuła w nim bowiem coś niepokojącego, mrocznego, z czym u nikogo innego wcześniej się nie spotkała, co, choć bardzo subtelne, jej uwadze ujść nie mogło. Od razu poczuła też do niego niechęć i duży dystans.
Uspokoiła się, kiedy z rozmowy z królem wynikło, że jego syn wykazuje uzdolnienia w kowalstwie oraz obróbce klejnotów. Oznaczało to bowiem tyle, że będzie głównie przebywał w kuźni Aulëgo, do której ona zaglądała tylko w chwilach najwyższej potrzeby. Przy odrobinie szczęścia nie będzie więc w ogóle spotykała tego zimnego z pozoru chłopca w którego wnętrzu płonął jednak ciemny i bardzo silny ogień.
Tak też było przez początkowy czas nauki Fëanára, do dnia w którym Aulë po skończeniu omawiania z nią najnowszej rzeźby nie poprosił jej o coś, co wprawiło ją w najwyższe zdumienie.
- Wiesz, że dbam o wszechstronny rozwój wiedzy moich uczniów – zaczął. Elfka na taki początek dyskusji zmarszczyła brwi, ta bowiem idea Aulëgo była powodem wielu sporów między nimi. Ona sama, przykładowo, choć znała dość dobrze teorię kowalstwa, odmawiała stanowczo choćby spróbowania wykorzystania tejże wiedzy w praktyce, twierdząc, że tak brutalna jej zdaniem technika tworzenia – jak to określiła „walenia z całej siły młotem w biedny metal" - nie odpowiada stanowczo jej osobowości twórczej i że nic by z tego nie wyszło. Kiedyś nawet Aulë, nie do końca poważnie, stwierdził, że w takim razie nie powinna używać narzędzi wykonanych w ten jakże brutalny sposób, za co obraziła się na niego na jakiś czas. Potem jej przeszło i częściowo przyznała mu rację, ale zdania na temat kowalstwa nie zmieniła.
Ku jej początkowej uldze, okazało się że jednak tym razem Wielkiemu Kowalowi chodziło o coś zupełnie innego.
- Tak się składa, że mam ucznia, w którego rozwoju dobrze by było, żeby wspomógł mnie inny Quendi i właśnie do ciebie się z tym kieruję. Pamiętaj jednakże, że nie musisz się zgadzać - powiedział Aulë.
Przerwał na chwilę, po czym dokończył – Moją prośbą jest, abyś nauczyła tajników leśnej sztuki Fëanára, syna Finwëgo.
Elfka kompletnie zaskoczona poczuła, jak początkowa ulga znika bez śladu. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. W końcu zapytała:
- Mistrzu, czy jest jeszcze jakiś szczególny powód, dla którego akurat ja miałabym to uczynić? Muszę bowiem powiedzieć, że w jego obecności czuję się bardzo nieswojo, dostrzegam w nim coś ciemnego, co wzmacnia może jego ogień twórczy ale również zabarwia go na czarno. Nie wiem, czy nie wpłynie to niekorzystnie na naukę. Poza tym Mistrzu jesteś nauczycielem nas wszystkich. Cóż mogę mu przekazać ponad to, czego dowiedziałam się od ciebie?
Aulë pogrążył się na chwilę w myślach, po czym odparł – Nie zaprzeczę twoim odczuciom. Pewne jest, że ten elf stworzony i przeznaczony jest do rzeczy wielkich. Niestety, jak już zdążyliśmy się przekonać, bywa tak, że z wielkością wiąże się skłonność do przedkładania własnej woli ponad dobro innych. Dobrze by było zatem, żeby królewski syn nauczył się, że wielkość można wykorzystywać również do innych niż własne celów.
Elfka, dalej nie rozumiejąc, zapytała – To rozumiem mistrzu, ale czemu akurat ja miałabym to uczynić?
- To łatwo wyjaśnić – uśmiechnął się Kowal – Oprócz tego, że masz wielką wiedzę na temat tworzenia z drewna, posiadasz również dar otwierania się na inne istoty, czucia i rozumienia ich bez pomocy osanwe i przede wszystkim zrozumienie łączysz z miłością. Nie widziałem innej osoby w twoim plemieniu, która tak dobrze zna i pojmuje naturę jako całość, nie wyłącznie rośliny albo tylko zwierzęta. Twoja duma jest mniejsza niż innych i nie dążysz do panowania, choć z taką wiedzą mogłabyś to czynić z powodzeniem. Liczę na to, że Quendi łatwiej otworzy się przed innym Quendim niźli przed nami i być może nauczy się tej miłości choć trochę od ciebie.
Tinwë spojrzała na niego z zastanowieniem. Wiedziała, że ma rację, sama bowiem czuła, że jej umiejętność stapiania się z otoczeniem duchowo w jedno i otwierania się przed nim całkowicie jest wyjątkowa i, co za tym idzie, odróżnia ją od innych elfów. Nie była tylko pewna, czy jest to coś, czego można się nauczyć. Czasami kiedy przebywała w lesie i zamykała oczy nie czuła swojego ciała jako odrębnego – ona była lasem. Była drzewami, była ziemią i niebem, jej serce biło gdzieś głęboko pod ziemią, w niezmiernie powolnym prastarym rytmie, a po jej niebie szybował dziki ptak wędrowny, podniebny drapieżca, dziki i wolny. Była również tym ptakiem i zwierzyną przechadzającą się po lesie. Nieraz, kiedy wychodziła ze stanu głębokiego zespolenia się z ziemią na jej ramieniu siedział jakiś ptak albo wiewiórka próbowała obgryzać jej koszulę bądź buty. Las cały znał ją i uznawał jako swoją część. Jednak to od zawsze było w jej krwi, w duszy i umyśle - jak zatem miała to przekazać komuś o osobowości tak odmiennej i być może zamkniętej na tego typu postrzeganie i doznania?
W końcu odpowiedziała.
- Mistrzu, są w duszy i umyśle Fëanára takie miejsca i taki ogień, do którego nie wiem, czy zdołam dotrzeć, by rozproszyć jego ciemność. Nie jestem również pewna, czy do końca rozumiem, czego ode mnie oczekujesz. Postaram się jednak, jak mogę, przekazać mu moją wiedzę o sztuce rzeźbiarskiej, co do tego drugiego spróbuję nauczyć go tego, co mnie przekazała pani Yavanna, ale nie wiem, jakie będą wyniki – być może będzie musiała mnie w tym wspomóc. W każdym razie podejmę się spełnienia twej prośby.
Aulë uśmiechnął się tylko – Jeśli będziesz potrzebowała pomocy zawsze możesz się do nas zwrócić – powiedział i pożegnał ją, udając się do swoich zajęć.
Fëanáro okazał się być bardzo pojętnym uczniem. Miała jednak wrażenie, że po pierwsze wolał być uczony przez Aulëgo a po drugie drewno i sztuka jego obróbki leżały w kręgu jego zainteresowań. To rozumiała bez problemu, przypuszczała, że czułaby się tak samo jak on, gdyby Aulëmu jednak udało się ją zmusić do tworzenia w metalu.
Nie był taki jak inne dzieci, wyróżniał się spośród nich, co było dla niej jednocześnie dobre i złe. Utrata matki i jego własna natura spowodowały, że wykształciła się u niego niezwykła, jak na tak wczesny wiek, powaga i skupienie. Miał też niezwykle silną wolę. Na tyle silną, że elfka w duchu współczuła obrabianym przez niego kawałkom drewna, miała bowiem wrażenie, że uczeń jej usiłuje przy pomocy siły woli zmieniać bieg słojów czy naturalny stopień miękkości i inne elementy przynależne danemu gatunkowi. Nie potrafił współpracować z tym surowcem, jednak z tego, co słyszała elfka, przodował znacznie w obróbce innych. Niestety przy drewnie był to znaczny minus dla twórcy i elfka przypuszczała, że gdyby w ten sposób, bez dopasowania się do materiału, próbował wykonywać przedmioty użytkowe, te po oddaleniu się od nich twórcy i jego żelaznej woli trzymającej je w całości przestawałyby się nadawać do użytku. Nie odmawiała im jednak wizualnej doskonałości – widać było, jak bardzo jest manualnie uzdolniony i jak łatwo przenosi swoje wizje na materiał.
Bardziej niepokojące było to, że jego wola chyba nawet odruchowo usiłowała opanowywać całe otoczenie, łącznie z nią - a także mrok czający się w duszy młodego elfa, który istotnie nie był przywidzeniem elfki, a jego obecność odczuwała cały czas i potrafiłaby jego źródło wskazać z zamkniętymi oczami. Na to nic nie potrafiła poradzić, choć starała się jak mogła zaszczepić w nim swoją miłość do istot żyjących, prostą i niepozorną. Było to trudne, gdyż cały czas musiała walczyć z niepokojem, jaki odczuwała w jego obecności, którego z niczym nie potrafiła porównać i nawet zrozumienie, jakie miała dla istot żyjących, nie pomagało, gdyż jego ciemność była jedną z niewielu rzeczy, której nie potrafiła zrozumieć ani pojąć skąd się wzięła.
Nie konsultowała z Aulëm ani tego, co przekazuje uczniowi ani też sposobu, w jaki to czyni, uważając, że skoro zaufał jej na tyle, aby przekazać takie zadanie to ma w tym względzie wolną rękę. Działała instynktownie, czyniąc tyle, ile mogła a resztę pozostawiając królewskiemu synowi.
Któregoś dnia Wielki Kowal sam ją odnalazł, zapytując o to, jak jej się wiedzie z uczniem.
- I jak tam Fëanáro, czy czyni postępy? - zagadnął.
- Jest niezwykle pojętny, Mistrzu, ale niestety nie czuje drewna a raczej usiłuje mu narzucać swoją wolę, tak samo jak to czyni z resztą otoczenia i śmiem twierdzić, że próbuje nawet ze mną. Obawiam się, że nie potrafię mu przekazać czegoś, z czym sama się narodziłam. Uczenie jego czucia drewna czy otwarcia serca na istoty żyjące to tak jakby próbować milczącego wędrownego sokoła uczyć śpiewu.
- Hm, rozumiem. A wobec tego jak sobie radzisz, kiedy on próbuje cię opanować?
- Czyni to odruchowo i nie winię go za to – odpowiedziała elfka – A radzę sobie z nim bardzo prosto, choć pomysł ten podsunęła mi pani Yavanna, sama na niego nie wpadłam. Otóż jego wola jest bardzo silna, ale skupia ją w jakby strumień wąski i skoncentrowany na celu, którym bywa wszystko wokół ale na niezbyt dużym obszarze. Kiedy tak czyni, otwieram swój umysł, tak jak mnie tego uczyła Zielona pani i stapiam się w jedno z otoczeniem, nieważne czy jesteśmy w lesie czy pod dachem, a jego wola napotykając pustkę przechodzi przez nią niczym przez powietrze i rozprasza się. Od kiedy tak czynię, nie przeszkadza mi tak bardzo przebywanie z nim bo i jego ciemność nie potrafi dosięgnąć pustki. Próbowałam i jego tego nauczyć, ale nie potrafi – albo nie chce – się otworzyć jak trzeba, więc i czucie lasu raczej nie jest dla niego.
- Zauważyłam jeszcze jedną rzecz, która bardzo mnie niepokoi – dodała po chwili Tinwë – To, że Fëanáro narzuca odruchowo swoją wolę całemu otoczeniu, nie oznacza, że nie rozumie on istot myślących. Wprost przeciwnie, potrafi przy pomocy wiedzy, którą o nich i ich umysłach posiada, nakłonić innych do przeróżnych rzeczy. A wydaje mi się, że taka wiedza bez współczucia połączona z jego ciemnością jest bardzo niebezpieczna - kto wie, jak w końcu ją wykorzysta.
- Twoje spostrzeżenie jest cenne i wiedz, że nie tylko ty to widzisz. Zapamiętam je i postaram się, aby nic podobnego się nie wydarzyło, choć tutaj, w Amanie, trudno jest sobie wyobrazić coś takiego - odparł Aulë.
Taka była ich rozmowa o królewskim synu i być może nie wypowiadaliby tak pochopnie podobnie ważkich słów gdyby wiedzieli jak Los zagra z nimi w przyszłości.
Po upływie kilku lat elfka uznała, że nauczyła Fëanára wszystkiego, czego była w stanie i oddała go z powrotem pod opiekę Aulëmu.
Myśląc później o młodym twórcy odruchowo niemal wspominała sprawę, która była bardzo żywo przyjęta w noldorskim plemieniu, długo i powszechnie omawiana i komentowana i odcisnęła na nim jakiś ślad a już na pewno miała ogromny wpływ przez swe następstwa na królewskiego syna – o śmierci Miriel oraz ponownym ożenku króla. Tinwë była już wtedy niemal dorosła i wieść o odejściu Noldo poruszyła ją, bowiem takie wydarzenie zdało jej się być, podobnie jak innym, niezwykle wbrew naturze. Z uwagą obserwowała króla i czuła jego smutek. Kiedy w końcu związał się z Indis i odzyskał choć nie zupełnie taką jak przedtem ale jednak wciąż radość życia i siłę, odetchnęła w duchu z ulgą. Wtedy, w biegu wydarzeń nie myślała jednak o królewskim synu, tajemniczym dziecku, które przychodząc na świat zabrało silnej przecież Miriel cała energię życiową.
Potem za to, kiedy nauczała chłopca a jeszcze później młodzieńca fakt ten narzucał się jej myślom aż za często. Wierzyła w to, że król będąc obdarzonym wielkim sercem i bystrym umysłem nie zrobiłby czegoś tak okrutnego jak przekazanie synowi ostatnich słów matki, jednak kto wie, czy nie dotarły do niego one jakąś okrężną i mniej litościwą drogą, być może w formie zniekształconej.
Szukała śladów tego wszystkiego w umyśle i duszy swego ucznia i sama nie wiedziała co ma o nim myśleć. Widziała w nim przede wszystkim wielkość, o której wspominał jej Aule i ten cień, mrok który czaił się gdzieś na dnie jego duszy. Widziała też miłość do ojca za każdym razem kiedy król pojawiał się na dworze Aulego, wyrażającą się w błysku oczu Feanara i kolorach jego duszy. Widziała smutek, głęboko jednak skrywany i determinację, która go przykrywała. Wszystkie te rzeczy, dobre i złe pozostawały w nim wciąż w ruchu i elfka nie miała wątpliwości, że nawet życia kogoś silniejszego od Miriel mogłoby nie starczyć, żeby nosić w sobie a potem wydać na świat kogoś tak płomienistego. Ona sama była silnie związana z ziemią, która gasi ogień, nie obawiała więc się go, ale wolała sobie nie wyobrażać, co by było, gdyby jego płomień padł na bardziej podatny materiał.
Po zakończeniu nauczania Feanara wciąż nie zaprzestała obserwowania jego rozwoju twórczego a także dróg jakie obierał w życiu, czuła się bowiem za niego częściowo odpowiedzialna. Jednak z czasem, kiedy w jej własnym życiu nastąpiło bardzo wiele zmian, na jakiś czas straciła resztę świata z oczu. Jednak zanim to nastąpiło, narodził się drugi syn króla, Nolofinwë (Fingolfin).
Z tego co wywnioskowała, z rozmów z swym uczniem, zarówno Indis jak i swego brata nie darzył zbytnim uczuciem, a raczej trzymał się od nich z daleka. Wynikało to z faktu, do którego zapewne by się nie przyznał, że musiał się czuć jakby zabrano mu ojca. Czy było to słuszne?
Tinwë podczas świąt i wizyt króla na dworze Aulëgo miała okazję nieco poznać jego małżonkę. Zauważyła wtedy tyle, ze Indis bardzo kochała Finwëgo i była, podobnie jak inni Vanyarowie, których znała, niezwykle spokojna, duchowo rozwinięta i mądra. Z pewnością w jej sercu znalazło się również wiele miejsca dla Ognistego Ducha, jednak ten ostatni był niełatwym do poznawania i zamkniętym elfem, a kiedy się do kogoś uprzedził, raczej nie zmieniał zdania. A kiedy na świecie pojawił się Nolofinwë, Fëanáro w ogóle przestał być widywany w towarzystwie swojej rodziny.
Potem elfka, zaprzątnięta zupełnie innymi sprawami przestała jakąkolwiek uwagę poświęcać światu zewnętrznemu, całą sobą skupiając się na parze głębokich ciemnoniebieskich oczu. Kiedy w końcu ponownie zwróciła uwagę na inne, poza własnymi, sprawy, Artanis (Galadriel), córka trzeciego królewskiego syna, Arafinwëgo (Finarfin) była już w wieku młodzieńczym wzbudzając duże zainteresowanie Feanara.
Tinwë nie była tym zdziwiona, bowiem Artanis Nerwen przyciągała również jej spojrzenie – piękna, silna duchem i ciałem, dumna ale jednocześnie obdarzona współczuciem była niczym klejnot w koronie.
Co ciekawsze, elfka widywała czasami w jej spojrzeniu, kiedy patrzała na Fëanára, coś podobnego co musiało się pojawiać w jej własnym – widać było, że nie dość, że zauważyła jego cień to również ją odrzucał. Z ciekawością obserwowała przebieg wydarzeń i kiedy okazało się, że dość stanowczo odmówiła mu podarowania kosmyka swych pięknych, świetlistych włosów Tinwë w ogóle ta wieść nie zdziwiła.
Jakiś czas później zobaczyła go wędrującego z Nerdanel, córką znakomitego kowala Mahtana. Dziewczynę Tinwë znała dość dobrze, bowiem Mahtan był jednym z Aulendur, i podziwiała dar jej ojca do kształtowania miedzi tak samo jak z ciekawością spoglądała na niezwykły i bardzo dla jej oka przyjemny kolor ich włosów. Nerdanel była równie silna duchem co Artanis, ale zarazem bardzo zdolna w kowalstwie i stanowczo nadawała się na towarzyszkę życia królewskiego syna, pod warunkiem, że zechce on słuchać kogoś innego niźli samego siebie. Wydawał się być jednak zauroczony nią w sposób dojrzalszy i głębszy niźli jego poprzednia fascynacja złotowłosą córą Arafinwëgo.
A jakiś czas potem przyszedł na świat ich pierwszy syn, Maitimo, obdarzony tym samym niezwykłym kolorem włosów i Tinwë uległa podobnie jak wszyscy inni, szczęśliwemu złudzeniu, że w tej rodzinie już nic więcej dziwnego i nieszczęśliwego się nie zdarzy i że większość z rany im zadanej została zaleczona, a reszta zniknie z czasem. Kiedy przekonali się, jak wielka była to ułuda; po straszliwej przysiędze, bratobójstwie i zginięciu Ognistego Ducha w bitwie elfka sama powróciła do tego tematu.
- Mistrzu, czuję, że nie wypełniłam wtedy do końca zadania, które mi powierzyłeś - stwierdziła ze smutkiem w głosie – być może nauczyłam go obróbki drewna ale nic poza tym. Kto wie, gdybym odmówiła a on spędził ten czas z panią Yavanną albo Nienną wszystko potoczyłoby się inaczej?
- Nie czuj się za to odpowiedzialna, Tinwë – odpowiedział na to Aulë - przede wszystkim to on sam zadecydował o swoim losie. Jeśli nie potrafił albo nie chciał przyjąć tego co miałaś mu do przekazania to nikt inny nie zdołałby tego uczynić.
- Mistrzu, być może nie przejmowałabym się tym tak bardzo, gdyby nie to, że każdy uczynek, każdy dokonany przez niego wybór miał tak ogromne znaczenie dla losów, nie dość, że Amanu, to jeszcze całego mojego plemienia, aż do momentu kiedy Arda zostanie Odnowiona.
- Kto wie, gdyby nie ten czas, jaki mu poświęciłaś, uczyniłby coś jeszcze gorszego? - stwierdził Kowal.
- Trudno mi jest to sobie wyobrazić – roześmiała się Tinwë – i chyba to jedyna dobra strona tego wszystkiego.
Wtedy jednak, Aulë uznawszy widać, że posiada odpowiednie umiejętności, wyznaczył ją na opiekunkę młodszych uczniów pomagającą w nauce rzeźbiarstwa. Z czasem część też przystąpiła do jej treningów łuczniczych, które zaczęła prowadzić, kiedy tylko opanowała dostatecznie tajniki produkcji łuków. W grupie uczniów Aulëgo urodzonych już w Amanie była wszak najstarszą osobą, a jej leśna i drzewna sztuka były niełatwe do przewyższenia.
Po jakimś czasie od jej awansu w grupie Vala zabrał ich ze sobą na Taniquetil, chcąc przedstawić Pani Gwiazd i pokazać im styl tworzenia Vanyarów. Podróż była niespieszna i spokojna, nie raz podczas niej była proszona o objaśnienie właściwości danego drzewa czy rośliny. Starała się trzymać w pobliżu Aulëgo, który opowiadał im wiele o samej górze oraz o Vanyarach a także trochę o Vardzie i Manwem.
Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, pierwszą rzeczą, która ją zachwyciła, była architektura. Dworki, w których mieszkali Vanyarowie, były zbudowane z kamienia, wykończone jasnymi kolorami i piękne na swój szczególny, delikatny i nieco inny od noldorskich, na swój sposób surowych siedzib, sposób. Stosowali oni w wykańczaniu wnętrz więcej drewna, mniej kamienia, tworzyli niższe, bardziej otwarte i subtelne budowle. Nie było tam takiej ilości posągów, jak u Noldorów, gdyż Vanyarowie rzadko zajmowali się rzeźbiarstwem i zarówno w budowaniu domów jak i przyozdabianiu otoczenia na samym początku pomagali im Noldorowie a i potem zajmowali się tym raczej z potrzeby. Raz wykształciwszy sobie własny styl, tworzenia jednocześnie dobrych w użytkowaniu i miłych w ich oczach budynków, zachowali go do końca nie czując potrzeby udoskonalania kształtów czy wynajdowania nowych materiałów.
Nie minęło wiele czasu a poczuła się wśród Pięknych jednocześnie podobnie swojsko jak wśród Falmarich a zarazem inaczej. Vanyarowie byli bowiem pod względem ducha zupełnie inni od Noldorów, spokojniejsi i łagodniejsi, obdarzeni bardzo przenikliwymi umysłami. Wprawieni w logicznym rozumowaniu i patrzeniu na sprawy z zewnątrz potrafili także w prostych słowach wyjaśnić rzeczy, nad którymi ktoś inny głowił się nieraz przez długi czas. Wiedzę swoją czerpali od Manwego i Vardy. Przebywanie z nimi działało łagodząco na niecierpliwą noldorską duszę, jeśli potrafiło się przyzwyczaić do zupełnie innego trybu życia i sposobu patrzenia na świat. Byli oddani sztuce niematerialnej (pieśni, poezja, trochę malarstwa i rysunku) i sprawiali na niej wrażenie żyjących w świecie duchowym i mało związanych z ziemskimi sprawami.
Oni uświadomili ją co do faktu, że związki Valarów nie mają wiele wspólnego z elfickimi. Jest to bardziej połączenie duchowe niż fizyczne i jeżeli używa się na nie słowa "małżeństwo" to tylko dlatego, że nie znaleziono lepszego odpowiednika, a trzeba przyznać, że słowo to w odniesieniu do Valarów jest bardzo mylące.
Dodali również, że tak naprawdę Manwë związany jest z Eonwëm, a z Vardą łączy go tylko pokrewieństwo dziedzin, którymi się zajmują, wynikające z powiązania ich obu z żywiołem powietrza.
Widząc jej rzeźbiarską pasję, pokazywali jej co ciekawsze gatunki drzew i roślin, nie rosnące na nizinach, wśród których znalazł się jeden szczególnie dla niej cenny – cis. Niepozorny, ale niezwykle wprost mocny, elastyczny, odporny na wysokie siły rozciągające i zgniatające, a przez to idealnie nadający się na łuki, wtedy jej ulubioną broń. Już na Taniquetilu zaczęła próby tworzenia z niego i to Vanyarom zawdzięcza późniejsze zyskanie na jakości swoich wyrobów. Jakiś czas później znajomi zaczęli ją nazywać Panią Łuku. Stopniowo miano te przyrosło do niej na stałe i znano ją pod nim powszechnie.
Jednak najważniejszym elementem jej pobytu na Taniquetilu była audiencja u Pani Gwiazd, na którą zabrał ich Aulë.
Na samym szczycie Taniquetilu stał wspaniały pałac Manwëgo, jednak nie tam mieszkała Pani. Jej dwór był usytuowany niżej, na łagodnym zachodnim zboczu góry. Zbudowany był na planie prostokąta, z licznymi ogrodami ocienionymi przez krużganki, a jego centrum stanowiła duża fontanna. Stanowił wspaniały przykład połączenia kunsztu budowniczego Noldorów z subtelną sztuką Vanyarów - wysmukłe zwieńczenia łuków, delikatne koronkowe zdobienia ścian, mnóstwo niezwykle lekkich z wyglądu kolumienek. Wszystkie drzwi były rzeźbione w różne zaczerpnięte z natury bądź abstrakcyjne wzory w sposób oszczędny i elegancki. Całości dopełniały jasne kolory dominujące zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz pomieszczeń i niezwykłe światło, które przepełniało cały dom Pani Gwiazd, mogące mieć jedynie w niej swój początek, tak bardzo kojarzyło się elfce z Valierą.
Przyjęła ich w dużej sali, której okna wychodziły na jeden z ogrodów. Czekały tam na nich stoły ustawione w półkole u wylotu którego siedziała Pani. Widząc gromadkę prowadzoną przez Kowala wstała i powitała ich, a elfka od razu zwróciła uwagę na bardzo głębokie i melodyjne brzmienie jej głosu.
Był to pierwszy raz, kiedy miała okazję przyjrzeć się Valierze dokładnie. Przybrała wtedy postać, jaką przeważnie nosiła - czarne włosy skrzące się srebrzyście, niczym posypane gwiezdnym pyłem, opadały jej lekkimi falami aż do pasa. Cerę miała jasną i delikatną, oczy ciemnoniebieskie jak wieczorne niebo i suknię w tym samym kolorze.
- Moi mili goście - uśmiechnęła się do nich - zapewne jesteście głodni, korzystajcie więc z tego oto skromnego posiłku. Kiedy się posilicie, chciałabym abyście opowiedzieli mi coś o sobie.
Grupie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chętnie skorzystali z zaproszenia i choć z początku byli onieśmieleni towarzystwem Pani, wkrótce jednak do głosu doszedł noldorski dar wymowy i urozmaicili przedni zresztą posiłek barwnymi i wartko się toczącymi rozmowami,w których Valiera brała czynny udział. Kiedy skończyli jeść, zgodnie z prośbą Pani każdy z nich wstawał i przedstawiał się. Opowieści te były bardzo różne, w każdej jednak przewijał się temat tworzenia. Gdy przyszła na nią kolej, Tinwë z pasją opowiedziała o swych przygodach z drewnem i o swej miłości do drzew. Kiedy już zakończyli przedstawianie się Pani zapytała ich, czy może chcieliby ją o coś zapytać i czy pragną, żeby podzieliła się z nimi jakąś opowieścią bądź wiedzą. Młodzi Noldorowie nie byliby sobą gdyby nie skorzystali z takiej propozycji tak więc rozmowa przeciągnęła się na kilka godzin. Wtedy też elfka miała okazję usłyszeć swoje dwie ulubione opowieści z wczesnego dzieciństwa z ust samej Pani.
Kiedy już uznali, że mają dość dyskusji Varda wstała i poprowadziła ich na długi spacer po ogrodach. Mieli wtedy wystarczająco dużo czasu, żeby obejrzeć wszystko dokładnie i nacieszyć się ich pięknem, a było na co patrzeć.
W trakcie wędrówki Aulë wypatrzył jakiś szczególnie interesujący fragment architektury dworu i skorzystał z okazji, aby wyjaśnić im proces konstruowania tego typu elementów. Grupa ustawiła się wokół niego, żeby mieć możliwie jak najlepszy widok. Elfka, którą tajniki architektury niespecjalnie interesowały, a poza tym była bardzo zajęta podziwianiem różnorodności roślin w ogrodzie, nie zwróciła uwagi na to, że została z tyłu. Zauważyła ją Pani.
- Nie słuchasz tłumaczeń Aulëgo? - zagadnęła ją znienacka. Tinwë gwałtownie poderwała głowę, po czym uspokoiła się. Pomimo że, jak każdy inny elf, posiadała bardzo wyostrzony słuch, nie miała szans usłyszeć Pani. Kroki Valara bowiem, obojętnie czy miał postać materialną czy nie, były słyszalne dla elfa tylko wtedy, kiedy sam Możny tego chciał.
- Nie mam uzdolnień w budowaniu domostw, interesuje mnie jedynie ich wykańczanie i zdobienie drewnem. Nasz nauczyciel wie o tym i ufam, że wybaczy mi tę niesubordynację.
- Mimo wszystko jednak właściwe jest dbanie o to, by nas zasób wiedzy był jak najszerszy, to dobrze wpływa na otwartość umysłu - łagodnie skarciła ją Varda.
- Mam tego świadomość, ale bardziej przyciągają mnie jednak rośliny w twym ogrodzie. Pani. One w przeciwieństwie do ścian twego domostwa żyją i czuję, że są bardzo zadowolone z przebywania tutaj - elfka nie próbowała się usprawiedliwiać. Wyciągnęła rękę i ostrożnie, delikatnie dotknęła jednego z liści dużego krzewu głogu, przed którym się zatrzymały.
- Podobnie jak i ja jestem bardzo zadowolona z tego, że mogę tutaj być - dodała przenosząc wzrok z liścia na Panią i spoglądając jej prosto w oczy.
Na moment znieruchomiała, czyniąc coś, na co nie poważyłby się pewnie żaden inny młody elf - dotknęła swym umysłem równie ostrożnie, jak to poprzednio uczyniła z liściem, umysłu Pani, czujna i gotowa do odwrotu. Nie było to zachowanie przemyślane, choć nie było również zakazane. Osanwe centa, komunikacja umysłów rządziła się swoimi, wtedy jeszcze niepisanymi, prawami. Nikt nie miał w zwyczaju zamykać umysłu przed innymi i porozumiewanie się między elfami przy pomocy myśli było czymś zwyczajnym, choć ze względu na większą wygodę mowy coraz rzadziej stosowanym. Teoretycznie podobnie przedstawiała się sprawa z Valarami. Jednak praktycznie głównie oni zwracali się do elfów przez osanwe i to tylko w sprawach wielkiej potrzeby. Trudną bowiem rzeczą było myślowe porozumiewanie się z kimś nieznanym, zwłaszcza silniejszym od siebie. Gdyby elfka chciała porozmawiać z Panią na jakiś skomplikowany temat raczej by jej się to nie udało. Nią jednak kierowała innego rodzaju ciekawość - chciała choć odrobinę zrozumieć Valierę, tak jak starała się poznać i zrozumieć każdą istotę żyjącą.
Umysł Valiery oszołomił ją swą głębią, miała wrażenie, że mieści się w nim całe niebo, nieskończone przestrzenie ponad kopułą Amanu usiane gwiazdami. Niezwykle łatwo było się w nim zagubić. Przewidziała to, więc po krótkiej chwili i bardzo ostrożnie wycofała się z niego, po czym pokłoniła się Pani.
Valiera uśmiechnęła się do niej, a w oczach miała zieleń przemierzanych przez elfkę lasów, sama bowiem w międzyczasie weszła w bogatą w cichy śpiew wiatru między koronami starego lasu przestrzeń elfickich wspomnień.
- Widzę, że udatnie naśladujesz Yavannę - stwierdziła Varda, patrząc na naszyjnik złożony z kilku młodych liści rzeźbionych w różnych gatunkach drewna i nanizanych na cienki rzemień zawieszony na szyi elfki.
- Wybacza mi, że zabieram jej dzieciom drzewo - odpowiedziała Noldo - chciałabym mieć dar taki jak ona. Mogę śpiewać swoje twory i zmieniać tym ich wygląd ale nie jestem w stanie dać im życia.
- Nie smuć się tym. Z pewnością zdołasz w końcu tworzyć tak, że nikt nawet nie zauważy tego braku. Masz dar.
- Wiem Pani - westchnęła elfka - niemniej ja zawsze będę pamiętać o tym, czego im brakuje.
Po chwili Tinwë dołączyła z powrotem do grupy. Do końca audiencji nie wydarzyło się już nic szczególnego a kilka dni potem wszyscy opuścili Taniquetil powracając do domów.
Jakiś czas po powrocie z Taniquetilu elfka zaczęła stawać się coraz bardziej cicha, zamyślona i jej wewnętrzny blask przygasł nieco.
Choć zdobyła różne znajomości wśród Vanyarów i Lindarów, a jej łuki i rzeźby były coraz bardziej znane i doceniane w coraz szerszych kręgach, z biegiem czasu czuła się coraz bardziej samotna wśród tych wszystkich przecież życzliwych jej elfów. Wynikało to po części z tego, że była właściwie elfem leśnym, jak sama siebie żartobliwie nazywała, co nie znajdowało pełnego zrozumienia ani u morskich Falmarich ani u jej współplemieńców ani u Vanyarów. Były umiejętności, które pomagała jej odkryć i wyćwiczyć Yavanna, i wynikające z nich przeżycia, którymi nie mogła się podzielić z nikim innym, gdyż nikt inny ich nie doświadczył. Poza tym elfka obserwowała cykle natury, którym podlegali wszyscy i łączenie się w pary zarówno elfów, mniej i bardziej jej znajomych jak i zwierząt, a ją zdawało się to omijać. Choć trzeba przyznać, że właściwie dotąd nie czyniła nic, by znaleźć swą drugą połowę, taki stan rzeczy zaczynał jej coraz bardziej przeszkadzać. O ile pierwszą przyczynę mogła choć częściowo niwelować rozmawiając z Yavanną, która doskonale rozumiała jej miłość do natury, o tyle drugiej nijak nie mogła pokonać.
Zresztą fakt znajdowania zrozumienia głównie u Yavanny i Aulëgo powodował, że czuła się bardziej związana duchowo z Valarami, niż z współplemieńcami. Wewnętrzna pustka narastała.
Podzieliła się swymi myślami z Yavanną, która uśmiechnęła się do niej łagodnie i stwierdziła, że pozostaje jej cierpliwie czekać, a na pewno znajdzie się ktoś, kto ten stan zmieni. Rada była dobra, ale nie zmieniła smutku elfki. Aulë widząc, że jest coraz bardziej nieswoja, zapytał, czy może jej w czymś pomóc, a ona wyjaśniła, w czym rzecz i dodała, że tym razem raczej nie, ale dziękuje mu za pamięć i troskę.
Ponadto, otwierając się na naturę w jej wszystkich aspektach, wyczuwała w niej pewien niepokój; ziemia cała mówiła jej, że poza Amanem znajduje się coś groźnego i ciemnego, a elfka badając to odczuwała coraz wyraźniej i ciemność przez nią znajdowana budziła w niej grozę i odstraszała, odrzucała od siebie. Tym odkryciem nie podzieliła się jednak z nikim poza Yavanną, która usłyszawszy to, nie powiedziała jej nic ponad „Arda została skażona i być może to wywołało nie mijające poruszenie ziemi".
Kierowana pragnieniem spokoju i niezależności przy pomocy kilku uzdolnionych w tej sztuce Noldorów zbudowała sobie dom na polanie w brzozowym lesie, niedaleko dworu Aulëgo ale z innej strony niźli osada Aulendur. Niewielki, z dużą ilością roślin pnących zasadzonych na zewnątrz i hodowanych w donicach wewnątrz, wygodną pracownią, sporym rozmiarów składem do suszenia i przechowywania drewna oraz długo i misternie przez nią rzeźbionymi drzwiami stanowił doskonałą siedzibę dla elfki, wiernie oddającą jej osobowość i zamiłowania. Wtedy to, zakończywszy urządzanie domu, nie ograniczona żadnymi zajęciami - nie była w stanie skupić się na tworzeniu ani uczeniu - poznała wszystkie lasy Amanu. Wędrowała w chłodnym świetle Telperiona i w cieplejszym Laurelina, zwiedzała mało uczęszczane, tajemnicze zakątki. Z tych wędrówek wyniosła przekonanie, że buki to najpiękniejsze drzewa, jakie zna, choć być może nie dorównywały mallornom w grze kolorów, jaka była obecna w każdym mallornowym lesie, były jednak na swój subtelniejszy sposób władcami pośród drzew.
Trzeba Wam wiedzieć, że lasy Amanu nie dają się porównać do żadnych innych, nigdzie indziej nie ma tak wysokich, potężnych, nietkniętych chorobami i skażeniami, wysmukłych drzew, jak tam. Elfka wędrująca po tylko gdzieniegdzie rozświetlonym subtelnym złotym światłem, pogrążonym w lekkim półmroku, bukowym lesie, w sercu lasu gdzie drzewa rosną daleko od siebie i stanowią jakby filary czy kolumny wspierające sklepienie z gałęzi i liści, gdzie pierwsze gałęzie zaczynają się wysoko ponad głową, w swym brązowo szarym stroju stawała się bardzo mała i niewidoczna. W sercu lasu panuje spokój i cisza, taka, jakiej nie sposób uświadczyć nigdzie indziej, zakłócana jedynie przez mowę drzew. Magia lasu łączyła się z magią w jej duszy i umyśle, i choć przy szerokim pasie wciąż nosiła ze sobą najniezbędniejsze narzędzia na wypadek przypływu natchnienia, w tamtym okresie ani razu ich nie użyła.
Poznała wtedy lepiej innych Valarów.
Część lasów w Valinorze była domeną Oromego i spędzał w nich dużo czasu, kiedy nie przebywał w Śródziemiu, cwałując na swym wierzchowcu Naharze, polując z elfami i szkoląc drużynę oraz psy do polowań. Nie raz więc Tinwë podczas swych wędrówek miała okazję obserwować Myśliwego i jego drużynę.
Wyprzedzał ich i zapowiadał donośny, czysty głos rogów niosący się po lesie niczym wyzwanie, w którym pięknie wyróżniał się ton Valaromy należącego do Oromego. Zew ten poprzedzał pojawienie się psów myśliwskich, biegnących niczym milczące cienie wśród drzew, a za nimi dopiero pojawiali się myśliwi, w barwach lasu, uzbrojeni a ich oczy błyszczały upojone pędem, kiedy tak gnali poprzez las. Tinwë zawsze pozdrawiała Oromego, robiła też łuki dla jego sług i uczniów. On odwdzięczał się za to opowieściami o rozległych krainach Śródziemia pod Gwiazdami, tamtejszych lasach i zimie, kiedy gałęzie trzeszczały i pękały w mrozie a wszystko pokrywała gruba warstwa śniegu nietknięta stopą żadnej istoty, przecięta jedynie tu i ówdzie zwierzęcymi ścieżkami.
Czasami zachodziła też nad spokojną toń Lorellinu, jeziora zapomnienia i ukojenia, otoczonego złotymi lasami. Zdarzało jej się widzieć tam Irma Władcę Snów, który zazwyczaj w swej półprzezroczystej, niczym jedno z sennych widzeń, formie, nie ujawniał się oczom innych, zsyłając im niepostrzeżenie ukojenie myśli. Kiedy jednak przybywał tam ktoś, kto takowej pomocy nie potrzebował i nie pragnął, gdyż sam z siebie ów spokój posiadał , Irmo powoli przybierał widoczną postać. Miał wówczas mądre błękitne oczy, czarne włosy do ramion okalały jego twarz i równie błękitną szatę, a kiedy w swym powitalnym geście lekko rozpościerał ramiona, promieniowała od niego taka siła wynikająca ze spokoju i postępująca za nią mądrość, że wydawał się nie mieć sobie równych.
Niestety żaden z nich nie był w stanie sprawić, by niepokój i smutek elfki zniknęły.
W końcu jednak zaprzestała zatracania się w zieleni a spowodowało to pozornie nieistotne wydarzenie.
Była późna pora dnia; złociste światło Laurelinu gasło, ustępując miejsca budzącemu się Telperionowi. Jej droga tym razem prowadziła przez obrzeża lasu bukowego, gdzie słychać było śpiew ptaków. Zaczynała się pora Zielenienia, niedawno spadł deszcz i w powietrzu unosił się słodki zapach świeżej roślinności. W końcu las zaczął się przerzedzać i ustępował miejsca małym polanom, na których jedynie tu i ówdzie rosły pojedyncze drzewa bądź ich grupki.
Ścieżka, prawie niezauważalna wśród gęstej trawy, wywiodła ją na jedną z takich polan, którą od jej chaty w lesie dzieliła odległość dwóch strzałów z łuku. Przyspieszyła kroku, chcąc w końcu odpocząć (podróż była na tyle długa, że nawet ją, zaprawioną w pieszych wyprawach w końcu znużyła). Kiedy znajdowała się już na środku polany, zobaczyła coś, co sprawiło, że przystanęła i znieruchomiała. Na drugim końcu polany rósł młody zagajnik brzozowy, a pośród drzew stała Pani Gwiazd, sama, bez zwykle otaczających ją służebnic. Była zwrócona tyłem do elfki i obejmowała jedną z najmniejszych brzóz, przykładając do niej czoło.
W jasnej, samotnej sylwetce Pani było coś chwytającego za serce, bardzo odległego i smutnego, a otaczające ją światło zdawało się przytłumione, o wiele bardziej niż zwykle. Wydała jej się nagle, przez mniejszą niż zwykle postać, jaką przybrała i przez te, tak zwyczajne, zamyślenie, a zwłaszcza przez bijące z niej opuszczenie, w pewien sposób bardzo podobna do Quendich. Wrażenie to potęgowała łagodna, nieco przytłumiona i rozproszona przez las mieszanka barw, oświetlająca drzewa i Vardę, jakby w zastępstwie jej własnego wewnętrznego blasku.
Chwilę ciszy zakończył niespodziewanie spłoszony ptak, który wyleciał nagle z lasu po jej lewej stronie, głośno trzepocąc skrzydłami. Pani poruszyła się i odwróciła.
Elfka, wytrącona z nastroju umysłu, w którym jeszcze przed chwilą się znajdowała, stała przez chwilę, poruszona i zamyślona jednocześnie.
W końcu, nie do końca świadoma tego, co robi, ruszyła w jej kierunku. Valiera nie poruszyła się więcej, stała, wyraźnie na nią czekając. Tinwë szła przed siebie powoli, nie spuszczając z niej wzroku. Zatrzymała się w końcu, wykonała powoli staranny ukłon, pochylając głowę ale plecy mając cały czas proste, po czym wyprostowała się i drugi raz w życiu spojrzała w oczy Pani Gwiazd.
Możemy jedynie się domyślać, co się działo wówczas między nimi. Z zewnątrz wyglądało to następująco: elfka zastygła w bezruchu, jakby rzucono na nią jakiś czar, cały czas patrząc w głębokie, mądre oczy Vardy. Pani również stała nieruchomo, spoglądając na nią uważnie. Obydwie milczały a wokół nich świat żył swoim własnym życiem, miało się jednak wrażenie, że ich upływ czasu nie dotyczy.
Z transu wyrwało ją dopiero uczucie lekkiego dotyku na ramieniu.
- Tinwë, Telperion zaczął już świecić. Nie wybierałaś się gdzieś? - zapytała, uśmiechając się przy tym łagodnie.
Zamrugała, wyraźnie wytrącona z nastroju umysłu. Wyglądała, jakby zupełnie zapomniała, co właściwie tam robi. Po chwili jednak zdołała przywołać się do porządku.
- Wybacz Pani. Zatraciłam się w pięknie chwili i zupełnie straciłam poczucie rzeczywistości - odpowiedziała Valierze, po czym ponownie skłoniła się i odeszła.
