— Gratulacje, Ryota-san. Od dziś jest pan oficjalnie pilotem ANA.
Kise złożył sztywny ukłon, jak nakazywała etykieta, chociaż nienawidził tych wszystkich formalności. Odebranie licencji pilota było jednak ważnym wydarzeniem, niemal przełomowym w jego życiu. Nawet nie wyobrażał sobie, że będzie nosił uniform pilota, zamiast garnituru od Armaniego i najnowszych perfum Calvina Kleina.
Jego kariera modela rozwijała się bardzo prężnie. Nie zaniedbywał także koszykówki. Ale po skończeniu szkoły wiedział, że uroda i siła fizyczna kiedyś przeminie. Modeling to bardzo kapryśny zawód, a przy tym także okrutny. Jedna rysa na twarzy i wypadasz.
Podobnie jest z koszykówką. Poważniejszy wypadek i nie możesz już grać. A szybko znajdą kogoś na twoje miejsce.
Kise nie był jednak żółtodziobem i miał już plany na przyszłość. Zawsze był osobą, która bujała w obłokach. Często dostawał za to po głowie od reszty Pokolenia Cudów. Po ukończeniu szkoły już wiedział, czym będzie się zajmował.
Szkolenia w All Nippon Airways były ciężką harówką, ale Ryota wspominał je bardzo dobrze. Poznał wielu znajomych, którzy naturalnie bardzo go polubili. Bo jak tu nie lubić wiecznie uśmiechniętego chłopaka, będącego jak słońce, przebijające się przez chmury? Jeden współpracownik, który okazał się być gejem, rozpoznał w nim nawet dawnego modela. Kise jednak zbył jego zachwyt machnięciem ręki.
— Głupi wybryk młodości, Daichi—kun.
Głupi wybryk, który mógł kosztować mnie życie, pomyślał i zadrżał.

Kilka lat wcześniej.

Pokazy mody w Tokio co roku zbierały rzesze fanów z całego świata. Było to ogromne wydarzenie, niemal jak olimpiada. Wszędzie kroczyli ludzie ubrani raz elegancko, a raz wręcz kiczowato. Powietrze przesycał zapach najdroższych perfum, rozbrzmiewał chór głosów schrypniętych od palenia papierosów i odgłos pocałunków w powietrze ludzi, którzy znali się tylko z rozkładówek.
Oczy wszystkich skierowane były jednakże na centrum całej imprezy, czyli podświetlony lampami halogenowymi wybieg. Już za moment mieli się tam pojawić jedni z najpiękniejszych ludzi w Japonii, twarze reklam szamponów, ubrań, perfum i tym podobnych. Bożyszcza i boginie ludzi.
Z głośników huknęła muzyka i światło automatycznie zostało przyciemnione. Gdy pojawiła się pierwsza modelka zewsząd rozległo się gorączkowe klikanie aparatów.
Szczupła dziewczyna przeszła po wybiegu majestatycznym krokiem, skupiając wyćwiczony wzrok obojętnie w przestrzeni przed nią. Jej długie, brązowe włosy rozwiewał podmuch powietrza z dmuchawic, umieszczonych dookoła.
Siedzący w pierwszym rzędzie koneserzy mody obserwowali kolejnych modeli i modelki z uprzejmym zainteresowaniem lub jawnym lekceważeniem.
Gdy na scenie pojawił się kolejny model, rozległy się niekontrolowane piski dziewczyn, a aparaty zaczęły klikać żywiej. Niektórzy, do tej pory wyraźnie znudzeni, unieśli głowy.
Blondwłosy model, w przeciwieństwie do swoich kolegów po fachu, uśmiechał się, a jego krok był mniej sztywny, chociaż dalej płynny. Szczerzył się do obiektywów, puszczał perskie oczka i wykonywał zalotne gesty w stronę dziewczyn, których pisk osiągał już zawrotną liczbę decybeli.
Był najprawdziwszą gwiazdą. Kilka agencji filmowych zerkało w jego stronę z zainteresowaniem, ale odrzucał ich oferty. Nawet nie skończył jeszcze szkoły. Bycie modelem i koszykarzem – to były jego dwie pasje, które, o dziwo, nie kłóciły się ze sobą i chętnie współpracowały.
Już miał zawrócić, by oddalić się w blasku glorii i chwały, gdy nagle padły strzały. Zapanował chaos. Ludzie rzucili się do ucieczki, niektórzy upadli odruchowo na ziemię. Wszędzie zaroiło się od ochroniarzy. Kise dalej stał na wybiegu, patrząc na tę panikę. Był kompletnie sparaliżowany.
— Zabierzcie go stamtąd! Za co wam płacą, idioci?!
— Szefie, on jest ranny!
— CO?!
Ryota dopiero po chwili otrząsnął się z szoku. Gwałtownie zaczerpnął powietrza i poczuł pieczenie w ramieniu. Zerknął na nie i ujrzał czerwoną plamę krwi, rozkwitającą na beżowej koszulce, wartej o wiele więcej niż każde inne ubranie, które kiedykolwiek na sobie nosił.
— Ryota—san, musimy zabrać pana do szpitala – mruczał nerwowo ochroniarz. – Niech ktoś powiadomi jego agenta!
Kise posłusznie podreptał za mężczyzną, trzymając się za ramię. Wiedział, że kariera modela może pociągać za sobą konsekwencje, ale nigdy nie sądził, że mógłby zginąć od postrzału. Takie rzeczy działy się tylko w filmach, nie w prawdziwym życiu!

W szpitalu nie odwiedził go żaden z „przyjaciół" modeli, ale za to zjawiło się całe Pokolenie Cudów. Zerkali na siebie trochę niepewnie i z dystansem, ale wszyscy wiedzieli, że pewne więzi są zbyt mocne, by dało się je ot tak rozerwać.
Nie było z nimi Aomine. Dla niego to było naturalne – nie przyjść, olać sprawę. Gdy wszyscy, łącznie z kręcącymi się pielęgniarkami wyszli, Kise zagłębił się w wykrochmalonej poduszce i zaczął oglądać telewizję, chociaż wszystko zlewało się dla niego w jednostajny szum. Oprzytomniał tylko raz, gdy w wiadomościach mówili o strzelaninie. Sprawca nieznany, zdołał uciec, nie wiadomo, co nim powodowało.
Kise poczuł, że jego powieki robią się coraz cięższe. To pewnie przez leki przeciwbólowe…
— Przepraszam, proszę pana, nie może pan tam wejść! To nie…
— Zamknij jadaczkę!
Ryota gwałtownie otworzył oczy i usiadł. Doskonale znał ten, poirytowany teraz, głos.
Drzwi otwarły się z impetem i do pokoju wpadł poirytowany Aomine Daiki. Jego dzikie oczy skupiły się na Kise, który mimowolnie się skulił. Daiki zazwyczaj był nieprzewidywalny. Kiedyś, zanim ogarnął go koszykówkowy szał, był po prostu nieco narwany. Dopiero potem zmieniła się jego postawa. Stał się niczym dziki kot, który zbyt długo przebywał w zamknięciu.
— Aominecchi – mruknął Kise.
— Nie 'cchichuj" mi tutaj! Miałeś chyba rzucić to strojenie się, nie?! – Aomine wyprostował się. Jego dwa metry robiły wrażenie, ale Ryota był przyzwyczajony do wysokich osób. W końcu spędził z nimi trochę czasu.
— Mówiłem tak? – zdziwił się uprzejmie Kise. – Nie przypominam sobie. Poza tym, spóźniłeś się. Wszyscy już byli.
Aomine prychnął.
— No i dobrze, nie lubię tłoku. – Kopniakiem przysunął sobie krzesło i rozwalił się na nim niedbale. – Widziałem cię w telewizji. Chodzisz jak poszkodowany po tym wybiegu.
Ryota zachichotał.
— To mój styl, widziałeś, dziewczyny to uwielbiają!
Daiki przewrócił oczami.
— Naprawdę masz zamiar to kontynuować?
Kise łyknął wody z kubka, który stał na szafce obok łóżka. Jego szpitalna koszula obsunęła się lekko, odsłaniając obandażowane ramię. Kise zauważył, że wszystkie mięśnie na ciele Aomine, doskonale wyrzeźbione przez lata treningów, napięły się. Był zdenerwowany.
— Ostatnio się nad tym zastanawiałem, wiesz. Bycie modelem to masa frajdy, jak do ciebie nie strzelają – dodał, widząc minę Daikiego. – Ale to zawód na parę lat tylko. W końcu ta piękna twarz się zestarzeje. – Przejechał ręką po swoim policzku. Aomine prychnął rozbawiony. – A jak z tobą? Koszykówka?
Daiki przestał się uśmiechać.
— Nie, dobrze wiesz jak to ze mną jest. Koszykówka już nie daje mi tego dreszczyku emocji, co kiedyś. Będę policjantem.
Kise gwizdnął cicho.
— Jednak? Wiesz, że musisz przejść testy psychologiczne?
Aomine już miał swoim zwyczajem trzepnąć go w ramię, ale w porę się opamiętał. Kise roześmiał się serdecznie.
— To na dobry początek.

— Kise—kun? Kiseeee—kuuuuun!
Ryota otrząsnął się z retrospekcji i spojrzał na swoich kolegów.
— Wybaczcie, odleciałem – zażartował. Wszyscy roześmiali się. Był to jeden z licznych żartów, zahaczających o ich profesję, ale tylko Kise potrafił żartować swobodnie, rozśmieszając ludzi dookoła. – O coś pytaliście?
— Pytaliśmy czy planujesz oblać swój sukces. W końcu trochę lat ci tu zleciało, twarz nie tak piękna, co kiedyś. – Kaito Ren, naczelny złośliwiec ich grupy, wyszczerzył się głupkowato. Kise rzucił w niego czapką pilota.
— Za ten komentarz tobie sake nie postawię. Idziemy, panowie, niekulturalnie się napić!

* * *

Aomine opierał się o maskę policyjnego wozu i popijał kawę. Tokio, pod względem przestępczości, było dosyć spokojnym miastem. Rzadko zdarzały się rozboje, nieco częściej napady, ale zwykle interwencje policji były szybkie i skuteczne. On taki był.
Koledzy z biura początkowo ze strachem zadzierali głowy, by spojrzeć mu w oczy. Był najwyższy i często musiał się schylać, żeby nie uderzyć głową we framugę. W swoich pierwszych dniach czuł, że nie pasuje do tego miejsca. Dopiero potem, gdy w końcu założył mundur i wsiadł za kierownicę, by potem z nieco zbyt głośnym piskiem opon wyjechać z parkingu przed komisariatem, uznał, że to jest to.
Bycie policjantem było inne niż bycie koszykarzem. Tutaj nie mógł prześcigać się z innymi kto jest lepszy. Testy psychologiczne i sprawnościowe oraz masa szkoleń były jak ogromne sito. Sam fakt, że znalazł się w tej grupce, która dostąpiła zaszczytu pracowania w tokijskiej policji, był dla niego wystarczająco satysfakcjonujący. Teraz pozostawało dobrze wykonywać swoją pracę. Od tego nie zależały losy drużyny. Zależał od tego los cywili i to czy Aomine utrzyma kawalerkę, którą wynajął.
Radio zatrzeszczało.
— Biuro do 64521, zgłoś się.
Aomine westchnął, zgniótł kubek i wrzucił go do kosza, po czym sięgnął przez uchylone okno po słuchawkę.
— Tu 64521, co tam znowu?
— Jakaś banda pijusów trochę się rozszalała w „Zielonym kocie". Możesz ich tam spacyfikować?
Daiki wyszczerzył się mimowolnie.
— Spacyfikować w sensie użyć argumentu prawego i lewego?
Ktoś po drugiej stronie radia westchnął.
— Jak ty w ogóle zdałeś te testy?
— Dobra, dobra, zrzędo, przyjąłem, już tam jadę. – Odwiesił słuchawkę i wsiadł do samochodu, po czym zniknął między rozlicznymi samochodami.

* * *

Kise chichotał jak idiota, podczas gdy jego koledzy wyczyniali coraz dziwniejsze rzeczy z jedzeniem i sztućcami. Wszyscy byli już nieźle wstawieni. Obsługa, która była przyzwyczajona do dziwnych zachowań klientów, wolała jednak zapobiec dalszym rozróbom, dlatego dyskretnie zadzwonili na policję.
— Nalej więceeeej, Kise—kuuuuuuun!
— Wypiłeś wszystko! – kwiknął radośnie blondyn i na dowód przechylił pustą czarkę. – Ale z ciebie pijak!
— Jest dobra okazja to piejmy, norma! – powiedział Kaito. – Tylko któryś musi być wystarczająco trzeźwy, by zadzwonić po taksówkę.
Reszta popatrzyła na niego w milczeniu, a potem znowu ryknęli śmiechem. Kise odetchnął i wytarł łzy z policzków.
— Powiedzcie, że jutro nie mam żadnego lotu, bo się załamię.
— Souta chyba jakiś ma! – Daichi przyjaźnie objął siedzącego obok kolegę, który starał się uchwycić pałeczkami kawałek wołowiny, pływający w ramen. – Gdzie to lecisz?
— Do Europy, tak myślę. Albo po prostu udam, że nie żyję – odparł po namyśle.
Znowu zarechotali. Wtedy drzwi do baru otworzyły się, co obwieścił dzwonek, posiadający czujnik ruchu. Rozległo się głośne miauczenie kota. Kise znowu zaczął się śmiać.
— Dobra, panowie, wystarczy już tego chlańska. Jazda panie gazda.
Ryota przestał się śmiać, a Kaito, posiadający najmniej wyparzoną gębę już odwracał się, by zripostować, gdy z jego gardła wyrwało się tylko pijackie chrząknięcie na widok swego rozmówcy.
Aomine zerkał na nich z góry. Ciemny mundur tylko podkreślał kolor jego oczu i włosów. Cała jego postura budziła respekt.
— Aominecchi? – spytał bełkotliwie Kise.
Mężczyzna drgnął i skierował wzrok na blondyna. Poznałby te oczy, tę irytującą manierę mówienia wszędzie. Kise się zmienił. Jego twarz straciła młodzieńcze rysy. Oczy stały się jeszcze bardziej kocie i doświadczone. Nadal posiadał szczupłą sylwetkę sportowca. Jego włosy były nieco dłuższe i teraz roztrzepane.
Ryota wpatrywał się w Daikiego z niedowierzaniem. Już myślał, że nigdy go nie zobaczy. Oprócz Kuroko Aomine był tym, który mógłby zaszyć się gdzieś, gdzie nikt by go nie znalazł. Nigdy nie był typem osoby, która przywiązuje się do ludzi i miejsc.
A tymczasem znowu się spotkali, po tylu latach. Kise poczuł, że wypełnia go dzika euforia. Z faktu, że spotkał przyjaciela. I że ten nosił mundur policyjny. Udało mu się.
— Aominecchi. – Teraz już nie pytał. Włożył w to imię całą radość, jaką odczuwał. Surowa twarz kolegi nieco złagodniała.
— Jak zwykle pakujesz się w kłopoty, cymbale – powiedział, a potem zerknął groźnym wzrokiem na towarzyszy Ryoty. – Zamawiać taksówkę i jazda mi z oczu, zanim was spiszę.
— Ale… Kise—kun… — Daichi rzucił koledze przerażone spojrzenie. Aomine przybliżył swoją twarz do jego twarzy.
— Waszym kolegą ja się zajmę. POSZLI STĄD.
Zerwali się z miejsc niemal natychmiast i wybiegli z baru, odprowadzani zdziwionymi minami barmana i kelnerek. Daiki tymczasem pociągnął Kise za ramię.
— My też idziemy, chodź, odwiozę cię.
Kise machnął ręką i zachichotał.
— Nie jestem aż tak pijany, Aominecchi. Mogę zamówić sobie taksówkę, nie kłopocz się.
Mężczyzna westchnął, poirytowany.
— Po co masz płacić skoro możesz jechać za darmo? Włączę dyskotekę… znaczy, te światła na dachu jak chcesz.
Ryota spojrzał na niego rozbawiony.
— Nie jesteśmy już dziećmi!
Aomine prychnął, ale już bez złości.
— Doprawdy? Z nas wszystkich ty zawsze będziesz dzieciakiem. A teraz bez dyskusji, moja zmiana i tak kończy się… — Zerknął na zegarek na nadgarstku. Kise rozpoznał podróbkę Rollexa. – Teraz. Chodź.
Wyszli na zewnątrz, po czym Aomine niemal siłą wepchnął Kise na tylnie siedzenie.
— Traktujesz mnie jak kryminalistę – poskarżył się blondyn. – Czemu nie mogę siedzieć z przodu?
— Bo jak masz rzygać to lepiej na siedzenie niż na deskę rozdzielczą – odparł Daiki, po czym odpalił samochód.
— Nie będę rzygał!
— Zawsze rzygałeś. Miałeś najsłabszą głowę. Tetsu, już jak udało się go namówić, pił lepiej od ciebie.
Ryota zamilkł obrażony. Aomine spokojnie poprawił lusterko i zerknął na niego.
— Może podasz mi adres?
— Mieszkam w Odaibie – odparł Kise, nadal obrażonym tonem. – Jedź, potem ci powiem.
Daiki ruszył.
— Nieźle ci się powodzi skoro tam mieszkasz – powiedział, omijając samochody. Kise z lekkim rozbawieniem zauważył, że Aomine za nic ma przepisy ruchu drogowego. Cały on. – Gdzie pracujesz?
— Jestem pilotem.
Ryota z satysfakcją ujrzał, że ciemne brwi Aomine wędrują w górę.
— Wow, wiele się po tobie spodziewałem, ale pilot? Zakładałem, że skończysz na kasie w drogerii.
Kise nie dał się podpuścić.
— Zawsze mnie nie doceniałeś – powiedział to lekkim tonem, co sprawiło, że Aomine poczuł się trochę głupio, ale duma nie pozwalała mu przeprosić.
— Nie użalaj się nad sobą – powiedział zamiast tego. – Mimo wszystko, gratulacje.
— Dzięki. – Kise rozwalił się na tylnim siedzeniu, ale po chwili jęknął. – Niewygodne macie te siedzenia.
— Cięcia budżetowe. Zaraz wjedziemy, pilotuj zatem.
Ryota zmarszczył brwi.
— Ciężko cokolwiek zobaczyć przez te szyby. A, dobra, poznaję ulicę. Zaraz będzie skręt w lewo. Dobra, prosto, w prawo, jesteśmy.
Aomine oparł się o kierownicę i stłumił gwizd podziwu.
Dom Kise był nowoczesny. Nawet w ciemnościach widać było, ze zbudowany był z białej cegły od której odbijało się turkusowe światło.
— Masz basen? – spytał z lekkim niedowierzaniem Daiki.
— Ćwiczenie oddechu jest bardzo ważne – odparł Kise. – No i nie chcę wypadać z formy. Wejdziesz? Skoro i tak skończył ci się dyżur.
— Pewnie, że wejdę!
Kise wstukał kod i brama otworzyła się. Podwórko wokół domu było zadbane. Zielony trawnik był równo przycięty. Gdzieś w oddali szumiał zraszacz. Fotokomórka uruchomiła lampę przy wejściu.
Kise otworzył drzwi i znowu wpisał kod na alarmie, który zaczął ostrzegawczo piszczeć. Nacisnął włącznik i wtedy Aomine ujrzał wnętrze jego domu.
Był to dom dwupoziomowy. Cały jego wystrój był w kolorach bieli i beżu. Podłogę pokrywały jasne panele, a na środku przedpokoju leżał ogromny, miękki dywan. Kuchnię od przedpokoju oddzielał tylko aneks kuchenny. Kuchenne meble miały kolor kawy z mlekiem.
Schody prowadziły na górę, gdzie było widać kawałek łóżka Kise. Jego sypialnia nie była oddzielnym pokojem, a raczej balkonem, z którego miał widok na całe mieszkanie.
— Zawsze lubiłeś style europejskie, co? – Aomine spojrzał na niego ironicznie.
Kise wzruszył ramionami z niewinną minką.
— Jestem nowoczesny to wszystko. Kawa czy herbata?
— Masz piwo?
— Prowadzisz.
— To przenocuję tutaj.
— Nie, nie przenocujesz. Herbata.
Tanecznym krokiem ruszył do kuchni. Aomine zzuł buty i poczuł ulgę, gdy chłodna podłoga zetknęła się z jego stopami. Przeszedł przez pokój i rzucił się na skórzaną kanapę, po czym włączył telewizor plazmowy. Akurat leciał jakiś mecz koszykówki. Daiki śledził ruchy graczy obojętnie.
— A, właśnie, nie pogratulowałem tobie. – Aomine podciągnął się na kanapie i zerknął na Kise. Blondyn opierał się o blat i patrzył na grę, nie na niego. – Zostałeś policjantem.
— Taa, żadnej innej alternatywy nie widziałem.
— Dobrze płacą?
— Nie tak dobrze, bym mógł zamieszkać w takich luksusach – sarknął Daiki. – Ale daję sobie radę.
— To dobrze. – Ryota w końcu spojrzał na niego. – Cieszę się, że się spotkaliśmy, Aominecchi.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w ciszy. Pisk podeszew w tle sprawił, że poczuli się, jakby znowu byli na boisku. Potem czajnik kliknął głośno, przerywając ciszę.
— Twoja herbata jest gotowa. – Kise już miał chwycić kubek, kiedy Aomine zręcznie przeskoczył nad sofą i chwycił go pierwszy. Ich palce musnęły się lekko.
— Nie będę cię wiózł na pogotowie jak się oparzysz, pierdoło – warknął Aomine, ostrzej niż planował. Kise pokręcił głową.
— Nic się nie zmieniłeś, Aominecchi. Myślałem, że bycie policjantem trochę cię zmiękczy.
— Jest wręcz przeciwnie – odparł z mściwą satysfakcją Aomine. – Policjant nie ma być miękki.
Przez chwilę Ryota dostrzegł w nim dawnego Aomine. Pragnącego adrenaliny, siły. Pragnącego być najlepszym. Odepchnął te myśli i łyknął herbaty. Była okropna na kaca.
— Dzięki za podwózkę, tak w ogóle. Zawsze chciałem przejechać się radiowozem.
Aomine uniósł kubek.
— Mówiłem, jak dziecko.
Kise zachichotał, a potem ziewnął. Aomine wyłączył telewizor i wstał.
— No, a teraz zjeżdżaj spać. I za karę wleziesz po tych schodach sam. Jak zwichniesz kark to miej do siebie pretensje za tak popieprzoną architekturę.
— Architektura jest super, przejrzyj katalogi Ikei.
— Na.Górę.
Kise przedrzeźnił go i począł wspinać się powoli po schodach. Aomine stanął przy drzwiach i zakładał buty, jednocześnie obserwując go kątem oka. Dopiero gdy Kise padł na łóżko z cichym westchnieniem, powoli zamknął za sobą drzwi.