Białoruś poza schematem
Rozdział 1
Pierwszy krok z filiżanką herbaty
Deszczowe chmury zbierały się nad deszczową Anglią. Moje włosy nasiąkały wilgocią tak samo jak moja sukienka. Rzuciłam gniewne spojrzenie swojemu odbiciu w szklanej witrynie sklepowej. „Zadowolony?" – warknęłam w myślach. Irytujący głosik zamieszkujący moją głowę do złudzenia przypominający głos Polski zachichotał złośliwie. Żałowałam, że nie mogę mu przywalić.
Od mojej ostatniej rozmowy z tym pacanem (oczywiście, mam na myśli Feliksa w jego własnej osobie) minęło trochę czasu. Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym większą miałam ochotę o niej zwyczajnie zapomnieć. Niestety nie było to takie łatwe.
Co mnie podkusiło tamtego dnia by zadać mu te fatalne w skutkach pytanie? Przeklinałam samą siebie. Byłam przyzwyczajona do tego, że choć wszyscy omijali mnie szerokim łukiem i ogólnie było przyjęte, że jestem „przerażająca" to on nic sobie z tego nie robił. Nawet przestało mi to jakoś szczególnie przeszkadzać. Ale to, że żartował sobie ze mnie to już gruba przesada. Może być sobie wyluzowany, dzielny i tego typu sprawy, ale chyba aż tak głupi nie jest, żeby mnie prowokować? Okazuje się, że tak.
Zapytałam się go więc bardzo „grzecznie" co go tak śmieszy i czy w ogóle mu nie zależy na stanie jego ślepi, bo może być pewien tego, że prędzej czy później mu je wydrapię. A on uznał, że wcale nie jest to straszne tylko zabawne. I diabeł sam wie czemu mu po prostu nie przywaliłam kończąc tym samym dyskusję, lecz spytałam: „Dlaczego?".
Potrzasnęłam głową. Nie byłam w stanie przestać myśleć o tym co mi na to odpowiedział: „No, bo jakby, jesteś strasznie monotematyczna. Trudno się ciebie bać, skoro z góry zna się twoją reakcję. Latasz cały czas za Iwanem, a generalnie nie masz pojęcia co i jak. Czy ty w ogóle odwiedziłaś jakikolwiek kraj na zachodzie (oczywiście pomijając sprawy czysto zawodowe)? Czy kiedykolwiek nie zachciałaś, jakby, zmiany? Ja bym się chyba totalnie zanudził. Twoje życie musi być generalnie do dupy".
Wówczas go wyśmiałam, ale dobrze wiedziałam, że ma rację. Zawsze mieściłam się w pewnym schemacie i nie zrobiłam ani kroku, by spróbować z niego wyjść. Byłam pewna, że gdyby nie ten upierdliwy głosik, który pozostał mi po tej rozmowie, to i tak bym to zignorowała. A tak nie miałam wyjścia: niby-Feliks upierał się głośno doprowadzając mnie tym do szału, bym coś w tej sprawie zdziałała. Przyzwyczajenia trudno zmienić, więc postanowiłam na razie pójść na łatwiznę: wyjechać na wycieczkę za granicę.
Azję od razu wykluczyłam. Zastanawiałam się nad Ameryką, ale bardzo krótko. Aż tak bardzo wykraczać poza schemat nie zamierzałam, poza tym to strasznie daleko. Postawiłam sobie warunek, że musi to być gdzieś w Europie. Starczy na początek.
Pierwsze co mi przyszło do głowy to Francja. Odrzuciłam to jednak myśląc z niesmakiem, co by było, gdybym przypadkiem napatoczyła się na tego żabojada. Hiszpania natomiast wydała mi się za ciepła. Uznałam, że Anglia jest najlepszym rozwiązaniem. Nie tak znowu blisko, ale i nie zbyt daleko; nie za gorąco, ale również nie tak zimno; zresztą to wyspa, czyli coś nowego. Co prawda Anglika wcale nie lubiłam, ale gdybym miała kierować się sympatiami, to za daleko bym nie zawędrowała. Dawało się go jakoś znieść, a poza tym nie widziałam powodu, dla którego Iwan mógłby go odwiedzić (byłam pewna, że nie pochwaliłby mojego małego „przedsięwzięcia"). Wstydziłam się sama przed sobą, że było dla mnie tak ważne.
Podróże to było dla mnie coś nowego. Owszem często opuszczałam swój ojczysty kraj, ale zawsze chodziło o politykę i inne tego typu sprawy. Tak właściwie to nie miałam zielonego pojęcia, co zwykle robią turyści w obcych miastach. Musiałam więc pójść na żywioł.
Zdecydowałam się zwiedzić Londyn, bo przecież to stolica. Okazało się jednak, że miasto jak miasto, wszystkie są podobne; nie mogłam dostrzec niczego fascynującego w angielskich sklepach i budynkach i nie miałam co tu ze sobą począć. Tak więc wylądowałam na ulicy „X" chodząc to tu, to tam i starając się podziwiać różne krzaczki i tego typu rzeczy „Y". Pod nosem mruczałam po rosyjsku, gdzie ja mam takie polskie rady i co ja zrobię z tym bałwanem, kiedy go dopadnę. To by było na tyle, jeśli chodzi o łamanie schematu – sama nuda.
Cieszyłam się przynajmniej, że odrzuciłam Hiszpanię czy inne ciepłe kraje typu Włochy. Jakoś nie uśmiechało mi się spacerowanie w straszliwym upale i podziwianie lodziarni. No tak, tylko wybierając Anglię zapomniałam o dwóch „przeciw". Pierwsze to ta cholerna pogoda. Co prawda nie było duszno, ale taka niepozorna mżawka również potrafiła dać w kość. Nic dziwnego, że ten pajac, Kirkland, tyle klnie. A drugie… Drugie „przeciw" właśnie kroczyło do mnie przez ulicę z szerokim uśmiechem i radosnym: „Cześć, Natalka!" na ustach. Mentalnie klepnęłam się w czoło. Zupełnie zapomniałam, że wielu jego ludzi wyjechało do Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu pracy.
- Feliks – mruknęłam bez entuzjazmu. Smętna pogoda zmieniła moją złość na niego w znużenie. Byłam bliska stwierdzenia, że ten idiota zrobił to specjalnie: jakimś magicznym sposobem (nie pytajcie mnie jakim) zamieścił widmo swojego głosu w mojej głowie, które miało mnie skłonić, bym przyjechała akurat tutaj! Niemal dostrzegłam błysk triumfu w jego oczach.
- Co tu robisz? – zapytał ze szczerym zdumieniem. Nie chciałam mu dawać satysfakcji tłumacząc, że to wszystko jego sprawka, więc tylko wzruszyłam ramionami i mruknęłam:
- Przyjechałam tu na urlop. – Uśmiechnął się tym dziwnym uśmiechem, że wiedziałam, iż domyślił się prawdy. Byłam mu bardzo wdzięczna, że nie powiedział nic na ten temat.
- Tutaj? Na ulicy? – zironizował i moja wdzięczność szybko wyparowała. Mogłam zwyczajnie go spławić i nudzić się przez resztę czasu, albo chować dumę do kieszeni i spytać go, o co tak właściwie chodzi w tym „byciu turystą". To może te paskudne chmury tak na mnie działały, ale postanowiłam przełknąć tę gorzką pigułkę i przyglądając się swoim butom bąknęłam:
- Tak naprawdę to nie do końca wiem, co można robić na wakacjach za granicą.
Cisza. Powoli uniosłam wzrok. Nie śmiał się. Z całej siły próbował powstrzymać wybuch śmiechu. Starałam się to szanować pamiętając, że ma mi jakoś pomóc i cierpliwie czekałam, aż zdusi wybuch wesołości. W końcu odchrząknął.
- Rany, Natalka… - Uraczyłam go morderczym spojrzeniem. – To znaczy… ty tak serio? Hm… No wiesz, jakby, to generalnie turyści zwiedzają jakieś stare zabytki i, hm, historyczne place czy coś w tym guście… Ale totalnie nigdy nie widziałem, by ktoś pałętał się bez celu po ulicach. – Zachichotał. – To znaczy… To twój pierwszy taki wyjazd, tak? – Chyba nie zamierzał czekać na odpowiedź. – Wiesz, jakby, przydałoby się, aby ktoś obeznany cię tu oprowadził! – zakończył radośnie. Czekałam do jakich wniosków dojdzie.
- Hm… tylko, jakby… - mruknął patrząc na zegarek. – Generalnie nie każdy może sobie pozwolić na urlop w maju i… No, ja w każdym razie nie. Tak właściwie to, jakby, przerwa mi się kończy i… wiesz, robota dla Arthura, ale, jakby... – Przez chwilę zadumał się nad tym, sfrustrowany. Nagle się rozpogodził. – A co ty na to, żeby, jakby, to Arthur cię tu oprowadził, hm?
Skamieniałam. Polska wydawał się nie zauważać mojej reakcji i zadowolony rozwodził się nad wspaniałością swojego pomysłu.
- Ja, jakby, całkiem nieźle znam to miejsce, ale Arthur… No, on generalnie mógłby ci pokazać naprawdę wiele fajnych rzeczy, więcej niż ktokolwiek inny. Przecież on tu mieszka od wieków i, hm… Tak myślę, że totalnie by ci się to spodobało!
- Za dużo myślisz – wyksztusiłam. Później jednak zastanowiłam się głębiej. W końcu to nie taki znowu głupi pomysł. Anglia nie jest idealnym towarzyszem dla mnie, ale jak mówił ten popapraniec, przepraszam, Feliks, będzie na pewno świetnym przewodnikiem i nie jest on przecież taki jak, powiedzmy, Włochy. Zresztą, chyba wszystko jest lepsze od krążenia tu samemu bez celu w taką pogodę. Poza tym, miałam wychodzić poza schemat, czyż nie? To byłby duży krok naprzód. – W sumie… czemu nie? Hm, może masz rację. – Starałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi kwaśny grymas. – Ale nie sądzę, żeby ten kre… znaczy, Anglia, był chętny.
Polska przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym głośno klasnął w ręce.
- Nie martw się, jakby, Arthur to nie problem!
Po czym chwycił mnie mocno za ramię i pociągnął w bliżej nieokreślonym kierunku. Musiałam użyć całej swojej siły woli, żeby nie wyszarpnąć się z jego uścisku i nie zdzielić go w głowę. Przecież to było w moim interesie, nie w jego.
Blondyn dotarł do jakiegoś samochodu i zamiast go ominąć otworzył drzwi od strony pasażera i niemal brutalnie wepchnął mnie do środka.
- Ej! – pisnęłam, ale on mnie zignorował i zasiadł za kierownicą. Powstrzymałam się przed powiedzeniem, choć jednego słowa więcej, bo wiedziałam, że wszystkie kolejne to będą same przekleństwa. Patrząc jak Polak jechał ulicą po niewłaściwej moim zdaniem stronie pomyślałam, że oddaliłam się od schematu o wiele, wiele kilometrów. Jeśli coś jeszcze miało się zmienić, to ja już nie wiedziałam co.
Zauważyłam, że budynki stawały się coraz mniejsze i rzadsze, a roślinność bujniejsza. Zorientowałam się że wyjeżdżamy na obrzeża miasta. I lepiej, stwierdziłam, miasto jak miasto, ale mimo wszystko to było trochę zbyt wielkie jak na mój gust.
Po jakimś czasie dotarliśmy do jakiegoś schludnego domu, zgadywałam, że należał do Anglii. Polska zatrzymał się na poboczu drogi i wysiadł z samochodu. Poczekałam, aż otworzy przede mną drzwi od auta. Zaprowadził mnie za rękę na tyły budynku i wszedł tylnym wejściem prowadzącym do kuchni. Zwołał głośno imię Anglii i umieścił mnie w salonie nakazując mi tu cichutko poczekać. Zrobiłam jak powiedział dziwiąc się sama sobie w duchu. Czekając na jego powrót podziwiałam urok domu Kirklanda w zdumieniu.
Usłyszałam odgłos schodzenia po schodach dobiegający z holu i po chwili rozległa się rozmowa angielsko-polska. Nie słuchałam zbyt uważnie, ale dotarło do mnie, że Feliks używa czasem zwrotów w swoim języku. Uznałam to za dobrą nowinę. Mój anielski nie był znowu jakiś fenomenalny i pomyślałam, że może łamaną angielszczyzną z wtrętami z języka Polaka, który przecież nie był mi obcy, uda nam się jakoś dogadać. Mogłam też liczyć na to, że Anglik zna rosyjski, ale nie byłam tego znowu taka pewna. Tak czy tak, postanowiłam zadbać by z przynajmniej mojej strony nie panowała absolutna cisza. Oczywiście pod warunkiem, że zgodzi się mnie oprowadzić, co było wątpliwe.
Rozmowa ucichła. Kroki obu mężczyzn zbliżały się w moją stronę. Pierwszy do salonu wpadł Polska z wesołym błyskiem w oku.
- Jakby, Arthur się zgodził! – wykrzyknął radośnie. Kirkland za jego plecami tylko skinął głową i odchrząknął. Starałam się nie zwracać uwagi, że był ubrany jakby wybierał się do banku, ale cóż. Uśmiechnęłam się promiennie (taką miałam nadzieję) i milcząc, jak każda normalna dziewczyna, pozwoliłam się dwóm mężczyznom zaprowadzić do tym razem innego samochodu. Polska cały czas coś trajkotał, a przecież droga tam nie zajęła więcej niż pół minuty. Na koniec oznajmił:
- Muszę już wracać do pracy! – i zatrzasnął za mną drzwi. Pomachał do nas energicznie i zniknął w domu.
Przez chwilę panowała między nami cisza. Spróbowałam ją przerwać, ale bez przekonania.
- Masz ładny samochód – powiedziałam czując się jak ostatnia idiotka. – Jak to marka? – spytałam. I tak nic mi to nie mówiło, ale skinęłam głową z miną znawcy. – Dom również jest piękny. Sam go urządzałeś? – zapytałam z coraz bardziej blednącym uśmiechem. Potwierdził. – Fantastycznie! – zawołałam. Kirkland tylko cicho westchnął. Umilkłam i zapatrzyłam się na swoje kolana. O wiele bardziej odpowiadało mi trzymanie się schematu.
Po chwili włączył cicho radio. Zastanawiałam się, po jakie licho skazał się na moje towarzystwo. Wyglądało na to, że Polska musiał go usilnie prosić.
Ponownie zabrałam głos.
- Co zamierzasz mi pokazać? – zapytałam z lekką nutą wrogości w głosie. Paradoksalnie Anglik trochę się rozluźnił; przestał tak bardzo zaciskać dłonie na kierownicy i wyprostował plecy. Odparł nie odrywając wzroku od drogi:
- Może na początek Muzeum Historii Naturalnej. To może być długie zwiedzanie, więc nie wiem, czy będziesz chciała zobaczyć coś więcej – powiedział z ledwo dosłyszalnym sarkazmem. To było wyzwanie.
- Dam radę – powiedziałam szybko. Skinął powoli głową.
- Potem pokarzę ci Covent Garden i Chinatown oraz Piccadilly Circus. Może coś jeszcze. Szczerze mówiąc to będzie więcej chodzenia niż oglądania. – Zerknął na mnie kątem oka. Natychmiast przybrałam zachwyconą minę, ale chyba nie była udana, bo tylko się skrzywił. Dalszą drogę przejechaliśmy w milczeniu. Nieco podkręcił głośność muzyki.
Zaparkował auto. Chciałam wysiąść, ale powstrzymało mnie jego dziwne spojrzenie. Przyjrzał mi się krytycznie i zatrzymał wzrok na małym plecaczku na moich kolanach. Uniósł nieco brew.
- Nie masz aparatu? – spytał z prześmiewczą nutą. Moje oczy zrobiły się okrągłe.
- J-ja... – zdołałam wyksztusić. Pokręcił tylko głową i wyjął coś z szuflady w desce rozdzielczej.
- Do zwrotu – oświadczył wręczając mi nieduży przedmiot. Uniosłam go i obejrzałam. Była to mała cyfrówka w miarę łatwa w obsłudze. Podziękowałam mu tym razem całkowicie szczerze. Westchnął, ale uśmiechnął się do mnie. Wysiadł na zewnątrz i zanim zdałam sobie sprawę, że należy się ruszyć otworzył przede mną drzwi od samochodu i pomógł mi wyjść. Przez chwilę przemknęło mi przez głowę, że mogłabym się do tego przyzwyczaić.
Po kilku dniach coraz trudniej było mi ukrywać pełen zachwytu uśmiech. Miasto zdawało się być wspaniałe pod każdym względem. Miałam wrażenie, że Arthur pokazał mi już wszystko, co dało się zobaczyć, ale on ciągle wynajdywał coś nowego i twierdził, że jeszcze wielu rzeczy nie zdążę obejrzeć. Już dawno zapomniałam nazwy tych wszystkich katedr, kościołów, ważnych budynków, placów, mostów i tak dalej, a to dopiero był początek. Po każdym dniu zwiedzania byłam padnięta na amen i raz zdarzyło się, że na chwilę straciłam czucie w nogach. Ręce bolały mnie od ciągłego robienia zdjęć, a głowa od natłoku informacji.
Trzeciego dnia pokazał mi dzielnicę rządowo-reprezentacyjną, powiedzmy, od wewnątrz. Przy okazji poznałam wielu angielskich polityków, a nawet byłam w Buckingham Palace, lecz nie spotkałam królowej. Przebyłam też wiele kilometrów spacerując po londyńskich parkach i podziwiając naturę. Zawsze po takim spacerze pożyczony aparat szybko był rozładowany.
W życiu nie widziałam tylu obrazów, ile zobaczyłam przez ten tydzień. Anglia chyba postawił sobie za punkt honoru oprowadzić mnie po wszystkich galeriach sztuki w Londynie, a jest ich tutaj mnóstwo. Dzieła znanych artystów, choć wspaniałe, nie zainteresowały mnie ani w połowie tak jak Tower of London. Z zapartym tchem słuchałam niesamowitych historii ludzi przebywających w tym zamku kilka stuleci temu (które robiły się z osoby na osobę coraz bardziej krwawe) i pomyślałam, że żadna książka nie mogłaby być bardziej wciągająca.
Jestem przekonana, że mogłabym chodzić po the City z zamkniętymi oczami, już Arthur o to zadbał. Zaznaczał, że jest to przecież kolebka tego miasta i pod tym pretekstem zmuszał mnie do wielogodzinnych wypadów w to miejsce. Zawsze głośno protestowałam, lecz ani razu nie narzekałam na nudę. Bo choć Londyn był niezaprzeczalnie cudowny, to barwne opowieści Anglika zdecydowanie podnosiły jego walory.
Jednego dnia Feliks zabrał się z nami. Byliśmy razem na stadionie Chelsea, ale to była kompletna porażka (spróbujcie kiedyś wybrać się na jakiś stadion z dwoma zagorzałymi fanami sportu rożnego pochodzenia, to zobaczycie). Pojechaliśmy też do Greenwich, do Królewskiego Obserwatorium Astronomicznego (po drodze Arthur coś nawijał o jakiś dokach, ale nieszczególnie go słuchałam, starając się otrząsnąć po głośnej kłótni chłopaków na temat futbolu), które wyznaczało przebieg południka zerowego. Polska chwycił mnie pod boki i uniósł, jakbym była lekka jak piórko, po czym, nie zważając na moje protesty, postawił mnie jedną nogą na wschodzie, a drugą na zachodzie. Zażartował, że teraz Iwan powinien mieć się na baczności, ponieważ mogę go dopaść na obu półkulach jednocześnie. Odparłam, że to w ogóle nie jest zabawne, poza tym, te oznaczenia są już nieaktualne.
Rejs Tamizą nie podobał mi się wcale a wcale (wspominałam o mojej chorobie morskiej?), a lot London Eye był strasznie nudny. Feliks stwierdził, że gdyby maszyna obracała się szybciej, to niechybnie mielibyśmy powtórkę z promu. Anglia uciął dyskusję, przypominając nam, że jesteśmy tu po to, by podziwiać panoramę miasta, a nie szukać wrażeń jak na diabelskim młynie. Nie sposób mu było odmówić racji.
Część niedzieli spędziliśmy w Hyde Parku, a resztę czasu w Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud. Arthur oprowadził mnie po zamku Windsor (poza miastem) w miejscach raczej niedostępnych dla turystów i opowiadał mi różne ciekawostki o rodzinie królewskiej (od interesujących faktów historycznych po pikantne plotki). Słuchałam go tylko jednym uchem, zatopiona we własnych myślach. Żałowałam, że w poniedziałek musiałam już wracać.
Przez cały tydzień pogoda była iście angielska.
Wracaliśmy jego samochodem do domu. Oglądałam (wciąż zamyślona) pożyczony aparat i zachichotałam pod nosem. Arthur spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Co cię tak śmieszy? – spytał.
- Bo… już raczej nic nie będziemy zwiedzać, nie? – Potaknął. – Pamięć się skończyła. W idealnym momencie.
On również parsknął śmiechem.
- Wręcz niewiarygodne wyczucie czasu – skomentował. Uśmiechnęłam się i skinęłam głową.
Ostatnio bardzo zbliżyliśmy się do siebie. Jeśli kogoś mogłam nazwać swoim przyjacielem, to na pewno on nim był. Pomyślałam, że nie tylko ja tak to odczuwam. Zachowywał się wobec mnie otwarcie i przyjacielsko bez śladu wcześniejszego skrępowania. Gdybym nie była sobą, to podziękowałabym Polsce, w końcu to głównie jego zasługa.
Siedziałam na parapecie i wyglądałam przez okno. Miałam na sobie biały podkoszulek i za duże dla mnie spodnie od piżamy, które musiałam pożyczyć od Feliksa po tym jak oblałam się od stóp do głów herbatą parząc ją sobie w nocy. Grzałam dłonie o kubek z ciepłym napojem (tym razem uważając by go nie upuścić) i starałam się nie myśleć to tym, że to już ostatni wieczór jaki spędzę na rozpamiętywaniu wydarzeń minionego dnia przyglądając się lewostronnemu ruchowi na angielskich ulicach. Powoli wodząc opuszkami palców po nagrzanym naczyniu, zdałam sobie sprawę, że nie użyję go nigdy więcej, mimo, iż ostatnio stało się to dla mnie niemal rutyną. Ze złością odstawiłam kubek na podłogę. Nie powinnam tak bardzo przyzwyczajać się do takiego trybu życia. Jutro wracam tam, skąd naprawdę pochodzę i postanowiłam sobie, że nie będę za niczym tęsknić. To nie jest mój świat.
Rozległo się ciche pukanie i Arthur ukazał się w szparze utworzonej przez uchylone drzwi. Skinęłam lekko głową czysto formalnie dając mu przyzwolenie; należało to do takiego naszego małego rytuału. Anglik usiadł na moim łóżku i uniósł filiżankę herbaty jak do toastu. Jego strój na noc składał się z szarej koszulki i długich spodni pod kolor w czerwoną kratkę oraz starych papuci. Przyglądał mi się uważnie spod swoich nastroszonych brwi (czy muszę przypominać jak byłam ubrana?). Chyba w takiej sytuacji powinnam być zażenowana. Ale nie byłam.
Pamiętałam swoje rumieńce i stanowczą odmowę, kiedy zaproponował mi bym zatrzymała się u niego na jakiś czas. „W hotelu nie będzie ci wygodniej – zapewnił mnie. – No i tak masz wszystko za darmo. Poza tym tak będzie lepiej dla mnie, skoro jestem twoim przewodnikiem; nie będę musiał szukać cię po całym Londynie, zanim zabierzemy się za zwiedzanie", przekonywał. Czerwieniłam się jak głupia i długo nie dałam się namówić, bojąc się krępujących sytuacji. Mój strach okazał się zupełnie bezpodstawny, ale mniejsza z tym. W końcu dałam za wygraną (Feliks żywo włączył się do dyskusji). Postawiłam tylko jeden warunek. „Ja będę gotować", powiedziałam.
Spodobał mi się mój tymczasowy pokój, a mała zmiana w jadłospisie na pewno wyszła Anglii na dobre (choć nie pisnął ani słówka na ten temat). Feliks wpadał co ranek na śniadanie (głośno zachwalał moje zdolności kulinarne), po czym zabierał się do roboty (co dzień wynajdywał co innego; od odetkania prysznica po sortowanie jakiś papierzysk Arthura). Wychodził, kiedy wracaliśmy wieczorem i zawsze żegnał się z nami z przesadnym entuzjazmem. Wtedy zostawaliśmy sami.
Tak jak teraz.
Za pierwszym razem czułam się trochę niekomfortowo, ale szybko zapomniałam o nieśmiałości i przekonałam się, że Anglia potrafi być naprawdę dobrym kompanem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, a czasem po prostu milczeliśmy popijając herbatę. Jego towarzystwo sprawiało, że czułam się szczęśliwa niezależnie od tego, co akurat porabiałam.
Arthur westchnął. Wyczuł mój ponury nastrój i bez trudu odgadł co go spowodowało. Odwróciłam wzrok w stronę okna uciekając przed spojrzeniem jego zielonych tęczówek, które przewiercały mnie na wylot. Wzięłam kubek z podłogi i uniosłam go do ust, by zyskać na czasie. Nie chciałam o tym rozmawiać.
- Będzie mi ciebie brakować – powiedział cichym głosem, tym samym zwracając na siebie moją uwagę. Anglia wpatrywał się w swoje dłonie.
- Mnie też – szepnęłam. – To były fajne siedem dni…
- Może kiedyś to powtórzymy? – zaproponował. – Tylko tym razem u ciebie. Pokarzesz mi Mińsk czy co tam chcesz, albo odwiedzimy Rosję…
Zastanowiłam się nad jego słowami. Do tej pory nie myślałam o tym w taki sposób. Koniec wyjazdu oznaczał dla mnie powrót do szarej rzeczywistości i był powodem do smutku. Powinnam cieszyć się wspaniale przeżytym urlopem i nie patrzeć z żalem w przeszłość. Przecież mamy jeszcze dużo czasu. Czekają nas inne podróże. Tylko, że Iwan…
- To chyba nie najlepszy pomysł – odpowiedziałam marszcząc nos. – Ale wiesz… Jestem pewna, że razem wpadniemy na coś dobrego, hm?
Arthur uśmiechnął się i kiwnął głową. Odstawił pustą filiżankę na spodeczek w tym samym momencie, co opróżniłam swoją. Nasza rozmowa potrwała jeszcze długie godziny.
Obudziłam się w środku nocy, nie do końca przekonana z jakiego powodu. Po chwili poczułam, że ogromnie doskwiera mi pragnienie. Wstałam z łóżka najciszej jak potrafiłam i sprawnie znalazłam się holu. Dziękując w duchu nieskrzypiącym schodom zeszłam na dół do kuchni. Na oparciu krzesła wisiała marynarka i spodnie. Nalałam sobie szklankę wody i upiłam łyk przyglądając się od niechcenia ubraniom. Nagle komórka pozostawiona w kieszeni spodni Arthura zaczęła wibrować. Zamarłam rozważając krótko, czy jeśli tego nie zignoruję oznaczać to będzie nadużywanie gościnności. Zdecydowałam.
Wstrzymałam oddech i odebrałam telefon nie patrząc na numer dzwoniącego.
- Halo? – zapytałam chrapliwym szeptem.
W słuchawce rozległ się śpiewny głosik tego niewydarzonego Francuza.
- Mon Dieu, a któż to taki? – zawołał z teatralnym zdumieniem. - Mon doux ange, co porabiasz w domu Angleterre'ii o tak nieprzyzwoitej porze?
O tym nie pomyślałam. Gorączkowo przetrząsałam umysł w poszukiwaniu jakiegoś sensownego alibi.
- Przyjechałam w sprawach służbowych i trochę się zasiedziałam – udało mi się zmyślić na poczekaniu. Zaraz, zaraz, dlaczego tylko ja się tłumaczę? – A ty, francuski imbecylu? Nie wiesz o jakiej cholernej godzinie tu wydzwaniasz?
Usłyszałam stłumiony chichot.
- Oh, nie gorączkuj się tak, ma belle. Tu gdzie teraz jestem, jest jeszcze wcześnie. – Jego głos nabrał złośliwej barwy i stracił trochę ze swojej melodyjności. – Russie też tu ze mną jest. Myślę, że byłby bardzo mécontent, gdyby dowiedział się, że jego petite sœur spotyka się z tym insupportable Anglais o tak późnej porze… – Reszty słów nie zrozumiałam, bo szczebiotał coś po francusku, ale z tonu jego głosu wywnioskowałam, że czyni mi jakieś wulgarne propozycje. Odpowiedziałam mu tak ostro, że aż zaniemówił. Na jakiś czas zapadła cisza, po czym Francis przemówił słabo, jakby naszej poprzedniej rozmowy w ogóle nie było:
- S-si je pouvais parler avec l'Angleterre?
- Anglia śpi – warknęłam. – Zadzwoń rano z łaski swojej.
Rozłączyłam się nie czekając na odpowiedź. W tej chwili klęłam ile sił w mentalnych płucach na tego francuskiego żabojada i moją chorą ciekawość.
Jadłam właśnie śniadanie razem z Feliksem i Arthurem, kiedy zadzwonił telefon. Anglia przeprosił nas na chwilę i wyszedł z kuchni. W holu słychać było jego podniesiony głos, z czego wywnioskowałam, że nie rozmawia z bliskim przyjacielem. Polska uniósł brew i spojrzał na mnie ponad swoim talerzem. Wzruszyłam ramionami. Po jakimś czasie Arthur zakończył rozmowę.
- To był Francis – zakomunikował. – Natalia, czy to prawda, że rozmawiałaś z nim w nocy?
Niemal zakrztusiłam się sokiem pomarańczowym. Z całej siły starałam się utrzymać obojętny wyraz twarzy.
- Zadzwonił, kiedy zeszłam na dół się napić. Nie chciałam cię budzić.
Anglia spojrzał na mnie dziwnie, po czym się rozpromienił.
- Nie wiem co mu powiedziałaś, ale wygląda na to, że do teraz się nie otrząsnął.
Feliks parsknął śmiechem w swoją kawę, a Anglik podszedł do mnie i poklepał mnie po plecach z uznaniem.
Ostrożnie przekręciłam klucz w zamku. Po tygodniu nieobecności dom wydał mi się zupełnie obcym miejscem. Było tu tak pusto i zimno, a rosyjskie i białoruskie nagłówki na gazetach w salonie zupełnie mnie zdezorientowały. Przysiadłam na schodach zastanawiając dlaczego to miejsce jest tak inne od domu Arthura. Nie minęło piętnaście minut, kiedy rozległ się dzwonek od drzwi.
- Panienka Białoruś! – zawołał radośnie Taurys, kiedy wpuściłam go do środka. Nie spytałam w jakiej przyszedł sprawie – wiedziałam, że bez powodu. Zaprosiłam go do salonu, a on zaproponował, że zaparzy mi herbatę, mimo, iż to był mój dom, a on był tu gościem. Zapomniałam, że miał taki zwyczaj. Pokręciłam głową powstrzymując uśmiech.
W ostatnim czasie wypiłam jej aż tyle, że wystarczy mi herbaty na całe życie.
Od autorki:
Rozmowa z Francją to totalna porażka. Ta postać ciągle sprawia mi problemy.
Słowniczek:
mon Dieu – mój Boże
mon doux ange – mój słodki aniołku
ma belle – moja piękna
mécontent – niezadowolony
petite sœur – malutka siostrzyczka
insupportable Anglais – nieznośny Anglik
Si je pouvais parler avec l'Angleterre? – Czy mogę rozmawiać z Anglią?
