Author Note:
Witaj Fanfiction! To moje pierwsze opowiadanie w jakiejkolwiek postaci. Oczywiście, błędy się zdarzają, gramatyczne czy sytuacyjne. Od dawna zabierałam się do podobnych wyczynów i w końcu się udało! Mam nadzieję, że dacie mu szansę, w końcu każdy bezsens ma jakiś sens ;)
Part 1. Początek koszmaru
Okapturzona postać powoli przesuwała swój wzrok po głównej ulicy miasteczka Saintary, jednej z trzech osad, leżących na wyspie Sairatar. Razem z Sontarą i Sroitarem tworzyły prawie ekskluzywny ośrodek wypoczynkowy, bardzo podobny do Archipelagu Sabaody, chociaż kilkadziesiąt razy mniejszy. Najmniejsza, to właśnie Saintara świeciła najjaśniejszym blaskiem spośród tych trzech centrów zabawowych.
Osoba siedziała z wyciągniętymi, długimi nogami, opierając się o ścianę, rękę trzymając na schowanej w połaciach płaszcza broni. Ukryła się w krótkim zaułku, połowę jej ciała zakrywała beczka i kilka kontenerów. Dla niewprawionego oka, mogła z ulicy wyglądać jak zwykły cień zlewających się w jeden kilku innych, należących do wiszących, wygasłych już latarenek. Sama siedziała bowiem w cieniu, rzucanym przez mury sąsiedniego budynku, pod wpływem Słońca, powoli zmierzającego na poziom horyzontu. Raz po raz kontynuowała obserwowanie gwarnej ulicy, raz po raz zerkała na uśmiechnięte twarze ludzi, przechodzących od sklepu odzieżowego do sklepu z dobrami ekskluzywnymi, od pubów do karczem i restauracji na najwyższym poziomie. Mimo oczywistych różnic w strojach przechodniów, na pierwszy rzut oka pozwalających określić jednogłośnie stan majątkowy danej osoby, nie dało się zauważyć żadnych znaczących różnic w ich zachowaniu. Wyglądało na to, że wszyscy tutejsi znają się doskonale, a te „drobne" rozbieżności nie sprawiają nikomu problemu. Dla tubylca, rozwodzenie się nad takim stanem rzeczy nie było stosunkowo ważne; persona wpatrywała się w mieszkańców, porównując tutejsze zwyczaje z tymi, z którymi musiała żyć, dopóki nie opuściła rodzinnej posesji.
Nagle miasteczko przeszył huk, tak głośny, jak gdyby ktoś postanowił wysadzić budynek, materiałami o podejrzanym pochodzeniu. Postać w mgnieniu oka wstała i pobiegła w stronę przerażonego tłumu, teraz pędzącego byle dalej od źródła zamieszania. Podczas gdy wszyscy udali się w górę ulicy, ku morzu, na lewo od jej cichego zaułka, ciągle zakryta czarnym płaszczem, kierowana ciekawością, ruszyła w drugą stronę. Z oddali widziała centrum wybuchu - ogromna hala, będąca zawsze ośrodkiem wszelkich zabaw, w tym hazardu i rozkoszy cielesnych, teraz stała otoczona dymem i ogniem spalanych części konstrukcji. Wysoki na prawie pięćdziesiąt metrów, majestatyczny, perłowy budynek, powoli pokrywał się sadzą, tracąc swój piękny kolor, a dach, złożony z wielu prac lokalnych rzemieślników, materiałów i rzeźb, zaczął zapadać się z jednej strony, tworząc ogromny wyłom. Na drodze wciąż przybywało uciekających. Biegli, jak gdyby od tego zależało ich życie, byleby znaleźć się jak najdalej. Dało się zauważyć kilka młodych kobiet, które biegły okryte wyłącznie ręcznikiem lub kawałkiem tkaniny, w pewnych kręgach pewnie uznawanych za odzienie.
Istota ciągle posuwała się naprzód, dopóki nie znalazła się na tyle blisko, by widzieć wejście ośrodka. Skryła się w pierwszym przejściu po jednej stronie ulicy; budynki tworzyły idealną linię prostą wzdłuż ścieżki, a jej zwieńczeniem było właśnie upadające monstrum. Przez pewien czas jej obserwacji, nie działo się nic ciekawego, poza oczywistym opuszczeniem budynku wszystkich obecnych. Wokół powoli zaczęło robić się ciszej, słychać było tylko dalekie krzyki i popłakiwania mieszkańców, teraz zgromadzonych w głównym porcie i raz po raz trzeszczące kolumny i części upadającej budowli.
W pewnym momencie ktoś krzyknął, jak gdyby zależało od tego jego życie. Odezwało się lekko stłumione „Wiać!", zachrypniętym i zmęczonym głosem. Wkrótce potem z budynku wybiegło kilka osób, widocznie wykończonych i zakrwawionych. Wśród nich postać zauważyła członków najpopularniejszej załogi ostatnich tygodni. Człowiek-guma, szermierz, elegant, zwierzak, szkielet i cyborg. Ciemna postać ruszyła za nimi. Biegli ile sił w nogach w stronę mniejszego portu Saintary, na wschód od niszczejącego budynku. Starała się podsłuchać, o czym ze sobą rozmawiają.
- ...niedorobiony glon!
- Durny ero-kuk! Myślałeś, że jak baba to poleci?! ...tak by Cię wziąć za te kudły i...!
Nie przykładała większej wagi do kłótni glonowłosego z załogantem; stwierdziła, że niczego się nie dowie. Zbliżyła się do ostatniego z uciekających, kapitana, ale i tutaj poniosła klęskę. Jedyne o czym najwidoczniej myślał, to ilość jedzenia, które z pewnego powodu musieli zostawić za sobą. Sprawa z cyborgiem i reniferem wyglądała podobnie, ale oni nie odzywali się w ogóle. Ogromny mieszaniec niósł na baranach wykończonego zwierzaka, mamroczącego tylko pod nosem.
Już prawie byli w porcie, niedaleko wyłaniały się rufa i maszty ich słonecznego statku. Załoga zwiększyła prędkość, co było praktycznie niemożliwością w ich stanie i nawołując do siebie poruszała się naprzód. Na pokładzie zaczęły pojawiać się kolejne osoby, aż ich liczba ostała się na trzech, wykrzykiwali imiona swoich towarzyszy. Kiedy uciekinierzy znaleźli się w końcu pod okrętem, śledząca ich istota skryła się w cieniu pobliskich pudeł. Obserwowała z ciekawością wchodzących na statek, przyglądając się przy okazji całości prezentowanego środka transportu. Wielka słoneczna głowa lwa zdobiła dziób statku, piracka flaga powiewała na lekkim wietrze, ukazując tożsamość swojego kapitana i czekając na jego przybycie.
Wszyscy oprócz kruczowłosego byli już na pokładzie. On stanął twarzą do portu w nienaturalnie poważnej pozycji i zaczął powoli rozglądać się, jak gdyby coś go zaniepokoiło. Przez chwilę obserwował otoczenie, a zakapturzona osoba obserwowała jego. I nie tylko ona.
W chwili, kiedy zamierzał już wskoczyć na okręt, niepostrzeżenie zostały rzucone w jego stronę małe strzałki. Wydawały się niegroźne, ale gdy tylko jedna z nich utknęła w ramieniu chłopaka, zaczął on niepokojąco kiwać się na boki, po czym wyciągając jeszcze rękę w stronę niedalekich pudeł, osunął się twarzą na drewniany pomost. Zaskoczona postać, wyciągnęła broń zza pazuchy, i zaczęła uważniej obserwować okolicę. „Zauważył mnie...?" pomyślała, jednak na więcej nie miała czasu.
Momentalnie obok niej pojawił się człowiek w czarnym stroju, zostawiającym jedynie małą szparę na oczy użytkownika i przystąpił do ataku. W jednej ręce trzymał pistolet na usypiające strzałki, w drugiej dzierżył najzwyklejszy pistolet, widać było jednak, że wykonany rękami najlepszych rzemieślników. Strzelając na zmianę z jednej i drugiej broni, sprawiał wrażenie pewnego swoich możliwości. Mrzonki te rozwiała zaatakowana postać, wykonując szybkie obroty i uniki; jej ruchy wyglądały jakby tańczyła na wietrze, a okalający jej płaszcz nadawał idealną nutę tajemniczości. Gdy tylko zauważyła, że jej przeciwnik lekko się odsłonił, odbiła się szybko na zgiętych nogach i skoczyła w jego kierunku, wyglądając przy tym, jakby szybowała nad parkietem. Szybko znalazła się przy zaskoczonym człowieku i nie dając mu szansy na kontratak, zadała śmiertelny cios, wbijając ostrze sztyletu między jego żebra.
Postać nie spodziewała się takich przygód. Wyciągnęła broń z jeszcze ciepłego ciała oprawcy i wytarła krew o poły płaszcza. Zauważyła kilkunastu uzbrojonych po zęby mężczyzn, powoli wyłaniających się z ciemnych zaułków między budynkami. Widziała, jak kierują swój wzrok na leżącego niedaleko chłopaka i już nie przejmując się konsekwencjami, przyspieszają i w końcu biegną w jego kierunku. Wyglądali w tej chwili jak stado wygłodniałych hien, walczących o ostatni i jedyny kawałek mięsa.
Nie wahała się długo. W jednej chwili znalazła się przy statku, stojąc, prawie kucając, w pozycji bojowej przed nieprzytomnym kapitanem. Tłum rozwścieczył się, widząc ją przy ich ofierze, wydawało się, że wstąpiła w nich nowa siła. Gdy byli tuż przy niej, nie czekała - skoczyła do ataku. W locie wyciągnęła kolejny sztylet, większy i ostrzejszy od jej praworęcznego odpowiednika. Tańczyła wśród atakujących tnąc kolejne gardła i atakując kolejnych napływających. Ktoś musiał wezwać pomoc - z kilkunastu, powstało kilkadziesiąt zbrojnych. Wychowanemu w mroku stworzeniu nie przeszkadzało to jednak - w końcu mogło cieszyć się odrobinę dłuższą walką, nawet jeśli nie do końca satysfakcjonującą.
Gdy postać pokonała już wszystkich agresorów, jej sztylety jakby przesiąkły krwią poległych. Zadowolona, strzepała jej pozostałe krople i schowała bronie do pochew. Skierowała swój wzrok w stronę nienaruszonego kruczowłosego, leżącego dalej w tej samej pozycji. Walka nie trwała długo, maksymalnie kilkanaście minut, bo nie zauważyła nigdzie towarzyszy chłopaka. Pomyślała, że albo postanowili zostawić wszystko w jej rękach, albo byli zbyt zmęczeni i okaleczeni aby zrobić cokolwiek, a ich zdrowi przyjaciele zajmują się ich opatrywaniem. Podniosła nieprzytomnego młodzieńca i trzymając go w ramionach, zauważyła jego charakterystyczny słomiany kapelusz. „Dlaczego dopiero teraz...?" pomyślała, szykując się do skoku.
W chwili, kiedy znalazła się na pokładzie, wszystko jakby ucichło jeszcze bardziej. Stanęła pewnie na nadburcie, patrząc z góry na załogę. Rudowłosa dziewczyna wpatrywała się w przybysza z przerażeniem, a zwierzak, leżący kawałek dalej, „schował się" za masztem, wystając zza niego połową ciała. Szermierz, wspierając się na pobliskiej beczce, wstał i spojrzał na nią bykiem. Blond włosy elegant, stojący nieopodal, wraz z cyborgiem i wysoką kobietą przybrali budzące niepokój pozy, przygotowani do ataku. Tylko szkielet, siedzący tyłem do towarzystwa, sączył herbatę z pięknej porcelanowej zastawy, leżącej na jego kolanach.
Nie mogąc się powstrzymać od komentarza, postać powiedziała ironicznie:
- Gdybym wiedziała, jakie robię wrażenie, już dawno wbiłabym na taką imprezę. Może nawet dostałabym herbatki.
Uśmiechnęła się kącikiem ust, lekko drwiąc z całej tej sytuacji. Kaptur dalej zakrywał jej twarz, załoga widziała więc tylko cień, a te kilka wypowiedzianych słów zaczęło działać na glonowłosego jak płachta na byka. Zaczął podchodzić do burty z miną wyrażającą chęć mordu - tak jak reszta myślał pewnie, że to przez przybysza jego kapitan jest w podobnym stanie. Zanim jednak zdążył powiedzieć cokolwiek, odezwała się postać.
- To chyba wasze - powiedziała i uśmiechnęła się, tym razem z radością - wyświadczyliście mi wielką przysługę, gromadząc tylu łowców nagród. Chociaż, może powinnam podziękować tylko jemu? - Zapytała, lekko podnosząc chłopaka, wciąż spoczywającego na jej rękach. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na jej ton, głos lekko zachrypnięty, mocny i kobiecy zarazem.
- Oddawaj go, ty...! - Powiedział zdenerwowany miecznik, nie zmieniając swojego wyrazu twarzy i prawie nie ruszając ustami.
Lekko rozbawiona całą tą sytuacją, ciągle skrywająca swoją postać, uśmiechnęła się szerzej i lekko zeskoczyła z nadburcia. Podeszła do wściekłego mężczyzny i wskazując na kapitana, rzekła:
- Możesz go wziąć, nie gryzę. Proponuję szybko go opatrzyć, ma niezłą ranę na plecach.
Chłopak został jej prawie wyrwany, wtedy przewróciła oczami i lekko zaśmiała się. „Chyba miło mieć takich przyjaciół. Jeden dobry uczynek dziennie, mówiłeś...?" Pomyślała, odwracając się w stronę portu i wskakując szybko na barierę. Spojrzała jeszcze raz w stronę załogi, która stała lekko skonfundowana, obserwując jej zachowanie i czekając na jakiekolwiek zagrożenie atakiem. Zmieniła się tylko jedna rzecz - szkielet stał oparty o maszt, trzymając filiżankę z parującym naparem w ręce. Wyglądał, jakby bawiła go cała sytuacja.
Ironicznie zasalutowała grupie i trzymając poły płaszcza, zeskoczyła ze statku, niknąc w wydłużających się cieniach pobliskich budowli.
