„Klatka"
Rozdział 1. Wolność
„Pokaż się swojemu najgłębszemu strachowi; wtedy strach traci swoją moc, kurczy się i znika.
A ty jesteś wolny."
Jim Morrison
Nogi zaczęły się uginać pod ciężarem ciała i ostatkiem sił utrzymywał równowagę. Łapczywie łapał każdy oddech, czuł krew spływającą po jego boku. Z trudem obserwował przeciwnika, jednak lata doświadczenia pomagały mu utrzymać resztki koncentracji. Chłopak stojący naprzeciwko szykował się do ostatniego uderzenia. Przez jego zamglony umysł przeszła szybka myśl, że tak właśnie musieli się czuć jego wcześniejsi przeciwnicy, zdezorientowani i oszołomieni. Spod opuchniętych powiek obserwował kroki przeciwnika, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że jego ruchy były dziwnie spowolnione, a w jego umyśle zakwitła skąpa myśl „Niech to się skończy". Adrenalina i chęć przetrwania przegoniły ją tak szybko jak się pojawiła. Zamknął oczy gdy większy i silniejszy chłopak odbił się od siatki i całym impetem swojego ciała napierał na niego. Nagle wszystko nabrało nowych barw, do jego uszu doszedł ryk tłumu, a ciało wydobyło rezerwy energii. Choć minutę wcześniej nie miał sił na porządny oddech, teraz napiął mięśnie czekając na spotkanie z drugim ciałem. Nie widział już nastolatka, nie widział przeciwnika, widział potwora wyszczerzającego zęby. Odsunął się dosłownie w ostatniej sekundzie, tłum zawył z zachwytu na jego zgrabny i płynny ruch. Nie czekał, aż przeciwnik wyjdzie z szoku. Podciął mu nogi jednocześnie uderzając w tętnice ze zwierzęcą siłą. Zdążył zauważyć błysk niedowierzania nim blask życia opuścił ciało chłopca.
Upadł na kolana spoglądając na młodą twarz. Tłum wiwatował, jego promotor krzyczał z uznaniem, waląc wielkimi pięściami o siatkę. A on klęczał koło ciała nie rozumiejąc co się z nim dzieje. Przecież nie był to jego pierwszy raz. Nie był to nawet drugi czy trzeci. Nie był wstanie zliczyć ilu ich było, nie pamiętał od kiedy bierze udział w tej farsie, nie pamiętał czy było kiedykolwiek coś innego. Jego życiem były walki, tak jak jego śmiercią będzie walka. Jednak nie dzisiaj, tego dnia znów nie mógł się poddać. Choć tego pragnął, jego umysł i ciało mu na to nie pozwoliło.
Klatka została otwarta i dwóch rosłych mężczyzn wywlekło ciało, gratulując mu kolejnej wygranej. Ktoś inny podszedł do niego i zmusił go do powstania unosząc jego zakrwawioną dłoń do góry. Tłum za wiwatował na cześć „Tancerza", walka wieczoru się zakończyła, a promotor wyszczerzył do niego żółte zęby, klepiąc jego opuchnięty policzek.
- Mój diamencik…- wymruczał z zachwytem prosto w twarz. Nagła wściekłość zapłonęła w jego żyłach. Nie myślał, gdy jego pięść uniosła się do góry. Świadomość tego co zrobił doszła do jego umysłu dopiero, gdy dwóch ochroniarzy „szefa" rzuciło się na niego powalając go na beton. Widział jak ten ociera strużkę krwi z rozciętej wargi.
„Jestem trupem" pomyślał, ale choć minutę temu bał się śmierci teraz nie wydawała się taka straszna. Dwóch mężczyzn podniosło go z betonu, mocno wbijając swoje łapy w jego ramiona. Co było zbędnym zabiegiem, ponieważ nie miał zamiaru się wyrywać, ani napadać ponownie na promotora. Zrobił już to, na co miał ochotę odkąd tylko sięgał pamięcią.
- Będziesz błagał o wybaczenie.- Pięść dorosłego mężczyzny trafiła prosto w lewy bok, gdzie jeszcze kilka minut temu tkwiło ostrze jego przeciwnika. Zaskomlał, a oczy wypełniły się łzami z braku tlenu, a igła wbita przez promotora w szyję zabrała mu resztki świadomości. Nie mógł zaobserwować panującej ciszy i nie był w stanie uświadomić sobie, że złamał podstawową zasadę. W miejscu publicznym podniósł rękę na właściciela, a tego się nie wybacza niewolnikom. Śmierć byłaby dla niego tylko wybawieniem więc miał zagwarantowane, że jej nie zazna.
Powrót do świadomości nie był przyjemny. W ustach miał sucho, a wszystko przez metal w ustach uniemożliwiający ich zamknięcie. Kończyny miał rozciągnięte przez łańcuchy, które w gruncie rzeczy utrzymywały jego ciało w pozycji pionowej. Próbował wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk w efekcie z jego krtani wydobył się ni to jęk ni to zwierzęcy skowyt.
- Śpiąca królewna się obudziła!- zaświergotał promotor i podniósł się z krzesła podchodząc do niego głośno stukając obcasami swoich pantofli.
- I po co Ci to było? Byłeś zwycięzcą. Dostałbyś kolejną nagrodę, a tak? Chwila tryumfu była warta utraty wszystkich przywilejów? Mój mały buntowniku. Mój diamencie.- dotknął jego twarzy w parodii pieszczoty. Próbował odsunąć twarz, ale metalowy gorset na jego szyi uniemożliwiał mu jakikolwiek ruch głową. Pojedyncza łza spłynęła po jego twarzy, która została otarta przez szorstką wielką dłoń.- Należysz do mnie. To ja Cię stworzyłem i ogromną radość sprawi mi pokazanie światu pokonanego Tancerza. A póki co korzystaj z nowych luksusów.
Zamknął oczy nie pozwalając by jego słowa raniły jego duszę. Mógł niszczyć jego ciało, mógł niszczyć jego pamięć, ale dusza i cichy głos nadziei musiał w nim pozostać. Bez głosu podpowiadającego mu każdego dnia, że jest coś więcej, coś lepszego byłby nikim. Stałby się zwierzęciem tylko nadzieja była ratunkiem jego duszy. A dusza była ratunkiem dla nadziei. Wiedział, że musi je chronić, bo jak je utraci nie będzie miał już nic. Pozwolił swojemu umysłowi oddalić się od bólu fizycznego, zatonął w ciemności i niewiedzy.
Jak długo trwały jego specjalne względy? Nie mógł tego stwierdzić. Naprzemiennie wiązali go do łańcuchów, bądź zamykali w klatce. Głodzili i zmuszali do jedzenia. Bili i leczyli. Mogło to trwać tygodnie jak również miesiące, ale czym jest czas w takim miejscu? Wystarczyłoby jakby okazał skruchę. Cały koszmar skończyłby się od razu, jednak jaka była alternatywa? Kolejne treningi, walki i morderstwo. Każdy dzień w okowach był kolejnym dniem jego wolności. I wiedział, że choć jego ciało słabnie nie mógł pozwolić na słabość ducha. Chciał wolności czymkolwiek by była.
Przyszła niespodziewanie. Z codziennego letargu wyrwał go wybuch, krzyki i wystrzały. Otworzył oczy w zaciekawieniu, strażnicy którzy mieli dzisiaj za zadanie „umilić" mu czas spojrzeli na siebie, a ich oczy wyrażały dezorientację. Obaj wybiegli z jego celi, zapominając o zamknięciu drzwi. Mógłby uciec, gdyby jego ciało nie było przywiązane do stołu. Z trudem uniósł głowę, a gdyby ktoś go teraz obserwował mógłby zobaczyć w tęczówkach coś na kształt ciekawości. Krzyki i wystrzały z każdą sekundą nabierały na sile, aż w końcu umilkły. Cisza jaką znał. Zawsze po jego wygranej publika zamierała, a teraz te grube zimne mury tłoczące w swoim wnętrzu kilkadziesiąt istnień zamarły. Zmusił swoje dłonie do walki z łańcuchami, jednak wiedział, że jest to walka z góry skazana na przegraną. Z wysuszonego gardła wydobył się krzyk bezsilności.
Cokolwiek się wydarzyło nie będzie mu dane tego obserwować. Opadł na metalowy stół, opierając policzek o zimną stal. Powrót do świadomości przywrócił ból ciała. Choć głębsze rany zagoiły się już jakiś czas temu, mięśnie piekły z wyczerpania. Plecy przeszywał pulsujący ból, pamiątka po pierwszym tatuaży wykonanym przez strażników. Najwidoczniej jego właściciel zaczął mieć nadzieję, że niedługo znów zechce stanąć do walki. Przytulony do zimnej powierzchni przyglądał się betonowej ścianie. Zastanawiał się nad powodem tego niecodziennego zamieszania i czasem kiedy strażnicy do niego wrócą.
Cisza tłukła się po jego głowie. Nie lubił jej, zawsze oznaczała śmierć. Zawsze obserwował moment, gdy jego przeciwnicy powaleni ostatecznym uderzeniem spoglądali na niego, ich oczy mętniały, a publika zamierała na ułamek sekundy. Moment, gdy dusza opuszczała ciało. Sekundy nim do publiczności docierał fakt, że walka się zakończyła. W tym czasie królowała cisza, a on mógł wręcz ujrzeć jej oślizgłe i szydercze macki. Chwila chwały dla królowej niedowierzania i zdziwienia. Pani drwiąca z niego. Bo o tuż już kolejny raz zabił, przegrał sam ze sobą. A cisza zbierała swój plon drwiąc z jego codziennego postanowienia, że tego dnia to jego oczy odpłynął. Z tego prostego powodu nienawidził ciszy, a tutaj w murach jego więzienia nigdy nie było całkowitego spokoju. Zawsze słychać było czyjś szloch, krzyk, rozmowy, nawet mysie łapki nie pozwalały jej królować. Jednak teraz ją czuł, ciszę niezmąconą nawet brzęczeniem owadów.
I jak gwałtownie nastała tak szybko uleciała. Jak w trakcie walki, gdy każdy uświadamia sobie, że to już koniec, jedni wiwatują inni klną. Tak teraz cisza przemieniła się w równomierne ciężkie kroki. Leżąc na tej płaskiej powierzchni mógł je spokojnie wyczuć. Ciekawość znów zakiełkowała. Uchylił powieki zastanawiając się czy jej zaspokojenie jest warte wypowiedzenia choć słowa. Jeśli strażnicy, przyjdą wystarczająco szybko, zada im to pytanie. Wypowie jedno zdanie, bo choć ciekawość nigdy nie doprowadziła go do niczego dobrego, nie mógłby jej nie zaspokoić. Mąciłoby to jego spokój, więc jedno pytanie jest warte swojej ceny. Pod warunkiem, że nie znudzi go czekanie na dwóch osiłków, jednak mógł śmiało stwierdzić, że ciężkie kroki były coraz bliżej. Nasłuchiwał ich z nieznanym sobie skupieniem, a gdy ucichły przy jego celi uniósł głowę. Nasłuchiwał jakichkolwiek słów, ale nic nie słyszał, ponownie zapanowała cisza. Zaraz po tym ktoś popchnął drzwi ze zbyt głośnym okrzykiem
- Policja na ziemię!
Wciągnął gwałtownie powietrze słysząc nieznane głosy. Wiedział, że policja to najgorsze co może go spotkać, był kryminalistą, cokolwiek to znaczyło. Zabijał innych chłopców, co jest złe, a oni nie będą słuchać, że nie miał wyjścia, że nie chciał. Jego ciało zamarło, nie wiedząc co zrobić. Jego położenie nie dawało wielu rozwiązań. Spojrzał na znienawidzony łańcuch oplatający jego dłonie. Tu było źle, nienawidził tego miejsca z całego serca, jednak słyszał wystarczająco wiele złego o policji, aby wiedzieć, że tam gdzie go zabiorą będzie o wiele gorzej. Złapał haust powietrza, rozpoznając pierwsze oznaki paniki. Jego zawodna pamięć przypomniała sobie chwile, gdy był zbyt mały, zbyt chudy, zbyt bezbronny na to miejsce, a wtedy panika zabierała mu resztki zdrowego rozsądku. Razy zadawane przez innych szybko nauczyły go, że panika nie pozwoli mu przeżyć. Jednak teraz nie wiedział co zrobić, był nagi, przywiązany kilkoma łańcuchami, osłabiony nie wiadomo jak długą walką z promotorem. Próbował opanować lęk, jednak jego mięśnie już drżały, a oddech grzązł gdzieś w połowie drogi.
- Kurwa!- Usłyszał ten sam głos co kilka sekund wcześniej.- Potrzebujemy lekarza do piwnicy!
Zmrużył oczy nie rozumiejąc jego słów, ani do kogo je kierował. Walcząc z narastającą paniką z coraz większym lękiem wsłuchiwał się w zbliżające się kroki. Pierwsze co zobaczył to broń, znał ją, ale nie potrafił jej nazwać. Była długa i wyglądała na ciężką, wiele razy widział jak strażnicy ją wykorzystywali na nie posłusznych zawodnikach. Później dostrzegł mężczyznę w czarnej kominiarce i kamizelce kuloodpornej. Jakimś cudem skupienie się na broni pozwoliło mu na minimalne wyrównanie oddechu.
- Spokojnie, oddychaj. Zaraz ktoś Ci pomoże.- Nie rozumiał dlaczego policjant mówi do niego tak spokojnie. Obserwował broń co musiało zwrócić uwagę mężczyzny.- Odłożę ją, ok? Nic Ci nie zrobimy. Pomożemy Ci. Tylko oddychaj.- obserwował jak mężczyzna odkłada na ziemię broń i ściąga kominiarkę. Przykucnął tak, że leżąc na brzuchu mógł obserwować jego twarz. Miał inną twarz niż Ci których spotykał tutaj. Miał brązowe oczy, duży nos i kilka zmarszczek, ciemne włosy oprószone kilkoma siwymi włosami. Jego spojrzenie było pewne, a oczy miały blask, który nakazywały mu spokój. Nie wyrażały obrzydzenia, wyzwania, czy oczekiwań jakie znał do tej pory.
- Jak masz na imię?- zapytał, a chłopak obserwował w dalszym ciągu jego oczy. Nie miał zamiaru się odzywać. Już dawno nauczył się, że milczenie gwarantuje mu bezpieczeństwo.- Zdejmę Ci te łańcuchy, ok? Rozumiesz co do ciebie mówię?- zapytał majstrując przy jego bransoletach. Nie reagował, a gdy pierwszy łańcuch opadł poczuł napływającą nadzieję. Policjant zdjął po kolei łańcuch z jego lewej dłoni i nóg. Poruszył nimi sprawdzając jak bardzo ścierpły mu mięśnie przez tych kilka godzin i na jak wiele go stać w tej chwili, aby się uwolnić. Gdy i prawa dłoń została uwolniona poruszył nadgarstkami i uniósł się na ramionach.
- Nie ruszaj się. Lekarz nie długo cię opatrzy.- Męższczyzna podszedł do niego kładąc swoją dłoń na jego. Na to czekał. Adrenalina zawsze była jego sprzymierzeńcem. Złapał jego dłoń, ściskając ją z całych sił. Napiął mięśnie dzięki czemu mógł wykonać skok. Rzucił się na policjanta całym swoim ciężarem. Obaj upadli na zimny beton, a policjant na chwilę stracił oddech. Nie na darmo nazwali go Tancerzem. Podobno nikt nie potrafił poruszać się w trakcie walki z taką gracją jak on. Dźwignął policjanta do siadu i chwilę później klęczał za nim wykorzystując jego oniemiałe ciało do obrony przed pozostałą dwójką funkcjonariuszy, którzy do tej pory stali przy drzwiach nie interweniując. Teraz celowali do niego mrucząc coś w stylu „jaki chuj?". Miał szanse. Jego mięśnie drżały od nieludzkiego wysiłku jaki wykonał i wiedział, że nie może zbyt długo zastanawiać się nad kolejnym krokiem bo zabraknie mu sił do jego wykonania. Oddychał szybciej niż kiedykolwiek, a świeżo zabliźnione rany na ciele zaczęły krwawić.
- Nie strzelajcie!- warknęła jego żywa tarcza.- opuście broń i do kurwy nędzy nic nie róbcie!
- Ocipiałeś?- warknął jeden z zamaskowanych gliniarzy.
- Nie strzelajcie! Kurwa to tylko nieuzbrojony dzieciak. Nawet nas nie rozumie!
Ubodły go słowa, że jest nieuzbrojony. Mężczyzna miał rację. Nie miał na sobie nawet majtek, nie wspominając o broni. Jednak nie przeżyłby długo gdyby nie potrafił sobie poradzić w takich sytuacjach. Jednym ramieniem przycisnął szyję policjanta do swojej piersi, drugą wymacał broń przypiętą do paska spodni. Odbezpieczył ją przykładając ją do głowy policjanta.
- Teraz już jestem uzbrojony…- mrukną zachrypniętym głosem.
- I najwyraźniej nas rozumiesz. Odłóż broń. Chcemy Ci pomóc.- mrugnęła jego tarcza.
- Gówno prawda. Znam Was!- Nie miał ochoty mówić, że tylko z opowieści. Jednak nawet one kazały mu się mieć na baczności. Już woli umrzeć niż zgodzić się na ich warunki.
- Wiemy co oni Ci tu robili. Dlatego tu jesteśmy, aby Cię uwolnić.- Mruknął jeden z policjantów celujących w jego głowę.
- Zabierzemy Cię do domu. Do rodziców. Odłóż tylko broń.- kontynuował drugi widząc niewielkie zawahanie u nastolatka.
Miał mętlik w głowie. Zaciskał palce na broni, wiedząc że nie da rady strzelić. A nawet jeśli to co dalej? Znów iskierka nadziei zapaliła się w jego głowie, jak wiele razy podczas walki, gdy chciał się już poddać i dać zabić. Cichy głosik ponownie odezwał się w jego głowie. Wolność. Rodzina. Dom. Może to są te brakujące elementy? Nieświadomy podjętej decyzji odłożył broń na ziemię odsuwając się od policjanta. Owinął ramiona wokół kolan. Poddał się. Pierwszy raz nie walczył. Tylko czy to da mu wolność? Głosik w jego głowie zachichotał złośliwie…
Witam!
Przedstawiam Wam moje opowiadanie w zamyśle miało być powiązane z życiem realnym. Jednak HP zawsze miał ogromny wpływ i po napisaniu kilku rozdziałów stwierdziłam, że główny bohater zawsze będzie powiązany z magią. Mam nadzieję, że się spodoba.
