Żyję i mam się dobrze wbrew pozorom, mimo że tak długo mnie tu nie było. Wracam do Was z kolejnym opowiadaniem AcexRobin z uniwersum One Piece w trochę innej odsłonie.


Bywa, że los styka ze sobą dwójkę ludzi, którzy wydają się pochodzić z kompletnie różnych światów i środowisk, a zaczyna tworzyć się między nimi więź, która skrzy się mocniej niż u dwojga najlepszych przyjaciół.

Portgas D. Ace uwielbiał swoją pracę.

Miał zaledwie dwadzieścia lat, lecz ani myślał iść na studia. Praca w lokalu „Street bar" – początkowo miała być tylko wakacyjna – stała się wręcz jego pasją. Nienawidził niedziel, kiedy bar był zamknięty. Tutaj kręciło się całe jego obecne życie.

- Cześć, Luffy! To, co zwykle? – Krzyknął w stronę wchodzącego do pomieszczenia młodszego brata, który chętnie wpadał na darmowego kurczaka.

Bar był miejscem przywodzącym na myśl amerykańską spelunkę. Ściany pokryte były ikonami i grafikami przedstawiającymi old-schoolowe samochody marki Cadillac, Marylin Monroe, Coca-Colę czy też krągłe kobiety pin-up. Ace mógł bezkarnie nosić swój ulubiony kowbojski kapelusz i chodzić z rozpiętą koszulą, dzięki czemu przyciągał sporą ilość młodych dziewczyn. Chociaż jego notes pękał w szwach od numerów telefonów, nigdy nie zdecydował się na zrobienie pierwszego kroku. Sam nie wiedział, czego chciałby od dziewczyny. Co prawda, miał ich już kilka, ale nie traktował nawet tego poważnie - ot, było, minęło. Przez „Street bar" przewijały się te ładniejsze i brzydsze, lecz żadna nie utkwiła mu w pamięci. Po prostu to nie było to.

Za Luffym do baru weszła dziewczyna z pięknymi rudymi włosami. Faceci siedzący przy oknie i sączący piwo zaczęli gwizdać na jej widok, lecz jeden groźny błysk z brązowych tęczówek Nami wystarczył, by ich zgasić.

- Dla mnie najtańszy napój – powiedziała, zerkając z troską na swojego chłopaka, który usadowił się przy barze i zaczął podskakiwać na stołku, stukając widelcem w ladę. Z wielkiego telewizora, którego obsługą zajmował się Ace, jak zwykle grały stare piosenki np. Scorpionsów, Led Zeppelin, U2. Początkowo niezbyt lubił ten klimat, ale teraz był już całkiem nieźle obeznany. Ucieszył się, kiedy z głośników popłynęło „I want it All" Queen. – Spokojnie coś dzisiaj, co nie, Portgas? – Zagadnęła go rudowłosa, kiedy dostała już szklankę wody z cytryną. Ace odgarnął włosy z twarzy i uśmiechnął się, a w jego oczach zatańczyły ogniki.

- Dzisiaj jest jakiś event w parku niedaleko, dlatego. Nie wybieracie się?

- Nie, wstęp jest za drogi – Czarnowłosy parsknął śmiechem w odpowiedzi. Dziewczyna Luffy'ego była znana na całe swoje liceum ze skąpstwa i pazerności.

Monkey i Nami nie zabawili w barze długo – przez licealne obowiązki musieli wracać do domów. Ace czasami tęsknił za szkołą, ale kiedy patrzył na swoje małe królestwo, w którym pracował, nostalgia zaraz odchodziła w siną dal.

Przez festyn koło dziewiętnastej „Street bar" opustoszał niemal całkowicie. Zostało tylko kilkoro stałych klientów, do których Ace na moment się dosiadł, obserwując, czy nikt nie wchodzi do lokalu albo nie kradnie nic z baru. Na szczęście dzisiaj nie było żadnego meczu, na które schodziły się istne tabuny mężczyzn, których żony nienawidzą piłki nożnej. Po jakimś czasie pożegnał znajomych i usiadł za ladą, odetchnąwszy lekko. Rozejrzał się po pomieszczeniu i natychmiast wyprostował.

Nigdy wcześniej jej tutaj nie widział. Miała ciemne włosy i dziwny nos, który jako pierwszy przykuwał uwagę. W ogóle nie słyszał, żeby wchodziła, a przecież miał się cały czas na baczności i obserwował drzwi. Siedziała przy jedynym dwuosobowym stoliku w kącie sali, trzymając przed sobą książkę. Jej tęczówki jednak nie przesuwały się po tekście, utkwione były w jeden punkt, patrząc tępo. W pewnym momencie chłopak parsknął cichym śmiechem, wstał i podszedł do stolika kobiety. Była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła, kiedy podszedł. Delikatnie złapał książkę i odwrócił ją.

- Czy to jakaś nowa moda na czytanie książek do góry nogami? – Zapytał łagodnie. Kobieta zdawała się w ogóle nie orientować, co się stało. Popatrzyła z dziwnym roztargnieniem na książkę, a następnie na Portgasa i potrząsnęła głową.

- Powiedzmy – uśmiechnęła się słabo, lecz jej oczy pozostały niewzruszone. Ace spojrzał prosto w jasnoniebieskie tęczówki i przeszedł go dreszcz. Cholera, chyba muszę zapiąć tę koszulę…

- Chciałabyś coś zamówić? – Wyciągnął notes z kieszeni dżinsów, chcąc przerwać niezręczną ciszę. Nie mógł od niej odejść. Siedziała tak… Tak bez życia, że miał wrażenie, iż popełniłby grzech, zostawiając ją samą ze sobą. – Dzisiaj kobietki nie płacą – puścił do niej oczko i uniósł zawadiacko lewy kącik ust. Ciemnowłosa popatrzyła na kartę, a następnie w stronę baru, namyślając się.

- Whiskey z lodem. Najlepiej całą butelkę.

- Nie wiem, czy będę mógł zafundować pół litra whiskey na koszt firmy… - Odparł z zakłopotaniem, lecz przed nim wylądował pliczek banknotów.

- Reszty nie trzeba.

Wziął pieniądze i podszedł do lady, aby przygotować trunek. Ile ona mogła mieć lat? Co takiego się stało, że przyszła do takiego miejsca, w dodatku zamawiając całą flaszkę tylko dla siebie? Nie pasowała tutaj. Miała na sobie elegancką śliwkową koszulę z jedwabiu i czarne spodnie oraz botki na obcasie. Jego klientami były głównie licealistki bądź metalowcy czy też starsi mężczyźni wpadający na piwo.

- Proszę – chwilę później postawił przed nią butelkę i szklankę. Natychmiast wychyliła jedną kolejkę bez żadnego skrzywienia i dolała sobie następną. – Hej, spokojnie!

- Już mi nie zależy – mruknęła, ale odstawiła szklankę. – Moje życie praktycznie się skończyło – nagle zrobiła dziwną minę, jakby powiedziała o wiele za dużo i ukryła twarz w dłoniach.

- Nie chcę cię zmuszać do zwierzeń…

- Zostawił mnie mężczyzna – odparła bezbarwnie, wyciągając dłoń w kierunku szklanki. Portgas jednak chwycił ją i odstawił na sam brzeg stołu. Kobieta popatrzyła na niego srogo, lecz nic nie powiedziała i cofnęła rękę.

- Wiesz… Tego kwiatu to pół światu i takie tam, nie? – Wyszczerzył się, lecz tamta zmroziła go w odpowiedzi spojrzeniem, aż go zatkało. – Posłuchaj tej piosenki – wskazał na telewizor, z którego popłynęło „Wind of change" Scorpionsów.

- Scorpions, rok 1990 – odparła, słysząc kilka pierwszych nut i wychyliła kolejną szklankę whiskey. Portgas zmierzwił włosy. Jak czegoś nie zrobi, ona się zaraz upije i straci przytomność albo zacznie wymiotować. – Spokojnie. Pójdę do domu. Jak wypiję.

Co zrobić? Zabierze butelkę, to zrobi burdę. Zostawi butelkę, to się spije. Chyba nie miał co liczyć na jakiekolwiek uzasadnienia jej zachowania. Zerknął nerwowo na zegarek. Powinien zamknąć za dwadzieścia minut, dochodziła północ. Ostatni klienci już dawno wyszli.

- Posłuchaj, muszę zamknąć… - Jasny gwint, jak on się zachowywał! Przecież nigdy nie miał problemów z gadką i interakcjami, a teraz miał wrażenie jakby jęzor przykleił mu się do podniebienia.

- Nie ma sprawy – wstała gwałtownie i zachwiała się, chwytając butelkę. Pociągnęła z niej zdrowy łyk i znów zakołysała się lekko. Ace zaobserwował, że ma naprawdę piękną figurę. – Cholera – zamruczała, łapiąc się stolika. – Mogę zabrać butelkę, prawda?

- Odwiozę cię, i tak, jasna cholera, weź ją sobie – warknął przez zaciśnięte zęby, widząc wychodzącą kucharkę, starszą panią Ming, która bardzo lubiła donosić szefowi. – Usiądź i nie ruszaj się stąd.

Dlaczego w ogóle się nią przejmował, a nie zostawił jej w spokoju? Sam nie wiedział. Sprawdził, czy wszystkie drzwi są zamknięte, pochował alkohole do barków, a wystawione na wystawę posiłki do wielkiej lodówki, gasząc uprzednio światła. Już trzymał klucze w dłoni, kiedy zauważył, że siedzenie tej kobiety jest puste. Zniknęła również butelka. Serce zaczęło mu łomotać. Wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi i ujrzał ciemnowłosą siedzącą bez życia na chodniku. Przyciskała do siebie butelkę jakby była jej ostatnią deską ratunku. Nawet nie miał ochoty oceniać, jak bardzo żałośnie wyglądała ta kobieta, po prostu rzucił się w jej kierunku i pomógł wstać, nie mówiąc ani słowa. Złapała go mocno w pasie jedną ręką, cały czas dzierżąc w drugiej whiskey, której już naprawdę sporo ubyło. Doczłapali jakoś do starego samochodu Portgasa.

- Gdzie mieszkasz? – Kiedy wybełkotała adres, posadził ją na tylnym siedzeniu i odjechał z piskiem opon spod baru. Z damskich ust wypływał istny słowotok, ale nie mógł zrozumieć ani jednego wyrazu. Gdy zatrzymał się na czerwonym świetle, odwrócił się do niej i ujrzał, że przymknęła oczy. Delikatnie wyciągnął niemal opróżnioną butelkę z zaciśniętej bladej dłoni i schował pod siedzenie. Kobieta zmarszczyła brwi, ale nie uchyliła powiek.

- Gdzie mój napój… - Jęknęła po paru minutach, kiedy wreszcie ruszył ze skrzyżowania. Jej mieszkanie znajdowało się w centrum, więc musiał męczyć się w korkach. Zatęsknił za swoją klitką w spokojniejszej dzielnicy. – Zabrałeś!

- Wypiłaś już wszystko, a ja nie mam więcej – odparł, włączając lewy kierunkowskaz. Ciemnowłosa parsknęła śmiechem.

- Wy, faceci, tak naprawdę nie macie nic. Ot, co – wybełkotała. – W sumie to chyba nie jesteś jeszcze facetem, bo wyglądasz na gówniarza, wiesz?

- Dzięki – z trudem powstrzymał parsknięcie śmiechem. Nie ma co, bystra z niej baba po alkoholu.

- Nie mam jeszcze trzydziestki, a moje życie… Się… Skończyło… - Powiedziała nadzwyczaj wyraźnie i cicho. Ace przełknął ślinę, ale nie dodała już nic więcej. Zerknął w lusterko i ujrzał, że zasnęła. Odetchnął lekko z ulgą i wreszcie znalazł się na ulicy, której nazwę podała. Zamrugał. Była pełna apartamentowców. W sumie nie wyglądała na pierwszą lepszą dziewczynę ze zwyczajnego blokowiska. Zaparkował i zaczął grzebać w ciemnej torebce kobiety, szukając kluczy, a przy okazji łapiąc dokument potwierdzający jej tożsamość. Zawsze na filmach w takich mieszkaniach ktoś stał w portierni. Wysiadł i otworzył tylne drzwi samochodu, siadając obok śpiącej postaci.

- Hej. – Powiedział i łagodnie potrząsnął jej ręką. – Obudź się. Zaraz pójdziemy do łóżka, dobrze?

- Nie chcę z tobą – mruknęła na wpół sennie a na wpół pijacko. Portgas dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział i zachciało mu się śmiać.

- Dobrze – odparł rozbawiony. – To cię tylko odprowadzę.

Jakimś cudem wytoczyła się z pojazdu i oparła na jego ramieniu. Ace nie raz uczestniczył w niezłych bibach, sam też spijał się wiele razy do nieprzytomności, ale nigdy nie był zmuszony nikogo po takim piciu ogarniać. Miał tylko nadzieję, że się nie przewrócą oboje. Wszedł do wielkiego lobby i aż zamrugał. Podłogi lśniły czystością, a ściany były pokryte rzeźbionym drewnem. Na szczęście nie było żadnego portiera czy boya, więc przemknął do windy tak szybko jak tylko się dało. Kliknął przycisk z numerem sześć i dopiero teraz tknęło go, by zerknąć na dokument tej kobiety. Miała dwadzieścia osiem lat, nazywała się Nico Robin. Nieźle się dorobiła jak na tak młody wiek. Wciąż jednak nie rozumiał, dlaczego aż tak rozpaczała po tamtym facecie, ale nie jemu było oceniać. Jego koleżanki też nieźle jęczały, gdy zdarzały się im imprezowo-alkoholowe chwile szczerości. Gdy znaleźli się wreszcie na odpowiednim piętrze, powitał go kolejny bogaty korytarz. Wszystko tutaj było naprawdę luksusowe. Wsunął klucz w zamek i zapalił światło. O dziwo, jej mieszkanie nie było aż tak pełne przepychu jak wnętrze apartamentowca, ale też robiło wrażenie. Stonowane kolory, proste meble i nieskazitelny porządek. Rozejrzał się. Gdzie tu mogła być jej sypialnia? Pozwolił usiąść jej na kanapie i przeszedł przez pierwsze drzwi. Powitała go biblioteka. Niemal zachłysnął się z wrażenia, widząc tak pokaźną ilość książek, lecz przecież nie tego szukał. Na szczęście drugie drzwi okazały się tymi prowadzącymi do sypialni. Była ona naprawdę jasna, a sam jej środek zdobiło dwuosobowe łóżko z baldachimem. Skromna toaletka w kącie i szafa były jedynymi meblami w tym pokoju poza łożem i etażerką. Wrócił do salonu. Nico Robin patrzyła na niego nieprzytomnie.

- Chodź – powiedział spokojnie. Robin zatoczyła się lekko, ale wstała i poprowadził ją do sypialni. Zrzuciła buty i padła na łóżko jak głaz. Ace okrył ją kołdrą i chciał ruszyć w stronę kuchni, żeby przynieść wody i postawić na szafce nocnej, ale poczuł dłoń zaciskającą się na jego własnej.

Miał wrażenie jakby przeszył go prąd. Zamrugał gwałtownie i cofnął rękę, wyrywając ją z uścisku.

- Proszę… Zostań. – Wyszeptała Robin.

- Zaraz wrócę, spokojnie – skłamał gładko. Zamknął drzwi sypialni i natychmiast pobiegł do windy, sam nie widząc, dlaczego to robi. Przecież ona tylko złapała go za rękę… Nieważne. Zjechał na dół i wybiegł na zewnątrz. Wsiadł do samochodu i odjechał w noc, mając nadzieję, że zostawi za sobą nie tylko zapach palonej gumy, ale też to dziwne, przerażające uczucie, którego nie znał.