Rozdział 1

Zagubiona Księżniczka

Komnatę młodej księżniczki Mewni, Moon Butterfly, rozświetlała jedynie mała, pachnąca wanilią, świeczka. Przyszła królowa wpatrywała się uważnie w migocący delikatnie płomień. Widziała, jak szybko niknął i pojawiał się, coraz słabszy. Wystarczył jedynie lekki podmuch wiatru by został całkowicie pochłonięty przez mrok. Ciemność nie panowała, jednak długo. Różowy blask oślepił nagle księżniczkę. Kiedy otworzyła oczy spostrzegła, że na szafce nocnej pojawiła się magiczna, należąca do niej od niedawna, różdżka. Uśmiechnęła się gorzko. Nie mogła w żaden sposób się od niej uwolnić. Tym razem wydostała się z ośmiozamkowego kufra. Zawsze powracała, zupełnie jakby domagała się wyzwolenia swojej mocy. Widok przedmiotu za każdym razem wywoływał w księżniczce coraz większy ból. Nie miała, jednak odwagi go zniszczyć, ani użyć, kryjącej się w nim, potężnej mocy. Wciąż wierzyła, że osoba do której kiedyś należał, powróci. Gdyby użyła różdżki, gdyby chociaż raz użyła różdżki, to byłby koniec. Koniec czekania. Koniec nadziei, starsza siostra, kiedyś powróci. Ale nie koniec tęsknoty.

Usiadła na krawędzi łóżka. Sięgnęła niepewnie po różdżkę. Przypomniała sobie słowa siostry, gdy wręczała jej przedmiot. Moon, proszę zaopiekuj się różdżką. Wkrótce wrócę. Przyrzekam! Od tamtego momentu minęło pół roku, a Sun wciąż nie dotrzymała złożonej obietnicy. Zapłakała, ściskając mocno różdżkę, przy swoim sercu. Czuła w tym miejscu dziwny, przeszywający ból, zbierającą się w jednym punkcie całą negatywną energię, której nie potrafiła się pozbyć. Zaczęła się trząść. Nie potrafiła powstrzymać nagłego ataku rozpaczy. Łzy spływał szybko po policzkach księżniczki.

Rodzice byli zbyt zajęci, by interesować się losami swoich córek. Woleli nieprzerwanie wyruszać na wyprawy wojenne. Moon zastanawiała się, czemu nie pomyśleli nigdy o pokojowym rozwiązaniu, o przerwaniu błędnego koła, w którym potwory i ludzie tkwili od wieków. Często zostawiali własne królestwo bez nadzoru, oddając władzę w ręce chciwych, niegodnych zaufania doradców. Moon zastanawiała się ile upłynie czasu, nim któryś z nich spróbuje wywołać powstanie, wykorzystując do swoich celów sfrustrowany, zmęczony ciągłymi wojnami lud Mewni.

Otarła łzy. Oddychała powoli i miarowo, próbując się uspokoić.

– Masz jeszcze mnie, księżniczko! – usłyszała, rozlegający się gdzieś w oddali, wesoły, śpiewny głos.

Zerknęła w stronę opasłej księgi, którą rzuciła bezładnie w kąt. Spośród pożółkłych, pomiętych kart wyłonił się błękitny, latający karzełek.

– Oh, to ty, Glossarycku… – rzuciła beznamiętnie.

– Nie doceniasz mnie, Moon – podleciał do dziewczyny, uśmiechając się.

– Chcesz, żebym jej użyła, prawda? – uniosła różdżkę do góry.

Glossaryck pokiwał przecząc głową.

– Skądże. To ty musisz być na to gotowa – pouczył księżniczkę.

– Co jeśli nigdy nie będę? – spytała niepewnie.

Niebieski ludzik wzruszył ramionami.

– Różdżka będzie czekać na Ciebie, tak długo, jak będziesz tego potrzebować. Nawet wieczność – usiadł obok Moon.

– Może Sun jeszcze wróci – odłożyła przedmiot na szafkę nocną. – Ja nie nadaję się do walki! Nie jestem, tak odważna i silna, jak ona! Ja nie chcę walczyć! – wyrzuciła z siebie podniesionym, pełnym frustracji głosem.

Glossaryck westchnął.

– Cóż, jakbyś mnie potrzebowała, otwórz księgę! Polecam się na przyszłość! – pstryknął palcem prawej ręki, po czym odfrunął między stronnice opasłego tomiszcza.

Księżniczka położyła się na boku i okryła grubą pierzyną. Zastanawiała się, czy kiedyś coś zmusi ją do tego, by użyła różdżki. Zastanawiała się, czy kiedyś zostanie doprowadzona do ostateczności. Przygnieciona ciężarem niespokojnych myśli, w końcu zasnęła. Zbudziła się wraz z pierwszymi promieniami słońca, wpadającymi łapczywie do pokoju przez niewielką przestrzeń między firankami.

Wstała, walcząc ze swoją rezygnacją i przygnębieniem.

Nasunęła różowe, puchate kapcie na nogi i pognała powolnym krokiem do kuchni.

Życie toczyło się z dnia, na dzień. Nic się nie zmieniało. Każdy dzień przebiegał tak samo.

Śniadanie. Poranna toaleta. Lekcja historii. Lekcja geografii. Lekcja etykiety. Obiad z śmietanką towarzyską stolicy. Przejazd powozem. Powrót na zamek. Kolacja.

Wieczorami młoda księżniczka zostawała zupełnie sama w swoim ciemnym, niemal pustym pokoju. Zabijała czas na różne sposoby, ale powoli wszelkie pomysły się wyczerpywały.

Teraz siedziała na łóżku, pełna skupienia. Kończyła sweter, który zaczęła dziergać tydzień temu.

Czasami miała ochotę po prostu uciec, tak jak wszyscy. Dlaczego właśnie ona, spośród całej rodziny musiała być tą odpowiedzialną? Dlaczego ona zawsze musiała zostawać sama? Dlaczego? Dlaczego? Tlące się zwykle z tyłu głowy, cały czas towarzyszące księżniczce wątpliwości narastały, gdy zostawała sama. Nie chciała słyszeć tych natarczywych, rozbrzmiewających coraz głośniej pytań, ale wciąż powracały. Próbując je uciszyć, sprawiała jedynie, że stawały się coraz silniejsze, nieopanowane. Druty wypadły dziewczynie z rąk.

Nagle usłyszała krzyki, dobiegające z dziedzińca. Na chwilę zepchnęły pytania w głąb umysłu. Księżniczka podbiegła do okna. Rozsunęła spontanicznie, dotychczas wiecznie zasunięte firanki. W ciemnościach z trudem dostrzegła dwóch, rosłych strażników, biegających nieporadnie za niewielką świnio-kozą. Nie potrafili w żaden sposób pochwycić zwinnego, niezwykle skocznego zwierzątka. Kilkakrotnie wpadali na siebie, próbując. Moon zaśmiała się. Pierwszy raz, od dłuższego czasu, na twarzy młodej księżniczki zagościł szczery, niewymuszony uśmiech. Szybko wyjęła zapas słodyczy z szafki nocnej. Ukradkiem wymknęła się z pokoju. Zawędrowała do opustoszałej o tej porze kuchni. Stamtąd cicho przemknęła na zewnątrz. Otworzyła ostrożnie stare, spróchniałe drzwi dla służby i udała się powoli w kierunku hałasów. Rozglądała się na wszystkie strony, zachowując czujność. Nie zdołała, jednak zauważyć świnio-kozy, pędzącej z zawrotną szybkością w jej kierunku. Zwierzę wskoczyło na ramiona Moon, czując kuszący zapach. Księżniczka spojrzała zaskoczona na niewielkie stworzenie, obwąchujące jej suknię, w poszukiwaniu jedzenia. Z trudem utrzymała sięgnęła do kieszeni. Wyjęła karmelizowaną kukurydzę. Poczęstowała smakołykiem swojego nowego przyjaciela.

– Biedactwo. Musiałeś być naprawdę głodny – Moon szepnęła ze współczuciem. – Chodź. Nie pozwolę, byś więcej chodził o pustym żołądku – ostrożnie postawiła zwierzątko na trawie.

Ochoczo ruszyło za księżniczką, po drodze, dokonując niewielkich zniszczeń, takich, rozbicie kilku, cennych figur i zjedzenie paru, drogich, sprowadzonych z innego wymiaru dywanów. Moon postanowiła, jednak zignorować destrukcyjne poczynania zwierzęcia. Zdołała przynajmniej choć po części przełamać dominującą w jej życiu monotonię.

– Nazwę Cię Chancey – wprowadziła stworzenie do swoje pokoju. – Jak Ci się podoba?

Świnio-koza chrumknęła w potwierdzeniu.

– Cieszę się – Moon uśmiechnęła się, zamykając za sobą drzwi.

Wyczerpana małym wymknięciem, od razu rzuciła się na łóżko. Zasnęła. Chancey podążył skocznie za swoją nową panią, ku objęciom snu. Ułożył się obok głowy księżniczki.

Nazajutrz Moon zbudziły gwałtownie pełne przerażenia krzyki Glossarycka.

– Moon! Moon! Ta świnia zaraz zje księgę! Musisz ją powstrzymać! Moon!

– Co się dzieje? – spytała, przecierając oczy.

– Moon! Co to jest?! – Glossaryck rzucił poirytowany, siłując się z Chancey'm.

Słowa niebieskiego ludzika powoli zaczęła docierać do pola percepcji księżniczki. Zeskoczyła z łóżka. Wyjęła z kieszeni karmelizowaną kukurydzę.

– Chancey, patrz co mam – pomachała smakołykami przed oczami zwierzątka. Pokornie puściło książkę. Pobiegło za jedzeniem.

– Co to jest? – Glossaryck ponowił pytanie, wskazując palcem w stronę zwierzęcia, zajadającego się kukurydzą.

Moon stanęła przed Chancey'm. Rozłożyła ręce w obronnym geście.

– To mój nowy przyjaciel – oświadczyła wojowniczo.

– Wolisz towarzystwo świni! – Glossaryck załkał, wzdychając teatralnie. Schował się urażony za firanką. Głośne chlipanie rozbrzmiało dźwięcznie w pokoju dziewczyny.

Księżniczka westchnęła. Postanowiła zignorować humory Glossarycka. Mogły trwać godzinę, dzień, tydzień, miesiąc. Wiedziała, jednak że w którymś momencie znudzi się łkaniem. Przestrzeń między firanką, a oknem z pewnością nie oferowała wielu rozrywek.

– Zostań z Chancey'm. Dopóki dostaje kukurydze jest posłuszny – doradziła, wychodząc z pokoju. Niechętnie opuszczała swoje nowe zwierzątko.

Pocieszała się myślą, że dziś czekał ją mniej pracowity dzień, niż wczoraj. Miała również nadzieję na wymknięcie się z pałacu, pomiędzy lekcją etykiety, a kolacją. Chciała zabrać Chancey'ego na mały spacer po stolicy. Nie często próbowała wydrzeć się poza mury zamku, ale gdy już się na to decydowała zwykle nie odnosiła sukcesu. Straż zawsze zdołała ją wytropić. Powoli, jednak uczyła się na własnych błędach, odkrywała luki w funkcjonowaniu dworu, które mogła wykorzystać. Czuła, że w końcu była gotowa, choć przez chwilę zapomnieć o smutku. Głosy zepchnięte w głąb umysłu radziły uporczywie, by została w pokoju. Zaczęły wmawiać dziewczynie, że jest jeszcze za wcześnie, że zaczyna zapominać o swojej siostrze, że zachowuje się, jakby Sun nic dla niej nie znaczyła. Do jej oczu napłynęły łzy. Postanowiła znaleźć w sobie resztki siły. Zacisnęła mocno pięść. Tym razem nie miała zamiaru poddać się zdradliwym nawoływaniom.