Mroczny Znak
Autor: Zilidya
Beta: MichiruK
Pairing: SmH, Drarry (delikatne)
Raiting: + 15
Prawa własności: Wszystkie postacie należą do J.K Rowling i z tego fanfiction nie są
pobierane żadne korzyści.
Prolog
W tym momencie Harry zastanawiał się, czy kiedykolwiek jego życie będzie choć trochę normalne.
Zamrugał i otarł oczy, rozmazując na twarzy sadzę.
Dom płonął z nim w środku, a on był tego całkowicie świadom.
Głowa bolała go od dobrych piętnastu minut i bardzo dobrze wiedział z czyjego powodu.
Voldemort. Nachylił się nad parapetem okna w sypialni ciotki, rozglądając po ulicy.
Stał tam.
W całej swojej wężowatej krasie, i w otoczeniu swoich zwolenników. Trzech z nich co jakiś czas rzucało zaklęcie ognia, podsycając pożar. Dursleyów nie było, może i całe szczęście. Wyjechali na cotygodniowy wypad, po to by inny „wypad" pastwił się nad ich domem.
Harry ścisnął kurczowo różdżkę i mocniej naciągnął pelerynę. Kalkulował, czy ma uciekać, czy nadal wierzyć, że jest bezpieczny za barierą. Bardzo w to wątpił. Przecież Voldemort posiadał w sobie jego krew, więc osłona nie powinna stanowić dla niego już teraz przeszkody.
Kaszlnął. Dym zaczął przedostawać się pod drzwiami. Wciśnięty na szybko ręcznik niewiele pomagał.
Gdzie jest Dumbledore? Czy nie powinien wiedzieć, że nastąpił atak na dom, w którym spędzał wakacje?
Dym coraz gęściej snuł się po dywanie, niczym wąż skradający się do swojej ofiary.
Gorąco też zaczynało dawać się we znaki. Cały parter musiał być pochłaniany przez ogień i ciepło przedostawało się wyżej. Nie zajmie mu dużo czasu pożarcie sufitu i zawędrowanie wyżej.
Co robić?
— Wyjdź, Harry Potterze. Nie mam zamiaru zabić cię w tak banalny sposób.
Chłopak zaklął cicho. Nigdy by nie przypuszczał, że ten osobnik potrafi wtargnąć do jego umysłu, gdy nie śpi.
— Wyjdź, chcę z tobą porozmawiać — usłyszał ponownie po chwili.
— Chciałbyś.
— Oczywiście, że chcę. — Czyżby usłyszał sarkastyczny śmiech? — Inaczej nie przyszedłbym tu osobiście.
— Czego chcesz? Poza zabiciem mnie, oczywiście?
— A kto mówi, że chcę cię zabić? — Ironia nawet przez myśli była wyczuwalna.
— Ty. Przed momentem.
— Och, Harry Potterze! Gdzie podziała się twoja gryfońska odwaga?
— Ukryła się za ślizgońską rozwagą.
— Czyli muszę zastosować inną zachętę? — zauważył chłodno Voldemort.
Harry zauważył poruszenie wśród śmierciożerców. Aurorzy przybyli. Jednak coś odgradzało ich od domu, nie dopuszczając bliżej. Niewidzialna ściana otaczająca dom i napastników. Czyżby jego też miała nie wypuścić?
— Myślę, że to cię przekona. Spójrz.
Chłopak ujrzał w swojej głowie obraz. Kamienna cela i ktoś leżący w środku. Nawet nie widząc twarzy, wiedział kto to. Nawet mając przed sobą zakrzepłą krew i nienaturalnie powykrzywiane kończyny, potrafił powiedzieć, kogo Voldemort mu pokazywał.
Severus Snape. Znienawidzony profesor eliksirów.
— Odkryłem jego spisek przeciwko mnie. Szpieg Dumbledore'a. Nie spodobało mi się to. Bardzo, jak widzisz.
— I co z tego? — Harry przełknął ślinę, nie bardzo wiedząc, co miałby powiedzieć.
Nie czuł niczego szczególnego do mistrza eliksirów, ale teraz, gdy dowiedział się, dla kogo tak naprawdę mężczyzna pracuje, nagle zaczął rozumieć jego postępowanie. Nie do końca, ale niektóre aspekty na pewno.
— Jesteś kimś, kto może go uratować. Wiem, jak zareagowałeś na śmierć tego niepotrzebnego chłopaka kilka tygodni temu. Tym razem możesz być tym, który powstrzyma mnie przed zabiciem akurat tej szczególnej osoby.
— Powstrzymać ciebie? Myślisz, że ci uwierzę? Właśnie próbujesz spalić mnie żywcem, i to w biały dzień, na oczach aurorów i mugoli.
Voldemort tylko machnął ręką i śmierciożercy przestali rzucać czary, odsuwając się w stronę obserwujących całą scenę aurorów. Sami nie atakowali, ale z drwiną patrzyli na ich bezcelowe starania. Ci bez ustanku próbowali przebić się przez barierę. Jak na razie bezskutecznie.
— Chcę z tobą zawrzeć układ, Harry Potterze. Umowę, dzięki której będziesz mógł ratować ludzi. Kilku, ale jednak to zawsze coś — odezwał się Voldemort, wyczuwając jego wahanie.
Harry zadrżał. Nie spodobało mu się to. Nie lubił żadnego rodzaju paktów.
Gdy Dudley umawiał się ze swoją bandą, Harry kończył poobijany i głodny. Gdy Malfoy zmawiał się ze Ślizgonami, on kończył na szlabanie, i to zaraz po opuszczeniu skrzydła szpitalnego.
Gdy Voldemort chce umowy...
— Jakieś szczegóły? — zapytał, chcąc zyskać na czasie.
— Po pierwsze będziesz chroniony. Nie chcę cię zabić. Chcę byś przystąpił do mnie...
— Przystąpił do ciebie? Nigdy! Zamordowałeś moich rodziców!
— Po drugie — kontynuował Voldemort, nie zwracając uwagi na protesty Harry'ego — będziesz mógł decydować, kogo w danym tygodniu nie zabiję ja ani nikt z moich śmierciożerców. Powiedzmy dwie osoby tygodniowo. Co ty na to?
— Nie!
— Pięć osób, ale to moje ostatnie zdanie — targował się czarnoksiężnik.
Harry zamyślił się. Co jeśli to jedyna możliwość uratowania kogokolwiek? Potem mógłby spróbować...
— Nie będziesz nastawał na moje życie bez uprzedniej prowokacji z mojej strony. Choć pewne poprawki w tej umowie zostaną uwzględnione, jeśli chodzi o nasze wspólne postępowanie wobec siebie — W tym momencie pojawiło się zrozumienie, że on siedzi w jego głowie i słyszy wszystkie myśli.
— Tak? — Czuł, że to jeszcze nie wszystko.
— Ostatni punkt, ale uprzedzam, jeśli się nie zgodzisz, tu i teraz zabijam Snape'a. Chcę...
To, czego chciał Voldemort, spowodowało, że Harry osunął się po ścianie na podłogę.
Co ma zrobić? Jeśli się nie zgodzi, Snape zginie. Przez niego. Nie przepadał za nim, ale nie życzył mu śmierci, i to jeszcze takiej. Przesunął dłonią po swoich i tak nieopanowanych włosach, wstając i opuszczając sypialnię. Przeszedł szybko przez nadpalony korytarz. Tylko bok schodów, tuż przy samej ścianie, nadawał się do zejścia, reszta ciągle się tliła. Salon nie nadawał się już do niczego. Do kuchni nawet nie zajrzał. Otworzył drzwi wejściowe, stając w progu.
Aurorzy natychmiast przerwali atak na barierę, patrząc prosto na niego.
On sam nie bardzo wiedział, co robi. Może to tylko kolejny koszmar i wuj zaraz go obudzi, złorzecząc?
— Uwolnij go w tej chwili! — zażądał. — Chcę go zobaczyć.
Na znak Lorda dwójka sług deportowała się i za chwilę pojawiła ponownie z ofiarą. Rzucili ją na drogę, tuż przy podjeździe na Privet Drive numer cztery. Harry podszedł do niej powoli, lecz nikt ze strony Voldemorta mu nie przeszkodził. Mężczyzna był nieprzytomny, a krew z wielu ran skapywała na drogę. Chłopak westchnął ciężko na jego widok. Uniósł różdżkę i ten jedyny raz nie bał się jej użyć w wakacje. W końcu widzieli, że nie używa jej dla zabawy.
— Mobilicorpus!
Ciało uniosło się kilka centymetrów nad ziemię. Wskazując różdżką, gdzie ma lecieć, podszedł do bariery Voldemorta. Nie był pewien, czy to zadziała, ale chciał – musiał – spróbować. Skoro Voldemort przekracza osłony z jego krwią to powinno działać i w drugą stronę. Dotknął jej dłonią, czując pod palcami mrowienie, jednocześnie przesuwając Snape'a w stronę aurorów. Ci machali i krzyczeli, by też przeszedł.
— Umowa, Harry Potterze! — Znów usłyszał ten syczący głos.
— Wiem, Tom.
Opuścił różdżkę, kładąc ostrożnie profesora na ziemi i odwrócił się, widząc przerażenie na twarzach najbliżej stojących aurorów.
— Witam oko w oko. A teraz zajmiemy się tobą.
Ból dotknięcia zwalił go z nóg, ale mimo to dzielnie patrzył w czerwone oczy swojego wroga.
— Zabieram cię w bardziej ustronne miejsce — rzekł Voldemort i uśmiechnął się groteskowo w stronę zebranych za barierą.
W tej właśnie chwili pojawił się Dumbledore, ale nic nie zdołał zrobić, bo Voldemort wraz z Harrym i śmierciożercami zniknął.
Pozostał tylko ogień, dym i krzyki ludzi.
