Liceum w Forks. Populacja: Trzystu pięćdziesięciu ośmiu uczniów łącznie ze mną. Dla kogoś kto był przyzwyczajony do trzykrotnie większej hordy, ta liczba wydawała się stresująca i klaustrofobiczna. Szkoła składała się z kilku budynków zbudowanych z bordowej cegły, połączonych szerokimi i odkrytymi chodnikami. Pomimo swojego negatywnego nastawienia, nie potrafiłem nie docenić piękna wszechobecnej zieleni. Występowała tu w ilościach przytłaczających i onieśmielających dla kogoś z moich stron. Siedziałem w Scarlett, swoim nowym-starym pick upie, który podarowała mi Charlie, jako prezent powitalny.

Zaparkowałem przed budynkiem, na którym dostrzegłem tabliczkę z napisem "Dyrekcja". Po kilku minutach zbierania w sobie odwagi - przyjechałem znacznie wcześniej nie mogąc wysiedzieć w domu, wyskoczyłem z samochodu, zatrzasnąłem blado czerwone drzwiczki i ruszyłem nerwowym krokiem w stronę wejścia. Mżyło z samego rana, przystanąłem na chwilę i zadarłem głowe do góry zamykając oczy. Zimny, mokry dotyk matki przyrody z jakiegoś powodu działał na mnie kojąco. W Forks niemal ciągle padało, co było jednym z powodów, dla których ociągałem się z podjęciem decyzji o przeprowadzce, chyba niepotrzebnie.

W środku było cieplej i jaśniej, niż się spodziewałem. Podłogę pokrywała wytrzymała wykładzina w pomarańczowe ciapki, z boku stało kilka składanych krzesełek dla oczekujących interesantów, a ściany upstrzone były trofeami i ogłoszeniami. Stary wielki zegar tykał głośno, postanowiłem przyjrzeć mu się przy innej okazji, bardzo lubiłem starocie, budziły we mnie jakieś takieś melancholijne uczucie. Wszędzie pałętały się rośliny w czarnych plastikowych donicach, jakby mało było zieleni na zewnątrz. Pomieszczenie przedzielał długi kontuar zastawiony przepełnionymi drucianymi koszyczkami na dokumenty, a każdy z nich oznaczono jaskrawą naklejką. Za jednym z trzech znajdujących się za ladą biurek siedziała rudowłosa okularnica w fioletowym podkoszulku. Ten podkoszulek nieco zbił mnie z tropu, przecież jest cholernie zimno na dworze? Po za tym wyglądała na za starą na tak jaskrawy odcień włosów... kobieta podniosła na mnie wzrok.

- W czym mogę ci pomóc?

- Umm, jestem Isaac Swan - oczy sekretarki ożywiły się, kiedy usłyszała moje nazwisko. Najwyraźniej się mnie spodziewała. No tak. Małe miasteczko. Plotki. Przyroda. Tak tak, to ja, syn naszej kochanej Charlie i tego ponurego typa, który ją porzucił. Kołkiem mnie przez serce. Kołkiem powiadam, tak dla pewności.

- Oczywiście, oczywiście - kobieta z roztargnieniem pogrzebała w wysokiej stercie papierów przed sobą. - Mam dla ciebie plan lekcji i mapkę. - Z plikiem kartek w dłoni podeszła do kontuaru o który się opierałem bezwstydnie łokciami. Jak jakieś zwierzę. Pozwijcie mnie.

Wyjaśniła mi jak się poruszać po szkole, pokazała najkrótsze i najwygodniejsze trasy pomiędzy budynkami i była tak pomocna i uprzejma, że właściwie, to nawet ją polubiłem. Nie to, co te znane mi z Phoenix sztywne, zimne i oschłe biurbaby. Pożegnała mnie życząc mi miłego dnia, na co odpowiedziałem szczerym uśmiechem. Miałem zebrać podpisy nauczycieli i przynieść kartkę pod koniec dnia, po lekcjach. Bułka z masełem.

Gdy wróciłem do Scarlett inni uczniowie już się zjeżdżali, więc podążyłem za nimi. Na parkingu stało wiele podobnie leciwych samochodów, więc odetchnąłem z ulgą, w starej szkole by mnie zjedli, wypluli i zwyzywali od hipsterów. Tylko jedno volvo się wyróżniało. Czarne z jaskrawo różowymi felgami. Ciekawe kto jeździ czymś tak krzykliwym.

Na niepewnych nogach i z głośno bijącym sercem ruszyłem zgodnie ze wskazówkami pani Cope. Zakapturzony, w ciemnej bluzie i bojówkach nie wyróżniałem się za bardzo z tłumu, więc przemknąłem przez tłumy niezauważony. Minąwszy stołówkę dotarłem do budynku numer 3, w którym miałem pierwszą lekcję. Na jego rogu znajdowały się białe drzwi, do których prowadził chodnik. Zaraz za progiem zatrzymały się dwie dziewczyny idące przede mną, by powiesić kurtki na kołkach umocowanych na ścianie, na lewo od wejścia. Blondynka i szatynka obejrzały się na mnie, ale szybko skierowałem się do biurka nauczyciela, nie nawiązując kontaktu wzrokowego. Spokojnie, panie Swan, nikt nas tu nie zje. Nauczyciel, pan Mason, wysoki i łysiejący gość zerknął na podsunięty przeze mnie papier i przyjrzał mi się uważniej. Dzięki bogom, wskazał mi po prostu pustą ławkę na końcu klasy i nie nalegał na przedstawianie się wszystkim obecnym. Równy gość!

Moja pozycja w klasie utrudniała innym gapienie się na mnie bez jawnego odwracania się plecami do nauczyciela, ale wcale ich to nie powstrzymało! Kretyni, pomyślałem ze złością, nie jestem jakimś nowym nabytkiem w Zoo, wyburczałem w myślach. Przykleiłem wzrok do otrzymanej przed chwilą listy lektur. Borze szumiący, Bronte, Szekspir, Chaucer, Faulkner... już to wszystko przerabiałem. Miałem nawet na którymś z pendrive'ów swoje stare wypracowania. Zapowiada się nudny rok, nie ma co. Nie słuchałem zbyt pilnie pana Masona i nie odczuwałem z tego powodu jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Mówił bardzo monotonnym głosem o rzeczach tak oczywistych i z mojej perspektywy starych, że nawet nie miałem sił narzekać.

Kiedy zabrzęczał dzwonek wysoka i ciemnooka brunetka w okularach przechyliła się nad przejściem między ławkami i do mnie zagadała, totalnie wygrywając rzut na inicjatywę.

- Isaac Swan, prawda? - zapytała uśmiechając się nieśmiało.

- Zack - poprawiłem odruchowo. Siedzące w pobliżu osoby odwróciły się w naszą stronę. Sio, paszli!

- Jestem Angela. Gdzie masz następną lekcję?

- Zobaczmy...- ponownie przyjrzałem się miętolonej w dłoniach kartce - WOS z Jeffersonem w budynku numer 6.

Zestresowany zaciekawionymi spojrzeniami palącymi mnie ze wszystkich stron, skupiłem się na oczach Angeli. Bardzo ładnych, ciepłych brązowych oczętach, jeżeli mam wyrazić swoją skromną opinię.

- Ja idę do czwórki, mogę pokazać ci drogę, jeżeli chcesz?

Kurczę, jaka miła dziewczyna!

- Jasne, odwdzięczę się kiedyś - odpowiedziałem z szerokim uśmiechem.

Włożyliśmy kurtki i wyszliśmy na zewnątrz. Deszcz przybrał na sile. Od lat nie pamiętam, żebym tak przemókł, dzięki Forks. Miałem paskudne przeczucie, że kilka osób specjalnie się wlokło za nami, żeby podsłuchać. Dzień dobry Paranojo. Usiądź grzecznie obok Schizofrenii i łapki na kolana.

- I co, inaczej tu niż w Phoenix, co? - Angela mówiła cichym, ale bardzo przyjemnym dla ucha głosem, który mnie uspokajał i ułatwiał rozmowę.

- Tak, przede wszystkim jest tu ciemniej, zimniej i mokrzej. U nas prawie nigdy nie padało.

- Naprawdę? Ciekawe jak to jest.

- Bardzo słonecznie - odparłem z całym przekonaniem. Angela zerknęła na mnie.

- Nie wyglądasz na zbyt opalonego.

- Dlatego mnie odesłali. Podobno raziłem kierowców w południe swoją bladością i stwarzałem zagrożenie.

Parsknęła i udała, że poważnie traktuje moje słowa. Węszę dobrą przyjaźń. Zack 1 - 0 Forks.

Ominęliśmy stołówkę i odprowadziła mnie pod same drzwi pawilonu umieszczonego obok sali gimnastycznej. Zdążyłem z niej wyciągnąć, że jest córką pastora i ma dwójkę młodszych braci. Jeden z nich jest nawet moim imiennikiem!

- No cóż, powodzenia. Nie daj się zjeść! - zażartowała, kiedy sięgałem do klamki. Odpowiedziałem radośnie, że mam nadzieję, że mamy więcej wspólnych lekcji. Tak, powoli panie Swan, należy ostrożnie nawiązać kontakt z rozsądniejszymi ludźmi z tego zadupia. Potraktuj to jak quest w starym, dobrym RPG.

Reszta przedpołudnia minęła szybko i bez szczególnych przygód. Pan Verner, nauczyciel znienawidzonej przez wszystkich i wszędzie trygonometrii był jedynym, który zmusił mnie do publicznej przemowy. Nie, żeby gość miał szansę wydrapać się z mojej czarnej listy, nawet gdyby tego nie zrobił. Wydukałem kilka słów o sobie i czerwony jak pomidor pomaszerowałem do swojej ławki. Po dwóch lekcjach zacząłem rozpoznawać niektóre twarze. Zawsze się znalazł ktoś, kto jak Angela przełamał pierwsze lody i zainteresował się moim wrażeniem dotyczącym szkoły i Forks. Pewna dziewczyna siedziała ze mną na trygonometrii i hiszpańskim, a potem poszła ze mną do stołówki. Była niższa ode mnie, jakieś metr sześćdziesiąt z linijką, ale nie zauważało się tego z powodu burzy ciemnych, skłębionych loków. Miała na imię Jessica i była bardzo gadatliwą i przyjazną istotką. Znacznie bardziej otwartą od poznanej wcześniej Angeli. Można spokojnie nazwać je swoimi przeciwieństwami, chociaż obie były ciemnowłose i ciemnookie. Miała dużo do powiedzenia, o szkole, nauczycielach i uczniach. Kiwałem głową i starałem się nadążyć za jej słowotokiem. Ku mojej radości okazało się, że krąg towarzyski, w którym obracała się Jessica zawierał również Angelę. Nadrobiliśmy radośnie zaległości, miałem wrażenie, że Jessica jest niezadowolona z poufałości między nami, ale to pewnie tylko przewidzenie. Akurat biadoliliśmy nad lekturami na ten rok, kiedy ich zobaczyłem po raz pierwszy.

Siedzieli na przeciwległym krańcu stołówki i było ich pięcioro. W przeciwieństwie do innych totalnie ignorowali moją obecność. Cześć Narcyzie, zapraszam na herbatkę z dziewczynami, to Paranoja, a to Schiza, ojej, znacie się? Chociaż zwykle unikam gapienia się na ludzi, tym razem nie mogłem się powstrzymać. Na pierwszy rzut oka nie byli do siebie podobni. Dwóch chłopaków, muskularny brunet o predyspozycjach do zapasów i rzucania kłodą, a także szczuplejszy, ale również nieźle umięśniony blondyn, którego fryzura przypominała mi lwią grzywę. A do tego trzy piękne dziewczyny. Nie, słowo piękne jest niedopowiedzeniem. W życiu nie widziałem kogoś tak zachwycającego. Jedna była blondynką o figurze modelki, wyglądała na kogoś, kto mógł odgrywać rolę europejskich królowych w filmach. Dostojna, zimna i obojętna. Druga była niższa, chudsza i sprawiała wrażenie kłębka energii, śmiechu i przewrotności. Jakby wiedziała co dostaniesz pod choinkę i miała zaraz eksplodować, żeby tylko ci tego nie powiedzieć. Miała krótką, kruczoczarną, nastroszoną fryzurkę. Ostatnia reprezentowała brunetki, miała krótkie kasztanowe włosy z czerwonymi końcówkami. Wyglądała na najmłodszą z nich. Chyba wiem do kogo należy czarne volvo.

Pomimo oczywistej, totalnej i przytłaczającej urody, wyróżniali się też na własny, specyficzny sposób. Byli bladzi. Cholernie bladzi, chorobliwie bladzi. Bladzi jak ja pierdolę. I wszyscy, niezależnie od koloru włosów, mieli bardzo ciemne oczy i cienie pod oczami. Jakby nie spali. Albo ktoś im połamał nosy i dochodzili do siebie. A co do tego mam wątpliwości. Bo byli ładni w chuj.

Gapiłem się na nich, jak sroka w gnat albo kot w laserowy punkcik. I było mi głupio, bardzo głupio, ale nie mogłem przestać. I to nawet nie chodzi o same dziewczyny. Wpatrywałem się w nich, w te idealne twarze bez skazy i nie mogłem zrozumieć. Skąd ten overkill? Takich pyszczków nie widzi się poza grami i podrasowanymi technologicznie filmami. A tu, na totalnym zadupiu, piątka piękno-sapiensów siedzi i gapi się na siebie, nic nie jedząc. Zaraz, chwila. Co do... moją uwagę zwrócił dziwny szczegół. Nic nie jedli i nic nie pili. To-jest-lunch. Siedzieli przy stole jak takie lalki bez życia i osobowości. Nawet nie wyglądało, żeby ze sobą rozmawiali.

Unikali wzroku innych uczniów. Ba, unikali nawet siebie. Niesamowite. Po prostu niesamowite i troszkę niepokojące. Nagle mniejsza z dziewczyn, chochlikowata, wstała z gracją baletnicy i podniosła swoją tacę nienaruszonego jedzenia. Zarumieniłem się. To grzech tak pięknie podnosić tacę z jedzeniem. Gdzie oni tego uczą? Na seminariach dla kelnerek? Przypatrywałem się oczarowany jej lekkiemu krokowi, tym kształtnym pośladkom i w ogóle wszystkiemu. Ze zdziwieniem zauważyłem, że zniknęła znacznie szybciej niż spodziewałbym się po kimś tak drobnym. Jak zjawa czy przewidzenie. Zerknąłem na pozostałych, ale dalej siedzieli nieporuszeni.

- Co to za jedni? - zapytałem Jessicę, która podniosła głowę rozglądając się za moim celem, ale wydawało mi się, że dobrze wiedziała o kogo mi chodzi. Jedna z dziewczyn ze stolika Pięknych, ta najmłodsza, spojrzała na nią znienacka. Trwało to tylko chwilę. A potem przeniosła wzrok na mnie. Odwróciła się szybko, znacznie szybciej niż ja spuściłem głowę z nagłym zawstydzeniem. Jej piękna twarz nie zdradzała żadnych emocji. Jakby usłyszała nagle swoje imię i zareagowała odruchowo, zanim zdała sobie sprawę, że nie musi odpowiadać.

Jessica zachichotała przy stoliku, zażenowana, rzucając w stronę grupki ukradkowe spojrzenie.

- To Delilah i Emmett Cullenowie - wyszeptała - z Rosalie i Jasperem Hale. Ta, która przed chwilą wyszła nazywa się Alice Cullen. Wszyscy mieszkają u doktora Cullena i jego żony.

Rzuciłem krótkie spojrzenie na Cullenów. Dziewczyna z czerwonymi końcówkami wpatrywała się w swoją tacę, rozrywając na strzępki obwarzanek. Miała bardzo długie i blade palce. Poruszała przy tym niezwykle szybko ustami, chociaż ledwo je rozchylała. Pozostała trójka nadal nie patrzyła w jej kierunku, ale miałem wrażenie, że coś do nich mówi.

Dziwne imiona, pomyślałem zamyślony, niespotykane już tak często. No, może w pokoleniu naszych dziadków. Ale kto wie, być może tak jest w małych miasteczkach. Wbrew sobie, swojej zwykłej nieśmiałości i skrytości powiedziałem:

- Całkiem ładne te dziewczyny.

Jessica wykręciła nerwowo palce i uśmiechnęła sie gorzko.

- O tak, ale są sparowani. No wiesz, Emmett chodzi z Rosalie, a Jasper z Alice. I mieszkają razem - podkreśliła, a w jej głosie wyczułem prowincjonalne zgorszenie. Ale, jeżeli mam być szczery, to podejrzewam, że wszędzie podobny układ byłby niewyczerpanym źródłem plotek.

- Którzy to Cullenowie? Nie wyglądają na spokrewnionych - wyraziłem swoją opinię cicho.

- No bo nie są. Doktor Cullen to młody facet. Ma góra trzydzieści parę lat. Cała piątka jest adoptowana. Ale Hale'owie, blondyni, to rodzeństwo.

- Rodzina zastępcza? Tak starych, to się chyba nie adoptuje?

- Pani Cullen przygarnęła Jaspera i Rosalie, kiedy mieli po osiem lat, teraz mają osiemnaście. To chyba ich ciotka, tak przynajmniej słyszałam.

- To bardzo miło z ich strony, że zaopiekowali się nimi - zauważyłem ze szczerym podziwem.

- Tak, to prawda - przyznała niechętnie Jessica, co wzbudziło moje podejrzenia, że chyba nie przepada za doktorem Cullenem i jego rodziną. Sądząc ze spojrzeń, które rzucała w stronę ich gromadki, byłem świadkiem zwykłej, poczciwej ludzkiej zazdrości - myślę, że pani Cullen nie może mieć dzieci - dodała, jakby to miało umniejszyć szczodrości tej pary. Poczułem, jak między nami wyrasta niewidzialny mur. Jessica była miłą dziewczyną, ale raczej nie zaprzyjaźnimy się bliżej. Co jakiś czas spoglądałem w stronę dziwnego rodzeństwa. Nadal wpatrywali się w ściany półprzytomnie.

- Od dawna mieszkają w Forks? - zapytałem zainteresowany, chociaż wątpiłem w to. Raczej zapamiętałbym ich.

- Nie - odparła Jessica trochę zaskoczona, jakbym zadał pytanie dziwne nawet dla kogoś tak nowego w mieście. - Sprowadzili się tu dwa lata temu, z jakiejś miejscowości na Alasce.

Odetchnąłem cichcem. Przynajmniej nie byłem jedynym nowym w okolicy, a przy tym nie wyróżniałem się aż tak. Zrobiło mi się ich nawet trochę żal. Wyraźnie nie byli akceptowani, pomimo swojej urody.

Gdy tak rozmyślałem o nich czule, najmłodsza z nich podniosła głowę i spojrzała na mnie znowu. Tym razem wyglądała na zaintrygowaną. Odwróciłem wzrok płochliwie, ale miałem wrażenie, że spodziewała się po mnie czegoś innego.

- Ta z czerwonymi końcówkami, to która? - zagadnąłem Jessicę cicho. Kątem oka dalej widziałem, że Cullen nadal się na mnie patrzy, ale nie gapi tak nachalnie jak inni wcześniej. Spuściłem wzrok na stół. Znowu. Panie Swan, pańskie zwierzęce ja właśnie przewróciło się na plecki i pokazało bezwstydnie podbrzusze. Uznał pan już podświadomie Cullenów jako kogoś wyżej w strukturze społecznej. Szlag!

- To Delilah, jedyna wolna z nich. Ale nie powinieneś robić sobie nadziei. Nigdy nie umawia się na randki. Widocznie chłopcy z Forks są dla niej nie dość dobrzy - dorzuciła ponuro i niechętnie. Naprawdę zdawała się ich nie lubić. Zauważyłem, że Delilah siedziała teraz odwrócona do nas bokiem. Miała delikatnie uniesiony policzek, jakby się uśmiechała.

Po kilku minutach cała czwórka się oddaliła. Podobnie jak ich siostra poruszali się w nienaturalny dla mnie sposób. Trudno na to było patrzeć spokojnie. Nie jesteśmy w filmie, do diabła!

Delilah już więcej na mnie nie spojrzała. Siedziałem w stołówce z Jessicą i resztą znacznie dłużej niż bym robił to sam. Bardzo nie chciałem się nigdzie spóźnić na pierwszą lekcję. Na szczęście Angela zwróciła na mnie uwagę. Okazało się, że mamy razem biologię, więc ruszyliśmy w drogę. Nie rozmawialiśmy za bardzo. Angela zdawała się z natury cicha i pasywna. Wcześniejsza eksplozja zainteresowania i inicjatywy musiała być wynikiem jej dobrego serca i wielkiej determinacji. Kiedy weszliśmy do klasy Angela usiadła przy jednym ze stołów laboratoryjnych o czarnych blatach, wszechobecnych w szkołach na terenie całego USA. Niestety miała już partnerkę. Właściwie, to wszystkie stoły poza jednym były zajęte. Jedyne wolne miejsce było... obok Delilah Cullen, którą rozpoznałem po nietypowych włosach.

Kiedy podchodziłem do biurka nauczyciela, by zdobyć jego podpis i się przedstawić, zerkałem na nią ukradkiem. Kiedy ją mijałem cała zesztywniała i nasierściła się. Co dziwne, rzuciła mi wściekłe i nieprzychylne spojrzenie. Zaskoczony, zaniepokojony i zszokowany szybko odwróciłem wzrok. Poczułem, że kolana mi miękną, a nogi stają się niepewne, ale zachowałem pozory spokoju. Zauważyłem, że oczy Delilah były czarne jak węgiel. Albo noc. Albo śmierć. Pan Banner, nieświadom moich rozterek, wydał mi podręcznik i nie bawił się w introdukcje, czym zyskał moją wdzięczność. Oczywiście, nie mając większego wyboru, skierował mnie do Delilah. Nie wiedząc co myśleć o jej nagłej i niespodziewanej wrogości, usiadłem nie patrząc w jej stronę i nie odzywając się. Położyłem podręcznik na stole i przyjąłem swobodną postawę. Kątem oka dostrzegłem, że poruszyła się. Odsunęła się jak najdalej ode mnie, prawie spadając już z krzesła. Jasna cholera, chyba nie śmierdzę? Powąchałem się ukradkiem w panice, ale wszystko wydawało się w porządku. Nigdy nie byłem wrogiem dobrego, gorącego prysznica, a szampon Charlie pachniał truskawkami. Definitywnie nie śmierdzę. Postanowiłem się skupić na tym, co mówi pan Banner. Spokojnie. Wdech i wydech. Nie patrz na nią! Nie patrz na nią!

Niestety, tematem dzisiejszej lekcji była budowa komórki, którą już znałem. Niech cię widły poniosą Forks, ciebie i zacofany poziom edukacyjny małych miasteczek! Mimo to, robiłem staranne notatki. Tak. Bądź cool. Narysuj tę komórkę. Tak, opisz ją, tak, bardzo starannie nakreśl strzałki i nagryzgaj wszystko dokładnie, każdy niepotrzebny szczególik. Jesteś nikim i jarasz się komórkami.

Nie mogłem się powstrzymać i pomimo mentalnego szczypania się w mentalne ramię (a może sam jesteś mentalny? Wołał cichy głosik w mojej głowie. Schizofrenia? Siedź cicho wszetecznico!), spoglądałem co jakiś czas na Delilah. Przez całą godzinę siedziała napięta jak struna, na samym krańcu ławki. Zauważyłem, że zacisnęła lewą pięść na udzie z taką siłą, że widać było ścięgna. Jezu, jeszcze w życiu się nikogo tak nie bałem. W dodatku, jak się człowiek przyjrzy, to była dosyć... no, nie wiem, trochę dziwnie to brzmi w zestawieniu z opcją kobieta, ale była muskularna, jak... no, nie wiem. Muskularniejsza niżbym się spodziewał po dziewczynie. Jak zwierzę, dziki kot. Same mięśnie, trochę futerka... nie, nie myśl więcej panie Swan, wyłącz się.

Ta lekcja wydała się trwać wiecznie. Może byłem zmęczony. Może to wina stresu pierwszego dnia w nowym środowisku. Albo wściekła dziewczyna, która o zgrozo, najwyraźniej mogła mi spokojnie nakłaść po pysku. Świetnie. Depresja. Cześć maleńka.

Jeżeli mam być szczery, to Delilah wzbudzała we mnie dreszcze i stany okołolękowe. Przez całą lekcję się nie poruszyła. Chyba nawet nie oddychała. O co jej chodzi?! Zawsze się tak zachowuje, czy co? Antysemitka? Mam tylko żydowskie imię! Zacząłem już nawet po cichu wybaczać Jessice. Może jej niechęć do Cullenów nie była tak bezpodstawna jak zakładałem?

Tu nie mogło chodzić o mnie, babsko widzi mnie pierwszy raz na oczy! Po raz kolejny kuknąłem na nią. To był błąd. Znowu na mnie patrzyła. Cholera. Jej czarne i wrogie oczy spoglądały na mnie z obrzydzeniem wykraczającym poza wszystkie kategorie znane ludzkości. Cały się w sobie skurczyłem, z paniczną myślą "Co by było, gdyby można było zabijać spojrzeniem." O! Ja wiem! Trupek! Milcz, Wyobraźnio.

W tym samym czasie zabrzęczał dzwonek. Na chóry anielskie! Cóż to za muzyka. Ale szybko mi przeszło... aż podskoczyłem na krześle, kiedy Delilah zerwała się i opuściła klasę z szybkością i zwinnością, której nie powstydziłby się kot. Wypadła na dwór zanim ktokolwiek inny zdążył wstać. Siedziałem sparaliżowany strachem i niegodnymi mężczyzny obawami. Co to za psychopatka?! To nie fair! Dopiero zacząłem swoje życie w tym zadupiu! Spakowałem się drżącymi dłońmi. Starałem się pohamować rosnący we mnie gniew i frustrację. Obawiałem się zawstydzających mnie już kompletnie łez, które miały tendencję do pojawiania się u mnie przy ekstremalnych stresach. To żenujące.

- Yo! Isaac Swan? - odezwał się zza moich pleców męski głos. Odwróciłem się zdezorientowany. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie jakiś nażelowany blondasek.

- Zack. Wolę Zack - odpowiedziałem machinalnie.

Wyciągnął do mnie rękę. Uścisnąłem ją odruchowo. To chyba nie gej? Zaniepokoiłem się dostrzegając komiczną zbieżność między jego podejściem a Angeli.

- Jestem Mike! Mike Newton. Co masz następne?

Zerknąłem na swój plan lekcji.

- Wf w sali gimnastycznej.

- Spoko, jesteśmy więc w jednej grupie. Chodź!

Podążyłem za nim. Wydawał się męskim odpowiednikiem Jessiki. Dużo gadał. Właściwie to paszcza mu się nie zamykała, ale to dobrze. Skutecznie odwrócił moją uwagę od pewnych nieprzyjemności. Do dziesiątego roku życia mieszkał w Kalifornii, więc rozumiał moją obecną niechęć do pogody. Obiecał, że to minie. Cholernie sympatyczny gość.

Gdy wchodziliśmy do szatni zaskoczył mnie pytaniem:

- Hej, co się stało z Delilah Cullen? Dźgnąłeś ją ołówkiem czy coś?

Wzdrygnąłem się. A więc to nie moje wyobrażenia. Coś było z nią nie tak. Postanowiłem zgrywać głupa.

- Chodzi ci o tę dziewczynę, z którą siedziałem na biologii?

- Zgadza się. Zachowywała się co najmniej dziwnie.

- Hm... nawet się do niej nie odezwałem.

- Oni wszyscy są dziwni - wymruczał niechętnie. No proszę. Cullenowie. Wróg Forksowy numer jeden.

Nauczyciel WFu - pan Clapp, okazał się jednym z tych zagorzałych fanów gier drużynowych. Wiecie, piłka nożna i te sprawy. A w dodatku jego przedmiot był obowiązkowy. Kurwa mać! W Arizonie wystarczyło zaliczyć dwa lata tego przedmiotu i mieć na resztę wyjebane. Śmiało Waszyngtonie, kop po żebrach, o tu! Nadstawię się, Masochizm panu pomoże, to sympatyczny gość. Po długich i zażartych negocjacjach - po lekcji z Delilah nie miałem sił i cierpliwości, udało mi się uniknąć standardowych przyczyn kontuzji na lekcjach wychowania fizycznego. Chociaż pan Clapp wyrażał w to powątpiewanie, to pozwolił mi siedzieć na uboczu, rozciągać się i joginować. Bardzo szybko o nim zapomniałem, zatopiony we własnych myślach. Dawno odkryłem, że joga to strasznie zajebista i pożyteczna rzecz.

W końcu doczekałem się dzwonka. Poczłapałem ponuro do sekretariatu, by oddać papiór z podpisami nauczycieli. Nie padało już, ale zimny i porywisty wiatr zmuszał mnie do przyspieszenia kroku. Kiedy wszedłem do przytulnego i ciepłego biura zesztywniałem i zapragnąłem wycofać się chyłkiem. Delilah Cullen tu była. Stała przy kontuarze, odwrócona do mnie plecami i całkiem zgrabnym tyłkiem. Fajnie, ona chce cię zabić, a ty, Panie Swan, rozmyślasz nad jej pośladkami. Selekcja naturalna nie lubi rozkojarzonych ludzi.

Na szczęście, panna Cullen nie zwróciła uwagi na to, że ktoś wszedł. Przycisnąłem się do ściany, ignorując bolesne pokrzykiwania mojego poczucia męskiej godności i starałem się nie wyglądać. Wcale. Dziewczyna wykłócała się o coś z panią Cope. Miała niezwykle pociągający głos. Ze zasłyszanych strzępków rozmowy odkryłem, że koniecznie chciała się przenieść do innej grupy na biologii. Trudno mi było uwierzyć, że to moja wina. Zacząłem rozmyślać nad możliwymi scenariuszami, zdarzeniami sprzed owej nieszczęsnej lekcji. Tak. Na pewno chodzi o coś innego. Nie o mnie. Zły czas i miejsce. Nic do mnie nie ma. Nie znamy się. Dopiero przyjechałem.

Ktoś otworzył drzwi i wpuścił do pomieszczenia niesforny wiatr, który wpadł z impetem na biurko, zaatakował papierzyska i poczochrał mnie. Nowo przybyła, dziewczyna której wcześniej nie widziałem, odłożyła tylko coś do jednego z koszyczków i wycofała się. Ale Delilah Cullen zesztywniała. Obróciła się powoli i nasze oczy spotkały się. Jej twarz była piękna - pomimo tego całego obrzydzenia, wściekłości i nienawiści, która biła jej z oczu. Przez chwilę bałem się, że się na mnie rzuci i wyrwie mi serce. Poczułem nieprzyjemne dreszcze biegnące przez kręgosłup. Jeszcze nigdy nie odczuwałem na sobie tak morderczych intencji. Jej spojrzenie zmroziło mnie bardziej niż wichura na dworze. Kto by pomyślał, że to trwało tylko kilka sekund.

- Trudno - powiedziała do sekretarki aksamitnym głosem, odwracając się do mnie ponownie plecami - widzę, że rzeczywiście nic nie można zrobić. Dziękuję, miłego dnia - wyszła, nie poświęcając mi ani jednego spojrzenia.

Podszedłem do kontuaru na miękkich nogach. Musiałem być blady jak papier, albo Culleny.

- Jak ci minął pierwszy dzień, skarbie? - zapytała opiekuńczo pani Cope.

- Dobrze - skłamałem słabym głosem. Nie wyglądała na przekonaną.

Kiedy doszedłem do Scarlett parking był już niemal pusty. Za kierownicą poczułem ulgę. Wziąłem głęboki wdech. Mięta, benzyna i tytoń. Szoferka pachniała tą dobrze mi znaną mieszanką, budzącą odległe wspomnienia z dzieciństwa. Poczułem się tu tak bezpiecznie i komfortowo. Siedziałem tak, cicho jak mysz pod miotłą, aż chłód zmusił mnie do odpalenia silnika i ruszenia w stronę domu. Całą drogę powrotną myślałem o Delilah Cullen.

Kiedy dotarłem do domu, totalnie wyczerpany i w nienajlepszym nastroju, zabrałem się za robienie obiadu. Musiałem się czymś zająć i przegnać niechciane myśli o cholernych Cullenach. A już szczególnie Delilah. Zrobiłem zapiekankę i wstawiłem ją do piekarnika z myślą o godzinie, koło której Charlie zajeżdżała pod dom. Mieszkaliśmy razem już tydzień i zacząłem poznawać lepiej jej zwyczaje. W wolnym czasie odrobiłem lekcje, posłuchałem muzyki i siedziałem w kuchni, nicnierobiąc nieproduktywnie. Charlie wróciła koło szóstej. Zajrzała do kuchni, zwabiona zapachem i uśmiechnęła się z wdzięcznością. Właśnie nakładałem nam porcje.

- Nie wiedziałam, że potrafisz gotować - zauważyła pogodnie.

- Emma mnie nauczyła - odpowiedziałem cicho, dziwnie się czułem nawiązując w rozmowie z mamą do macochy. Charlie natomiast się wcale nie przejęła moimi wewnętrznymi wątpliwościami.

- To bardzo miłe z jej strony. Dogadujecie się?

- Tak. Jest fajna. Wyciąga z taty ludzkie odruchy.

- Doprawdy? - Charlie wyciągnęła z lodówki sok pomarańczowy i rozlała go do kubków.

- Tak. Jak w pracy?

- Nic ciekawego. Kolejny spokojny i senny dzień w Forks. Jak wrażenia ze szkoły?

Na szczęście nie zauważyła mojej nerwowości. Widać byłem lepszy w maskowaniu emocji niż się spodziewałem. Dzięki tato.

- Całkiem nieźle. Poznałem kilka osób.

- Naprawdę? A kogo takiego? - zapytała jedząc z apetytem, co trochę mnie podbudowało.

- Nie wyznaje się na nazwiskach jeszcze... ale poznałem miłą dziewczynę, nazywa się Angela.

- Angela Weber. Jej ojciec jest luteriańskim pastorem. Dobra, porządna rodzina. Ktoś jeszcze?

- Jessica i Mike.

- Jessica Stanley i Mike Newton.

- Wiesz chyba wszystko, co?

- Nie, skądże. Nie wiem nic - Charlie uśmiechnęła się do mnie szelmowsko. Odwzajemniłem gest w swojej skromniejszej, bledszej formie. Nagle wpadła mi do głowy pewna myśl.

- Mamo, znasz Cullenów?

- Hm? Tak. Dobra, porządna rodzina. Grzeczne, ułożone dzieciaki, miła i sympatyczna kobieta i jej pracowity mąż. Dlaczego?

- No, cóż. Wydawali się odstawać trochę w szkole...

Nie zdążyłem dodać nic więcej. Oczy Charlie zapłonęły ogniem, którego dawno nie widziałem. Chociaż zwykle wyglądała na atrakcyjną i urocza panią policjant, miała gwałtowną i żywiołową naturę.

- Głupcy! - wysyczała stawiając szklankę z głośnym stukiem. - Mają szczęście, że Cullenowie się tu wprowadzili i nie potrafią tego docenić! Doktor Cullen jest wybitnym lekarzem, o którym nasz szpital normalnie mógłby pomarzyć. Pani Cullen maluje i zajmuje się dziećmi, a w przeciwieństwie do większości nicponi z Forks, jeszcze ani razu nie słyszałam, by dzieci Cullenów cokolwiek przeskrobały! Ułożeni, wzór cnót i dobrych manier.

Zaskoczony szybko postanowiłem się wtrącić. Strasznie mi było głupio, ponieważ Charlie najwyraźniej miała bardzo dobre zdanie o Cullenach, a znała się na ludziach jak nikt.

- Może źle się wyraziłem. Chodziło mi o to, że trzymają się na uboczu, we własnym gronie.

Charlie wzięła głęboki oddech.

- Przepraszam, kiciuś. To dla mnie drażliwy temat. Pokłóciłam się o to z Billym. Część mieszkańców La Push przestało odwiedzać szpital odkąd doktor Cullen tam pracuje. Mają jakieś głupie, indiańskie zabobonne uprzedzenia, o których nie chcą nic powiedzieć, ale trzymają się ich z zaskakującą zaciekłością.

- Wujek Billy? Zawsze wydawał się być otwarty i przyjazny... - poddałem jej słowa w wątpliwość przypominając sobie wujka Blacka.

- Swoją drogą jak chevy? Wszystko w porządku? Kupiłam go od Billego. Popracował nad nią z Rachel, zanim mi ją przekazał, czy zdążył skapcanieć.

Charlie szybko zmieniła temat, ale nie miałem nic przeciwko. Najlepiej trzymać rozmowę jak najdalej od Cullenów.

- Tak! Scarlett to wspaniały samochód. Trochę powarkuje, ale radio świetnie to zagłusza. Wiedziałem, że skądś ją poznaje - dodałem uśmiechając się czule. Niejednej nocy wujek Billy odwoził mnie do domu starą poczciwą Scarlett. Kiedy bawiłem się z dziewczynami, czas nam mijał w okamgnienie.

- Scarlett? Ona? - zapytała Charlie unosząc brew w górę i uśmiechając się. Zarumieniłem się.

- No co... to. No. Chevy. Czyli ona. Czyli Scarlett.

Podroczyliśmy się ze sobą jeszcze trochę. Swoboda, z jaką nam się rozmawiało napawała mnie nieopisaną radością. Rodzice rozwiedli się, kiedy byłem bardzo mały. Coś się pomiędzy nimi popsuło. Tata zabrał mnie ze sobą, zostawił mamę w Forks i przeniósł się do Phoenix. Charlie wtedy była jeszcze zwykłą policjantką. Udało mu się przekonać sąd przy pomocy dobrego prawnika rodzinnego, że on, biznesmen o stałym i wysokim zarobku, posiadający dobrą i wykształconą gosposię, jest lepszą opcją dla rozwoju dziecka niż samotna matka funkcjonariusz. Nie wiem dlaczego, ale z zakochanej po uszy pary stali się zimnymi wrogami. Mama wywalczyła, że spędzałem z nią wakacje. Wszystko było dobrze do czasu, aż pokłóciliśmy się okropnie trzy lata temu. Nie pamiętam już o co, ale pomiędzy nami wyrosła potężna ściana milczenia. Myślę, że zraniłem ją wtedy bardzo. Zrozumiałem to dopiero niedawno i miałem za sobą wiele nieprzespanych i ponurych nocy.

Otrząsnąłem się z ponurych myśli. Nie oglądaj się za siebie, bo ci z przodu ktoś przyjebie, głosiła genialna myśl, którą znalazłem kiedyś wysprayowaną na rozpadającym się murze w Phoenix. Charlie przyglądała mi się czujnie.

- Co ci chodzi po głowie, Kiciuś?

Kiedy tata postanowił ożenić się z Emmą, naszą gospodynią, życzyłem im jak najlepiej. Emma była słońcem ogrzewającym nasze życie. Tata zawsze był ponurym i milczącym facetem. Pracoholikiem bez nadziei na wydobrzenie. Zapewniał mi stabilne finansowo życie, ale gdybyśmy mieszkali sami, mógłbym oszaleć. Kiedy oboje założyli własną firmę, kibicowałem im. Ale bardzo szybko zauważyłem, że jestem dla nich ciężarem. Ich praca wymagała ciągłych podróży, nieustannego ruchu i elastyczności, w której okropnie przeszkadzałem. W stanach nieletniego nie można pozostawić bez opieki na dłużej. Dlatego zawsze jedno z nich zostawało ze mną w domu, przeważnie Emma. Wiedziałem, że mnie za nic nie winią, ale było im z tym ciężko. Nie widzieli się nieraz całe tygodnie. A ich dwoje tworzyło jedno.

Dlatego zadzwoniłem pewnej nocy do mamy. Chociaż nie odzywaliśmy się do siebie przez bardzo długi czas. Była zdziwiona, ale szybko doszła do siebie. Kiedy jej z początku zaalarmowany głos przybrał dźwięk ciepłej troski, zrozumiałem po raz pierwszy, jak bardzo za nią tęskniłem przez te kilka ostatnich lat.

Przyjęła mnie pod swój dach, chociaż sam spod niego uciekłem, w bardzo nieelegancki sposób. Nie zadawała pytań. Nie zastanawiała się. Dlatego jej zaufam. Bezgranicznie.

- Nic takiego, mamo - odpowiedziałem ciepło. Zabrałem się za sprzątanie po obiedzie. Sprawa z Cullenami sama się rozwiąże - Po prostu tęskniłem za tobą - odpowiedziałem nieśmiało, a jej ciepły uśmiech uspokoił mnie.

Kiedy skończyłem zmywać naczynia podreptałem do salonu i usiadłem obok Charlie, która oglądała wiadomości.

- Wiesz, tak myślę, że chciałbym odwiedzić wujka - zacząłem ostrożnie. Zerknęła na mnie podejrzliwie

- Którego wujka?

- Blacka, oczywiście!

Poczochrała mnie i obiecała, że przedzwoni do "tego upartego osła", ale wiedziałem, że cieszyła się mając pretekst, by się z nim pogodzić. Między bogiem a prawdą, chociaż nazywano ją Sercem Forks, to większość wolnego czasu spędzała w La Push.