Michael siedział w rogu celi obejmując ramionami kolana. Zaciskając palce na materiale spodni, walczył z płaczem. Myślał o Sarze, o tym, że już nigdy więcej jej nie zobaczy, nie dotknie, nie pocałuje... Żałość wzbierała w nim z każdą sekundą niczym potężna fala, której nic i nikt nie zdoła zatrzymać. Zamknął oczy i zacisnął mocno powieki. Oczy piekły go nieznośnie. Chciał się wypłakać, ale nie miał komu. Nie miał z kim podzielić się żalem. A najgorsze było to, że nie było przy nim nikogo, kto mógłby go pocieszyć. Dlatego też próbował zamknąć całą boleść w sobie; walczył z uczuciami, ze łzami. Wiedział, że jeśli jego smutek nie znajdzie ujścia, zniszczy go od środka niczym pasożyt, ale był gotowy cierpieć. Teraz musiał wziąć się w garść jak nigdy przedtem. Miał zadanie. Zadanie, które musiał wykonać. Zadanie, od którego powodzenia zależało życie jego bratanka.

Wziął głęboki oddech i wstając, otarł oczy wierzchem dłoni. Stał w smudze pomarańczowego światła, sączącego się przez okratowane okno. Czuł ciepło, ale tylko na skórze; jego serce zamieniło się w bryłę lodu.

- W porządku, Michael? – Do celi zajrzał Whistler; mężczyzna w odpowiedzi kiwnął głową.

Nagle dały słyszeć się syreny. Obaj spojrzeli po sobie i szybko zgodnie pobiegli w stronę więziennego dziedzińca. Od razu przyklękli z rękami za głową. Dookoła szybko pojawiła się reszta więźniów. Michael czuł pod kolanem ostry kamień, ale nie przesunął nogi. Zacisnął zęby.

Po chwili brama otworzyła się i wbiegli przez nią uzbrojeni żołnierze w pełnym umundurowaniu. Ich dowódca wmaszerował szybkim krokiem i rozejrzał się po dziedzińcu. Lechero podszedł do niego, skinąwszy mu lekko głową.

- Tak, jak się umawialiśmy? – zapytał generał, unosząc brew.

- Oczywiście. – Lechero kiwnął głową z pewną dozą uniżenia.

- Uwaga! – Wojskowy krzyknął w stronę zgromadzonych więźniów. – Ponieważ nasz rząd wprowadził nowe uchwały dotyczące służby zdrowia, przysłano wam lekarza. Będzie przebywał tutaj dwa dni. Zostaniecie zaszczepieni na tężec i kilka innych chorób, które pewnie dawno już złapaliście w tym więzieniu... Lechero – tu spojrzał z góry na czarnoskórego mężczyznę – obiecał zapewnić lekarzowi bezpieczeństwo, więc jeśli będą miały tutaj miejsce jakieś ekscesy...

- Nie będą – wtrącił Lechero – zapewniam, sir.

- Wątpię w to. – Żołnierz uśmiechnął się złośliwie. – Zapomniałem bowiem cię powiadomić, że to lekarka. Kobieta. Takie małe uchybienie z mojej strony.

Przez dziedziniec przetoczył się cicho pomruk. Mężczyzna obok Michael oblizał usta. Scofield spojrzał na niego z obrzydzeniem.

Generał zachichotał pod nosem. Lechero zmarszczył brwi.

- Mimo wszystko – powiedział powoli – zapewnię jej bezpieczeństwo takie, jakie zapewniłbym lekarzowi. Mężczyźnie.

Wojskowy posłał mu drwiące spojrzenie.

- Panno Fergusson! – krzyknął. – Zapraszamy.

Michael poczuł, jak jego serce na moment zatrzymało się. Wstrzymał oddech i wpatrzył się nerwowo w otwartą bramę. Widział wyraźnie tył wojskowego vana, z którego wysiadła Linda. Tym razem jego serce przyśpieszyło.

Kobieta miała na sobie ciemne okulary; jej wiśniowe włosy, który urosły od momentu, kiedy widział ją po raz ostatni, opadały łagodnymi, długimi falami na ramiona i piersi obleczone granatowym podkoszulkiem. Krótkie, białe rybaczki odsłaniały jej opalone nogi. Linda szła szybkim krokiem, obarczona dużym plecakiem i torbą; w wolnej ręce niosła przenośną biało-niebieską lodówkę.

Podeszła do Lechero, któremu została przestawiona. Odstawiła lodówkę na ziemię i przeczesała ręką włosy. Czarnoskóry mężczyzna musnął jej dłoń pocałunkiem.

Michael myślał teraz tylko o dwóch rzeczach. O tym, jak Linda bardzo podobna jest do Sary i o tym, żeby jak najszybciej zamknąć ją w ramionach i przytulić. Była jak dar od Boga, który wysłuchał próśb i modlitw zrozpaczonego grzesznika. Była jak anioł. Jak promień światła w ciemnościach.

Linda.

Chciał podnieść się z ziemi i podbiec do niej, ale jego ciało odmówiło mu posłuszeństwa.

- Linda – wyszeptał drżącymi wargami; nie miał wątpliwości, że była tutaj dla niego.

- Znasz ją? – zainteresował się Whistler.

Nie odpowiedział. Wpatrywał się w Lindę i czekał aż żołnierze odejdą, aż zamknie się ciężka brama, aż... co? Na co tak właściwie czekał?...

Po chwili wojskowi wycofali się, ich dowódca wyszedł ostatni. Miał drwiący uśmiech na twarzy. Brama zamknęła się, oddzielając ich znowu od świata zewnętrznego.

Z ziemi podniósł się jako pierwszy, akurat w momencie, kiedy Lechero protekcjonalnie otoczył Lindę ramieniem i poprowadził w stronę schodów. Biegiem ruszył między więźniami, którzy przeklinając, podnosili się z ziemi. Był już niedaleko, kiedy drogę zastąpił mu Sammy.

- Gdzie pan tak pędzi, panie Scofield? – rzucił rozbawiony. – Aż tak cipki się chce?

Chciał go ominąć, ale mężczyzna znowu stanął na jego drodze, marszcząc brwi.

- Linda! – krzyknął niemal rozpaczliwie.

Kobieta odwróciła się. Sammy wyglądał na zdziwionego tym, że Michael zna imię lekarki. Scofield wykorzystał jego nieuwagę i podbiegł do kobiety.

- Michael – powiedziała cicho, zanim otoczył ją rękami i przycisnął do siebie.

Na jego ramieniu zacisnęły się błyskawicznie silne palce Lechero, ale mężczyzna nie zareagował. Czuł na sobie spojrzenia innych więźniów. Przytulił mocniej Lindę.

- Dosyć – syknął Lechero, odrywając Michaela od kobiety. – Czy zna go pani, panno Fergusson? – zapytał, chociaż odpowiedź wydała się oczywista.

- Tak. – Głos kobiety nieznacznie zadrżał, pewnie z emocji. – Znam.

Michael spojrzał jej prosto w oczy; ich spojrzenia spotkały się. Ile by dał, żeby zostać z nią sam na sam! Potrzebował jej jak nikogo innego na świecie.

- Cóż – Lechero posłał Scofieldowi wściekłe spojrzenie – jest pani MOIM gościem i jest pani pod MOJĄ opieką, panno Fergusson, dlatego zapraszam w moje skromne progi.

- Dziękuję, sir – rzuciła, poprawiając swoją torbę i nie patrząc na Michaela. – To bardzo miło z pana strony.

Michael odsunął się nieznacznie, pozwalając im przejść. Patrzył, jak rozmawiając, wchodzili po schodach, aby zniknąć w budynku. Nagle poczuł mocne uderzenie w żebra. Ugiął się, syknąwszy z bólu. Nad nim stał Sammy.

- Radzę ci uważać, Scofield – wysyczał. – Już ja dopilnuję, żebyś nawet nie zbliżył się do niej na odległość dziesięciu metrów. Możesz być tego pewny.

Michael wytrzymał groźne spojrzenie Murzyna i bez słowa ruszył przez dziedziniec. Po chwili dogonił go Whistler.

- To był niezłe, przyznaję – powiedział mężczyzna z uśmiechem. – Co to za panna?

- Linda, pracowała jako lekarka w Fox River, kiedy Sara... kiedy... – Scofield poczuł, jak wzbiera w nim żałość; musi porozmawiać z Lindą za wszelką cenę!

Przyśpieszył kroku; Whistler zrozumiał jego intencję i pozwolił mu oddalić się w samotności. Kiedy Michael znalazł się w swojej celi, usiadł na pryczy. Ukrył twarz w dłoniach i przez dłuższą chwilę siedział z zamkniętymi oczami, oddychając nerwowo. Musiał znaleźć się z Lindą sam na sam, ale wiedział, że Sammy nie pozwoli mu na to. Musiał więc mieć plan. Wszystkie jego myśli zaczęły krążyć wokół kobiety. Sprawę ucieczki odsunął od siebie całkowicie.

Miała dłuższe włosy, które bardziej do niej pasowały. W nowej fryzurze przypominała Sarę. Była też opalona, co z pewnością chciała podkreślić bielą spodni. Była piękna.

Michael poprosił o pomoc Mahone'a. Mężczyzna wrócił szybko, przynosząc wszystkie potrzebne informacje. Lechero przyznał Lindzie dużą celę w południowym skrzydle, jedną z niewielu, które miały sprawny kran i mogły zostań zamknięte od wewnątrz. Cela miała przez najbliższe dwa dni być gabinetem pani doktor, a na jej ochroniarza został wyznaczony Sammy, czego Michael się spodziewał po porannym zajściu.

- Myślisz, Scofield – zaczął Mahone, kiedy Michael usłyszał wszystko, czego potrzebował – że ona ma jakieś, no wiesz, leki?... Coś dla mnie, co?...

Mężczyzna spojrzał na niego z litością. Były agent trząsł się i wyglądał wyjątkowo żałośnie. Wpatrywał się w Michaela oczami o rozszerzonych źrenicach, charakterystycznych dla ludzi „na głodzie".

- Nie wiem – odpowiedział powoli; Mahone spuścił wzrok.

Szczepienia zaczęły się niecałą godzinę później, kiedy Linda „rozgościła" się w swojej celi. Najpierw wezwani zostali więźniowie z południowego skrzydła. Na korytarzu ustawiła się długa kolejka. Michael stanął na jej końcu, chociaż jego cela znajdowała się we wschodniej części więzienia. Czuł zdenerwowanie. Kolejka przesuwała się wyjątkowo wolno. Nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu. Odwrócił się ze strachem.

- Scofield – Sammy odsłonił zęby w upiornym uśmiechu – z twojej książeczki zdrowia wynika, że byłeś niedawno szczepiony, więc wypierdalaj stąd.

Michael spojrzał na niego z góry, ale milczał, nie ruszając się z miejsca.

- Potrzebuję drugiej dawki – skłamał tak samo, jak Sammy o książeczce zdrowia; w Sonie nikt nie pytał o takie rzeczy i Michael zdążył się już o tym przekonać.

Murzyn wyjął zza paska nóż.

- Zaraz ja ci dam „drugą dawkę". Tym. – Ostrze zostało przytknięte do szyi Scofielda. – Wypieprzaj stąd, bo Lechero się dowie, że kręcisz się obok jego szanownego gościa...

Michael wycofał się i wrócił do celi. Wiedział, że nie podda się tak łatwo.

Miał wiele pomysłów, jak zbliżyć się do Lindy, ale żaden nie wydawał mu się wystarczająco dobry. Leżał na pryczy, wpatrując się w sufit. Myślał o Lindzie i niebezpieczeństwie, w jakim znalazła się przez niego, bo nie miał żadnych wątpliwości, że kobieta przyjechała do Sony z jego powodu.

W końcu przyszła mu do głowy pewna myśl i wyszedł ze swojej celi.

Sammy dostrzegł go od razu, kiedy tylko minął zakręt. Twarz Murzyna wykrzywił gniew, ale Michael odważnie ruszył w jego stronę. Zanim mężczyzna sięgnął po nóż, Scofield wymierzył mu potężny cios w szczękę. Sammy zatoczył się bardziej ze zdumienia niż od siły uderzenia, ale szybko złapał równowagę – i jak Michael przewidział – rzucił się na niego z furią.

Ostry nóż przeciął kilka razy powietrze, zanim Scofield podsunął swoje ramię pod otrze. Ból był większy niż się spodziewał, kiedy nóż bez trudu przeciął mu skórę, wchodząc głębiej w ciało. Krew zaczęła obficie wyciekać z szerokiej rany na wysokości piersi i Michael szybko przycisnął krwawiącą rękę do ciała. Cofnął się o krok, umykając przed kolejnym ciosem.

- Widzisz, Scofield, doigrałeś się.

- Trafiłeś w tętnicę – wyszeptał Michael, mając nadzieję, że Sammy nie ma pojęcia o rozmieszczeniu żył i tętnic w ludzkim ciele.

- No i co? Sam się podstawiłeś. Będziesz miał nauczkę.

- Wykrwawię się. Ktoś musi mnie zszyć.

- Ktoś, Scofield? – Sammy przystawił mu nóż do szyi.

- Lechero będzie niezadowolony, jeśli ktoś zginie poza dziedzińcem.

Murzyn zacisnął mocno wargi. Argument Michaela był nie do zbicia.

Sammy odsunął się, przepuszczając mężczyznę. Scofield ruszył do celi Lindy. Była to jedna z niewielu cel z betonowymi ścianami od wewnątrz; do środka prowadziły tylko wąskie, okratowane drzwi. Oprócz Sammy'ego, kobiety pilnowało czterech ludzi Lechero, którzy teraz niechętnie przepuścili Michaela do środka. Na kratach było mocno rozciągnięte prześcieradło.

- Pani doktor? – Sammy znalazł się obok Michaela; drzwi się uchyliły. – Mamy rannego.

Linda zmierzyła ich obu chłodnym spojrzeniem i wpuściła do środka. Michael usiadł ciężko na pryczy z boku pomieszczenia; Sammy oparł się o ścianę przy drzwiach. Kobieta przez chwilę krzątała się przy swojej lodówce i torbie.

- Co się stało? – zapytała tonem znudzonej salowej, wreszcie odwracając się przodem.

- Mała bójka, prawda, panie Scofield? – rzucił ironicznie Sammy.

Michael kiwnął głową.

- Zdejmij koszulę, muszę obejrzeć ranę.

Wykonał posłusznie polecenie i Linda usiadła obok niego, zajmując się ranną ręką.

- A więc – zaczął Sammy, splatając ręce na piersiach – skąd się znacie?

- Pracowałam w Fox River – wyjaśniła krótko Linda, odkażając ranę.

- W amerykańskich więzieniach zawsze pracują takie ładne lekarki?

Posłała mu zimne jak lód spojrzenie, ale nic nie odpowiedziała.

- W takim razie chyba źle trafiłem. – Sammy roześmiał się krótko.

Nagle na korytarzu powstało jakieś zamieszanie. Mężczyzna szybko wyszedł, kiedy dało się słyszeć toczoną po hiszpańsku kłótnię. Michael już miał otworzyć usta, ale Linda zrobiła to pierwsza, szybko wyrzucając z siebie słowa.

- Nierozsądnie zrobiłeś. Po co rzucałeś się na mnie przy wszystkich, idioto?

- Taak, też się cieszę, że cię widzę. – Uśmiechnął się nieco ironicznie.

- O pierwszej – powiedziała, akurat kiedy wrócił Sammy, ucinając ich krótką wymianę zdań.

Skończyła zakładać opatrunek; Michael podziękował i w towarzystwie Sammy'ego wyszedł z celi. O pierwszej. W myślach nadał słyszał jej głos. O pierwszej.

Musiał z nią porozmawiać. W głowie ułożył szybko plan i poprosił o pomoc Whistlera i Mahone'a. O pierwszej w nocy, kiedy wszyscy już spali, jego przyjaciele, pozorując bójkę, wyciągnęli „ochroniarzy" Lindy ze swoich stanowisk. Michael szybko znalazł się pod drzwiami celi.

- To ja – powiedział; drzwi otworzyły się od razu; czekała na niego.

Wszedł do środka i poczekał aż przekręci klucz w zamku, po czym przytulił ją mocno do siebie. Nie wiedział, jak długo stali wtuleni w siebie, kiedy wrócili strażnicy. Linda życzyła im dobrej nocy, z rękami nadal splecionymi na karku Scofielda, i odesłała ich, dziękując za ochronę. Mężczyźni byli niechętni jej propozycji, bojąc się z pewnością gniewu Lechero, ale w końcu Linda nakłoniła ich, żeby poszli się przespać i wrócili za jakieś trzy godziny, obiecawszy, że nikt się o tym nie dowie. W końcu dali za wygraną i odeszli, zostawiając Michaela sam na sam z Lindą.

Kobieta odsunęła go na odległość swoich rąk i przyjrzała mu się uważnie.

- Schudłeś – rzuciła karcącym tonem.

- A ty wyładniałaś. – Uśmiechnął się ciepło. – I zapuściłaś włosy.

- Podoba ci się?

Kiwnął głową.

- Źle wyglądasz. – Cmoknęła zrezygnowana.

- Co tu robisz? – zapytał, zmieniając temat.

- Dowiedziałam się, że jesteś w Sonie i postanowiłam cię odwiedzić.

Ton jej głosu był tak luzacki, że Michael zmarszczył brwi.

- A nie mogłaś zrobić tego normalnie? Przez siatkę? Jak inni ludzie?

- Nie. Zapomniałeś, że lubię dotyk? – Jakby na potwierdzanie tych słów sięgnęła dłonią do jego krocza; cofnął się, uciekając przed nią, ale i tak udało jej się musnąć go palcami.

- Jakżebym mógł...

Linda usiadła na pryczy; Michael poszedł jej śladem.

- Co u ciebie? – zapytał, biorąc ją za rękę.

- Wszystko dobrze. – Uśmiechnęła się, mocniej ściskając jego palce.

- Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś się spotkamy...

- A ja wiedziałam, że tak.

Spojrzał na nią kątem oka. Nadal się uśmiechała łagodnie, ale po chwili spoważniała.

- Słyszałam o Sarze. Przykro mi. Naprawdę. Znałyśmy się dosyć długo.

Imię Sary w jej ustach zabrzmiało dla niego jakoś wyjątkowo boleśnie. I dopiero, kiedy poczuł łzę na policzku, zdał sobie sprawę z tego, że płacze. Linda objęła go delikatnie.

- Wypłacz się, skarbie.

Miał właśnie taki zamiar. Płakał niemal bezgłośnie z twarzą wtuloną w jej ramię. Linda głaskała go po głowie i plecach, coś do niego szepcząc, ale nie rozróżniał jej słów. Z każdą sekundą i każdą łzą było mu coraz lżej na sercu. Kiedy oczy wreszcie zaczęły go piec i stały się zupełnie suche, czuł się dużo lepiej. Nie wiedział, ile czasu siedział wtulony w Lindę w ciemnościach. Kobieta nadal głaskała go po głowie jakby był małym, zagubionych dzieckiem.

Odsunął się od niej, ocierając dłonią piekące oczy. Spojrzał kobiecie w twarz; widział lśniące białka jej oczu. Uśmiechnęła się do niego łagodnie i położyła rękę na jego ramieniu.

- Powinieneś już iść.

Skinął głową. Linda wstała i wyjrzała na korytarz.

- Pusto. – Przytrzymała drzwi celi; Michael wyszedł, rozglądając się uważnie.

- Jutro o tej samej porze? – zapytał jeszcze; kiwnęła głową. – Dziękuję – dodał cicho.

- Nie ma za co. – Uśmiechnęła się.

Linda była niesamowicie podobna do Sary. Były niemal jak siostry.

- No – ponagliła go – spadaj już.

Zaczęła zamykać drzwi, ale Michael przytrzymał kratę, wpatrując się w kobietę.

- O co chodzi? – zdążyła jeszcze zapytać, zanim ujął jej twarz szybkim ruchem w dłonie i pocałował. Od słodkiego smaku jej ust zakręciło mu się w głowie. Kiedy zabrakło mu tchu w piersiach, Linda odepchnęła go od siebie delikatnie, ale zdecydowanie.

- Zwariowałeś?! – pisnęła. – Nie mogą cię tutaj zobaczyć! Spieprzaj!

Zatrzasnęła mu kratę przed nosem i zniknęła za prześcieradłem.

C.D.N.