Chłód nocy przenikał aż do kości. Na ulicy nie paliła się już żadna latarnia, było zbyt późno, by ktokolwiek mógł wyjść na spacer. Nawet gdyby ktoś poczuł tak naglącą potrzebę, zachmurzone niebo, szczelnie zakrywające świecącą Lunę i wszystkie gwiazdy, oraz obecny w powietrzu niepokój odwiodłyby go od takiego zamiaru. Trudno było powiedzieć, skąd to się brało – czy jakieś zmiany w ciśnieniu, czy nadnaturalne zjawiska, albo też zwykły, wręcz zwierzęcy strach.

Szwajcaria była pięknym krajem, ale w tej chwili to miasteczko przypominało raczej siedlisko wszelkiego zła, siedzibę diabła i innych upadłych aniołów. Z całą pewnością nikt by tu nie wszedł z własnej woli. Mugole nie należeli do najodważniejszych ludzi, wyczuwając nieznaną siłę uciekali od niej jak najdalej. Potężny czarodziej rozpoznawszy w niej wielką, mroczną magię zadrżałby. Coś musiało się tutaj kryć; coś tak przerażającego, a może
i szalonego, by zdecydowanym krokiem odwrócić się od wioski.

Co by się stało, gdyby ktoś zlekceważył bunt zdrowego rozsądku i z własnej głupoty przekroczył granicę? Nie wytrzymałby zbyt długo, to pewne. Problem polegał na tym, czy lepiej było stracić zmysły, otumanionym unoszącą się mocą, czy zginąć, próbując ją ujarzmić. Czarodziej wielkiego kalibru nie miał z tym szans, a co dopiero mugol czy charłak.

Jednak ten, kto odpowiadał za stan miasteczka, nie zamierzał uśmiercać każdego przybłędy. Czary rzucone wzdłuż granic, mgła obecna nawet w najcieplejsze letnie dni, sprawiała że zagubiony wydostał się szybko z mrocznych ulic i po wyjściu z obrębu zaklęć nie pamiętał
o tajemniczej wiosce.

Kryło się tu zło, to pewne. Ale było to zło, które nie chciało być odnalezione. Do czasu.