Tik tak, tik tak.
Zegar w kuchni odmierzał czas. Wskazówki poruszały się tak powoli, jakby dźwigały tony żelaza. Jego tarcza w ciemności nie była widoczna. Kontur ledwo widać nawet w nikłym świetle nieczułego księżyca wpadającego do kuchni.
Tik tak, tik tak.
Dźwięki wydawane przez to urządzenie mieszały się z uderzeniami serca siedzącej przy stole dziewczyny. Pot spływał strumieniami po bladym czole, rozmazując staranny gotycki makijaż. Czarne włosy przyklejały się do policzków, oczy błyszczały gorączką.
Tik tak, tik tak.
Czajnik, który stał na gazie, cicho pogwizdywał. Z ulicy nie dochodził żaden dźwięk. Wampiry, jeśli chciały, poruszały się bezszelestnie, a żaden człowiek nie ryzykował wyjścia ze swojego azylu po zmierzchu.
Tik tak, tik tak.
Niespodziewanie gaz się wyłączył. W pomieszczeniu zaległa ciężka niczym ołów cisza. Nawet tykanie ustało.
Wciągnęła powietrze. Coś się działo, coś niedobrego. Znów wyczuwała dar w sobie, jego gotowość i pewność: coś ulegnie zmianie, a ona będzie wiedziała. On obiecał i mamił, okłamywał i karmił banałami, wmawiając, że więcej nie będzie tego czuć. Nienawidziła swoich wizji, ale może, jak będzie posłuszna, spełni się to, o czym marzy…
Nagle z salonu dobiegło przerażająco głośne kukanie kukułki w starym zegarze. Dźwięk zderzył się z dotychczasowym głuchym milczeniem, wyganiając go z tego domu na resztę nocy.
To była kropla, która przelała czarę goryczy i przestrachu. Przerażenie zmieniło się w ślepą panikę, znajdującą ujście w nieludzkim wrzasku. Sam na sam z podstępnymi myślami i uczuciami, którymi mógł manipulować ten, kto nazywał siebie obrońcą i opiekunem. Bezradnie balansowała na granicy zła, przed sobą udając, że tak trzeba, że to jej obowiązek. Musiała przeczekać jego bezlitosną zabawę, ale to nie musiał być właśnie on.
Po jakimś czasie przestała krzyczeć. Znów otoczyła ją cisza. Czując na sobie czyjś palący wzrok, powoli odwróciła się, starając się panować nad strachem.
Odetchnęła z ulgą. W progu stał ktoś, kogo się spodziewała. Charles uśmiechał się bezczelnie, pożerając wzrokiem niepewną nastolatkę ubraną w kusą koszulkę nocną. Równocześnie zegar znów ożył, a woda zwyczajnie się gotowała
Tik tak, tik tak.
Przełknęła ślinę i zrozumiała, że nawet najmocniejszy makijaż nie da rady ukryć targających nią emocji i wyraźniejszych myśli. Że może na nią wpływać, a nawet kontrolować. Czuła się jak niewolnica, którą istotnie się stała, z czego z przerażeniem zdała sobie sprawę. W oczach pojawił się głód i nim się obejrzała, trzymał ją w ramionach, nie pozostawiając wyboru. Rytuałowi musi się wypełnić.
- Tak, mała, masz rację – wyszeptał i pokazał kły. – To się skończy, tylko musisz mi dać to, co zwykle. To nic złego, ja tego potrzebuję, a ty pozbędziesz się tego, co tak ci zawadza, czego tak nienawidzisz. – Poczuła jego usta na swoim obojczyku. Wzdrygnęła się, ale rozsądek po raz kolejny wziął górę nad obrzydzeniem i strachem.
Znów na niej żerował.
Prawie nie poczuła kłów przebijających skórę. Świat mienił się feerią barw, choć organizm powinien już przyzwyczaić się do codziennych utrat sporej ilości krwi. To wszystko trwało bardzo długo, a ona była taka słaba, taka zmęczona…
Gdy skończył, zdusił jej wargi w brutalnym pocałunku. Nie miała sił się opierać. Na koniec przegryzł przednimi zębami jej dolną wargę i z rozkoszą zlizał czerwoną ciecz. Po chwili zniknął.
Dla Mirandy ta noc w Morganville nie różniła się od innych.
