Tytuł: Mały pajączek
Autor: Lampira7
Długość: Sama nie wiem. Zobaczy się w trakcie pisania
Relacje: Peter Parker&Avengers
Rating: 15+
Beta: PersianWitch
Uwagi: Nie zachowałam chronologiczności występującej w filmach ani w komiksach. Jest to całkowicie alternatywny świat, gdzie Peter jest dzieckiem, Bucky jest odpowiedzialny za śmierć rodziców Tony'ego, ale mieszka z innymi w wieży, a Civil War nigdy się nie zdarzyło.
Rozdział 1
— Iron Man, raport. Czy w budynku jest ktoś poza nami? — zapytał Kapitan Ameryka.
Był sfrustrowany. Trzy dni temu ich drużyna otrzymała zadanie od TARCZY, która zdobyła informacje o tajnym ośrodku badawczym Hydry. Najwyraźniej przeprowadzano w niej eksperymenty na ludziach w celu stworzenia idealnej ludzkiej broni.
Pomimo upływu lat, Hydra nie zrezygnowała z projektu idealnego żołnierza. Nie mogli odtworzyć formuły super serum, więc zaczęli próbować stworzyć coś podobnego, tak jakby Zimowi Żołnierze nie spełniali swojego zadania. Dopiero Steve'owi udało im się sprawić, że Bucky był spokojniejszy ich w obecności. Wciąż był nieoficjalnym członkiem Avengers, a oficjalnie znajdował się pod ich nadzorem, co niezbyt podobało się Tony'emu, który wciąż obwiniał Barnesa za śmierć rodziców, ale było lepiej niż wcześniej.
Wracając jednak do sprawy, po tym jak otrzymali informacje o tajnym ośrodku badawczym zebrali cały potrzebny sprzęt i ruszyli na miejsce. Jednakże nie znaleźli tego, czego się spodziewali. Budynek wyglądał na niedawno opuszczony. Wszędzie walały się porozrzucane dokumenty i sprzęt laboratoryjny, ale nigdzie nie było żywej duszy. Znów, Hydra była jeden krok przed nimi. Steve coraz bardziej wierzył, że w szeregach Tarczy był szpieg, ale będzie nad tym się zastanawiał po misji. Teraz najważniejsze było, żeby znaleźć ofiary eksperymentów, ale jak dotąd wraz z innymi odnaleźli jedynie puste pokoje, a raczej cele wiezienie. Nie chciał myśleć, co stało się z mieszkańcami tych pomieszczeń.
— Jak dotąd moje czujniki nie wychwyciły żadnego innego źródła ciepła oprócz nas, ale... chwila... — powiedział Tony.
Był na zewnątrz obiektu, monitorując cały budynek i gotowy do wsparcia w razie problemów. Nie był z tego powodu zachwycony, ale w końcu się zgodził, że jego zbroja niezbyt nadaje się do szybkich i cichych operacji uwolnienia więźniów.
— Iron Man, raport. Co widzisz? — nakazał Steve, biegnąc korytarzami. Tuż za nim był Bucky. Natasza i Clint przeczesywali piętro nad nimi.
— Moje czujniki odnotowują małe źródło ciepła cztery korytarze na lewo od was. — Steve natychmiast skręcił w danym kierunku.
— Możesz określić, czy to wróg, czy więzień?
Rogers usłyszał prychnięcie przez słuchawkę w uchu.
— Jestem geniuszem, ale przez ciepłotę ciała nie mogę stwierdzić, czy jest to ktoś dobry, czy nie. Wiem, że jest małe.
— Idę to sprawdzić.
Steve przyśpieszył, mając nadzieje, że Hydra mogła zapomnieć o jednym z więźniów, że uda mu się kogoś uratować. Słyszał lekkie kroki Bucky'ego, który nie opuszczał jego boku. Był wdzięczny za to. Zawsze lepiej się czuł, gdy jego przyjaciel ubezpieczał jego tyły.
— Kapitanie, to może być pułapka — powiedziała Czarna Wdowa. — Poczekaj na nas.
— Ech, ludzie, nie chcę was martwić, ale kończy się nam czas. Za jakieś trzydzieści minut Tarcza wysadzi to miejsce — przypomniał im Clint.
— Czarna Wdowo, Hawkeye idźcie do wyjścia. Sprawdzę źródło ciepła i dołączę do was — wydał im rozkaz.
— Daj spokój, może to być równie dobrze jakieś dzikie zwierzę, które zakradło się do środka — stwierdził Tony.
— Będę spokojniejszy, jak sam to sprawdzę. Jak daleko jesteśmy od tego miejsca?
Tony westchnął, ale nie miał zamiaru się sprzeczać. Sprawdził na czujnikach, gdzie był Steve oraz czas wybuchu. Skrzywił się, gdy zauważył, że Clint miał rację. Mieli niewiele czasu, by stąd zniknąć.
— Przy następnym rozwidleniu skręć w prawo. Powinieneś być wtedy na miejscu. Musisz to załatwić jak najszybciej, bo inaczej zostaniesz pogrzebany pod gruzami. Nawet super żołnierze mogą nie przetrwać kilku ton gruzu nad sobą.
— Zrozumiałem. Chwilowo będę poza kontaktem.
Steve rozłączył się. Spojrzał na Bucky'ego, który wpatrywał się w niego.
— Dalej chcesz ratować świat — stwierdził Zimowy Żołnierz.
— Pewnie masz rację — zgodził się Steve, zatrzymując się tam, gdzie powinno być źródło ciepła. — Dobrze, że zawsze jesteś przy mnie, by mnie chronić.
Bucky nic na to nie powiedział. Nie był taki sam jak przed Hydrą, ale Steve wierzył, że głęboko w nim, dalej jest ten sam Bucky, którego znał przed wojną. Musi po prostu na niego poczekać.
Nie naciskając, rozejrzał się po korytarzu. Wyglądał tak jak pozostałe. Po obu stronach znajdowały się dwie pary drzwi. Trzy z nich były otwarte, ale i tak zajrzał do każdego z pomieszczeń. W dwóch znalazł znajomy widok. Puste łóżko, brudna toaleta i nic poza tym. W trzecim pomieszczeniu były zwłoki młodego chłopca. Wyglądał na jakieś trzynaście-czternaście lat. Pośrodku jego klatki piersiowej widniała ogromna dziura po strzale. To nie była elegancka śmierć, ale przynajmniej szybka, nie sprawiło to jednak, że Steve czuł się przez to lepiej. Zaciskając usta, odwrócił się do ostatnich drzwi.
Te były trochę inne. Wydawało się, że stal jest grubsza niż u pozostałych, było również więcej skobli, ale część z nich była otwarta lub nie do końca zasunięta, tak jakby ktoś w pośpiechu je zasuwał.
Bucky przesunął się za nim, utrzymując jednak czystą linię strzału. Kiwnął głową, dając znać, że był gotowy. Steve wziął głęboki oddech. Zdjął z pleców tarczę. Miał nadzieję, że w środku był ktoś żywy, kto potrzebował ich pomocy. Z drugiej strony, nie mógł być nieostrożny, mogła to być pułapka, tak jak twierdziła Natasza.
Przygotowując się, zaczął odsuwać pozostałe skoble. Kiedy zostało to zrobione, otworzył drzwi. Były cięższe niż się spodziewał. Z pewnością normalny człowiek miałby problem z ich samodzielnym otworzeniem. Tylko co się za nimi skrywało, że Hydra tak rozpaczliwie chciała to zatrzymać po drugiej stronie.
Kiedy otworzył drzwi, jego oczom pokazał się pokój taki sam jak w poprzednich pomieszczeniach, nie licząc tego, że zamiast trupa dziecka w pokoju było ciało dorosłego mężczyzny. Biorąc pod uwagę jego ubranie i broń, która leżała niedaleko musiał to być agent Hydry, prawdopodobnie ten, który zastrzelił nastolatka we wcześniejszym pomieszczeniu.
Przy bliższym przyjrzeniu się można było zobaczyć, że zginął z powodu utraty krwi. Jego gardło było rozerwane, ale nie przecięte. Nie zostało to zrobione żadnym z narzędzi. Steve widział czasami takie rany podczas wojny.
Niektórzy więźniowie byli tak zdesperowani, że zapominali o człowieczeństwie i walczyli tym co mieli, a kiedy zostawali pozbawieni broni używali zębów. A co było najlepsze do zaatakowania zębami? Gardło przeciwnika. Nie raz słyszał, jak więzień zagryzł strażnika, wyrwał mu krtań swoimi zębami, ale rzadko przeżywał taką akcję. Zazwyczaj koledzy zmarłego pokonywali i zabijali więźnia w bardzo bolesny sposób.
Tutaj jednak strażnik pewnie się śpieszył, by usunąć wszystkie dowody działalności laboratorium i przyszedł sam, a więzień go zaskoczył. Później ten ktoś musiał zamknąć w pośpiechu celę, żeby nikt się nie zorientował, że uciekł. Steve mógł mieć tylko nadzieję, że jest na zewnątrz i w sporej odległości od budynku. Wyśle agentów Tarczy, by go odnaleźli. Muszą wiedzieć, czy nie potrzebuje pomocy lekarzy i psychologów. Nie wiadomo, co zrobili mu naukowcy Hydry.
— Wracajmy — odwrócił się do Bucky'ego, który nagle spojrzał do góry i popchnął go gwałtownie.
— Co...?
Zanim Steve zdążył dokończyć pytanie, na Bucky'ego rzuciła się z sufitu mała, chuda postać. Miała jednak na tyle siły, żeby przewrócić Zimowego Żołnierza. Spoczywając na jego biodrach, szybko wyciągnął nóż z jednej z wielu ukrytych kieszeni na ubraniu mężczyzny, starając się poderżnąć mu gardło. Bucky miał jednak wiele lat doświadczenia. Chwycił nadgarstek napastnika i zaciskając uchwyt, zmusił go, by puścił nóż. Potem przewrócił ich, tak że teraz on był na górze. Mała postać zaczęła się wyrywać i krzyczeć, ale nie mogła się uwolnić.
Steve z zaniepokojeniem podszedł do nich. Widział, że ciało jego przyjaciela było gotowe do zabicia napastnika. Zabrzmiał rozpaczliwy krzyk, gdy napastnik zdał sobie sprawę, że nie zdoła się uwolnić. Potem był szloch. Bucky widząc, że ten już nie walczy rozluźnił się lekko, ale wciąż był gotowy do akcji, uniósł się trochę, dając lepszy widok Kapitanowi.
Dopiero teraz Steve mógł zobaczyć dokładnie atakującego. Był to wychudzony i brudny chłopiec. Wyglądał na pięć lat. Miał brązowe, skołtunione włosy sięgające ramion. Jego oczy były zaczerwienione, ale nie wiadomo było czy od płaczu czy może od jakiś leków, którymi go faszerowali tutejsi naukowcy. Miał na sobie szpitalną koszulę, która była pokryta krwią Także jego policzki, usta, broda oraz szyja były umazane krwią. To on musiał zabić strażnika.
— Spokojnie, synu — powiedział łagodnie, unosząc dłonie i podchodząc bliżej. Dziecko odwróciło głowę w jego stronę i warknęło niczym dzikie zwierzę. — Nie chcemy cię skrzywdzić. Zajmiemy się tobą...
To spowodowało wzmożoną agresję u chłopca. Zaczął głośniej warczeć i krzyczeć, ponownie szarpiąc się w uścisku Bucky'ego, który był tak zaskoczony, że jego uchwyt lekko się poluźnił, dzięki czemu dzieciakowi udało się uderzyć go czołem w szczękę. Zimowy Żołnierz obrócił głowę i wypluł krew. Potem uderzył głową chłopca o podłogę. Dziecko zamarło, a potem jego oczy uciekły w głąb czaszki.
— Bucky! — krzyknął Steve, odsuwając przyjaciela od chłopca. Natychmiast sprawdził puls u dziecka.
— Nie zabiłem go — stwierdził Barners. Wstał i pomasował szczękę.
— Nie musiałeś go uderzyć — powiedział z wyrzutem Steve, biorąc chłopca na ręce. Był taki lekki. — Był przerażony. Nie wiadomo, co mu tu robili.
— Był silny — powiedział rzeczowo Bucky, podchodząc do wyjścia. — Łatwiej będzie go stąd wyprowadzić, gdy nie będzie z nami walczyć. Ruszajmy. — Wyszedł na zewnątrz.
— Będziemy musieli o tym porozmawiać — powiedział, chwytając mocniej chłopca.
— Później. Mamy niecałe dwadzieścia minut, by się stąd wynieść.
Westchnąwszy, Steve obrzucił ostatnim spojrzeniem pomieszczenie. Jego wzrok zatrzymał się na trupie strażnika.
— Ruszajmy.
Razem z Bucky'm zaczęli biec jak najszybciej przez korytarze. Gdzieś w połowie drogi w komunikatorze zabrzmiał głos Tony'ego. Nie zdziwiło go to. Nawet jeśli wyłączył komunikator, to i tak Stark potrafił znowu się z nim połączyć za pomocą swoich sztuczek.
— Steve, gdzie jesteście? Ruszcie te swoje stalowe tyłki, bo inaczej was zostawimy.
— Jesteśmy w drodze — odpowiedział, ignorując ostatni komentarz Starka. — Gdzie środek transportu?
— Będzie czekał tuż przed wejściem — poinformowała ich Czarna Wdowa.
— Zawiadomcie, że potrzebujemy pomocy lekarskiej.
— Znaleźliście kogoś? — zapytała tym samym tonem Natasza.
— Chłopca. Wygląda na około pięciu lat.
Na linii zapanowała cisza, a później:
— Skurwysyny — powiedział wściekle Clint.
— Nooo . — Tony również brzmiał ponuro. — Upewnię się, że na miejscu będzie wszystko, czego potrzebujemy.
— Będziemy przy wejściu za dwie minuty. A, i Tony?
— Tak? Czego jeszcze potrzebujesz, Kapitanie?
— Upewnij się, że lekarz, który będzie na nas czekał nie będzie wyglądał groźnie i nie będzie miał na sobie fartucha.
Znowu zapanowała cisza. Zespół zdawał sobie sprawę, dlaczego Steve o to poprosił.
— Jasne. Upewnię się, że ci z Tarczy nie wpadną na żaden dziwny pomysł, jak zabranie go do podziemnej sali szpitalnej.
OoO
Po dwóch minutach wybiegli z ośrodka. Odrzutowiec Tarczy już na nich czekał. Jego silniki wzbijały kurz i piasek w górę. Drabinka została spuszczona na dół. Chwytając ją Bucky wskazał głową na podkład śmigłowca.
— Idź pierwszy, będę cię ubezpieczał.
Steve zaczął się wspinać bez słowa. Ciężko było mu to robić za pomocą jednej ręki, ale był w gorszych warunkach niż wchodzenie po sznurowej drabinie z dzieckiem w ramionach. Miał również pewność, że jeśli straciłby chwyt, to Bucky mu pomoże. Nie zmieniało to jednak faktu, że był wdzięczny, gdy Clint wychylił się z pokładu wraz z Agentem Coulsonem i razem pomogli mu wejść do środka.
Kiedy tylko usiedli w fotelach, obok ich odrzutowca przeleciały dwie rakiety, uderzając w ośrodek. Nastąpił wybuch, a fala uderzeniowa zachwiała ich pojazdem. Zaciskając zęby, Steve przycisnął jedną ręką nieprzytomnego chłopca do swojej klatki piersiowej, a drugą chwycił się fotela. Inni zrobili to samo. Po chwili, pilot odzyskał kontrolę nad sterami. Kiedy wszystko się uspokoiło, osoby na pokładzie spojrzały na dziecko w ramionach Steve'a.
— Czy od samego początku był nieprzytomny? — zapytał Coulson.
— Bucky go znokautował.
W głosie Steve'a wciąż pobrzmiewało niezadowolenie z tego powodu. Coulson uniósł brew i spojrzał na drugiego super żołnierza, który w ogóle się nie przejmował tym, że uderzył dziecko.
— Walczył.
— Stąd krew na jego twarzy? — zapytał Clint, podchodząc do Steve'a. Pochyliwszy się, przyjrzał się chłopcu, szukając innych obrażeń.
— Rozszarpał zębami gardło strażnika, który chciał go zabić — wyjaśnił spokojnie Bucky, jakby wcale nie szokował go fakt, że taki mały chłopiec kogoś zabił. Może tak było...
Słysząc to, druga brew Coulsona dołączyła do drugiej w górze. Natasza uśmiechnęła się, czując pewną dumę, że dzieciak potrafił walczyć. Za to Clint odsunął dłoń, którą chciał odgarnąć włosy z twarzy dzieciaka.
— Nieźle — powiedział Tony przez komunikator. Przez cały czas przysłuchiwał się ich rozmowie. — Mamy nieprzytomnego, krwiożerczego dzieciaka z problemami na pokładzie. Czy istnieje jakiś protokół na to?
— Tony... — powiedział ostrzegawczo Steve.
— Już nic nie mówię, ale upewnię się, że dzieciak dostanie zastrzyk przeciw wściekliźnie.
Kapitan westchnął i oparł się o siedzenie. Jego dłoń spoczywała na plecach chłopca. Czuł jak jego klatka piersiowa unosi się i opada w powolnym, spokojnym rytmie. Nie wiedział co robił. Dzieciak mógł być niebezpieczny, a biorąc pod uwagę jak reszta agentów na pokładzie na niego patrzyła z dłońmi blisko pistoletów, nie mieli wątpliwości co do tego, ale nie mógł po prostu go tam zostawić. Jak dolecą na miejsce, to pomyśli co dalej. Najważniejszym było, żeby zabrać chłopca jak najdalej od tego miejsca.
Zamknął oczy, ale wciąż był czujny. Czuł jak Bucky siada koło niego. Po jego lewej stronie był Clint, a Natasza wraz z agentem Coulsonem przed nim. Rozluźnił się trochę, poprawiając chwyt na dziecku. Tak, najważniejsze było to, by dziecko było bezpieczne.
