- Och, Cliff, masz tu taki spokój... - westchnęła Arcee w stronę usypanego z kamieni kurhanu. - Nie to co u nas w bazie… Nawet nie masz pojęcia, jak tam teraz tłoczno! Botów przybywa, ludzi przybywa, aż trudno na nikogo nie wpaść! Z jednej strony to dobrze - każdy sprawny żołnierz się przyda. Jednak z drugiej strony zaczyna robić się straszny chaos - wszyscy kręcą się, przekrzykują się… Ale póki co, i tak daję radę robić swoje, więc nie narzekam. Ten rozgardiasz najbardziej denerwuje ludzi, bo w ferworze pracy czasem zwyczajnie ich nie zauważamy. A z naszych to chyba najbardziej wścieka się Ratchet, kiedy co chwilę ktoś mu coś przekłada… Zresztą, znasz go, więc czujesz, o co mi chodzi. Martwi mnie tylko, że Prime'owi coraz trudniej przychodzi trzymanie tej całej hałastry w ryzach…
Arcee zawiesiła głos, bezradnie kręcąc głową.
- Ale wiesz co? - podjęła po chwili. - Choćby nie wiem ilu wielkich, głośnych, kłótliwych typów wjechałoby do naszej bazy, dla i tak będzie trochę pusto - już zawsze o tego jednego bota za mało, od momentu, kiedy odszedłeś...
