Wychodząc z Wielkiej Sali, słyszysz szepty. Masz ochotę wywrócić oczami i z trudem się od tego powstrzymujesz. Mary Macdonald, która idzie przy twoim boku, chichocze niezbyt dyskretnie.

A wszystko przez durną transmutację i te puchońskie plotkary…

- Evans! – Słyszysz znajomy głos. Odwracasz głowę, spoglądając na Jamesa Pottera, który zmierzał w twoim kierunku. Jego usta wykrzywione były w charakterystycznym, huncwockim uśmiechu. – Umówisz się ze mną? – Pyta, gdy dzieli was nie więcej niż pół metra.

- A czy coś zmieniło się od ostatniego razu, gdy pytałeś? – Odparłaś, spoglądając na niego uważnie.

- Nie, ale minęły całe trzy godziny, Evans.

Pokręciłaś głową z rozbawieniem, przygryzając jednocześnie dolną wargę. Słyszysz w jego głosie arogancję i jednocześnie nadzieje. Połączenie raczej niecodzienne, jak nic innego go obrazuje.

- Śnij dalej, Potter.

To wasz rytuał i choć nie chcesz tego przyznać to on wywołał na twojej twarzy uśmiech.