Steve'owi naprawdę nie podobała się ta cała sytuacja. Ani trochę. Nuh–huh. Dlatego zaraz po zejściu z pola bitwy nawet nie dał się przebadać lekarzom SHIELD, tylko od razu zniknął w tłumie gapiów, przedostając się do Stark Tower i zamykając w swoim pokoju.

Kazał JARVISowi puścić muzykę z lat trzydziestych. Schował się, jak jakiś dzieciak, pod kocami na łóżku, skulił i zastanawiał, co też jeszcze złego przyniesie mu przyszłość.

Nie spodziewał się, że zaledwie pięć minut później drzwi się otworzą; a że jedyną osobą, która mogła przekonać JARVISa, aby wpuścił go do mieszkania był Tony (który najzwyczajniej w świecie po prostu nadpisał protokoły swojej SI), nie trudno było zgadnąć, do kogo należy ciężar, który ułożył się obok Steve'a na łóżku, bezbłędnie kładąc się na miejscu dużej łyżeczki i powoli wchodząc pod koce.

— Tony — ostrzegł Steve, kuląc się bardziej. Jednak w tym ciele nie mógł za wiele zrobić; Tony z łatwością przylgnął do jego pleców i odrzucił koce, aby zasłaniały ich od pasa.

— Steve, powinieneś dać się zbadać chociaż Bruce'owi — powiedział Tony, wsuwając dłoń pod koszulkę Steve'a, zatrzymując ją na jego mostku.

— Bo ty byś poszedł, prawda? — skontrował Steve, wyciągając jego rękę. Chciał ją odrzucić, ale Tony splótł ich palce ze sobą i przyciągnął go bliżej siebie. — Tony, nie musisz… — Steve chciał powiedzieć, że Tony nie musi udawać, że chce teraz z nim być. Teraz, kiedy została mu odebrana siła z serum, nawet jeśli nie na stałe.

Ale nie mógł dokończyć, bo, cóż, Tony raczej nie mógł zrobić się taki twardy na zawołanie.

— Kurwa, Steve, nie wiem, czy chcę twoje wspaniałe, długie palce we mnie, żebym doszedł tylko od nich, czy może lepiej byłoby znaleźć się w twoim ciasnym tyłku, kiedy będziesz mnie ujeżdżał — wychrypiał Tony mu do ucha, pchając raczej podświadomie biodrami do przodu.

Cóż. Widać jednak przyszłość potrafi przynieść też dobre rzeczy.