tytuł: Wiatr w skrzydła
autor: euphoria
fandom: Stargate: Atlantis
pairing: McShep/Rodney McKay/John Sheppard
info: dla MMGP 2015 prompt 21, bo inteligencja jest seksi, AU szkoła średnia/szkoła wojskowa dla chłopców... teen McShep :)
Drzwi do jego niewielkiego laboratorium otworzyły się i doktor Weir weszła do środka w towarzystwie, którego się nie spodziewał. Zelenka przerwał obliczenia, ale Rodney nie mrugnął nawet okiem, gdy Elizabeth zatrzymała się obok jego stołu. Miał do wykonania kolejne dwie symulacje, jeśli chciał zdążyć z terminami i naprawdę nie powinno mu się przeszkadzać.
- Rodney – powiedziała w końcu doktor Weir pewnie chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
- Jeśli to nie mój pilot, nie obchodzi mnie nic – odparł, nie odrywając wzroku od komputera.
- To John Sheppard – ciągnęła dalej kobieta niezniechęcona jego suchą odpowiedzią.
Najwyraźniej faktycznie zamierzała marnować mu czas.
- Wiem kim on jest – odparł Rodney, nie poświęcając Sheppardowi ani chwili uwagi.
Chłopak był w jego wieku, niektóre z tych śmiesznych zajęć, które kazano mu wybrać, odbębniali obaj. Sheppard jednak nigdy nie miał ochoty nawiązywać z nim jakiegokolwiek kontaktu i wice versa. Jeśli chłopak tutaj przebywał, istniała wręcz spora szansa na coś, że dotknie, któregoś z jego laserów i wszystko szlag trafi.
- Może zainteresuje cię to, że znalazłam w końcu tego, kto testy na inteligencje przeszedł z równie wysokim wynikiem, co twój – podjęła Elizabeth, więc Rodney z ciekawością spojrzał na obecną również Japonkę.
Dziewczyna nie była wysoka i zapewne uczyła się w drugim kompleksie, który znajdował się kilka kilometrów stąd. Wojskowa Akademia dla Chłopców nie przyjmowała bowiem dziewcząt. Był tego pewien. Słyszał narzekania na ten temat na korytarzach.
- Cieszy mnie to – odparł krótko. – Rodney McKay – przedstawił się pospiesznie, nie wyciągając dłoni. – Powiedz jak masz na imię i przejdź do drugiego stołu. Na komputerze przed tobą pojawią się wyniki mojego eksperymentu. Spisz je i posegreguj – polecił dziewczynie, która zamrugała dość zaskoczona.
- Rodney – westchnęła Elizabeth. – Miko jest moją asystentką – poinformowała go doktor Weir i może faktycznie u Azjatów trudno było odgadnąć ile mają lat.
- Czy to sprawia, że jej zdolności do notowania są mniejsze? – prychnął, ponieważ naprawdę potrzebował, aby spisano te dane.
Dziewczyna zerknęła na doktor Weir niepewnie, a Elizabeth skinęła głową, pozwalając jej podejść do panelu.
- Czekaj – westchnął Rodney. – Zapomniałaś o czymś. Jak masz na imię? – spytał.
- Miko K… - zaczęła dziewczyna.
- Wystarczy. Do roboty, Miko – powiedział tylko wracając do przerwanej pracy. – Gdzie jest mój pilot, Elizabeth? – spytał.
Weir westchnęła.
- Rodney, John jest tutaj właśnie w tej sprawie – odparła kobieta. – Tak się składa, że John nie widział potrzeby zgłaszania się do programu naukowego, ale zmienił zdanie. Interesuje się również aeronautyka i to jest najlepsze co dla ciebie znalazłam.
- Prosiłem o pilota – warknął zirytowany.
- Air Force nie jest jakoś przekonana do wypożyczenia swoich najlepszych pilotów uczniom szkół średnich – odparła Elizabeth.
- Mogliście mnie nie uprowadzać z mojego kraju – warknął Rodney.
Nie widział, ale bardziej poczuł, że Elizabeth przewraca oczami.
- John zostaje tutaj i to jest moja decyzja, Rodney. Przydzielam mu stanowisko, a kiedy w końcu zdecydujesz się przejrzeć jego prace, będzie leżała na moim biurku, zaraz obok twojej – poinformowała go Weir.
Rodney starał się jak mógł ignorować kobietę, dopóki nie usłyszał, że wyszła. Nie zerknął w stronę Shepparda, wiedząc, że chłopak zapewne zajął stół z tyłu sali – jedyne wolne miejsce. Miko przepisywała z ekranu dane dla niego, więc wrócił do swojego komputera.
Wszyscy znali Johna Shepparda, bo chłopak był synem miliardera, który zdobył majątek na kontraktach wojskowych. Nikogo bardzo nie zdziwiło, że John dostał się do ich szkoły, która miała całkiem rozwinięty program militarny. Rodney korzystał z przywilejów, które dawało mu wysokie IQ oraz uprowadzenie z Kanady przez cholerne CIA tylko dlatego, że jego prototyp atomówki był odrobinę lepszy niż ten z projektu Manhattan. Doktor Weir została mu przydzielona jako opiekun naukowy, więc wraz z Zelenką, który siedział w szkole na jakimś chorym stypendium, zaczęli swój własny program. I wcale nie przeszkadzało mu, że większość uczniów z ich szkoły trafiało do armii. Zawsze chciał brać udział w projektach NASA i taka drobna przeszkoda nie mogła mu stać na drodze.
W zasadzie nie miał nic do Shepparda per se. Chłopak po prostu był irytująco popularny z tymi swoimi nieregulaminowymi włosami, które układał tak, aby odstawały na wszystkie strony. Szczupła wysportowana sylwetka dawała mu przewagę, a pieniądze ojca na pewno mu nie bruździły. Sheppard był ulubieńcem wszystkich z tym swoim niemożliwym uśmiechem, który zwrócił uwagę Rodneya już pierwszego dnia.
Jedyny problem jaki McKay miał z Johnem był taki, że przez ostatnie dwa lata chodzili do tej samej szkoły, mieszkali w tych samym kompleksie akademików, a Sheppard nie wiedział nawet, że ktoś takie jak Rodney istniał. To było typowe dla dzieciaków takich jak John – zbyt popularnych dla własnego dobra.
Rodney nie wiedział dlaczego przydzielono chłopaka do ich samozwańczego programu naukowego, ale przypuszczał, że Sheppardowie mogli kupić wszystko i jeśli wydawało im się, że zabiorą pracę jego dwóch lat – mylili się. Pliki były zahasłowane i tak zabezpieczone, że zostałyby skasowane, gdyby ktokolwiek próbował je naruszyć.
- Miko? Gdzie są moje dane? – spytał zirytowany.
Dziewczyna niemal od razu położyła plik kartek na jego biurku, więc przyjrzał się liczbom, które wyglądały dość dobrze. Mógł spokojnie zacząć budować prototyp, a nie miał żadnego tępego dupka, który mógłby tym latać. Nie darzył pilotów wielką miłością od czasu, gdy wymieniał maile z jednym cwaniakiem, który przestał mu odpisywać, gdy dowiedział się, że Rodney ma dopiero siedemnaście lat. Minął rok, ale to nadal bolało. Gdyby go nie wykradziono w kraju, miałby już na koncie może nawet doktorat. Tymczasem Stany Zjednoczone przyhamowywały jego karierę w najgorszy z możliwych sposobów. Elizabeth twierdziła, że umieszczenie go w szkole w internatem miało na celu socjalizowanie go, ale to była strata czasu i zwykła tortura. Obaj z Radkiem powinni być już na jakiejś przyjemnej uczelni. Najlepiej MIT.
Zerknął nad kartkami na Shepparda, którego palce poruszały się szybko na klawiaturze z wprawą, której nie spodziewałby się po sportowcu. John nie miał gabarytów futbolisty, ale dawał sobie radę na boisku. Chłopak był szalenie szybki – Rodney zauważył to podczas nielicznych razów, gdy Zelenka go wyciągał z pokoju.
Nie interesował się sportem, ale wiedział na tyle dużo, aby orientować się, że jeśli ktoś jakiś uprawiał – stawiało go to na pozycji samca alfa. I Sheppard miał wszystko; wygląd, pieniądze i zapewne jakąś cycatą dziewczynę w miejscowości obok, którą odwiedzał w weekendy, wymykając się z terenu szkoły.
Dlatego też Rodney nie mógł uwierzyć, że Elizabeth wpuściła tutaj jednego z tych usportowionych tłuków.
Zerknął jeszcze raz na dane i poklepał swoje krzesło zapraszająco.
- Miko, wciskaj ten guzik aż przestanie wyskakiwać error – polecił jej.
- Myślę, że doktor Weir – zaczęła dziewczyna, ale machnął dłonią.
- Zostawiła cię tutaj i zapewne wróci – odparł spokojnie. – Do tej pory pomagasz mnie – dodał, aby wszystko było jasne.
Ruszył w stronę biurka Elizabeth zanim Miko zdążyła cokolwiek dodać. Na samej górze leżała zaskakująco spora teczka z nazwiskiem Shepparda. Sięgnął po nią, ale ktoś położył na niej dłoń, uniemożliwiając mu otworzenie jej.
- Co do? – warknął i dostrzegł, że chłopak stoi na centymetry od niego.
Szare oczy Johna są o wiele zbyt blisko i Rodney może zobaczyć wszystkie ciemne plamki na tęczówce.
- Nikt ci nie mówił, że nie zagląda się w cudze prace? – spytał chłopak.
Jego głos jest niższy niż Rodney pamiętał, ale w zasadzie nigdy nie rozmawiali z sobą.
- Elizabeth powiedziała – zaczyna McKay, ale Sheppard prycha, przerywając mu.
- Słyszałem, bo powiedziała doktor Weir – oznajmił mu chłopak. – Byłem tam o ile to zauważyłeś. I to, że ona pozwoliła ci zobaczyć moją pracę, nie oznacza automatycznie, że masz do tego prawo. Powinieneś mnie najpierw spytać o zgodę – rzucił Sheppard.
Rodney marszczył brwi, bo nie takiej odpowiedzi oczekiwał. John jednak nie wyglądał na kogoś kto zamierza odpuścić i już po samym wzroku chłopaka widział, że ten jest wściekły. Jakby naprawdę uraziło go, że z całej szkoły to Rodney był tym, który bezczelnie go zignorował.
- Wątpię, aby twoje badania wniosły cokolwiek. Chciałem tylko zobaczyć czy Elizabeth nie zostawiła czeku od twojego ojca – prychnął McKay.
Wyraz czystego szoku pojawił się na twarzy chłopaka, zanim zabrał dłoń z teczki. Rodney przez chwilę sądził, że dostanie w twarz, ale Sheppard wydawał się kurczyć w sobie. Jego szczęka się poruszyła lekko, jakby przełykał coś naprawdę gorzkiego i chłopak bez słowa odwrócił się na pięcie i wyszedł z laboratorium.
Rodney patrzył na niego przez chwilę aż John zniknął na korytarzu, nie wiedząc tak do końca co się stało. W laboratorium panowała nieprzyjemna cisza i po prostu wiedział, że nikt nie pracuje. Miko wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, co myślał, że dla Azjatów jest niemożliwe.
- To było wredne nawet jak na ciebie, Rodney – powiedział w końcu Zelenka.
- Nie może tutaj przychodzić i panoszyć się, jakby miał do tego prawo – odparł zaciskając usta w wąską linię.
Teczka z projektem Johna leżała na samym wierzchu i palce świerzbiły go, aby po prostu otworzyć i spojrzeć. Problem był w tym, że chłopak miał rację. Rodney powinien był zapytać, ponieważ chciałby, aby szanowano jego pracę. I chronił swoje projekty jak najlepiej mógł. Toczyli z Elizabeth batalie ilekroć wpadł na coś genialnego, a ona chciała przesłać to dalej. Nikt nie miał prawa do owoców jego umysłu prócz niego samego.
Zelenka miał trochę racji, ale Rodney był wściekły i może trochę się wyżył na Panu Popularnym, który najwyraźniej chciał być też miejscowych geniuszem. Jakby monopolizowanie pozostałych dziedzin mu nie wystarczyła.
Sheppard nie wrócił już tego dnia. A Rodney nie zajrzał do teczki.
Nie rozmawiał z Elizabeth. Kobieta była na niego o coś wściekła, a on nie zamierzał się tłumaczyć. Nie nazwałby rozmowy z Sheppardem błędem. Po prostu powiedział mu wprost to co należało powiedzieć chłopakowi już dawno. I te wyrzuty sumienia, które odczuwał nie istniały, ponieważ nie wierzył w Boga. I to załatwiało sprawę. Nie obchodziło go jaką teorię miał Radek na temat jego nerwowości, gdy Sheppard nie pojawił się i kolejnego dnia.
Sądził, że znajdzie chłopaka na stołówce, jak zawsze żartującego ze swoimi półmózgami. Jednak Sheppard nie był nigdzie w zasięgu jego wzroku, a jego zwyczajowe krzesło nie było puste. Zajął je ktoś inny i to już samo w sobie było złe, bo zaburzało równowagę sił. Radek przysiadł się do niego w ciszy wraz ze swoją tacką z jedzeniem i w ciszy żuł niezbyt dobrze przyrządzone ciasto.
Rodney tęsknił za plackami, które robiła jego matka, ale nigdy nie powiedziałby tego na głos.
Nie wiedział gdzie przebywał Sheppard i cały czas wracało to nieprzyjemne wspomnienie z ich ostatniej rozmowy. I gdyby nie znał ludzi pokroju Johna, pewnie uznałby, że chłopak uciekł. Może to też była prawda. Pamiętał jak obwisły ramiona Shepparda i coś chyba wtedy powiedziało mu, że posunął się za daleko.
Miał w zwyczaju obrażanie ludzi, ale nigdy nie robił tego aż tak szczerze. Albo nigdy po prostu nie trafiał w strunę, która faktycznie ich bolała.
- Co masz teraz? – spytał Rodney, chcąc zająć czymś usta.
Nie był głodny, a to oznaczało, że jego cukier spadnie w najmniej spodziewanym momencie. Nie cierpiał mieć te nie-wyrzuty sumienia.
- Historię – odparł Radek. – Zaskakujące jak wiele Amerykanie pomijają podczas zajęć.
- Lepiej im tego nie mów, bo pewnie są odrobinę drażliwi na temat tego, że ta ziemia nie należy tak naprawdę do nich – prychnął Rodney.
- Jakby z Kanadą było inaczej – odparł Radek.
- Skolonizowaliśmy niezajęte ziemie – poinformował go Rodney z dumą. – Nie wyrzuciliśmy rodowitych mieszkańców – dodał.
Radek przewrócił oczami i zabrał się za swoje jabłko.
- Ktoś powinien wrócić do nas i sprawdzić jak idą symulacje – westchnął Rodney.
- Jestem umówiony z kółkiem fizyków – odparł Zelenka.
- Teoretycy – prychnął Rodney z pogardą. – Rzuć ten ich klub i ogarnij nasze projekty – powiedział z mocą, ale Zelenka był niewzruszony.
Rodney nie miał pojęcia dlaczego Czech marnował czas na tych śmiesznych ludzi, którzy twierdzili, że wiedzą cokolwiek o fizyce. Oczywiście pomagali innym uczniom zdać egzaminy, ale chyba zostali wymyśleni głównie po to. On nie potrzebował takiego wpisu do CV.
- Ciekawe czy Miko jest wolna – zastanawiał się na głos.
- Nie kombinuj, tylko sam sprawdź. I tak wolisz trzymać rękę na pulsie. Jeśli sądzisz, że nie wiem, że zaglądasz do laboratorium między zajęciami to się grubo mylisz – odparł Radek. – Jesteś pracoholikiem. Może powinieneś jednak pójść ze mną na to spotkanie. Są całkiem dowcipni, gdy starają się wyglądać mądrze.
Rodney skrzywił się, przypominając sobie ostatnie spotkanie z ich przewodniczącym. Chłopak w zasadzie byłby nienajgorszym laborantem, gdyby tak uparcie nie twierdził, że jest stworzony do celów wyższych niż spisywanie wyników z komputera.
Rodney zerknął na zegarek i westchnął. Symulacja miała skończyć się za kilka minut, więc wziął jabłko ze swojej tacki i ruszył w stronę wyjścia.
