Harry miał sen. Jeden z tych, o których nie opowiada się swojemu najlepszemu przyjacielowi. Szczególnie, gdy ten nieświadom niczego smacznie śpi na łóżku obok.
Harry miał sen i wiedział, że to sen, a nie wizja. Po pierwsze nigdzie wokół nie było Voldemorta, a Ron uśmiechał się do niego jakoś dziwnie. Z czymś, co sprawiało, że Harry czuł łaskotanie w podbrzuszu.
Weasley tymczasem pochylał się na kilka centymetrów od jego skóry i spoglądał na rumieniec, który pojawił się na jego skórze. Jego szkolna szata była rozpięta, jeszcze bardziej w nieładzie niż zwykle, a rude włosy wyglądały, jakby ktoś za nie ciągnął. To wyjaśniałoby dlaczego Harry miał związane ręce.
Krawat Rona obwinięty wokół jego (Harry'ego) nadgarstków uniemożliwiał mu wszelki ruch, chociaż to wydawało się nieprawdopodobne. Nie mógł być aż tak długi i na pewno nie było szans, żeby go tak skutecznie unieruchomił. Może miała w tym udział jakaś magia. Jakieś sprytne zaklęcie.
Albo po prostu taką moc miało spojrzenie Rona, który pożerał wzrokiem jego ciało. Wydawał się pieścić go w ten sposób, a przecież nawet go nie dotknął. I to też było nierealne, więc to musiał być sen.
Wyśniony Ron uśmiechał się do niego delikatnie, a jednak żarłocznie, jakby był głodny jego ciała. A Harry doskonale wiedział jak wygląda jego przyjaciel pozbawiony jedzenia. Z łatwością wychwycił chwilę, gdy Ron zdecydował się ruszyć po swoje i po prostu ugryźć go w zagłębieniu szyi. Posmakować skóry i potu, który się tam zebrał. Musiał smakować dobrze, bo Ron jęknął tuż przy jego uchu i ruszył w dół, przez jego klatkę piersiową aż do pępka. Tam został na chwilę i podniósł głowę, a potem popatrzył na niego.
I Harry obudził się, potrząsając głową z niedowierzaniem. Nie do końca pewien czy ten sen był lepszy niż wizje, które zsyłał mu Voldemort.
