Wszystkiego najlepsiejszego Wszystkim Przyjaciołom Izuru z okazji jego urodzin życzy Arienek. Fanfik ze specjalnymi pozdrowieniami dla osób obarczonych robotą papierkową, urzędników, lekarzy, a także — cierpliwych podwładnych i ich barwnych przełożonych.
ZABAWA
On coś knuł.
Kira czuł to podskórnie. Świadomość, że kapitan Ichimaru knuje jakiś podstęp, tliła się płomyczkiem niepokoju głęboko w podświadomości porucznika. Jednak — ponieważ Ichimaru—taichou zawsze coś knuł — Izuru odsunął swoje niepokoje jeszcze głębiej i przystąpił do metodycznego wypełniania formularzy raportów.
Szelest.
Kira powstrzymał nerwowy podskok. Ostatnim razem, kiedy pozwolił instynktowi wziąć górę i zareagował wzdrygnięciem na tajemnicze odgłosy zza biurka kapitana, skończyło się to wielką lawiną papierów, która jakimś cudem pociągnęła za sobą samego Ichimaru—taichou — który z kolei pociągnął za sobą Izuru. Tym razem porucznik Oddziału Trzeciego był zdeterminowany nie dopuścić do zniszczenia dokumentacji. Tym bardziej, że właśnie na biurku dowódcy piętrzył się jej wielki i imponująco nietknięty stos.
Szelest.
Kira dzielnie powstrzymał wzdrygnięcie, podniósł jednak w końcu głowę i spojrzał z niepokojem w stronę kapitana. Ten, jakby wyczuwając wzrok porucznika, wystawił błyskawicznie głowę zza swojego stosu raportów. Jego oślepiający uśmiech kontrastował podejrzanie z perspektywą całodziennej roboty papierkowej.
Ani chybi coś knuł.
— Iiii—zu—ru...
Kira spuścił oczy. Zawsze tak się zaczynało.
— Iii—zu—ru?
— Tak jest, Ichimaru—taichou.
— Tak sobie tylko pomyślałem... — Gin zupełnie znienacka wyskoczył zza biurka, przesadził je jednym susem i usiadł na blacie, nachylając długie ciało w stronę Kiry. — Może sobie darujemy na dzisiaj te nudne raporty, cooo, Izuruuu?
— Darowaliśmy je sobie na wczoraj — przypomniał gorzko Kira. — I na przedwczoraj też.
— Ale dzisiaj też powinniśmy. — Ichimaru przez moment namyślał się gorączkowo nad dobrym pretekstem, po czym nagle przegiął się do tyłu i przyłożył dłoń do czoła. — Ja się bardzo źle dzisiaj czuję. Fatalnie wręcz. Ta dokumentacja mi jeszcze zaszkodzi!
— W takim razie na pewno nie zaszkodzi panu rozmowa z Unohaną—taichou. — Kira—fukutaichou postanowił okazać żelazną niezłomność. — Natychmiast ją zawiadomię, że zamawiamy wizytę domową.
— Ejże, ejże! — Gin gorączkowo załopotał rękawami. Na twarz podejrzanie szybko wróciły mu rumieńce. — Nie powinniśmy mieszać innych Oddziałów w nasze prywatne problemy. Naprawdę nie powinniśmy, Izuru!
— Pańskie zdrowie jest dla mnie ważniejsze niż takie drobiazgi — odrzekł żarliwie jego dzielny porucznik. — A te sprawozdania też są dość ważne, i już w dodatku spóźnione...
Uśmiech Ichimaru odwinął się w dół na kształt smętnej podkówki. Kapitan Oddziału Trzeciego z obrzydzeniem zerknął na dokumenty z ostatniej misji. Następnie spojrzał kącikiem oka na pochłoniętego pracą Kirę. I jeszcze raz na dokumenty.
— Iiiii—zu—ru...
Kira pisał, gorączkowo skupiając wzrok na włoskach pędzla.
— Iiii—zu—ru...
Kira otarł skrawkiem rękawa fatalny kleks w środku kolumny obliczeń.
— Iiiii—zu—ru...
— Wzywam Unohanę—taichou! — zagroził zdesperowany porucznik.
— Nieeee! — Gin w sekundę był tuż przy nim i siedział na jego raporcie, spoglądając Izuru głęboko w twarz. — O nie—nie—nie...
— Kapitanieeee...
— Pobawimy się?
— Nieeee...
— Pobawimy się.
— Raporty...
— Pobawimy się w doktora.
Cisza.
Kira Izuru był mężnym, odpowiedzialnym i niezłomnym shinigami.
— Musimy skończyć sprawozdania.
— Więc, pobawimy się w doktora.
— Nieee...
— Dzisiaj TY będziesz doktorem.
Cisza.
Izuru zdębiał. Spod złocistej grzywki wyzierało dwoje przerażonych, błękitnych oczu.
— Jaaa?
— Ty będziesz doktorem... A ja będę pacjentem... — Gin przysunął się do niego bliziutko, aż jego rozchichotany oddech musnął odsłonięty policzek Kiry. — Nooo? Iiii—zuuuu—ru?
Cisza.
Izuru zamknął oczy. I poddał się.
— I co mam robić...?
— A—haaa! — uszczęśliwiony, Ichimaru skoczył na nogi i zamachał rękami. — Ja, widzisz, będę pacjentem. Jestem biednym, chorym człowiekiem i mam zalecony spokój. O, proszę, ledwo się ruszam! — Padł na najbliższą matę i otulił się pledem, błyskając spod niego na Izuru obnażoną łydką.
— Hm. — Z jakiegoś powodu Kira czuł podskórnie, że to się dobrze nie skończy. — A ja co...?
Gin zerwał się błyskawicznie i podbiegł w podskokach do swego biurka.
— Ty jesteś moim lekarzem. Osobistym. Zdiagnozowałeś mnie i odesłałeś na oddział. Uratowałeś mi życie! Izuru! Jesteś moim wybawcą!
— O — mruknął Kira bez zapału.
— I teraz, widzisz, trzeba wypełnić kartę choroby.
Cisza.
— Ach.
— O tu, tutaj. I tu. — Połowa stosu dokumentacji błyskawicznie przewędrowała z biurka Gina na biurko Kiry. — I jeszcze powinieneś spisać obserwacje... I dalsze zalecenia... — Reszta papierów wylądowała przed nosem Izuru. — I receptę na syrop persymonkowy. Koniecznie!
Porucznik, po czubek głowy zasłonięty raportami, nasłuchiwał ponuro szelestów i błogich pomruków kapitana, który rozkładał się wygodnie na swoim szpitalnym łożu boleści. Oczywiście. Kira Izuru zawsze wiedział, kiedy Ichimaru—taichou knuł coś podstępnego.
koniec
Trzy—i—pół—stosu—raportów—później
— Aj—ajajaj, ja wcale nie jestem pewien, czy to jest dobre miejsce dla maści z persymonek.
— To zalecenie lekarza, Ichimaru—taichou. Chyba, że wolałbyś, abym jednak zawezwał Unohanę—taichou?
— Niee! Czy ja narzekam? Ja wcale nie narzekam! Tak się tylko niepokoję... Trudno mi będzie tam dosięgnąć...?
— Ale mnie będzie łatwo, Ichimaru—taichou.
— Aaale... Ty nie lubisz persymonek, Izuru...?
— Zdrowie pacjenta jest najważniejsze, Ichimaru—taichou. Ważniejsze od takich drobiazgów.
— Iiii—zu—ru...
— Hmmm?
— Kiedy następnym razem będziemy się bawić w doktora, to JA zatrzymuję stetoskop.
— Będzie jak zechcesz, taichou. A na razie — nie wiercić się.
— Iiii—zuuuuu—ruuuuu...
KONIEC
