Northolt.
- White Eagle, skręcamy w lewo, kurs 2-3-0.
Wbrew oczekiwaniom i przewidzianej procedurze żadna odpowiedź typu „Yessir" nie nadeszła.
- White Eagle, kurs 2-3-0, słyszysz mnie?
Słuchawki zatrzeszczały, po czym dało się w nich słyszeć przeciągłe szeleszczenia i szumy, które zwykły laik wziąłby za zakłócenia. Jednak wprawne ucho mogło bez problemu rozpoznać odgłos gwizdania i niewyraźne słowa polskiej piosenki.
Arthur zmełł przekleństwo w ustach.
Był wściekły. I to nie tylko przez Feliksa, który za nic miał obowiązkowe szkolenia i wojskową dyscyplinę, o posłuszeństwie wobec przełożonych już nie wspominając. Bardziej drażniło go to, że jego rodacy, jego ludzie, walczą już przeciwko Niemcom, a on siedzi na jakimś zapomnianym przez ludzi i Boga lotnisku otoczony zgrają rozwydrzonych Polaków. I o ile Feliksa mógł jeszcze jako tako zdzierżyć – bo był tylko jeden – to myśląc o całym dywizjonie miał ochotę się zabić. Albo chociaż porządnie upić.
Co w obecnej sytuacji i przy obecnym towarzystwie nie było znowu takie trudne.
- Feliks, skończ z tymi polskimi przyśpiewkami i skręć na 2-3-0!
Nadal zero odzewu, oprócz tego, że Polak rzeczywiście przestał śpiewać. Jak jednak wynikało z arthurowego doświadczenia, wcale nie musiał być to dobry znak. I wcale nie był.
- Holy shit. - Przekleństwo wyrwało się ze ściśniętego gardła Arthura, gdy ten odwrócił nieznacznie wzrok w kierunku, gdzie powinien lecieć Feliks, po to tylko, by upewnić się, że zużyty samolot szkoleniowy jest już kilkadziesiąt stóp niżej i widocznie kieruje się w stronę grupki Messerschmittów.
Arthur westchnął ciężko, założył gogle i chwycił mocno za drążki sterownicze. Po czym ruszył za Polakiem.
Nie mógł przecież pozwolić, żeby ten idiota dał się zabić.
Chociaż z drugiej strony rozwiązałoby to wiele problemów.
Feliks był jednak wyjątkowym szczęściarzem. Każdy inny pilot, którego Arthur znał do tej pory, z podobnej akcji – to jest wlecenie starą maszyną w rój niemieckich myśliwców – nie wyszedłby z życiem, a gdyby nawet wyszedł, to doznane obrażenia skutecznie do tego życia by go zniechęciły. A ten skubaniec nie tylko nie doznał żadnym poważniejszych obrażeń, nie licząc paru zadrapań i guza, którego nabił sobie przypadkiem przy zbyt gwałtownym skręcie, ale także strącił trzy Messerschmitty, przy niewielkiej pomocy Arthura. To tylko przelało czarę. Anglik grzmiał i klął przy okazji jak szewc.
- Co ty sobie do kurwy nędzy wyobrażasz? Co chcesz mi udowodnić, co? Że jesteś nie wiadomo jakim, kurwa, pilotem? Wybij sobie z głowy takie popisy, chyba że rzeczywiście życie ci niemiłe! Jesteś na szkoleniu, cholera jasna, nic ci do przelatujących Messerschmittów, od tego są moje dywizjony!
Feliks milczał, patrząc na Arthura spode łba i widocznie tłumiąc w sobie wybuch złości. Był spocony i brudny, blond włosy przylepiały się mu do twarzy – Arthur nie dał mu czasu na prysznic, tylko od razu po wylądowaniu zaciągnął do dyspozytorni. Zielone oczy Polaka błyszczały gniewnie, pięści zaciskały się tak mocno, że aż bielały knykcie.
W końcu gdy Arthur przerwał na chwilę swoją tyradę, żeby zaczerpnąć tchu, Feliks odezwał się cicho i z wyrzutem. Płynną polszczyzną.
- Za cholerę nie rozumiem co do mnie mówisz, Arturku, ale mam totalnie dość szkolenia i tego złomu. Daj mi w końcu chociaż Hurricana!
Arthurowi opadły ręce.
Feliks był państwem, istniał już prawie tysiąc lat, ale najwidoczniej nauka języków największych i najważniejszych państw Europy kolidowała z jego planami spędzania wolnego czasu. Arthur zdołał się już przekonać, że znajomość angielskiego ograniczała się u niego do paru sformułowań niezbędnych do poderwania dziewczyn z WAAF-u, a jedynym językiem, w jakim mógł się z nim porozumieć był znienawidzony przez Anglika francuski; Feliks spędził w przeszłości stanowczo za dużo czasu na emigracji w rezydencji Francisa. Można by pomyśleć, że przez kilka miesięcy spędzania czasu z Arthurem, Polak powinien choć trochę liznąć angielszczyzny; nic z tego.
- Tu es terrible - wymamrotał w końcu Arthur przez dłoń, którą próbował ukryć wyjątkowo niedżentelmeński wyraz twarzy i własne zażenowanie.
Feliks chyba się oburzył.
- Nie, to TY jesteś totalnie niemożliwy – odpowiedział również po francusku. - W dodatku uważasz mnie za kompletnego matoła tylko dlatego, że nie jestem taki sztywny jak ty i nie chcę mówić w twoim pustym języku. Polski jest totalnie bardziej... - szukał odpowiedniego słowa - ...totalny!
- Nie wiedziałem, że te twoje szeleszczenia można nazwać językiem – odgryzł się Arthur, coraz bardziej zdenerwowany. Został zmuszony do mówienia po francusku! Poza tym on WCALE nie jest sztywny!
Skrytykowanie ojczystego języka Polaka okazało się najgorszą rzeczą, jaką mógł zrobić. Feliks poczerwieniał niebezpiecznie na twarzy; przez chwilę szukał odpowiedniej riposty, aż w końcu wypalił:
- A ty... ty... a ty gotujesz jakby miliard razy gorzej od Czech!
Arthur wprawdzie nie wiedział, jak gotuje Czechy, ale w ustach Feliksa brzmiało to jak śmiertelna obraza. Aż w nim zawrzało; był wyczulony na punkcie swojej kuchni chyba w takim samym stopniu jak Feliks na punkcie języka. Sytuacja go przerosła, przynajmniej pięciokrotnie. I choć później miał żałować tego, co wtedy powiedział, słów nie dało się cofnąć.
- Świetnie – wycedził chłodno. - W takim razie chyba się ucieszysz, jeśli już dłużej nie będę musiał dla ciebie gotować.
- Słucham? - Wyglądało na to, że Feliks nie do końca zrozumiał.
- Czytaj między wierszami i wynoś się. - Arthur nie wytrzymał. Z Feliksem nie było wcale tak łatwo wytrzymać, ostatnie miesiące pełne były życiowych porażek Arthura, wielu upokorzeń i wielu kłótni. W końcu dał upust swojemu niezadowoleniu. - Mam już dość użerania się z tobą, myślisz, że co, taki ważny jesteś, że będę wytrzymywał twoje humory i spełniał twoje zachcianki? Niech w końcu to do ciebie dotrze, nie jesteś pępkiem świata! Wracaj do tych swoich bohaterskich partyzantów, nie będę cię dłużej szkolił.
Już gdy kończył mówić, wiedział, że nieco przesadził. Feliks zrobił się najpierw jeszcze bardziej czerwony, potem gwałtownie zbladł, na końcu nieznacznie zaszkliły mu się oczy.
- Oczywiście – zgodził się rozedrganym głosem, mrugając szybko powiekami. Wyglądało to tak, jakby miał się zaraz rozpłakać, ale zamiast tego jego twarz nagle przybrała chłodny, zdystansowany wyraz, którego Arthur jeszcze na niej nie widział. - Ale najpierw powiedz to Sikorskiemu. I policz swoich lotników, czy ci przypadkiem nie brakuje paru dywizjonów, zanim i moich ludzi wyślesz do domu. Ja w każdym razie odchodzę.
To powiedziawszy rzucił Arthurowi spojrzenie pełne pogardy, wyminął go, prawie ocierając się o niego ramieniem i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Arthur dygotał. „Powiedz to Sikorskiemu". No tak.
Winston na pewno nie byłby zadowolony.
Oczywiście o żadnej rozmowie na szczycie nie mogło być mowy. Arthur jednak i tak szybko opuścił bazę lotniczą, w której szkolił się polski Dywizjon 303. Zaraz po tym, gdy usłyszał ryk włączanych silników i zobaczył odlatującą na wschód maszynę Feliksa; widok, który ścisnął mu gardło i jeszcze długo miał nie puścić. Polak nawet nie wziął swoich rzeczy; po prostu wyszedł, wsiadł w samolot i poleciał w nieznanym kierunku. Trzeba było mu to przyznać, że obrażać się efektownie to on umiał. I parę innych rzeczy również.
Po całym incydencie Arthur stwierdził, że i tak wyjątkowo długo zasiedział się na wybrzeżu i czas już najwyższy wracać do Londynu. Toteż pożegnał się z Kellettem, tłumacząc swój wyjazd nagłymi sprawami w stolicy, wsiadł w samochód i pojechał.
W Londynie czekały go nieciekawe wieści. Feliks miał rację, mówiąc mu o niepokojącym braku pilotów (przeklęty!). Winston ogłosił, że zaczęła się „bitwa o Wielką Brytanię", Luftwaffe ruszyła na wybrzeże wyspy, bombardując i niszcząc lotniska wraz ze stojącymi na nich samolotami (po stokroć przeklęty Ludwig!), a on nie miał już na tyle doświadczonych pilotów, żeby skutecznie się przed tymi nalotami bronić. Ci, których włączano teraz do RAF-u, byli ledwie młokosami z przelatanymi sześcioma, góra ośmioma godzinami. Powoli robił się z tego cyrk na kółkach.
- Koniecznie musimy włączyć zagraniczne dywizjony do walki – upierał się Arthur.
- Polaków też? - Keith uśmiechnął się złośliwie.
Arthur zaczerwienił się. Wszyscy wiedzieli już o jego sprzeczce z Feliksem – w końcu komuś Polak musiał się wyżalić, tylko czemu od razu Sikorskiemu, który przekazał to mimochodem brytyjskiemu dowództwu? - i bynajmniej tego nie pochwalali, wręcz przeciwnie. Arthur doskonale wiedział dlaczego i wcale się z tego powodu nie cieszył; wszyscy uważali, że pomiędzy Anglikiem a Polakiem zawiązały się o wiele głębsze relacje niż w rzeczywistości i że w taki sposób urażony Feliks wpłynie jakoś na generała Sikorskiego, niszcząc sojusz polsko-angielski. Arthur nie wiedział, czy ma się z tej teorii śmiać, czy ma przez nią płakać ze złości; Feliks może i był przewrażliwiony i obrażalski – minęło już półtora tygodnia od tamtego pamiętnego dnia, a Polak nadal nie pokazywał się na oczy, co zaczynało Arthura już niepokoić, bo to mogło oznaczać, że rzeczywiście wrócił do domu, czego przecież w rzeczywistości nie chciał – ale był też honorowy i dotrzymywał obietnic.
A przede wszystkim był irytujący i Anglik nie mógł go znieść, więc dlaczego miałby mieć z nim jakieś głębsze relacje, do jasnej cholery?
Arthur potoczył wzrokiem po zebranych i westchnął ciężko. Zgraja intrygantów.
- Polaków przede wszystkim – odparł twardo.
Keith wymienił z Winstonem porozumiewawcze spojrzenie, a Arthur poczuł nagłą potrzebę wyjścia i fizycznego wyżycia się na kimś bądź czymś.
Tylko spokojnie, Arthur, tylko spokojnie. Feliks i tak zapewne jest już w Warszawie, podburzając swoich ludzi do kolejnego bezsensownego powstania. Przejdzie im.
Skąd miał wiedzieć, że wcale nie, i że spotka Polaka o wiele wcześniej, niż się tego spodziewał?
Dzień trzydziestego pierwszego sierpnia był wyjątkowo szczęśliwy dla Dywizjonu 303 – w końcu „góra" zdecydowała włączyć go do czynnej walki. Radość Polaków nie miała końca, tak samo jak zdumienie i zawstydzenie Arthura, gdy dowiedział się, że pretekstem do podjęcia takiej decyzji było zestrzelenie przez jednego z Polaków, Paszkiewicza, jednego Messerschmitta podczas zwykłych ćwiczeń; a więc to samo, przez co Arthur tak bardzo wściekł się na Feliksa parę tygodni wcześniej. Było mu tym bardziej głupio, że Polacy – najwyraźniej pamiętając swego milczącego gościa – zaprosili go za pośrednictwem Kelletta na popijawę mającą uczcić ten dzień.
Arthur nie był w stanie odmówić.
Popijawy Polaków były równie egzotyczne i nieokiełznane jak oni sami. Arthur uczestniczył już w kilku podczas swej gościny u polskiego dywizjonu i za każdym razem obiecywał sobie, że nie weźmie do ust żadnego alkoholu. Za każdym też razem jako pierwszy leżał pod stołem. Metaforycznie rzecz ujmując.
Ten raz nie różnił się zbytnio od poprzednich, tylko polscy lotnicy mieli o wiele lepsze humory niż ostatnio, a Arthur wypił zdecydowanie za dużo kolejek za przyszłe zestrzelenia dywizjonu. O godzinie dziesiątej kręciło mu się już w głowie, więc wyszedł na zewnątrz, zaczerpnąć świeżego powietrza; usiadł na schodkach bocznego wejścia do kantyny. W środku Polacy dopiero co się rozkręcali. Bydlaki, gdzie oni mieszczą cały ten alkohol?
- Oj, panie Kirkland, chyba totalnie się pan spił.
Wesoły głos niemal go otrzeźwił. Arthur podskoczył i instynktownie odwrócił się. Miał dobry instynkt; szczupły, jasnowłosy mężczyzna ubrany całkowicie po cywilnemu stał tuż za nim. I był chyba tak samo pijany jak Anglik, co oznaczało, że musiał wypić pięć razy więcej od niego. Dziwne, chyba pił gdzieś po kryjomu, bo jak dotąd Arthur nie widział go wśród dywizjonu.
Feliks roześmiał się, ale był to wymuszony śmiech.
- Czemu patrzysz na mnie, jakbym był co najmniej duchem?
Arthur zwilżył wargi i ostrożnie wypróbował swój aparat mowy. Ku jego zdziwieniu, działał niemal bez zarzutu.
- Myślałem, że wróciłeś nad Vistulę. Poza tym – zmarszczył brwi – prawdziwy Feliks nie mówi po angielsku.
Polak znów się roześmiał, tym razem swobodniej, i usiadł na schodku obok Arthura.
- Jak widzisz teraz mówi – odparł lekko. - Trochę się musiałem poduczyć, pałętając się tu i ówdzie.
Minął pierwszy szok na widok Feliksa i Arthur znów poczuł palący wstyd, podsycany dodatkowo przez wypity tego wieczoru alkohol i ciszę, która nagle zapadła pomiędzy nimi. Z środka kantyny dobiegały ich odgłosy dobrej zabawy – śmiechy, dźwięk uderzanego o siebie szkła, coraz głośniejsze śpiewy – ale na zewnątrz było niesamowicie spokojnie. Aż za bardzo; Arthurowi powoli wracała jasność umysłu.
- Czemu tu jesteś? - zapytał w końcu, bardzo zresztą skrępowany.
- Jak to? - Feliks popatrzył na niego zdumiony. - Moi chłopcy mieliby mnie nie zaprosić na takie wielkie święto? Dzięki staraniom pewnych osób – spojrzał znacząco na Arthura, a ten zaczerwienił się ze wstydu – czekaliśmy na ten dzień o kilka miesięcy za długo.
- Przepraszam – burknął Anglik.
- Oj tam, oj tam. - Feliks machnął ręką, a oczy mu się zaświeciły. - Za to teraz w końcu pokażę tym przeklętym Niemcom na co mnie stać! I że nie może mi tak bezczelnie pluć w twarz, kurde felek!
Arthur wyglądał na zniesmaczonego, na co Feliks tylko się żachnął.
- To parafraza była, ignorancie! Poza tym co, myślisz, że to najgorsza rzecz, jaka mnie z jego strony spotkała?
Powoli Feliks przechodził na swój niebezpiecznie patriotyczny ton, co było jedyną oznaką jego stanu nietrzeźwości. Twarz mu wtedy poważniała, spojrzenie przygasało, stawał się milczący i ponury, a kiedy go zaczepić – krzykliwy i agresywny. Arthur strasznie tego stanu nie lubił, nawet w pewien sposób się go obawiał.
Na szczęście tym razem Feliks otrząsnął się dość szybko.
- Przyniosę jeszcze wódki.
I zniknął na chwilę w środku.
Arthur westchnął. A zapowiadało się na taką spokojną noc.
Pół godziny później Arthur nadal siedział z Feliksem na schodkach, skutecznie blokując boczne wejście do kantyny. Z tą jednak różnicą, że butelka wódki była pusta, a świat jeszcze nigdy nie wydawał się Arthurowi tak mały i ciemny. Towarzyszący mu gadatliwy Polak wcale nie poprawiał tego wrażenia.
- ... no i ja do niego: good afternoon!, a ten na mnie z widłami, wyobrażasz sobie? Totalnie się przeraziłem, bo za cholerę nie mogłem mu wytłumaczyć, że wcale nie jestem jakimś, kurna, Niemcem.
Feliksowi nadal brakowało wielu angielskich słów, więc zastępował je francuskimi odpowiednikami. Przeklinał zaś tylko po polsku, co jeszcze bardziej udziwniało jego sposób mówienia. Arthur właściwie za nim nie nadążał, przestał już nawet potakiwać z uprzejmości.
- W ogóle – podjął po chwili Feliks – cieszę się, że mogę być u ciebie.
- Naprawdę? - wybełkotał Arthur.
- Totalnie! Strasznie spokojną tę wojnę macie, świetnie się tu bawię. - Roześmiał się nagle, szturchając Arthura w ramię; ten prawie się przewrócił. - Tylko mógłbyś być bardziej zabawny, przez tę twoją sztywność dziewczyny oglądają się tylko za mną, to aż krępujące.
Arthur tylko burknął coś pod nosem, na więcej nie był w stanie się zdobyć. Głowa powoli zaczynała mu ciążyć, dźwięki stawały się wyższe i świdrujące.
- Ale wiesz, dzięki totalne, że mnie wywaliłeś ze szkolenia, naprawdę. Bo tak sobie pomyślałem i pomyślałem i rzeczywiście, ja się tu bawię, może nawet zestrzelę parę samolotów Ludwiga i co? Mój dom będzie nadal w jego rękach! Więc chyba powoli będę wracał, moi ludzie pod okupacją bardziej mnie potrzebują, tutaj sobie poradzą, to duzi chłopcy. Poza tym mają Władzia...
Arthura nagle coś ukłuło. Będzie wracał. Do swoich ludzi. Prawdopodobnie szybko się nie zobaczą. Jednocześnie ciążenie głowy zmieniło się w potworne uczucie, jakby Anglik zaraz miał się przenicować na lewą stronę, z głową gdzieś bardzo w dole. Głos Feliksa stał się nie do wytrzymania.
- Shut up, please - zdołał jeszcze powiedzieć.
Potem pamiętał już tylko zatroskaną twarz Polaka pochylającą się nad nim, po czym urwał mu się film.
c.d.n.?
WAAF – Woman's Auxiliary Air Forces (Żeńska Służba Pomocnicza w Lotnictwie Królewskim Wielkiej Brytanii)
Ronald Kellett – angielski dowódca Dywizjonu 303. Zgodnie z porozumieniem brytyjsko-polskim każda jednostka polska w Wielkiej Brytanii miała podwójne dowództwo. Polskim odpowiednikiem Kelletta był Zdzisław Krasnodębski.
„Zaczęła się bitwa o Wielką Brytanię" - słowa wypowiedziane przez Winstona Churchilla dnia 8 sierpnia 1940 roku.
Keith Park – wysoki dowódca RAF-u, jeden ze strategów podczas Bitwy o Wielką Brytanię.
Historyjka Feliksa z widłami jest autentyczna; któryś z polskich lotników podczas podniebnej potyczki musiał ewakuować się z samolotu na spadochronie; wylądował na czyimś polu i został wzięty za Niemca, bo nie potrafił dobrze mówić po angielsku. Nauka języków popłaca XD.
A jeśli ktoś z Was nigdy nie był u naszego braciszka Czech i tak samo jak Arthur nie wie, jak on gotuje – niech się cieszy. Naprawdę.
