Autor: lifevolutionary z AO3

Oryginalny tytuł: jest taki sam (link w moim profilu)

Tłumacz: Quiet. crash

Hej, to ja z obiecanym sabrielem! Zgoda jest, więc jedziemy!

W zasadzie jest to seria krótszych opisów pojedynczy wydarzeń, które układają się w jedną opowieść. Zastanawiałam się zatem, czy by nie wstawić ich wszystkich osobno, ale w końcu postanowiłam jednak dać Wam wszystko na raz i niech nikt potem nie mówi, że jestem podła ;)

Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Jeśli wypatrzycie gdzieś jakieś błędy to wszystko moja wina i bardzo przepraszam. Piszcie i wszystko popoprawiam.

Enjoy!

/txtbreak/

Każdy anioł ma wiele ostrzy; każde z nich o określonym celu istnienia. Wiele narzędzi do wielu zadań ponieważ wszyscy walczą, nawet posłańcy.

Każdy anioł posiada tylko jeden Miecz. Rzadko widziany i jeszcze rzadziej używany; bardziej niż broń, to raczej przedłużenie samego jestestwa właściciela.

Gdy anioł lub ich wybrany Powiernik dzierży to ostrze, rozpala się ono niebiańskim ogniem i chroni od wszystkich słabszych broni. Tylko jeden Powiernik może być wybrany przez każdego anioła.

Archanioł Gabriel nigdy nie wybrał Powiernika dla swego miecza. Do teraz.

Powiernikiem nigdy nie został człowiek. Do teraz.


Sam prawie uległ przeważającej liczbie demonów gdy to się stało. Tych kilka, które nie otaczały jego samego utrzymywały Deana i Castiela zajętych, a on stracił nóż gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia.

Miał praktycznie przegwizdane na wszystkie możliwe sposoby, ale Sam nigdy nie umiał poddać się z gracją. Wyciągnął rękę za siebie starając się znaleźć coś, cokolwiek, czego mógłby użyć jako broni, mając pełną świadomość faktu, że czegokolwiek by nie znalazł będzie to bezużyteczne.

W jednej sekundzie natrafił tylko na pustkę, w następnej jego dłoń zamknęła się wokół czegoś, co podejrzanie, szokująco, przypominało w dotyku rękojeść miecza. Dziwne uczucie przebiegło mu wzdłuż ramienia, zalało go, znajome, przynależności, rodzinnej bliskości, zaborczości, i zamachnął się, a ostrze powędrowało łukiem w górę zanim w ogóle był w stanie podjąć jakąś świadomą decyzję. To było jak instynkt i pamięć samych mięśni i Sam wiedział że to nie od niego, ale nie miał czasu się martwić bo nagle klinga pokryła się ogniem od nasady aż po sam czubek.

Płonące ostrze. Trzymał w dłoni płonące ostrze. Co do jasnej cholery?

Demony odsunęły się, wystraszone, na raz, jakby wszystkie kontrolował ten sam lalkarz i Sam usłyszał to słowo, które wysyczały między sobą z obrzydzeniem i strachem. Powiernik, Powiernik, Powiernik. Był ciekaw co ono znaczyło.

Że najwyraźniej uciekaj gdzie pieprz rośnie stało się jasne gdy rzeka czarnego dymu i upadających naczyń zasygnalizowała dezercję zgrai. Sam gapił się na to wszystko, napotykając zdziwione spojrzenie Deana pośród rzednącego dymu.

Gdy jego wzrok spoczął z kolei na twarzy Casa, pojawił się na niej znajomy wyraz, który mówił, że „coś ważnego właśnie się stało i Cas w ogóle tego nie rozumiał".

Niestety Sam znał swoje szczęście wystarczająco dobrze, żeby zrozumieć, że wszystko właśnie nieskończenie się pokomplikowało.


W tej samej chwili gdy dłoń Sama zamknęła się wokół rękojeści jego Miecza, Gabriel poczuł to wyraźnie.

Z początku nie zorientował się co to za uczucie. Po prostu zarejestrował dziwne, drażniące bzyczenie gdzieś z tyłu głowy i nagłe, jeszcze dziwniejsze poczucie pełni.

Wyniósł się z dala od kobieciarza, którego właśnie skończył robić impotentem, trikster/archanioł musiał się czymś zająć gdy Apokalipsa się działa, i rzucił się w kierunku tego zjawiska. Dla odmiany rozprostowując skrzydła.

Dopiero gdy wylądował (wciąż niewykrywalny, nie był głupi) w pomieszczeniu zawierającym jego młodszego braciszka Castiela, który wyglądał jakby go można było przewrócić dźgając piórem, Deana Winchestera, zwyczajnie zszokowanego i Sama Winchestera, który trzymał cholerny Miecz Gabriela, anioł zorientował się co to było za łaskotanie gdzieś w głębi jego świadomości. To było wołanie jego Powiernika.

Przepraszam, że co?

Wybór Powiernika dla jego Miecza był jedną z najintymniejszych więzi jakie anioł mógł stworzyć, poza więzią małżeństwa. Był on jednokrotny oraz permanentny. Gabriel nigdy nie chciał wiązać się do nikogo aż tak, więc nigdy nie wybrał.

Patrzył jak Sam skakał wzrokiem między Casem, a Mieczem w swoich dłoniach, zaszokowany do utraty słów.

Najwyraźniej teraz Gabriel dokonał wyboru, chociaż wcale nie próbował. Przypadkowo przywiązał się na resztę życia do człowieka. Zrobił z człowieka Powiernika swojego Miecza. Gabriel nie do końca był w stanie ogarnąć tę sytuację umysłem, była zbyt wielka, zbyt nagła. Musiał spojrzeć na wszystko z boku, żeby choć spróbować w pełni zrozumieć fakt, że przeznaczone naczynie Lucyfera miało dostęp do jego Miecza, broni, która była częścią samej istoty Gabriela.

Sądził, że miał zbyt dobrą kontrolę nad swoją mocą, żeby pozwolić, by coś takiego się stało, no ale właściwie to nigdy nie był najlepszy w kontrolowaniu samego siebie gdy chodziło o Sama, więc może powinien był się tego spodziewać.

Przelotnie zastanowił się, czy nie wpstryknąć się widzialnym i zażądać Miecza z powrotem, ale wiedział, że byłoby to pozbawione sensu działanie. Miecz już związał się z Samem i pojawiłby się u niego za każdym razem gdy był potrzebny, nie było nic, co Gabriel mógł na to poradzić.

Delikatnie przechylił głowę rozmyślając nad konsekwencjami zaistniałej sytuacji, nieświadomie naśladując zamyśloną postawę Castiela. Może tak było lepiej; przynajmniej teraz nie będzie musiał martwić się, że Sam zginie jeśli Gabriela nie będzie tam, żeby go uratować.

Nawet nie próbował zaprzeczyć temu, że się martwił; gdyby tak nie było, Miecz w ogóle nigdy by do Sama nie trafił. O tak, Gabriel wciąż miał całkiem przechlapane w tej kwestii, ale ta pomyłka mogła im nawet wyjść na dobre.

Będzie musiał poprzyglądać się jak ułożą się sprawy po tym, co tu zaszło. Może nawet być ciekawie.

Dean jako pierwszy przerwał ciszę. Cas miał jeden z tych wyrazów twarzy, który znaczył że myślał Głębokie Myśli, a mózg Sama wciąż był zapętlony na „Co jest grane? To nie może oznaczać nic dobrego."

- Czy ktoś mógłby wyjaśnić co tu się do cholery stało.

- Właściwie to sam chciałbym wiedzieć - pozbierał się Sam.

- Hej, to ty wyciągnąłeś przed chwilą płonący miecz z kompletnego nikąd. Swoją drogą wciąż go trzymasz. Nie masz ochoty go odłożyć?

Przez chwilę Sam po prostu patrzył się pustym wzrokiem zanim słowa Deana do niego nie dotarły. Podszedł do stołu, który jakoś wyszedł z walki cało i położył miecz na blacie, zastanawiając się czy go nie zwęgli. Nie zwęglił.

Gdy tylko Sam przestał go dotykać płomienie zgasły i miecz był już tylko srebrzysto metalowy; nic nie wskazywało na to, że jeszcze moment wcześniej stał w ogniu. Dean niepewnie wyciągnął rękę, by dotknąć rękojeści i Sam był ułamek sekundy od krzyknięcia, żeby się zatrzymał, gdy Castiel go ubiegł.

- Nie dotykaj tego. - Cas złapał Deana za nadgarstek i odciągnął z powrotem w tył. - Nie jest przeznaczony dla ciebie, spali cię.

Dean zmarszczył brwi odwracając się do niego.

- Co zrobi? Cas, czy ty wiesz co to jest?

- To Miecz archanioła – odparł Cas z powagą. Obaj bracia wbili w niego wzrok. Sam miał szczerą nadzieję, że usłyszał coś źle, i wcale nie dla tego, że słyszalne wielkie litery nigdy nie wróżyły nic dobrego.

- Co to jest? - spytał, ale zagłuszył go Dean.

- Archanioła. Nie myślisz chyba...? - urwał, rzucając Casowi niespotykanie błagalne spojrzenie.

- Tak, Dean. - Głos Casa brzmiał zbyt poważnie nawet jak na niego. Sam zastanowił się w myślach, czy któryś z nich zamierzał wyjaśnić cokolwiek jemu, jako że nie był częścią dziwnego telepatycznego sposobu rozmawiania właściwego dla par, którym się posługiwali. - Miecz należy do Gabriela.

Przed oczami Sama cały świat na chwilę zniknął w eksplozji bieli, gdy usłyszał tą rewelację. Przyszło mu do głowy, czy nie powinien właśnie słyszeć jak Dean przeklina z góry na dół, ale żaden dźwięk nie przedostał się przez szum wypełniający mu uszy na nagły przypływ nienawiści, pożądania, złości, rozbawienia, urazy, poczucia bezpieczeństwa, zagrożenia, zaborczości; emocje, wspomnienia i instynkt, wszystkie reakcje walczące o pierwszeństwo w jego umyśle na dźwięk imienia archanioła. Przywołał go z powrotem głos Deana.

- Co tu się wyrabia? I w jaki sposób Sam może tego dotknąć a ja nie?

Castiel wyglądał w połowie na zdumionego, a w połowie wkurwionego i to był pierwszy raz gdy Sam widział u niego taką reakcję na coś, czego nie zrobił Dean.

- Nikt nie może dotknąć Miecza archanioła z wyjątkiem wspomnianego archanioła i jego lub jej wybranego Powiernika.

Sam drgnął.

- Powiernika? To właśnie mówiły demony, tak mnie nazwały.

- Tym właśnie jesteś. - Cas wyglądał jakby nie myślał nad tym, co wychodziło z jego ust. Jakby mówił na autopilocie jednocześnie starając się coś wykombinować. - Jesteś teraz wybrańcem archanioła. Nie mogę jedynie wykoncypować dlaczego.

- Dzięki - sarknął Sam zanim zdołał się powstrzymać. Dean przewrócił oczami ale uwaga Casa z powrotem skupiła się na 'tu i teraz' wystarczająco długo by rzucić Samowi zdumione 'o co chodzi?' spojrzenie zanim uznał, że powinien zignorować go jako kolejny przykład ludzkiego dziwactwa i powrócił do zamyślenia.

- Cóż Gabriel mógłby zyskać poprzez wiązanie się do ciebie w ten sposób? Chyba że zdecydował się wspomóc nas-

- Taa, jakby to było w ogóle możliwe - przerwał mu Dean.

Sam przeanalizował pytanie Casa i zatrzymał się na pierwszym niepokojącym słowie, na które wpadł.

- Co masz na myśli mówiąc 'przywiązał się do mnie'? - spytał ostrożnie.

- Każdy anioł może wybrać tylko jednego Powiernika, na okres całego swojego istnienia. Więź, która się między nimi tworzy nie może być zerwana lub przeniesiona na kogoś innego.

Sam oniemiał, ze wzrokiem wbitym w Castiela. Dean najwyraźniej nie załapał tego, jaką bombę Cas właśnie zrzucił bo jego następne pytanie nie miało nawet pośredniego związku z tym że Sam był od teraz związany do końca życia z archaniołem, który zmienił zawód na trikstera.

- Powiedziałeś anioł, nie archanioł. Znaczy, że ty też masz taki Miecz? - Dean gestem wskazał nie-płonący-w-tym-momencie Miecz wciąż niewinnie leżący sobie na stole.

- Tak jest.

- Więc czemu nigdy go nie użyłeś? Wygląda na całkiem wypasiony pozbywacz demonów, a potrzebujemy całej siły ognia jaką damy radę zdobyć.

Cas nieznacznie poruszył ramionami, co, jak Sam odkrył, znaczyło, że anioł czuje się niekomfortowo.

- Nie jestem w stanie przywołać go odkąd się zbuntowałem.

- Ale Gabriel dalej może przyzywać swój? Czy on się przypadkiem także nie zbuntował? - Sam spytał zanim mógł się powstrzymać. Zawsze był zbyt zafascynowany wszystkim, z czym miał do czynienia Gabriel.

- Gabriel jest znacznie potężniejszy niż ja. Był w stanie zachować więcej swojej mocy, nawet po dłuższej nieobecności w Niebie. - Całkiem dobrym przykładem na to, jak niezdrowo Sam był zafascynowany Gabrielem było to, że mógł z łatwością wyobrazić sobie odpowiedź Gabriela na stwierdzenie Casa. Gabriel w jego wyobraźni zakręcił palcem przed twarzą i powiedział 'archanioł' głosem pełnym samozadowolenia.

- Okej, chociaż temat jest fascynujący, musimy stąd spadać. Co zrobimy z tą durną rzeczą? - Dean wskazał znów na Miecz. Cas zmarszczył brwi ale nie skomentował obraźliwego stwierdzenia.

- Anioł kontroluje pojawianie się i znikanie Miecza poprzez myśli. Może jeśli Sam weźmie go do ręki i skoncentruje się na... nie potrzebowaniu go więcej? - Cas nie brzmiał zbyt pewnie.

- Raczej nie mam ochoty na branie do ręki czegoś, co może mnie spalić na popiół. - Sam zbliżył się do Miecza tak czy inaczej, było w nim coś co sprawiało, że bardzo chciał wziąć go w dłonie i to go raczej przerażało.

- Nie spali. - Teraz Cas zabrzmiał pewnie, a nawet używał swojego ludzie-są-idiotyczni głosu. - Jesteś jego Powiernikiem. To nie podlega pytaniu; twój status jest teraz wypisany na twojej duszy i oczywisty dla każdego, kto może zobaczyć takie rzeczy. Pytanie, czy ty masz wystarczającą dyscyplinę umysłu, której potrzebujesz, by odesłać Miecz jak trzeba.

Sam przewrócił oczami i sięgnął po rękojeść. Ignorując zaniepokojone 'Hej!' Deana zamknął zimny metal w swojej dłoni i uniósł Miecz, obserwując jak płomienie otoczyły znów ostrze. Zwracając całą swoją uwagę wewnątrz siebie, Sam spróbował przyszpilić swoją świadomość Miecza, żeby móc go kontrolować. Czuł ją, tę więź, ale gdy tylko się na niej skoncentrował okazała się być zupełnie inna niż się spodziewał. Kiedy Miecz zniknął z jego rąk uczucie to było nie jakby go wyrzucał, ale bardziej jakby... wysyłał go z powrotem Gabrielowi.

Zanim Sam wypracował jak się czuje z tą rewelacją Dean klasnął w ręce ze sztuczną jowialnością.

- No dobra, ludziska. Możemy teraz spadać? Zanim policja nas zgarnie i będziemy musieli pryskać z kolejnego posterunku?

Sam zrobił minę, którą Dean zapewne skatalogował jako 'bitchface' i odwrócił się do wyjścia, po drodze schylając się po nóż Ruby.

- Świetnie – powiedział Dean, wciąż utrzymując sztuczną radosność. - I, Sammy, jeśli mógłbyś nie wyczarowywać więcej żadnych dziwacznych anielskich broni byłoby super.

Sam pokazał mu trzeci palec nie patrząc nawet w jego stronę i miał szczerą nadzieję, że śmiech Gabriela usłyszał tylko w swojej wyobraźni.


Czasami Sam naprawdę, naprawdę nienawidził Zachariasza. Przez większość czasu tylko nienawidził sukinsyna, bo nie łatwo jest naprawdę kogoś nienawidzić mając na karku paru innych wrogów do pozbycia się na teraz, ale jak dupek wysyłał im pięciu swoich anielskich goryli, żeby się nie nudzili, Sam mógł wtedy zarezerwować część swojego mózgu na trochę dobrego, silnego naprawdę nienawidzenia.

Jeden z nich miał Deana. Sam próbował się skupić pomimo krzyków i szamotania swojego brata, żeby pozbyć się tego, który zamierzał zabić jego. Pozostali trzej otaczali Casa.

Sam zrobił unik przed ciosem noża i zbliżył się wystarczająco żeby usłyszeć co mówił anioł trzymający Deana.

- Zaprzestań oporu, Deanie Winchester, albo zmuszony będę cię skrzywdzić. Twoi towarzysze mają nad sobą wyrok śmierci, ale ciebie Michael wolałby zachować.

- Ja ci pokażę wyrok śmierci, ty skrzydlaty sukinsynu!

Samowi nie dane było usłyszeć reszty gróźb Deana bo następny cios atakującego go anioła zmusił go do przetoczenia się po ziemi.

- Przestań uciekać, abominacjo - zawarczał anioł. Gdy Sam tylko sarknął w odpowiedzi, uśmiechnął się przerażająco. - Pożałujesz, że mnie do tego zmusiłeś, naczynie Szatana.

Sam przewrócił oczami gdy anioł zniknął swoje anielskie ostrze.

- Możesz skończyć z tym przezywaniem, to naprawdę nie jest... - w ręce anioła pojawił się Miecz, który natychmiast zapłonął ogniem - ...konieczne. - Sam cofnął się, choć anioł nie pozwolił mu odejść daleko. Z pełnym satysfakcji wyrazem twarzy zamachnął się Mieczem w stronę głowy Sama.

Satysfakcja szybko przerodziła się w szok, gdy jego cios został sparowany przez inną, równie ognistą klingę i widok ten byłby z kolei niezmierzenie satysfakcjonujący dla Sama gdyby tylko miał chwilkę, żeby go w pełni docenić. W tym konkretnym momencie, szokujący widok 'abominacji' dzierżącej archanielski Miecz zmroził anioła i Sam wykorzystał to, odtrącając atakujące ostrze i czując, jak jego własne sięga celu. Sam wyszarpnął Miecz z rany widząc, że oczy anioła rozświetliły się w śmierci i pobiegł pomóc Casowi.

Sam wykorzystał element zaskoczenia przy jednym z napastników, płynnym ruchem podcinając mu gardło, gdy ten próbował podkraść się do Casa. Zaskoczenie pozostałych spowodowane klęską jednego z nich wywołaną przez Miecz Sama pozwoliło Casowi wyszarpnąć swoją klingę, która była zablokowana przez tę drugiego anioła, i przesunąć się tak, by móc stanąć dotykając plecami pleców Sama. Obaj skupili się na swoich przeciwnikach, poruszając się po kole za nimi, chroniąc siebie nawzajem.

W momencie gdy anioł naprzeciwko Sama spróbował zamienić swoje ostrze na Miecz Sam wykorzystał jego rozproszenie na atak. Za jednym zamachem klinga jego broni dosięgnęła zbrojnej ręki jego przeciwnika zmuszając go do upuszczenia ostrza, następnym posłał Miecz łukiem, używając zdolności, których nie powinien posiadać żeby wbić go prosto w serce anioła.

Sam odwrócił się, z Mieczem w gotowości, i wyszczerzył w uśmiechu na widok, który na niego czekał. Cas wyciągnął swoje ostrze w gardła swojego napastnika i pozwolił jego ciału upaść na ziemię. Deanowi w końcu udało się zrzucić z siebie anioła, który przytrzymywał go na ziemi, zwinął mu jego własne ostrze i teraz wściekle przekręcał je w klatce piersiowej anioła.

Gdy tylko Dean z powrotem stał na nogach, obrzucił złym spojrzeniem Miecz, wciąż płonący w dłoniach Sama.

- Myślałem, że już ustaliliśmy, że nie będziesz więcej tego używał?

- To nie tak, że chciałem go przywołać. - Sam odesłał Miecz z powrotem do Gabriela i założył ręce na piersi. - To była jakby kwestia życia i śmierci.

- Znowu. Dlatego to cholerstwo przyszło do ciebie za pierwszym razem.

Sam otworzył usta, ale odpowiedź zamarła mu na ustach gdy przemyślał całą sytuację.

- Ataki na nas ostatnio się nasiliły. Cas, myślisz że to mógłby być plan Gabriela? Czy zrobienie ze mnie Powiernika równać się może umieszczeniu na mnie wielkiego celownika?

Cas przechylił głowę na bok, zadumany.

- Na twoje przeznaczenie przepowiedziano bycie naczyniem Lucyfera, ty już masz celownik na sobie. - Sam przewrócił oczami. Byłoby miło gdyby wszyscy przestali mu o tym przypominać. - Ale nie, jeśli już, poprzez uczynienie cię swym Powiernikiem Gabriel zapewnił ci potężną ochronę. Przed każdym, kto potrafi ujrzeć twój status i poświęci chwilę czasu, żeby ci się przyjrzeć. - Sam pozwolił sobie na złośliwy uśmieszek. Cas sarkastycznie wyrażający się na temat idiotów na usługach Zachariasza był super. - To powinno poważnie odstraszać twoich przeciwników, nawet jeśli nie przywołasz go i tym samym wyjawisz czyim jest Mieczem.

- Więc jeśli go nie przywoła nikt nie jest w stanie stwierdzić czyj jest? Gabriel nie wysmarował mu na duszy swojego podpisu? - spytał Dean, po części rozbawiony, po części rozczarowany. - To nie znaczy, że Sam ma 'własność Gabriela' wypisane na flakach?

Castiel uniósł brew.

- Nie bardziej niż ty nosząc mój znak znaczy, że masz 'własność Castiela' wypisane na swoich.

Sam zgiął się wpół opierając ręce na udach; histeryczny śmiech uniemożliwiał mu ustanie prosto. Widząc w myślach pełne samozadowolenia i rozbawienia spojrzenie Casa pomyślał, że Gabriel byłby dumny ze swojego młodszego braciszka.


Podążanie za Samem było... ciekawym doświadczeniem. Gabriel nie miał kontaktu z tyloma pośród swoich braci odkąd opuścił Niebo. Fakt, że większość z nich była szybko zabijana ręką Sama i Mieczem Gabriela, był bolesny, ale nie aż tak, jak się tego spodziewał.

W którejś chwili jego punkt widzenia nieco się zmienił i zabrał ze sobą lojalność. Teraz, gdy patrzył jak jego bracia atakują Castiela i Winchesterów, zaczynał życzyć im szybkiej przegranej. Choć wciąż wzdrygał się na każdy cios padający z obu stron.

Kolejną rzeczą, której się nauczył było to że Winchesterowie mieli nienajszczęśliwszy zwyczaj czasowego przywiązywania się do ratowanych przez nich ofiar stworów nie z tego świata. Gabriel nie był też jedynym, który to zauważył.

Przyjrzał się dziewczynie siedzącej aktualnie na tylnym siedzeniu Impali, podczas gdy Sam i Dean odwozili ją z powrotem do miasta, z którego została porwana. Niestety, Casa nie było z nimi, żeby poinformować chłopaków o anielskim nadajniku zainstalowanym w jej duszy.

Gabriel wciąż zastanawiał się czy nie powinien wpstryknąć się tam i powiedzieć im o niebezpieczeństwie, nawet jeśli wciąż nie bardzo jeszcze miał ochotę się pokazywać, gdy wjechali na pewien podejrzanie pusty parking. Poczuł jak nadajnik aktywuje się, a aniołem na jego drugim końcu był...

Oh, no po prostu typowe. Cholerny Zachariasz.

Cała trójka wyszła już teraz z Impali i zanim Gabriel zdecydował co zrobić Zachariasz pojawił się za plecami dziewczyny i uderzył ją w tył głowy. Upadła nieprzytomna u jego stóp.

- Proszę, proszę, co my tu mamy? Winchesterowie, co za szok, prawdziwy cud. - Sarkazmu, którym Zachariasz przeładował to słowo można było niemal posmakować, taki był intensywny. - Żywi, nawet po tym, jak wysłałem, pięciu, pięciu aniołów, żeby się was pozbyli. Dwóch żałosnych ludzi i jeden buntowniczy aniołek szybko tracący Łaskę, co moglibyście posiąść, co umożliwiłoby wam przeżycie czegoś takiego?

- Co jej zrobiłeś? - warknął Sam.

Zachariasz machnął ręką lekceważąco i przeszedł nad dziewczyną, zbliżając się do Sama. Gabriel musiał powstrzymać swoją żądzę stanięcia mu na drodze.

- Spokojnie, nic jej nie będzie. Ona-

Zatrzymał się, po raz pierwszy porządnie przyglądając się Samowi, a potem wybuchnął śmiechem. Dźwięk ten poważnie działał Gabrielowi na nerwy.

- Powiernik? Castiel uczynił cię swym Powiernikm? To jest ten as w waszym rękawie? Żałosne. Chociaż, muszę przyznać, że zaskakujące. Pomyślałbym, Castiel, - Zach odwrócił się do ich młodszego brata, który pojawił się na parkingu zaskakująco szybko po nim – że nawet gdybyś miał wystarczająco dużo Łaski, żeby manifestować swój Miecz i był wystarczająco durny, żeby zrobić człowieka – Zachariasz wymówił to słowo jak większość ludzi wymówiłaby 'karaluch' – swoim Powiernikm, ten zaszczyt przypadłby Deanowi. Biorąc pod uwagę twoją... słabość do niego. No ale nie ważne. - Zachariasz zwrócił się z powrotem do Sama. - Już niedługo przestanie cię to chronić. Miecz małego czwartkowego aniołka pozbawionego Łaski jest niczym w porównaniu do mojego.

Gdy Miecz Zacha pojawił się w jego dłoni Gabriel poczuł ciągnięcie w swojej łasce sygnalizujące, że Sam przygotowywał się do przywołania ich Miecza i uśmiechnął się szeroko, nie mogąc się doczekać aż zobaczy pewny siebie uśmieszek starty z twarzy Zachariasza. Zach zamachnął się i ciągnięcie przeszło w zatrzask połączenia, które towarzyszyło dzierżeniu Miecza przez jego Powiernika.

Brzęk metalu uderzającego o metal wydał się niemal ogłuszający, a wyraz strachu, który przemknął przez twarz Zacha gdy zrozumiał swoją pomyłkę był bezcenny. Sam uśmiechnął się szeroko i złośliwie.

- Kto coś mówił o Mieczu Casa? - Sam wziął zamach i ich Miecz powędrował w kierunku Zachariasza płynnym łukiem, o którym Gabriel pamiętał, że nauczył się go od Michaela. Zach ledwo zdołał go zablokować i potknął się o własne nogi, cofając się, z szeroko otwartymi oczami.

- Nie możesz być Powiernikm Gabriela. Gabriel nie żyje! - zaprotestował z desperacją.

Hej! Że co?

- Wydaje mi się, że on by się z tym nie zgodził - powiedział Sam, spokojnie biorąc kolejny zamach. Tym razem Zachariasz zmuszony był zanurkować w bok, żeby go uniknąć, czym jednocześnie odsłonił plecy przed Deanem i Casem.

Jeszcze jak!

- Nie widziano go w Niebie od mileniów. - Teraz Zachariasz brzmiał rozpaczliwie, jak gdyby próbował przekonać sam siebie. Za walczącymi Gabriel dojrzał Casa cichutko przerzucającego swoje anielskie ostrze Deanowi, który znajdował się poza zasięgiem wzroku Zachariasza.

- Oczywiście, że nie. Miał znacznie lepszą zabawę tu na dole. - Dwa Miecze spotkały się i ostrze Sama pchnął swój w dół na Zachariasza z usatysfakcjonowanym uśmiechem na twarzy. Gabriel patrzył jak Dean zrobił zamach do morderczego ciosu i nie zrobił zupełnie nic, żeby go zatrzymać. Obserwował jak ostrze zanurza się w szyi Zachariasza i jedynym co poczuł była ulga, że pozostałym nic się nie stało.

Perspektywy Gabriela się zmieniły, jego lojalność już nie należała do Nieba i Gabriel był pewny, że to wszystko z winy Sama Winchestera.


Sam zaczynał mieć już naprawdę dość bycia atakowanym przez anioły. Według Casa, sigile wyrzeźbione na ich żebrach wciąż utrzymywały ich ukrytych, ale byli znajdowani tak czy inaczej, bez przerwy. I gdyby tylko Sam nie kopał im tyłków za każdym razem ale nie, oni wciąż wracali po więcej. A można by pomyśleć, że nauczą się, po tym co Drużyna Wolnej Woli zrobiła Zachariaszowi.

Niestety, jeśli anioły wciąż nie nauczyły się kiedy należy uciekać, z całą pewnością zorientowały się, kiedy być podstępne. Najwyraźniej nareszcie wbiły sobie do głów, że ogłaszanie swojego przybycia i dawanie Samowi czasu na przyzwanie jego Miecza to bardzo zły pomysł.

Nie bolało jednakże, do czasu. Pewnego dnia Sam spojrzał w dół, zastanawiając się co to za nagły ucisk czuje w klatce piersiowej. Rękojeść anielskiego noża była jedyną jego częścią, którą dało się zobaczyć, cała reszta tkwiła głęboko między jego żebrami. Wtedy uderzył ból i Sam musiał zacisnąć mocno zęby, żeby powstrzymać cichy skowyt, który narastał mu w gardle.

Właściciel ostrza uśmiechnął się wrednie i przekręcił je w ranie. Sam walczył ze wszystkich sił żeby ustać prosto pomimo ostrej włóczni agonii, która niemal rzuciła go na kolana.

- A więc to jest ta abominacja, której nie da się zabić, naczynie Lucyfera dzierżące archanielski Miecz? Twoja skradziona broń ci nie pomoże, jeśli nie będziesz miał jej jak dobyć, demoniczny chłopcze - przechwalał się anioł. Sam nie był w stanie nic mu na to odpowiedzieć, samo utrzymywanie się w pozycji pionowej zbyt dużo go kosztowało. Już było po nim, wiedział to. Deana i Casa nie było, żeby go uratować, a oddychanie było jak połykanie ognia, ale był zdeterminowany, żeby nie dać temu aniołowi satysfakcji patrzenia jak umiera zwinięty na podłodze w jęczący kłębek bólu.

- To ty tak myślisz. - Sam pomyślał, że tylko wydawało mu się, iż usłyszał znajomy głos, zanim kątem oka dojrzał płonące ostrze miecza w ruchu. Anioł ledwo miał czas rozszerzyć oczy w zaskoczeniu zanim Miecz Gabriela gładko przeciął mu szyję.

Ciało anioła upadło i Sam upadłby razem z nim gdyby Gabriel go nie złapał, bo jego kolana w końcu odmówiły posłuszeństwa. W pokazie archanielskiej siły Sam został delikatnie położony na ziemi i spoczął w ramionach Gabriela. Wzrok Sama zaczęły zakłócać czarne cienie pojawiające się gdzieś na peryferiach jego wizji, ale twarz Gabriela była wystarczająco blisko, żeby mógł dokładnie zobaczyć troskę w tych bursztynowych oczach.

- Gabriel.

- Cześć, Sammy. Będę musiał teraz wyciągnąć z ciebie ten nóż zanim cię uzdrowię. - Sam patrzył się na niego pustym wzrokiem. Dlaczego Gabriel po prostu tego nie zrobi? A jak już przy tym byli, dlaczego w ogóle mu tak zależało? - To znaczy, że musisz je puścić. - Delikatny uśmiech rozjaśnił twarz Gabriela w chwilowym rozbawieniu, zanim zostało ono zduszone przez niepokój.

Wzrok Sama powędrował za tym Gabriela gdy archanioł spojrzał znów w dół i po chwili niezrozumienia wreszcie dotarło do niego, że ręka zaciśnięta wokół rękojeści noża należała do niego samego. Nie pamiętał kiedy ją złapał i zajęło mu to kilka bolesnych sekund, żeby poruszyć palcami, rozluźniając swój uchwyt. Gabriel do końca odseparował dłoń Sama od noża i splótł ich palce ze sobą.

Sam był tak zajęty gapieniem się na ich złączone dłonie, że nie usłyszał wyszeptanego „Przepraszam", ani też nie zobaczył jak Gabriel pewnie chwyta za ostrze wbite w jego pierś i ciągnie. Natychmiastowy, wszechogarniający ból sprawił, że Sam krzyknął i mocno zacisnął palce na dłoni Gabriela.

Archanioł nawet nie mrugnął ani się nie odsunął, tylko przycisnął wolną rękę do rany. Sam przygotował się już na więcej bólu ale zamiast niego chłód przeszedł po zakończeniach nerwowych, znieczulając jego pierś i budząc bezwładne członki.

- Jak ty to robisz? Jesteś namagnetyzowany na przyciąganie kłopotów czy co? - odezwał się Gabriel. - Zostawiam się na dziesięć minut najwyżej a ty zostajesz śmiertelnie dźgnięty. Założę się, że za tym talentem nie przepadasz.

To, co Gabriel mówił nie miało żadnego sensu. Sam próbował zebrać się w sobie wystarczająco, żeby spytać, właściwie nie wiedział o co dokładnie ale „co do cholery?" wydawało się mniej więcej pasować. Czym tak naprawdę wyszło z jego ust było:

- Zabiłeś dla mnie anioła.

- Tak. - Gabriel skrzywił się. - Ale nie przypominaj mi więcej, dobra? Bo staram się o tym nie myśleć.

Sam otworzył usta, żeby powiedzieć „Dziękuję", ale coś przykuło jego uwagę, jego wzrok podskoczył by spojrzeć ponad ramieniem Gabriela, na trzy nowe postaci.

- Gabriel. - Sam zachłysnął się powietrzem. - Za tobą, uważaj.

Gabriel wypuszczał Sama z rąk i odwracał się z gotowym Mieczem zanim Sam chociażby skończył swoje ostrzeżenie. Transformacja była szokująca, niemalże przerażająca i może odrobinę cudowna. Gabriel nie wahał się ani odrobinę i już po chwili zmienił się w roztańczony wir ruchu i pokrytego ogniem metalu. To nie był ten Gabriel, którego Sam znał; lekceważący i zadufany w sobie, ze słabością do koszmarnych żartów, głupich programów telewizyjnych i słodyczy. To był Gabriel, archanioł potężnego i mściwego Boga. Anioł Sprawiedliwości, poważny i wkurwiony do reszty.

Tamte anioły nie miały szans.

Gabriel stał plecami do Sama, milczący, przez kilka długich sekund po swojej wygranej i gdy powrócił by klęknąć z powrotem obok Sama, ten znajomy Gabriel był już z powrotem, w jego oczach. Choć tym razem jego spojrzenie było cieplejsze niż wcześniej. Dłoń powróciła do rany na piersi Sama, uzdrawiająca magia znów pobiegła wzdłuż nerwów.

- Wiec o tym przed chwilą też raczej ci nie przypominać, co?

Gabriel unikał spojrzenia jego oczu.

- Byłbym wdzięczny.

Sam macał na ślepo zanim znalazł dłoń Gabriela i na powrót zaplótł ich palce ze sobą.

- Gabriel - powiedział, ściskając rękę archanioła w swojej, czekając aż tamten spojrzy mu w oczy zanim kontynuował. - Dziękuję.

- Tak, no cóż. Nie mogę pozwolić żebyś mi tu umarł, nie kiedy mamy tyle zabawy z tą całą sprawą z Mieczem. - Zanim Sam zdołał zadać choć jedno pytanie, bo szczerze, Gabriel wisiał mu spore wyjaśnienie za „tą całą sprawę z Mieczem" Gabriel zabrał dłoń z rany Sama, a raczej z miejsca na jego piersi gdzie powinna być rana, i w następnym pokazie nadludzkiej siły, jednym ruchem podniósł Sama z powrotem na nogi. - I o to chodzi, jak nowy. A teraz, na mojego Ojca, postaraj się być nieco bardziej ostrożny, dobra? Miecz ci się na nic nie przyda jak masz głowę chmurach, a ja nie mogę przybiegać ci na ratunek za każdym razem gdy coś się dzieje. - Pomachał Samowi palcami na pożegnanie, a potem po prostu zniknął, wyparował za pstryknięciem palców.

Sam zagapił się na miejsce, w którym przed chwilą stał Gabriel na dobre parę minut zanim zdołał wyrwać się ze stanu kompletnego szoku. Spojrzał na zegarek i zaklął, zrywając się do biegu. Już zrobiło się późno, Dean musiał zastanawiać się gdzie go znowu poniosło.


Jak dokładnie jego młodszy braciszek i Winchesterowie zdołali przeżyć tak długo bez niego w roli opiekuna Gabriel nie był w stanie zrozumieć. Przynajmniej tym razem to nie był żaden anioł, któremu musiał skopać dupę na atomy. Myślałby kto, że Castiel poradziłby sobie z paroma demonami (no dobra, więc było ich bliżej pół tuzina, co z tego) sam, ale nie. Gabriel musiał wkroczyć do akcji i uratować sytuację znowu.

- Jesteś beznadziejny, wiesz o tym? - Jego brat leżał gdzie go rzucił jeden z demonów, na podłodze i Gabriel wyciągnął rękę w jego stronę, by go podnieść. - Nawet nie chcę wiedzieć jak się wplątałeś w ten szajs. - Castiel przyjął propozycję i Gabriel podniósł go na nogi jednym szybkim ruchem.

- Może ty mógłbyś pomóc mi rozjaśnić tę sprawę, Bracie. - Ooh, Cas był wściekły, to był jego nie-próbuj-bawić-się-ze-mną ton. Gabriel był nawet odrobinkę pod wrażeniem, że Cas miał jaja użyć go na archaniele. - Liczba ataków na nas znacznie się zwiększyła odkąd uczyniłeś Sama swoim Powiernikiem.

- I myślisz, że to ja próbuję was pozabijać? - zapytał Gabriel z niedowierzaniem. Dobra, więc z punktu widzenia historycznego to mogło nawet mieć sens jako wyjaśnienie jego intencji ale teraz sprawy trochę się pozmieniały.

- Myślę, że to możliwe, że rozgrywasz swoją własną grę, a my jesteśmy w niej tylko pionkami. - Castiel zacisnął pięści.

- Lepiej ci idzie z metaforami, to muszę przyznać, ale jeśli chodzi o resztę to wciąż kompletna beznadzieja. Ostatnio nic tylko ratuję wam tyłki. Dlaczego miałbym to robić, narażając się na niebezpieczeństwo, gdybym chciał was zabić?

Twarz Castiela nie wyrażała nic. Gabriel był ciekaw czy Dean nauczył go już grać w pokera, prawdopodobnie byłby świetny w blefowaniu, gdyby tylko zrozumiał jego sens.

- Pomaganie nam przetrwać ataki, które sam ściągnąłeś na nas, mogłoby być grą mającą na celu pozyskanie naszego zaufania. - To był cudownie cyniczny argument, widać było, że przebywanie z Winchesterami wyleczyło Casa nieco z jego naiwności.

- Ho ho, nie jesteś aż tak głupi, jak można by pomyśleć po twojej obsesji na punkcie Deana. Ale to wciąż mało prawdopodobny scenariusz. Gdybym był waszym wrogiem nigdy nie zrobiłbym Sama swoim Powiernikiem.

Castiel zmarszczył brwi.

- Moja obsesja na punkcie Deana? - Oczywiście, że to jest ten fragment niesamowicie perswazyjnego argumentu Gabriela, na którym Cas by się skoncentrował, jakżeby inaczej.

- Oh, no weź. Każdy kto ma przynajmniej dwie szare komórki jest w stanie stwierdzić, że jesteś kompletnie stracony, wpadłeś dla niego po same uszy. - Gabriel prychnął poirytowany i skierował rozmowę z powrotem na pierwotne tory, mianowicie do przekonywania Castiela, że tym razem wyznaje szczerą prawdę.

- Ale to teraz nieistotne. Co jest istotne to to, żebyś zrozumiał, że chociaż zrobienie z Sama mojego Powiernika rzeczywiście przykuło do was sporo uwagi zarówno z góry jak i z dołu, to jednocześnie dało wam to broń potężniejszą niż wszystko co mieliście wcześniej, naraz. - Czego Gabriel nie powiedział to: czego potrzebujecie bo przykro mi, że ci to uświadamiam, Braciszku, ale nie zostało ci wystarczająco dużo Łaski, żeby chronić Sama i Deana i ukrywać siebie.

- A poza tym, teraz śmierć Sammiego źle by mi zrobiła na psychikę. - Gabriel wziął głęboki oddech, niektóre ludzkie zwyczaje ciężko było porzucić, i dopiero kontynuował. - W dodatku, żeby nawiązać tamtej analogii, ani Lucek ani chłopcy na górze nie mają nawet dwóch szarych komórek i w związku z tym zdecydowali, że Miecz, który dzierży Sam musi należeć do ciebie. Co jest kompletnie durne, bo gdybyś mógł manifestować swój Miecz nie dałbyś go nikomu poza Deanem, więc... - Gabriel przerwał, niekomfortowo świadomy tego, że to była całkiem spektakularna przemowa, nawet jak na niego.

Castiel przechylił głowę i patrzył na niego z czymś w rodzaju zafascynowania; przyprawiało go to o nerwy.

- Jesteś zakochany w Samie Winchesterze. - To nie było pytanie. Gabriel gapił się na niego przez kilka długich sekund bo jak do cholery Castiel to wydedukował? Sam Gabriel odkrył to dopiero niedawno i zrobił wszystko, co mógł, żeby upewnić się, że ta informacja nie przecieknie, więc nawet jeśli Cas miał wystarczająco dużo Łaski, żeby wsłuchać się w osobiste fale Gabriela, nie powinien był tego wyłapać.

Pozbierał się wreszcie i prychnął.

- To wszystko co masz mi do powiedzenia?

Castiel zmarszczył brwi.

- Czy wybór Sama na Powiernika był przypadkowy?

Gabriel przygarbił się, to było śmieszne, ale kłamstwo nic by mu nie pomogło.

- Nie lubię jak jesteś spostrzegawczy.

- Nie nazwałbym tego spostrzegawczością. Może, po prostu mam te dwie szare komórki? - Castiel uśmiechnął się do niego z czułym rozbawieniem. To też przyprawiało go o nerwy; czuł się jak dziecko, przez swojego brata, o tyle młodszego i słabszego od niego.

Gabriel powołał sobie do istnienia fotel i niemal rzucił się w niego. Opierając brodę na ręce zapatrzył się na Castiela, który nie ruszył się, nawet się nie wzdrygnął na dźwięk pstryknięcia palcami. Palce drugiej dłoni zaczęły wystukiwać rytm na poręczy, gdy Gabriel taksował swojego brata spojrzeniem.

- Niech ci będzie, tak. Tak, to był przypadek. - Stworzył drugi fotel. Castiel zapadł się w niego z wdzięcznością, z irytująco usatysfakcjonowanym uśmiechem na twarzy.

- Dlaczego nie przyszedłeś prosto do nas gdy zorientowałeś się co się stało, zamiast pomagać nam zza kulis? To na pewno nie przez twój opór przed zabijaniem naszych braci, wiem, że sam zabiłeś Tahariala, Raziela, Bariela i Oriela, żeby uratować życie Sama.

- Tak, i tak jak mu już powiedziałem, staram się o tym nie myśleć – westchnął Gabriel. - Ale miałeś rację, chciałem żebyście mi zaufali, tylko że z innych powodów niż ci się wydaje.

- Dean wciąż ci nie ufa.

- To mnie zupełnie nie dziwi.

- Ale Sam tak. - Gabriel zamarł, próbując zatrzymać ogromną falę radości, która przepłynęła przez niego, zanim stała się widoczna na jego twarzy lub w Łasce. Biorąc pod uwagę pobłażliwy uśmiech, którym obdarzył go Castiel, nie udało mu się. - I ja także.

Tym razem Gabriel pozwolił sobie na uśmiech, bo towarzyszący tej deklaracji był strumień Łaski, przerażająco maleńki, ale wciąż. Tak dużo czasu minęło odkąd którykolwiek z jego braci otworzył się tak dla niego, że nawet umierający płomień łaski Castiela był jak oaza na pustyni czasu.

W zamian sięgnął swoją własną Łaską, tak długo zamkniętą i owinął ją wokół Łaski Castiela, tuląc w niej swego prawie upadłego brata. Castiel, który zamarł na pierwszy dotyk Łask, teraz wypuścił drżący oddech z płuc.

- Dziękuję ci.

Gabriel zaśmiał się radośnie.

- Nie, ja dziękuję tobie, Bracie. Chciałbym móc zrobić więcej dla ciebie. - Zajrzał ponownie w głąb Łaski Castiela. - Nie mogę przywrócić ci tego, co straciłeś. Nie mogę nawet zatrzymać twego upadku, jedynie zmniejszyć nieco twój ból.

- Sam siebie na to skazałem. Dokonałem wyboru świadomy jego reperkusji.

- Jak szlachetnie – rzucił Gabriel już rozproszony czymś innym. Znalazł coś, myszkując po Łasce Castiela. Teraz szturchnął to lekko. Miecz Castiela zmaterializował się na jego kolanach.

Castiel wydał z siebie dźwięk zaskoczenia. Gabriel usiadł prosto i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- Ha! Wiedziałem, że wciąż gdzieś tam jest. - Cas podniósł swój Miecz i zapatrzył się na niego. - Nie będziesz mógł przywołać go sam z siebie, oczywiście, ale gdybyś miał Powiernika... - Gabriel znacząco urwał.

Castiel zabrał Miecz sprzed swoich oczu, żeby mógł się w zamian popatrzeć na Gabriela.

- Uważasz, że powinienem uczynić Deana swoim Powiernikiem.

Gabriel parsknął.

- Wydaje mi się, że w twoim obecnym stanie miałbyś niezłą zabawę próbując oddać Miecz komuś innemu do Dzierżenia. Ale nawet gdybyś znalazł sobie kogoś po naszej stronie, kochany Deanuś ma już tak wielkie miejsce u ciebie, że prawdopodobnie nie byłbyś w stanie stworzyć odpowiedniej więzi z nikim innym nawet gdybyś spróbował.

Wzrok Castiela przesunął się z Gabriela gdzieś w nicość. Gabriel niemalże widział trybiki obracające się w głowie jego brata. Po kilku minutach milczenia Castiel zdecydowanie skinął.

- Co muszę zrobić?

Gabriel klasnął rękoma.

- Właściwie to całkiem proste-

- Musi być skoro tobie udało się tego dokonać przez przypadek - przerwał mu spokojnie Cas. Gabriel rzucił mu poirytowane spojrzenie i zignorował brata.

- Wszystko opiera się na koncentracji. Trochę tak, jak gdy go odsyłasz, tylko że zamiast po prostu gdzieś to konkretnie do Deana.

Castiel zmarszczył brwi koncentrując się i zamknął oczy. Zajęło mu to ponad pięć minut ale w końcu Miecz zniknął z jego rąk. Gdy znów otworzył oczy, uśmiechał się, rzadki widok jeśli chodzi o Casa.

- Ma go. Czuję to.

- No to super. Dobra robota, Braciszku. - Gabriel przygotował się do wstania ze swojego cudownie pluszowego fotela. - Bardzo chciałbym zostać na imprezę, ale- - przerwał mu dźwięk dzwonka w telefonie Castiela.

Gdy tylko Cas odebrał połączenie z głośniczka natychmiast wybuchnęła kakofonia dźwięków, która brzmiała łudząco podobnie to wrzasków Deana Winchestera. Castiel uniósł brwi i spokojnym głosem powiedział:

- Tak, Dean. - Nastąpił kolejny wybuch dźwięków. - Tak, Dean. - Więcej hałasu, który teraz brzmiał jak ogromne ilości przekleństw, a potem kliknięcie, gdy Dean się rozłączył. Castiel spojrzał na Gabriela wzrokiem tak przepełnionym spokojem i niewinnością, że w tamtej chwili Gabriel mógłby go podejrzewać o cokolwiek. - Mogło to być uprzejmiejsze gdybym upewnił się co do miejsca pobytu Deana zanim wysłałem mu mój Miecz.

Gabriel zgiął się w pół ze śmiechu, a gdy odzyskał wystarczającą ilość kontroli nad sobą, by spojrzeć na twarz Castiela znowu wpadł w histerię na widok szelmowskiego uśmiechu i pełnego samozadowolenia w oczach brata. W końcu opanował się kompletnie i podniósł się na nogi, klepiąc Casa po ramieniu.

- Jesteś moim ulubionym bratem.

Castiel także wstał, przechylając głowę na bok. Gabriel pstryknął palcami znikając oba fotele, unikając jednocześnie wzroku Casa.

- Gabrielu- - Castiel zawahał się. - Mógłbyś wrócić ze mną, do Deana i Sama - zaproponował w końcu.

Gabriel uśmiechnął się do niego smutno.

- Jeszcze nie teraz, Bracie. Jeszcze nie teraz - powiedział i zniknął.


Sam! Padnij!

Sam był zaprogramowany niemal od urodzenia, żeby przestrzegać tego rozkazu, wydanego znajomym głosem, instynktownie, bez wahania ani pytań. Więc dopiero gdy już leżał płasko na ziemi, akurat na czas by usłyszeć bzyczenie noża przelatującego mu nad głową, zorientował się, że ten znajomy głos nie należał ani do Deana, ani do Casa, lecz do Gabriela. Bardziej niepokojące było jednak to, że nie usłyszał go uszami, ale rozkaz wykrzyczany został bezpośrednio do jego mózgu.

Sam rzucił się do przodu za nożem decydując, że będzie się tym martwił, gdy już nie będzie zajęty walczeniem o życie. Jego dłoń zacisnęła się na rączce i jednym szybkim ruchem Sam przeturlał się za najbliższą kanapę, dla ochrony, podniósł do kolan i rzucił. Wiedźma, która była w trakcie miotania kolejnego ostrza, spojrzała w dół na rączkę wystającą jej z piersi, trwając tak przez jedną, niekończącą się sekundę, a potem upadła na podłogę.

Sam schował się z powrotem za kanapę by złapać oddech. Bardzo nie miał ochoty opuszczać swojego miejsca; nienawidził wiedźm, nigdy nie wiadomo było czy przypadkiem nie należały do tych, które będą rozkładać wszędzie okropnie zawstydzające przekleństwa, tylko czekające na nie spodziewających się niczego łowców. Ale musiał jeszcze odnaleźć krąg oraz ołtarzyk, którego używała i unieszkodliwić je.

Zebrał odwagę i wystawił głowę ponad oparciem kanapy. W zasięgu wzroku nie było nikogo, chociaż słyszał jak Dean walczy w pokoju obok, więc wstał i przygotował się do sprintu w kierunku drzwi.

- Naprawdę bym tego... - Ręka zacisnęła się na ramieniu Sama i pociągnęła go z powrotem na podłogę, akurat na czas żeby uniknąć przygodnej serii z pistoletu przelatującej w miejscu, w którym przed momentem stał. - … nie robił na twoim miejscu.

Sam uniósł wzrok ze swojego miejsca na podłodze.

- Cześć, Gabriel.

- Nie brzmisz na zaskoczonego. - Gabriel zmarszczył brwi patrząc w dół na niego.

- Zaczynam się przyzwyczajać do tego, że pojawiasz się akurat na czas, żeby uratować mi życie. - Sam zebrał się i kucnął, szczerząc zęby w uśmiechu na irytację Gabriela. Z powrotem zmienił wyraz twarzy na kamienną powagę i dodał – Przykro mi to mówić, ale stajesz się przewidywalny.

- Wolałbyś, żebym od czasu do czasu pozwolił ci zginąć, tak dla urozmaicenia rutyny? - Uniesione brwi wyraziły dobitnie niedowierzanie Gabriela. Sam ostatecznie przegrał swoją bitwę o poważny wyraz twarzy i parsknął śmiechem. Podżeganie Gabriela było świetną zabawą. Archanioł przewrócił oczami.

- Nikt nie uwierzyłby, że to ja jestem tą dojrzałą częścią naszego związku.

Sam nie zareagował na słowo na 'z' choć oczy Gabriela nieznacznie się rozszerzyły, gdy tylko uświadomił sobie co mu się wymsknęło. Nie był pewny czemu nie było reakcji. Może dlatego, że odkąd Gabriel zrobił z Sama swojego Powiernika rozwinęło się między nimi coś na kształt połączenia, które Sam potrafił wyczuć. Może dlatego, że Sam zawsze był trochę zauroczony archaniołem, nawet zanim jeszcze wiedział kim naprawdę był Gabriel. W zamian, postanowił wypróbować coś, czego powodzenia nie był do końca pewien. To dlatego, że nią nie jesteś.

Gabriel drgnął i uniósł brwi, z wyrazem twarzy sugerującym, że był pod wrażeniem tego, co Sam zrobił. Czy ty próbujesz odwrócić moją uwagę od tego okropnego kłamstwa przez chwalenie się tym jak szybko łapiesz tą całą telepatię?

Oczywiście.Sam przechylił głowę na bok z dumnym uśmiechem, co z kolei sprawiło, że zaczął się zastanawiać, czy telepatia nie była przyczyną tego konkretnego gestu w języku ciała aniołów.

To właśnie mój sprytny Sammy. Sam zdzielił go po głowie.

- Wciąż jesteśmy w środku łowów, wiesz – powiedział karcąco, decydując się jednak mówić na głos.

- Wiem – odparł Gabriel, fałszywy obraz zranionej niewinności. - Swoją drogą to aktywny krąg znajduje się na strychu. Trzeba przesunąć biblioteczkę, która zasłania drzwi na górę. - Sam mrugnął.

- No dobra. Dzięki. - Wyjrzał zza oparcia kanapy, nasłuchując dźwięków strzelaniny. - Teraz jedyne co muszę wiedzieć, to czy droga jest już wolna.

Kiedy już Gabriel pomógł Samowi pozbyć się magicznego kręgu, po drodze pozbywając się także kilku nieprzyjemnych przekleństw, Sam zabrał nareszcie odwagę, żeby zadać pytanie, które nie dawało mu spokoju. Położył dłoń na ramieniu Gabriela, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.

- No więc, wiem, że powiedziałeś Casowi „jeszcze nie", kiedy zapytał się czy nie chciałeś do nas dołączyć, ale dlaczego? Czy jest coś co musisz najpierw załatwić czy chodzi tylko o Deana? Bo jeśli to tylko Dean, to ja i Cas jesteśmy gotowi wstawić się za tobą i będzie musiał się po prostu dostosować.

- Tak wzruszające jak to było, a było, bardzo wzruszające, właściwie to jest jedna rzecz, którą muszę zrobić zanim zapiszę się do Drużyny Wolnej Woli - Gabriel urwał na moment a potem zapytał, nie na temat – Swoją drogą dlaczego pozwoliliście Deanowi wymyślać nazwę? Wiadomo było, że będzie okropna i pozbawiona wyobraźni. - zanim kontynuował, odrobinę mieszając swoją wypowiedź – Na stałe. Odbieram stary dług. Pomoże nas ukryć.

Ręka Sama automatycznie powędrowała do jego piersi, nad miejscem gdzie Cas wydrążył sigile na jego żebrach.

- Ale-

- Wiem, ale moi bracia robią się coraz sprytniejsi, a w ogóle to te sigile nie działają na mnie i Castiela. Niestety, mój młodszy Braciszek nie ma już wystarczająco dużo Łaski żeby się ukryć, a gdybym ja to zrobił, to moc, którą bym zużył zwróciłaby na nas więcej uwagi niż nasza obecność bez ukrywania – westchnął Gabriel i przesunął palcami przez swoje włosy, mierzwiąc je odrobinę. Sam powstrzymał nagłą ochotę, by z powrotem je ułożyć. - Jest pewna różnica pomiędzy mocą pogańskiego boga, a mocą archanioła. Jeśli zacznę używać tej drugiej bez odpowiednich środków bezpieczeństwa przykuję do siebie mnóstwo niechcianej uwagi z góry.

- Ale jak już to zrobisz, przyjdziesz nas znaleźć? Zostaniesz z nami? - musiał zapytać Sam, nawet jeśli później będzie go to kosztowało mnóstwo zawstydzających komentarzy, już praktycznie widział Gabriela całego w złośliwych uśmieszkach i zadowolonego z siebie, żartującego sobie z niego później. Ku jego zaskoczeniu, Gabriel tylko się uśmiechnął.

- Tak, Sam, przyjdę was znaleźć. Nic by mnie nie zmusiło, żebym zachował dystans. - Wyciągnął rękę, zmierzwił Samowi włosy i już go nie było, zanim Sam zdołał chociażby pomyśleć o tym, by odtrącić jego rękę. Sam stał tam, i zastanawiał się, czy, gdyby miał chwilę czasu na przemyślenie tego, w ogóle chciałby ją odtrącać.


Cała trójka zabunkrowała się w motelowym pokoju i Sam przekopywał się przez dziesiątki źródeł informacji ale ciągle coś go rozpraszało. Trzy razy kliknął w ten sam link w wyszukiwarce, a zorientował się za trzecim razem dopiero w połowie strony.

Westchnął cicho i skoncentrował się. Gabriel? Słyszysz mnie?

Odpowiedź była niemal natychmiastowa i przyszła razem z osobliwym wybuchem dźwięku, który Sam w jakiś sposób wiedział, że należy zinterpretować jako nieoczekiwaną przyjemność ze słyszenia jego głosu, która przeszła szybko w podejrzliwość, a potem coś na kształt zazdrości zanim została zdławiona. Sam! Ćwiczyłeś?

Co, telepatię? Z kim miałbym ćwiczyć? Sam skupił się na tej dziwnej częstotliwości między nimi i spróbował przekazać rozbawienie. Nie był pewien, czy mu się udało, ale z drugiej strony w ogóle nie był pewien jak to wszystko działało.

Dobra dobra, mądralo, teraz Gabriel nadawał fałszywe zirytowanie, ukrywając własne rozbawienie. Zrozumiałem. Masz naturalny talent.

Jak przez całe życie jesteś prekognitywny i masz telekinezę, telepatia to nic. Tym razem zgorzknienie przeszło przez połączenie zanim zdołał je powstrzymać.

Sam... Zatroskanie. Gabriel martwił się o niego.

Dlaczego niby nagle tak ci na mnie zależy? Bo jestem twoim Powiernikiem? Palce Sama zacisnęły się na brzegach jego laptopa gdy niewidzącym wzrokiem pełnym złości patrzył się w ekran.

Nie, jesteś moim Powiernikiem właśnie dlatego, że- Gabriel urwał w pół zdania. Oczy Sama rozszerzyły się, oh,to było, to było wspaniałe, tak szczerze. Upewnił się, że przez połączenie przechodzi głównie rozbawienie zawstydzeniem Gabriela i zdecydował się zacząć flirtować na poważnie.

Oh doprawdy, więc danie komuś swojego Miecza to taki anielski ekwiwalent ubierania dziewczyny w kurtkę z twoim nazwiskiem na plecach? Spytał Sam nonszalancko choć radość zalewała ton jego mentalnego głosu.

Zdajesz sobie sprawę, że w tej metaforze właśnie obwołałeś się dziewczyną? Gabriel uśmiechał się złośliwie, Sam był tego pewny. Wyraźnie przewrócił oczami i miał nadzieję, że częstotliwość emocjonalna da radę przekazać także jego wyraz twarzy. Gabriel zaśmiał się więc musiało zadziałać. Chociaż właściwie to tylko sprawia, że jest prawdziwsza. Sam bardzo chciał mieć Gabriela obok siebie w tamtej chwili, żeby móc go za to trzepnąć. To nieco poważniejsza operacja, z całym tym „raz na zawsze", ale w zasadzie to tak, generalnie łapiesz o co chodzi.

Sam zmarszczył brwi. Więc co się stanie jak umrę? Czy to znaczy, że masz pozwolenie na odwiedzanie mnie w Piekle? Wściekłość i silne uczucie opiekuńczości zmiotło rezygnację, którą Sam właśnie posłał przez ich wspólną więź.

Nie idziesz do Piekła, nie pozwolę im cię zabrać! Gabriel praktycznie ryczał mu w głowie i Sam wzdrygnął się pełen podziwu. To wydawało się uspokoić rozgniewanego archanioła, bo kontynuował miększym tonem. Przed tobą, Sammy, nigdy jeszcze nie było człowieka w roli Powiernika. Nie wiem, co stanie się po tym, jak okres twojego ludzkiego życia się skończy, ale mogę cię zapewnić, że będę przy tobie. Nie pozwolę nikomu mi cię odebrać nawet jeśli to oznaczałoby konieczność walki z Luckiem albo nawet sprzeciwienie się Ojcu.

Mój ty bohaterze. Sam wiedział, że ten uśmiech na jego twarzy był okropnie ckliwy, ale nie mógł na to nic poradzić. Chociaż nie podobała mu się wizja Gabriela ryzykującego tak bardzo dla niego, sama świadomość tego, że archanioł zrobiłby to wprawiała serce Sama w drżenie. Może to przez to, że dorastał jako Winchester, ale dla Sama nie istniała wspanialsza deklaracja miłości.

Przestań, zaczynam się rumienić. Odpowiedź Sama na to była przerwana przez Deana.

- Hej, Samanta! Nie myśl sobie, że nie wiem co się tam wyprawia. Jak chcesz uprawiać telepatyczny seks ze swoim chłopakiem to weź sobie własny pokój. - Sam rzucił mu wściekłe spojrzenie, ale nic to nie dało, Dean odpowiedział mu takim samym.

Gabriel wysłał mu zapytanie przez ich połączenie, oczywiście zauważając irytację Sama, i zamiast odpowiedzieć słowami, Sam przekuł swój gniew w koncentrację na więzi i odesłał mu w zamian coś, co bardziej przypominało krótki filmik; pokazując Gabrielowi, że Dean był dupkiem zamiast mu to mówić.

To znowu było przechwalanie się. Mentalny głos Gabriela był pełen rozbawienia. Zostaw hipokrytę, żeby omawiał swoją nową, falliczną zabawkę z Castielem i wyjdź do Impali, spotkam się tam z tobą.

Sam wyszczerzył się w uśmiechu i zamknął laptopa wstając. Dean zmarszczył brwi patrząc na niego.

- Gdzie idziesz?

- Zobaczyć się z Gabrielem - rzucił ze spokojem Sam. - Swoją drogą, mówi, że jesteś hipokrytą i ma rację. Jeśli ja muszę żyć z całym tym frustrowanym wzrokowym pieprzeniem się między wami dwoma, to ty możesz znieść to, że z nim rozmawiam. - Dean wlepił w niego oczy i gdyby Sam nie znał go lepiej, to pomyślałby, że Dean naprawdę się zarumienił. Cas nagle bardzo zainteresował się sigilem wyrzeźbionym na rękojeści swojego Miecza, leżącego na stole między nimi.

Ręka Sama była już na klamce zanim Dean odzyskał głos.

- Hej, ja wcale nie- - Sam odwrócił się z powrotem i przerwał mu.

- Dobrej zabawy, dzieciaki, jak chcecie zrobić cokolwiek wartego cenzury gdy mnie nie będzie to nie chcę nic o tym wiedzieć. - Był już za drzwiami zanim Dean zdążył zareagować, śmiejąc się do siebie i napawając rozbawieniem i dumą, którą odbierał od Gabriela.

Sam musiał czekać, opierając się o Impalę, jedynie kilka minut zanim Gabriel pojawił się obok niego z szerokim uśmiechem.

- To było wprost bezcenne. Założę się, że można by kroić powietrze, tak tam u nich niezręcznie. - Oparł się luźno o samochód obok Sama tak, że stykali się ramionami.

- W końcu by do tego doszli, po prostu jestem dobrym bratem i pchnąłem ich w odpowiednim kierunku - powiedział Sam niewinnie. Gabriel był jak piecyk przyciśnięty do jego boku, ciepło przesączało się przez kurtkę Sama i obie jego koszule, aż do skóry.

Gabriel parsknął, ale nic nie powiedział. Otuliła ich przyjemna cisza i Sam nie miał jej ochoty przerywać, więc tego nie robił.

Skończyłeś już odbierać tamten dług? Gabriel spojrzał na niego z ukosa, niewielki uśmiech rozciągnął mu usta.

Tak. Wyciągnął spod koszuli amulet, rzeźbiony w skomplikowane wzory, które sprawiały, że Sama rozbolały oczy. Stary znajomy był uprzejmy zaopatrzyć mnie w cztery takie.

Sam uniósł brew podejrzliwie Kiedy mówisz „znajomy" masz na myśli pogańskie bóstwo, co nie?

Znam ludzi na wysokich stołkach. Gabriel powiedział dumnie, porozumiewawczo ruszając brwiami i wyglądając na tak zadowolonego z siebie, że Sam miał ogromną ochotę pocałować go w tamtej chwili, ale się powstrzymał.

Yhym, taa. Najwyższych. Odparł, starając się emanować „nie robisz na mnie żadnego wrażenia".

Gabriel skrzywił się, chowając amulet z powrotem pod koszulą. Pozwól mi sprecyzować, znam ludzi na wysokich stołkach, z których kilkoro jeszcze ze mną rozmawia. Gdy Sam zaczął się śmiać Gabriel przewrócił oczami i wyciągnął kolejny amulet z kieszeni. Ten jest dla ciebie.

Sam wyciągnął po niego dłoń, ale Gabriel go odsunął, przechodząc by stanąć przed Samem. Nagła utrata ciepła sprawiła, że Sam przygarbił ramiona, ale szybko został rozproszony.

Gabriel stawał się wyższy.

Nie, Sam spojrzał w dół, Gabriel unosił się z ziemi. Gdy jego twarz znalazła się na poziomie twarzy Sama zatrzymał się i dryfował tak w powietrzu.

Kto się teraz przechwala? Spytał Sam z czułym rozbawieniem. Gabriel zrobił krok bliżej. To nie było jak dryfowanie, nie do końca, bardziej jakby podniósł kawałek podłoża, na którym stał, ale był on solidny tylko dla niego.

Proszę. Gabriel wyciągnął ręce i delikatnie umieścił amulet na szyi Sama. Sam spojrzał w dół, zauważając, że rzeźbienia na tym raniły oczy dokładnie tak samo, a kiedy uniósł wzrok twarz Gabriela była bardzo blisko jego.

Sam spojrzał w jego oczy, teraz błyszczące miodowozłocisto i pochylił się odrobinę nieświadomie. Jego oczy także odmówiły mu współpracy i wzrok Sama opadł bez jego zgody do ust Gabriela.

Sam. To było warknięcie, rozbrzmiewające przez ich więź razem z niekontrolowanym wybuchem pożądania, zaborczości, zachwytu, potrzeby, pożądania, zaborczości. A potem Gabriel go całował i to było wszystko, co Sam sobie wyobrażał tylko znacznie lepsze.

Sam wsunął palce we włosy Gabriela i otworzył usta. Pocałunek był gorący i wyuzdany i cudowny. No i Sam naprawdę bardzo doceniał to, że nie musiał się schylać. Nigdy wcześniej nie pozwolił sobie tak naprawdę myśleć o tym jak wyglądałoby bycie z Gabrielem ale różnica we wzroście była raczej trudna do przeoczenia.

Zęby Gabriela przygryzły jego dolną wargę i Sam jęknął w pocałunek, przesuwając jedną rękę na biodra Gabriela i przyciągając go bliżej. Chciał przycisnąć się cały do archanioła, skóra do skóry, i wycałować każdą część jego ciała, chciał-

Wciąż znajdowali się na parkingu... a Gabriel wciąż unosił się w powietrzu.

W tamtej chwili bardzo kochał telepatię. Bez przerywania pocałunku Sam zainicjował połączenie. Co jeśli ktoś nas zobaczy?

Martwisz się o swoją reputację? Ręka Gabriela umiejscowiła się pod koszulką Sama, dotyk paznokci na brzuchu Sama sprawił, że zadrżał. Biorąc pod uwagę to jak głęboko twój brat wpadł jeśli chodzi o mojego to nie sądzę, żeby Dean miał z tym problem gdyby nas zobaczył.

Nie to miałem na myśli. Gabriel- Sam odsunął się.

- Ty latasz do cholery! - Gabriel nie podniósł wzroku ze szczęki Sama, którą właśnie podgryzał i całował, ale jego nogi owinęły się wokół bioder Sama. Przesunięcie punktu nacisku sprawiło, że Sam jęknął i jego biodra podskoczyły same z siebie.

Tak lepiej? Jedna ręka Sama automatycznie powędrowała pod uda Gabriela pomimo tego, że archanioł wcale nie potrzebował pomocy w utrzymaniu pozycji.

- Tak. - Sam odchylił głowę dając Gabrielowi lepszy dostęp do swojego gardła.

Świetnie. Gabriel odsunął się i spojrzał na niego łobuzersko. - Czy możemy teraz wrócić do całowania się przy Impali? - Sam zmrużył oczy.

- Czy robisz to tylko dlatego, że Dean dostanie zawału jak się dowie? - Gabriel przechylił głowę na bok i zrobił minę, którą Sam utożsamiał z triksterowską częścią jego osoby.

- … nie tylko dlatego. Moim głównym powodem jest to, że pragnąłem cię praktycznie od naszego pierwszego spotkania, drażnienie tym Deana jest tylko bonusem.

Śmiejąc się bezradnie Sam przyciągnął go do kolejnego pocałunku, napawając się tym jak Gabriel owinął się wokół jego ciała. Gdy znów się rozłączyli Samowi brakowało tchu a oczy Gabriela płonęły bursztynowozłotym ogniem.

- Przeniesiemy to w jakieś bardziej prywatne miejsce? - spytał Gabriel, podnosząc już dłoń, żeby pstryknąć palcami. Sam zdołał tylko skinąć głową, czasowo niezdolny się wyrazić w obu ich metodach komunikacji.

Dźwięk pstryknięcia palcami przez Gabriela zabrał ich do miejsca, które dla Sama wyglądałoby jak pokój z klasą w jakimś hotelu, gdyby tylko zwrócił na to uwagę. W zaistniałej sytuacji skupiony był tylko i wyłącznie na tym jak Gabriel pchnął go na (naprawdę wygodne, nareszcie wystarczająco dla niego długie) łóżko, a potem podczołgał się wzdłuż ciała Sama z dzikim wyrazem twarzy.

- Gotowy na odkrycie jak naprawdę fajna może być telepatyczna więź? - spytał z szerokim, lubieżnym uśmiechem.

- O, tak. - Sam pociągnął Gabriela w dół do kolejnego pocałunku, koncentrując się na podnieceniu, które przeskakiwało między nimi poprzez więź. Chwilę później Sam wyprężył się i sapnął gdy nagle połączenie zostało zalane doznaniami tak intensywnymi, jakby był dwoma osobami naraz.

Przyduszałeś to. Powiedział Sam w ich głowach gdy udało mu się mniej lub więcej odzyskać samoświadomość.

Oczywiście, to byłoby trochę rozpraszające gdybyśmy byli tak blisko przez cały czas. Gabriel wpasował się wygodnie w ciało Sama nie przerywając całowania.

Nie wiedziałem, że to może być aż tak intensywne. Dłonie Sama wśliznęły się pod koszulę Gabriela i Sam delektował się niesamowitym uczuciem zarówno dotykania, jak i bycia dotykanym.

Jesteś moim Powiernikiem, niewiele jest więzi, które anioł może stworzyć, a które byłyby intymniejsze niż ta. Mój Miecz to nie tylko broń, Sammy, to część mnie. Jak moje skrzydła.

Wspomnienie o skrzydłach najwyraźniej dało dłoniom Sama ich własny rozum, bo wśliznęły się po plecach Gabriela bez świadomej decyzji Sama, ale gdy zatrzymały się na jego łopatkach, fala doznań, która przetoczyła się przez więź całkowicie go pochłonęła. Gabriel zaklął i szarpnął się, wciskając się w dłonie Sama. Sam. Kurwa, Sam.

Sam skoncentrował się na przesuwaniu delikatnie dłońmi po czułej skórze Gabriela. Chciałbym móc je kiedyś zobaczyć.

Przecież możesz. Sam odsunął się i zagapił na Gabriela szeroko otwartymi oczami.

Wolałbym zachować oczy, dzięki. Próbował nie pozwolić, żeby obudziła się w nim nadzieja.

Dureń.Gabriel prychnął. Dzierżysz mój Miecz i nie spalasz się, i myślisz, że jeśli pokażę ci swoje skrzydła, wciąż zamknięty w swoim naczyniu, to wypali ci oczy? Z dużym prawdopodobieństwem mógłbyś zobaczyć mnie w mojej prawdziwej postaci bez większych konsekwencji, poza mroczkami w oczach na jakąś godzinę.

Palce Sama znów delikatnie przejechały po łopatkach Gabriela i płuca archanioła gwałtownie zassały powietrze. Więc mógłbym...?

Gabriel uniósł się do pionu ze śmiechem, który szybko przeszedł w drżenie, jako że przez zmianę pozycji dłonie Sama zsunęły się po jego plecach na sam dół. Sam patrzył zachłannie jak Gabriel rozpinał guziki swojej koszuli drażniąco powoli. Nie mógł się powstrzymać przed przesunięciem dłońmi po nowo odkrytej piersi Gabriela.

Gabriel nareszcie zrzucił swoją koszulę i rozruszał ramiona. Dla Sama, poprzez więź, to było jak zyskiwanie kończyny, o której nie wiedział, że jej brakowało. Na jego oczach światło, które wystrzeliło z ramion Gabriela zbiło się w ogromne masy złoto-brązowych piór. Czuł jak się rozwijały; odczucia fizyczne tak samo żywe, jak zawrotna ulga z możliwości rozciągnięcia ich na cały pokój.

Oh, Gabriel. Sam wyszeptał z czcią na widok trzech par skrzydeł, wyrastających wspaniałymi łukami z pleców archanioła. Niepewnie wyciągnął dłoń, obserwując Gabriela w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku, że powinien się zatrzymać. Gabriel uśmiechnął się widząc tę ostrożność i błyskawicznie poruszył najwyższą parą skrzydeł w przód tak, że pióra otarły się o ramiona Sama. Ośmielony tym Sam porzucił ostrożność i zanurzył obie dłonie w środkowej parze, blisko skóry pleców.

Reakcja była natychmiastowa. Oczy Gabriela zamknęły się, a całe jego ciało zadrżało. Odpowiedź przez więź plus to jak Gabriel ocierał się o niego wystarczyło, żeby plecy Sama wygięły się z żądzy, głowa opadła w tył z jękiem.

Sam, Sam, potrzebuję cię, potrzebuję teraz. Mentalny głos Gabriela był naglący, pełen pożądania.

Masz mnie. Sam odpowiedział i to najwyraźniej była cała zgoda, której Gabriel potrzebował do pstryknięcia palcami i usunięcia ich ubrań. Nagłe, wszechogarniające uczucie skóry na skórze i piór wszędzie wokół niego było niemal zbyt oszałamiające dla Sama, który musiał odsunąć ręce od skrzydeł Gabriela na tyle, żeby móc wbić paznokcie w swoje dłonie.

Rozpraszanie siebie, by opóźnić swój orgazm odwróciło jego uwagę także od tego co robił Gabriel, więc kiedy ten złapał jego penisa i ustawił pod swoim wejściem było to dla Sama zaskoczeniem.

Hej, zwolnij, chyba coś pominąłeś.

Gabriel spojrzał na niego jakby Sam był idiotą, bardzo efektywne spojrzenie gdy oczy wyglądały jak płynne złoto, a ich właściciel miał piętnaście stóp szerokości skrzydeł, Hellooooł, archanioł.

Sam przewrócił oczami, Wybacz, musiałem nie zauważyć tego wersu w Biblii, który mówił, że archanioły są fabrycznie przygotowane.

Gabriel wlepił w niego wzrok na kilka długich chwil w milczeniu a potem zaatakował jego usta w żarłocznym pocałunku, śmiejąc się w głowie Sama.

Jesteś cudowny, Samie Winchester, i nigdy nie pozwolę ci zapomnieć, że to powiedziałeś. A teraz pośpiesz się i pieprz mnie. Sam wyrzucił biodra do przodu, ocierając swój członek o krawędź otworu Gabriela i zanurzył palce z powrotem w jego skrzydłach.

Dasz radę położyć się z nimi na plecach? Spytał, pieszcząc pióra pod palcami.

Tak.

To dobrze. Sam przewrócił ich wykorzystując to, że trzymał swoje dłonie na skrzydłach Gabriela tak, że teraz archanioł leżał pod nim; z włosami i piórami w nieładzie i rozpalonym spojrzeniem, patrząc na Sama jakby był jedyną ważną osobą na całym świecie.

Sam przygotował swoją pozycję tak, że mógł łatwo wejść w Gabriela powoli, cały czas obserwując jego twarz. Kiedy już był cały w środku zatrzymał się i Gabriel zadrżał, narzekając.

Sam-my. Rusz się do cholery. Sam musiał przydusić nieco połączenie, które karmiło go doznaniami z obu stron starając się utrzymać samego siebie w szachu.

Nie wytrzymam długo, nie z tobą tak jak teraz. Gabriel tylko wyszczerzył się i wypchnął biodra do góry.

Pieprz. Mnie. Zażądał, poruszając gwałtownie czubkami skrzydeł dla wzmocnienia efektu.

Tak też Sam zrobił. Wysuwając się i pchając z powrotem silnie i szybko próbując jednocześnie wycałować Gabriela tak, żeby zapomniał własnego imienia. Jego dłonie ugniatały skrzydła archanioła w tym samym rytmie, w którym robił pchnięcia. Szybko. Zbyt szybko; Sam drżał z rozkoszy i nieco zwolnił ruchy bioder, a Gabriel trząsł się pod nim, jego skrzydła szarpały się konwulsyjnie. Sam poczuł jak Gabriel dochodzi gdy jedno z jego pchnięć idealnie w prostatę zbiegło się w czasie z jego palcami docierającymi do nasady skrzydeł Gabriela.

Doznanie orgazmu Gabriela, na brzuchu Sama, naokoło jego członka i poprzez więź wystarczyło, żeby on też doszedł, spuszczając się w Gabriela z jękiem. Sam upadł na archanioła; jego kończyny zamieniły się w galaretę.

Tym razem to Gabriel ich przewrócił, wyrzucając skrzydła spod siebie gdy układał Sama na łóżku obok siebie. Skrzydła Gabriela otoczyły ich obu i Sam zasnął zamknięty w kokonie z piór z brązu.


Gdy Sam się obudził, Gabriel używał go jako biurka.

Archanioł leżał owinięty wokół ciała Sama, prześcieradła zaplątane były na jego biodrach dając Samowi niezakłócony widok na długą linię pleców Gabriela. Gdzieś podczas snu Sama musiał z powrotem ukryć skrzydła.

Pochylał się nad notesem, który leżał otwarty na piersi Sama, zapamiętale coś w nim zapisując staroświeckim wiecznym piórem; kleksy pokrywały jego ręce i skórę Sama. Gabriel dokończył zdanie i uniósł wzrok, jego oczy znów były bursztynowe, rozjaśnione szczęściem. Miał smugę atramentu na nosie.

- Właśnie przyszedł mi do głowy wspaniały pomysł. - Gabriel zatriumfował z dumą. - Wiem jak można uwięzić Lucka z powrotem w jego pudełku.

Sam popatrzył się na niego, zaspany i zdumiony.

- To super. Czy musimy go urzeczywistniać właśnie teraz?

- Nie no, oczywiście, że nie. - Gabriel przewrócił oczami.

- No to może zaczekać na później. Nie wrócę do tego motelu dopóki nie jestem na sto procent pewny, że nie wejdę na coś, co będzie mnie traumatyzowało do końca życia. - Sam wyciągnął ręce i przyciągnął Gabriela do pocałunku, zabierając mu notes i pióro gdy go rozpraszał. - Teraz wracam do spania, a ty przestań mnie używać jako deski do pisania.

Sam zanurzył się z powrotem w to cudownie wygodne łóżko, przycisnął Gabriela do siebie i zasnął słuchając śmiechu archanioła i czując jego radość, tak silną jak jego własna, rozgrzewającą mu serce poprzez ich więź.

/txtbreak/

I to koniec! A następne w kolejce jest "coś w stylu Legendarnych", a więc najpewniej crossover Merlin/SPN, tym razem najlepiej w drugą stronę, na zamówienie Vianox23. Dzięki, mam nadzieję, że uda mi się znaleźć coś dla Ciebie w miarę szybko.

Jeśli ktoś ma jakieś swoje propozycje to zapraszam do requestów!

A na razie, over and out!