PL: Autorką tej historii jest Wisty ( /u/2471797/Wisty ), dzięki jej uprzejmości mogę przetłumaczyć An Ace up my Sleeve. Jak dotąd napisała 50 (51) rozdziałów, jest niesamowita. Polecam oryginał!

ENG: The author of this story is Wisty (link above), I only translate it. Please visit her profile to read an original version.


Pijacki świat Alice

Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, wpuszczając do pomieszczenia wąski strumień światła. Do środka weszła kobieta, jej włosy w kolorze platynowego blondu kleiły się do twarzy. Zatoczyła się w kierunku czerwonego, zabytkowego krzesła i przytrzymała się oparcia żeby utrzymać równowagę. Z jej ust wydobył się cichy chichot. Podeszła do dużego, drewnianego biurka stojącego na końcu pokoju. Gdy chwyciła za jeden z rogów, upadła na kolana i zaśmiała się, rozbawiona.

- To miejsce jest taaakie duuuże! - śmiała się do siebie, prychając czasem, jakby jej nos też chciał wziąć udział w jej wesołości. Gdy usiłowała ponownie stanąć na równe nogi, co w jej stanie okazało się niemożliwe, rozbrzmiał dźwięk błyszczącego, starodawnego telefonu. Nie przestając zastanawiać się, gdzie właściwie jest i kto może dzwonić, podniosła słuchawkę i przyłożyła ją do ucha.

- Watari - odezwał się ktoś spokojnym, łagodnym głosem. Dziewczyna nie mogła powstrzymać się od śmiechu i kolejny raz znalazła się na podłodze, pociągając za sobą słuchawkę i aparat. - Wnioskuję, że to jednak nie Watari. - Głos odezwał się ponownie.

- Brzmisz jak ważka. - Dziewczyna chrumkała z wesołości. Wciąż przytrzymywała się rogu biurka aby utrzymać pion.

- Ważka należy do rodziny owadów, a zatem nie posiada krtani, niezbędnej, by wydawać dźwięki konieczne do komunikowania się. Nie mógłbym brzmieć jak ważka, oczywiście jeżeli nie masz na myśli dźwięku wydawanego przez jej skrzydła podczas lotu. Niemniej jednak, częstotliwość fal jest zupełnie inna...

Dziewczyna roześmiała się po raz kolejny, nie rejestrując słów wypowiedzianych przez tajemniczy głos ze słuchawki. Zamiast tego uniosła się raz jeszcze na trzęsących się nogach. Z korytarza dochodził odgłos szybkich kroków, wiedziała zatem, że nie ma zbyt wiele czasu.

- Jestem taaaka zmęczona! - śmiała się histerycznie, jej policzki czerwone jak dwie róże.

- Zorientowałem się w chwili, w której się odezwałaś. - Mężczyzna odpowiedział niewzruszonym tonem. - Czy mogłabyś poprosić Watariego do telefonu? - zapytał grzecznie.

- Dobra, panie Ważko, ale nie wiem czy będzie do niego pasował - zachichotała, by po chwili zamyślić się. Nagle za jej plecami otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł wyraźnie zadyszany, starszy mężczyzna o białosiwych włosach i wąsach w tymże kolorze. Chwilę wcześniej biegał po całym domu, szukając niestabilnej mentalnie dziewczyny. Gdy tylko dostrzegł słuchawkę w jej dłoni, szybko ją odebrał i przyłożył do ucha.

- Ah, L, wybacz, panna Alice jakimś cudem zniknęła mi z oczu na sekundę i uciekła - westchnął Watari. Wyciągnął kremową chustkę i wytarł pot z czoła.

- Zatem to była Alice - mruknął do siebie. W tle Alice chichotała rozentuzjazmowana, przypatrując się swoim dłoniom.

- Moje ręce są wieeelkie! - wypaliła, tracąc powoli kontakt z rzeczywistością. Z dumą pokazała je Watariemu. - Widzisz to! Są prawie takie duże jak gąsienica na twojej twarzy! - wykrzyczała. Watari westchnął raz jeszcze, sfrustrowany, że pozwolił jej doprowadzić się do takiego stanu.

- Bardzo chciałbym się dowiedzieć dlaczego panna Alice jest nietrzeźwa, ale lepiej będzie jeśli dam sobie spokój i wrócę do pracy - odezwał się L, pozwalając tym samym przyjacielowi uporać się z problemem zamiast dokładać mu zmartwień. Watari dziękował mu wielokrotnie, co chwila odpychając ręce Alice od swojej twarzy.

- Co z dwudziestym czwartym? Do tego czasu powinieneś zakończyć sprawę - zasugerował Watari. Alice wreszcie zabrała ręce, odwróciła się od Watariego i zainteresowała się kablem łączącym słuchawkę z aparatem. Tarcza wybierania numerów wprost prosiła, by się nią zająć. Nie wahając się, Alice wetknęła palec w jeden z otworów i pociągnęła tarczę. Watari szybko odsunął jej dłoń nim zdążyła narobić szkód.

- Nie, panno Alice, proszę zachowywać się przyzwoicie - poprosił. Odpowiedziała mu, parskając śmiechem.

- Nie jestem bobrem! (1) - zarechotała. L kontynuował rozmowę, ignorując jej obecność.

- Zakończę pracę wcześniej, więc wyjadę najprawdopodobniej dziewiętnastego.

Watari przez chwilę analizował słowa L, ale po chwili uśmiechnął się z ulgą.

- Dobrze, zatem dziewiętnasty. Przygotuję wszystko na twój przyjazd.

L uznał to za koniec rozmowy i pożegnał się z przyjacielem. Odłożywszy na bok komórkę, spojrzał na ekran stojącego przed nim laptopa. Niewielki uśmiech wypełzł na jego twarz gdy przysunął kciuk do ust.

- Ważka, huh?

Wietrzyk prześlizgnął się przez otwarte okno, poruszając koronkowymi zasłonami. Promienie słońca oświetlające pokój nagrzały go do komfortowych 21 stopni Celsjusza. Alice mruknęła z niezadowoleniem, siadając wśród skłębionej pościeli. Nigdy nie spała leżąc nieruchomo, więc prześcieradło zsuwające się z krawędzi materaca i owinięta wokół niej kołdra nie były niczym niezwykłym. Gdy udało jej się uwolnić z pościeli, ktoś zapukał do drzwi.

- Tak, kto tam? - skrzywiła się z bólu, słysząc swój głos. Wpadające rzęsiście światło tylko potęgowało efekt kaca. Jego jasność sprawiała, że mrużyła oczy.

- Śniadanie jest gotowe i byłoby miło gdybyś do nas dołączyła. - Zza drzwi dobiegał głos Watariego. Alice jęknęła w odpowiedzi i złapała się za głowę.

- Dobra, idę, ale będę cierpieć.

- Cieszy mnie, że wróciłaś do siebie - uśmiechnął się, po czym obrócił i przeszedł dalej wzdłuż korytarza. Po wydarzeniach wczorajszej nocy Watari cieszył się, że nowy członek rodziny asymilował się ze wszystkimi. Początkowo martwił się, nie wiedząc, jak zachowa się w nowym domu, ale po miesiącu był bardziej niż rad.

Alice powoli zeszła z łóżka i przyłożyła dłoń do czoła. Ból przychodził falami, ale mogła go znieść. Jedynym działającym na nią lekiem na kaca, a przynajmniej nieco uśmierzającym ból, był sok pomarańczowy. Szybko założyła ciemne, dopasowane jeansy i brzoskwiniową bluzkę zapinaną na guziki. Ubrawszy się, wyszła ze swojego pomalowanego na biało pokoju na korytarz i zeszła do kuchni. Na śródku schodów, po prawej stronie, widać było bramę. Zasłony były rozsunięte i wpadające przez okna słońce ożywiały sierociniec. Alice uznałaby dzisiejszy dzień za cudowny, gdyby nie okropny poranek. Słyszała śmiechy grupki dzieci siedzących w jadalni, dźwięk sztućcy uderzających o miski i talerze pełne jedzenia. Zapach jajek i bekonu roznoszący się po całym domu przyprawiał Alice o mdłości. Jej umysł zaprzątał sok pomarańczowy.

Powoli przeszła do jadalni korytarzem o sklepieniu łukowym. Od razu zauważyła ją dwójka dzieci.

- Alice! - wykrzyknęli jednocześnie. Lea i Liam byli jedynymi bliźniętami w sierocińcu.

- Okropnie wyglądasz - powiedział Mello z drugiego końca jadalni.

- Wypiła wczoraj tyle, że powaliłoby słonia - dodał Matt. Dzięki rozbrzmiewającym w jej głowie głosach dziesięcioletnich dzieci nie miała możliwości się zrewanżować, gdyby mogła, nie pozbierałby się.

- Chodź, usiądź przy mnie - zaśpiewała Lea, chwytając dłoń Alice. Ta pozwoliła się prowadzić i usiadła na drewnianym, wyściełanym krześle pomiędzy rodzeństwem.

- Trzymaj, Alice! - wyszczerzył się Liam, kładąc przed nią szklankę schłodzonego soku pomarańczowego. Alice spojrzała na nią z błyskiem w oku.

- Lea, Liam! Dziękuję! - krzyknęła z radości.

- Nie ma sprawy, wiemy, że lubisz sok z pomarańczy.

- Jestem zaskoczony, że jeszcze nie rzygnęłaś.

- Mello, jeśli chcesz, mogę podejść i wyrzygać się na ciebie tu i teraz.

Zirytowany Mello mógł tylko patrzeć jak Alice upija łyk swojego soku. Westchnęła z ulgą, chłodny płyn zwilżył jej suche gardło.

- Pamiętasz cokolwiek z ostatniej nocy? - odezwał się Near. Używał dwóch palców do trzymania widelca, którym grzebał w swojej jajecznicy. Po miesiącu jego zachowanie nie dziwiło już Alice.

- Niezbyt... uh, moja głowa.

- Chcesz coś zjeść? - zapytała Lea.

- Na razie nie mam apetytu.

- Może następnym razem zastanowisz się dwa razy, nim zrobisz coś głupiego.

- Mello, przysięgam, że podejdę i wsadzę ci filiżankę prosto w gardło.

- Już widzę jak próbujesz, alkoholiczko!

- Mello, Alice nie jest uzależniona od alkoholu - powiedział Near, skupiając na sobie gniew Mello.

- Nikt cię nie pytał o zdanie!

- Wiesz, jestem zaskoczony że sam nie puściłeś pawia po zjedzeniu trzech paczek płatków zbożowych - zachichotał Matt, w tle słychać było odgłosy jego kieszonkowej gry. Blask ekranu odbijał się w noszonych przez niego goglach, co czyniło jego twarz niemożliwą do rozszyfrowania.

- Matt, odłóż proszę swoją grę kiedy siedzisz przy stole. - Do jadalni wszedł Roger a zaraz za nim Watari, zajęli miejsca przy stole pośród dzieci. - To miło, że panna Alice dołączyła do nas dzisiejszego ranka.

Alice tylko jęknęła, biorąc kolejny łyk swojego napoju.

- Posłuchajcie wszyscy, cieszę się, że wszyscy dogadujecie się z panną Alice. Chciałbym wznieść toast za sukces naszego nowego członka - uśmiechnął się Roger. Chwycił swoją szklankę wody i podniósł ją do góry. Wszystkie dzieci poszły w ślad za nim, wyłączając Mello, Neara i Matta, którzy nie podzielali ogólnego entuzjazmu. Alice dołączyłaby do reszty gdyby nie to, że wypiła już sok.

- Za Alice! - krzyknął Roger.

- Za Alice! - powtórzyli wszyscy radośnie. Kiedy wszyscy zaczęli pić, Watari postanowił przekazać im dobre wieści.

- Żebyście wszyscy wiedzieli, L wróci w przeciągu tygodnia żeby spotkać się z naszym nowym członkiem.

Nagle wszyscy wypluli swoje napoje. Alice upuściła pustą szklankę i wybiegła z jadalni prosto do kuchni, gdzie zwymiotowała do zlewu.

- Dobry boże! - westchnęła pani Jane, gosposia. Dzieci zgromadzone przy stole krztusząc się, zdawały się niczego nie zauważyć.

- Watari, jak sądzisz, co L sobie pomyśli kiedy wróci do domu? - westchnął Roger, obserwując kaszlące dzieci. Watari mógł tylko westchnąć w odpowiedzi.


(1) "No Miss Alice, please reframe from that misbehavior," (...)

"You said beaver," She chuckled.

Gra słów: behavior - zachowanie, beaver - bóbr.