Beta: klecza (która nie zwątpiła)
Res similis fictae…*
…sed quid mihi fingere prodest?**
.
.
.
.
.
ROZDZIAŁ I
.
Jak każdego roku, pierwszego września peron numer dziewięć i trzy czwarte pełen był rodziców, sów, kotów, ropuch oraz uczniów. Jedni spędzali ostatnie chwile przed odjazdem z rodziną, a inni z radością witali swoich znajomych. Pierwszoroczni przemykali pomiędzy nimi ze zdumionymi i przestraszonymi, aczkolwiek zachwyconymi minami. Starsi studenci wnosili swoje kufry do pociągu, a zaraz potem zajmowali wolne przedziały. Nowowybrana para prefektów naczelnych starała się zapanować nad całym zamieszaniem, pomagając nowicjuszom i upominając dojrzalszych uczniów. Z czerwonej lokomotywy buchała para, a rząd wagonów zachęcał do wsiadania. Ogólny gwar sprzyjał przyjaznej, sympatycznej atmosferze. Nieopodal grupki dziewczyn stał jedenastoletni chłopczyk, który uważnie obserwował peron swoimi brązowymi oczami. Obok niego stała starsza kobieta ubrana w zwykłe, mugolskie ciuchy.
– Naprawdę nie wierzę, że tutaj jestem.
– Popieram – odezwał się chłopiec. – Dla mnie to jest dalej niemożliwe…
– Widzieliście już coś ciekawego? – Do staruszki i jej towarzysza podszedł niewysoki mężczyzna w średnim wieku. Przed sobą pchał wózek z dużym kufrem, na którym leżała klatka z sową. Chłopiec rozejrzał się dokładnie po peronie, jak gdyby chciał ujrzeć coś niezwykłego.
– Nie – rzekł po chwili. Kobieta stojąca obok, spojrzała na niego z troską.
– Adrianie, wiesz co? – powiedziała. – Już wiem, dlaczego nie używają świstoklików pierwszego września.
– Czemu, babciu?
– Ta atmosfera, ta magia w powietrzu, radość uczniów z powrotu do szkoły… – Seniorka zdawała się tracić kontakt z rzeczywistością.
– Przeżywasz to bardziej od niego, mamo – zaśmiał się towarzyszący im mężczyzna, lustrując wzrokiem stan wagonów.
– A nie martwicie się tym, że nie zobaczycie mnie, aż do Bożego Narodzenia? – zapytał Adrian.
– Oczywiście, że tak. – Babcia uśmiechnęła się miło. – Tylko sam rozumiesz. Takie przeżycie…
– Nie chcę was pospieszać, ale już za dziesięć jedenasta. Może wniesiesz bagaż do pociągu?
– Dobra, tato – zgodził się chłopiec. – Pomożesz mi?
– Ja to zrobię – rzekła dziarsko kobieta. – Chętnie zobaczę Express Londyn-Hogwart od wewnątrz.
Adrian z pomocą swej babci wniósł kufer oraz klatkę z sową do jednego z wagonów. Wnętrze było dokładnie takie, jak sobie wyobrażał. Po krótkim zwiedzeniu korytarza, znaleźli wolny przedział. Kufer włożyli na półkę, a klatkę postawili na siedzeniu.
– Jejku… – Kobieta usiadła na wolnym miejscu. – Ile lat marzyłam, żeby tutaj usiąść…
Chłopiec usiadł naprzeciw i spojrzał matce swego ojca w oczy. Zdziwił się, gdy dostrzegł w nich łzy.
– Babciu, co jest…
– A one mi nie wierzyły. – Seniorka ukryła głowę w dłoniach. – Ciągle się naśmiewały. Ale i tak wyszło na moje!
– O co chodzi? – zainteresował się Adrian.
*
*
– A ja zostanę czarownicą! – Mała dziewczynka siedziała w szkolnej ławce. Reszta klasy wybuchnęła głośnym śmiechem. Koleżanka siedząca obok szturchnęła ją łokciem.
– Co ty wygadujesz? Przecież czarownice nie istnieją!
– Cisza! – Nauczycielka uspokoiła klasę i zwróciła się do uczennicy, która chwilowo była obiektem drwin. – A jak chcesz zostać tą czarodziejką?
– Nie czarodziejką, a czarownicą! – oburzyła się. – Jak skończę jedenaście lat, to pójdę do Hogwartu!
– Ewo, ale wiesz dobrze, że nie ma takiej szkoły. To tylko fikcja.
– Istnieje! Pani nie ma racji! – Dziewczynka upierała się przy swoim.
– Magia nie istnieje – powiedziała spokojnie wychowawczyni.
– Jak skończę siedemnaście lat, to przyjadę i pozamieniam was wszystkich w gumochłony! – Mała Ewa zabrała swoje rzeczy z ławki i wybiegła z klasy.
*
*
– Ale się im postawiłaś! – Adrian zachwycił się opowieścią swej babci.
– Szkoda tylko, że nie mogę im tego teraz udowodnić… – Staruszka skrzywiła się. – Cóż, trudno się mówi. Rany, zaraz odjazd!
Oboje szybko zerwali się z miejsc i wybiegli na zewnątrz. Ojciec chłopca zerkał nerwowo na zegarek.
– Zaczynałem się bać, ze pojedziecie tam razem! – zaśmiał się.
– Tato, wszyscy dobrze wiemy, że babcia by chciała. Żegnamy się już?
– Niestety. Sympatycznych kolegów, dobrych ocen oraz świetnych nauczycieli! – Mężczyzna uściskał Adriana.
– Dzięi, tato. Ucałuj ode mnie mamę. Szkoda, że nie mogła przyjść tutaj razem z nami… – posmutniał chłopiec, lecz zaraz cały smutek prysł niczym bańka mydlana.
– A ja ci życzę… – Babcia podeszła do wnuka – żebyś spotkał kogoś hm… interesującego.
Adrian wyściskał swoich krewnych jeszcze raz i wsiadł do pociągu. Przez dłuższą chwilę machał przez okno. Gdy tylko jego bliscy zniknęli za zakrętem, podszedł do swojego kufra i wyciągnął z niego podręcznik do transmutacji.
"Poczytam sobie trochę. I tak nie mam nic innego do roboty" – pomyślał.
Właśnie oglądał przemianę czerwonego atramentu w zielony, gdy usłyszał czyjś głos. W drzwiach stała niska dziewczynka z dwoma ciemnymi warkoczami. Na piegowatym nosie miała okulary.
– Cześć – przywitała się i zmierzyła wzorkiem Adriana. – Czy tutaj jest wolne?
– Oczywiście, że tak. Siadaj!
Nieznajoma włożyła swój bagaż na górną półkę, a następnie usiadła naprzeciwko.
– Pierwszy rok? – zapytała.
– Tak. Ty też?
Dziewczyna pokiwała głową.
– Czyli jesteśmy nowi – westchnął chłopiec, odkładając Transmutację dla początkujących na siedzenie obok.
– A ja się nie przedstawiłam, jejku. Jestem Katie Omicron – Wyciągnęła przed siebie dłoń.
– Adrian Robinson – pierwszoroczny uścisnął jej dłoń, po czym zapadła cisza. Dziewczyna bawiła się nerwowo swoim zegarkiem, który zdjęła z nadgarstka, a Adrian schował się za podręcznikiem do transmutacji.
– Cieszysz się, że zaczynasz Hogwart? – wypaliła nagle Katie. Chłopiec zamknął książkę i uśmiechnął się szeroko.
– Nawet nie wiesz jak bardzo.
– A ja ani się cieszę, ani nie cieszę – wzruszyła ramionami – W końcu to szkoła.
– Ale jaka świetna! – zaznaczył natychmiast Adrian.
– Tak, może masz rację, ale…
– Strasznie marzyłem, żeby uczyć się w Hogwarcie. I byłem pewien, że nigdy to się nie uda.
– Widzisz, marzenia się spełniają. – Katie wyszczerzyła zęby w słabym uśmiechu.
– No, chyba. Ale teraz mam już nowe!
– Jakie?
– Chciałbym dostać się do drużyny Quidditcha. Albo chociaż zobaczyć prawdziwy mecz.
– A nigdy nie byłeś na meczu?! – zdziwiła się dziewczyna.
– Nie. – Chłopiec pokręcił głową. – Jej, fajnie by było zobaczyć w akcji drużyny opisane w Quidditchu przez wieki.
– Czytałeś to?
– I to ile razy.
– To jakim cudem nie widziałeś nigdy rozgrywek?
– Jakoś tak wyszło – zmieszał się Adrian i utkwił wzrok w książce, którą trzymał na kolanach.
– W Hogwarcie na pewno obejrzysz. Wiele razy – pocieszyła nowego kolegę panna Omicron. – A kibicujesz jakiejś drużynie?
Przez kilka najbliższych kwadransów dyskutowali o brytyjskiej i irlandzkiej lidze Quidditcha. Omówili dokładnie wszystkie możliwe faule, chwyty złotego znicza, widowiskowe obrony bramek oraz okropne przypadki uderzenia tłuczkiem.
Około południa pojawiła się miła kobieta z wózkiem, na którym roiło się od słodyczy i słonych przekąsek. Katie i Adrian niemal rzucili się do zakupu. Po chwili znów siedzieli na swoich miejscach z tą różnicą, że obok nich leżało pełno słodyczy.
– Czekoladowa żaba! Fasolki wszystkich smaków! Paszteciki z dyni! – zachwycał się chłopiec lustrując wzrokiem zakupy.
– Nigdy tego nie jadłeś?
– Eee… Szczerze mówiąc nie. – Adrian zaczął uważnie oglądać opakowania. – Patrz, balonówki Drooblego są produkowane od siedemnastego wieku! A fasolki od trzynastego! A beczułki od…
Panna Omicron nie słuchała, od kiedy są produkowane poszczególne magiczne słodycze. Siedziała, jadła pasztecika z dyni i uważnie obserwowała chłopca. Z każdą chwilą zadziwiał ją coraz bardziej. W końcu zapytała:
– Rodzice ci nie pozwalają jeść takich rzeczy?
– Ależ oczywiście, że pozwalają! – Adrian wziął czekoladową żabę. – Ciekawe, jaka karta mi się trafi…
– Brak kasy? – wypytywała nadal dziewczyna.
– Z tym nigdy nie miałem problemów. Oooooo ja! Nicolas Flamel!
– Mógłbyś na chwilę zostawić te słodycze? Mam pytanie.
Chłopiec zastygł z kartą twórcy Kamienia Filozoficznego w ręce. Przez chwilę miał wrażenie, że się przesłyszał. Nie wiedzieć czemu, obawiał się tego pytania.
– Dlaczego nigdy tego nie jadłeś? Przecież wiesz tak dużo o Quidditchu i o tym – wskazała głową na stos słodkości.
– Po prostu wiem i tyle – Adrian wzruszył ramionami.
– Coś mi tu nie gra. Nawet nie coś tylko wszystko – Katie nie dawała za wygraną. Wciąż wpatrywała się w chłopca pytającym wzrokiem. – Powiedz mi prawdę, proszę.
Adrian zawahał się przez chwilę, rozmyślając wszystkie za i przeciw. Wiedział, że i tak niebawem wszyscy się dowiedzą. W końcu rzekł:
– Jestem mugolakiem. – Odwrócił głowę w stronę okna.
– Dobra, czyli coś już tam rozumiem. Ale chyba nie obawiasz się swojego pochodzenia?
– A dalej niektórzy nie tolerują szlam?
– Po pierwsze nie mów tak brzydko, a po drugie nikt teraz nie zwraca uwagi na to, jaką masz krew. Po wojnie wiele rzeczy się zmieniło – wyjaśniła szybko dziewczyna.
– Naprawdę? – zdziwił się chłopiec.
– Całkiem serio. Ale wciąż mi tutaj coś nie pasuje. Ty za dużo wiesz o nas, o naszym świecie…
– Babcia mi o tym opowiedziała. Fasolkę? – Adrian podsunął Katie pod nos prawie pełne opakowanie.
– Dzięki, nie przepadam za nimi. Czyli ona była czarownicą, tak?
Chłopiec skrzywił się strasznie.
– Ble! Drewno! Pytałaś o coś?
– Twoja babcia była magiczna?
– Nieeee… Chociaż bardzo by chciała.
– To skąd… Szpiegujecie nas?! – dziewczyna prawie krzyknęła, a na jej twarzy malowało się przerażenie.
– Nie, spokojnie. Zaraz ci wszystko wyjaśnię… – Adrian odłożył pudełko fasolek, wstał, otworzył swój kufer i wyciągnął z niego książkę, którą podał Katie.
– Harry Potter i Kamień Filozoficzny – przeczytała głośno tytuł i pacnęła dłonią w swoje czoło. – Dlaczego o tym nie pomyślałam?!
Panna Omicron przez dłuższy czas wpatrywała się tępo w okładkę. Wyglądała, jakby nad czymś ciężko dumała. Następnie zaczęła nerwowo przerzucać kartki, a po chwili zagłębiła się w lekturze jakiegoś fragmentu i wybuchnęła śmiechem.
– Świński ogonek! – wykrztusiła.
– Czytasz o Dudleyu i Hagridzie?
– Zawsze się z tego śmiałam. – Katie odłożyła książkę na bok. – Chociaż to może nie jest takie śmieszne…
– Zawsze? To ty to już kiedyś czytałaś? – zapytał Adrian ze zdumioną miną.
– Pewnie, że tak. Jakieś dwa lata temu. Ale w sumie nie musiałam tego czytać, wszyscy od dziecka znają tę historię. A pewnie czytała ją babcia, co?
– Zgadłaś! – zaśmiał się chłopiec. – To była, i jest, moja ulubiona książka.
*
*
W niedużym, dziecinnym pokoju roiło się od zabawek. Część z nich była ładnie ułożona na meblach, a reszta w nieładzie walała się po podłodze. Przez okno wpadały promienie słońca, które wspaniale oświetlały pomieszczenie. W kącie, tuż obok okna, stało biurko, na którym znajdował się laptop. Na ekranie monitora rozgrywała się jakaś bitwa. Mały chłopczyk siedzący nad obrotowym krześle, dowodził jedną armią.
– Dobrze! I teraz na nich!
Był tak zajęty grą, że nie zauważył, kiedy do pokoju weszła starsza kobieta, trzymając w ręku książkę.
– Adrianku, mógłbyś dać pauzę? – zapytała.
– Tylko skończę tę akcję. A, macie! Teraz już po was!
Po chwili chłopiec zastopował grę i odwrócił się.
– Co chciałaś, babciu?
– Chciałam, żebyś trochę odpoczął od tych gier. Przyniosłam ci ciekawą książkę.
– Ale ja nie umiem jeszcze dobrze czytać! – odrzekł natychmiast Adrian.
– To ja ci poczytam – uśmiechnęła się kobieta.
Chłopiec wziął książkę do swoich małych rączek.
– "Harry Potter i Kamień Filozoficzny". O czym to?
– O takim chłopczyku, który dowiedział się, że jest czarodziejem.
– Eee tam! Gupie.
– Adrian, nie "gupie" tylko głupie. To moja ulubiona książka. Na pewno ci się spodoba.
– No dobra – zgodził się chłopiec, nie mając najwyraźniej innego wyjścia. – Ale jak mi się nie spodoba, to sobie pogram!
*
*
– I właśnie tak mnie to wciągnęło – skończył opowiadać Adrian.
– Ale na początku nie chciałeś tego czytać! – zachichotała Katie.
– Gra była fajniejsza, uwierz.
– Nie wiem, nigdy nie grałam na labtotie.
– Laptopie! – poprawił koleżankę chłopiec.
– Szkoda tylko, że książka nie zrobiła kariery u nas. U was chyba zrobiła, prawda? – zainteresowała się dziewczyna.
– Pewnie, że tak! Babcia mówiła mi też o premierach i tej całej potteromanii. Ludzie stali w długich kolejkach o północy, żeby jak najszybciej przeczytać najnowszy tom i dowiedzieć się, co dalej. Nawet się przebierali na te premiery. Musiało być fajnie…
– To teraz się nie dziwię – rzekła Katie i oddała Adrianowi pierwszy tom.
– Czemu?
– Temu, że Rowling za to, że wydała książkę też w mugolskim świecie, miała problemy. I to spore.
– Serio?! – zdziwił się chłopiec. – Ale… ale… jak to?!
– Nie wiem dokładnie. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Wiem tylko tyle, że miała kłopoty.
– Jejku… – Adrian przeraził się nie na żarty. – Nie wiedziałem…
– Nie przejmuj się tak! Wszystko chyba się później poukładało!
– Mam nadzieję. Wracam do słodyczy. – Chłopiec sięgnął po opakowanie fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta. – Uwaga, próbuję! O, czekoladowa!
– Daj jedną. – Katie wyciągnęła z opakowania małą fasolkę i odgryzła kawałek. – Imbir. Może być.
Przez dłuższą chwilę na zmianę próbowali różnych smaków. Później zajęli się czekoladowymi żabami, oglądając dołączone do nich karty i rozmawiając na temat postaci uwiecznionych na nich.
– Ostatnia żaba – oświadczył Adrian. – Chcesz?
– Ty zjedz, a karta będzie moja, dobra?
– Jak chcesz. – Chłopiec wyjął kartę i podał ją Katie.
– O nie, znowu Merlin. Trudno. Będę miała się czym wymieniać.
– Czytałem kiedyś o nim świetnego fanfika.
– Fan… co?
– Fan fiction. To takie opowiadanie, jakby ci to wytłumaczyć – zastanawiał się Adrian.
– Też babcia cię tym zaraziła? – zapytała dziewczyna, dobrze znając odpowiedź.
– Normalne, że tak.
*
*
Seniorka siedziała w wygodnym fotelu i przeglądała najświeższą prasę. Robiła to codziennie wieczorem. Zaparzała sobie filiżankę Earl Greya z cytryną i zaczynała lekturę. Zaczynała czytać dział kulturalny, gdy do pokoju wszedł zasmucony Adrian.
– Co się stało? – zmartwiła się, podnosząc wzrok znad gazety.
– Skończyłem.
– Który to już raz?
– Nie wiem – chłopiec wzruszył ramionami. – Straciłem już rachubę. Babciu…
– Tak?
– Czy ja jestem normalny? – Adrian usiadł w fotelu obok. Kobieta odłożyła prasę i spojrzała na wnuka.
– Tak. Jesteś normalny. Niby czemu miałbyś nie być?
– Bo czytam po kilkanaście razy tę samą książkę. Całe siedem tomów.
– To nie oznacza, że nie jesteś normalny. Jak ci się podoba, to czytaj ile razy zechcesz!
– Ale to się nudne robi…
– E, tam nudne. – Babcia machnęła ręką. – Poczekaj chwilkę. Przyniosę ci coś. – Seniorka wyszła z pokoju. Wróciła po chwili, niosąc kilka grubych segregatorów i teczek.
– Proszę bardzo. – Położyła przyniesione rzeczy na stoliku.
– Co to jest?
– Fanfiki.
– Co? Nie rozumiem.
– Już ci tłumaczę – zaczęła kobieta. – To opowiadania różnych osób umieszczone w danym świecie przedstawionym. W tym przypadku, tym stworzonym przez Jo. Wiesz, te same miejsca i postaci, ale inne zdarzenia.
– Możesz jaśniej? – chłopiec nadal sprawiał wrażenie niewiedzącego.
– Mamy kanon, czyli siedem tomów napisanych przez panią Rowling. A niektórzy pożyczyli sobie od niej bohaterów, miejsca, nazwy i inne, i napisali własne opowiadanie.
– Chyba rozumiem. Czyli na przykład ktoś napisał, co by było, gdyby ktoś zrobił inaczej?
– Dokładnie – seniorka uśmiechnęła się. – Albo rozwijają wątki, postaci poboczne. To naprawdę ciekawe.
– Czyli to są te fanfiki? – Adrian wskazał na stertę na stole. – A skąd ty to masz?
– Z Internetu, z różnych for i stron. Zgrywałam na dysk, a później drukowałam.
– Ale fajnie! A teraz też są takie strony? – wypytywał chłopiec,
– Tak, ale nie tyle, ile było za moich czasów. Ale moje ukochane forum istnieje do dziś – westchnęła kobieta.
– A co to za forum?
– Polskie. I bardzo znane. Jedno z lepszych, jeśli nie najlepsze.
– A, bo ty Polką jesteś – przytaknął Adrian.
– I ty też. W małej części, ale polską krew też masz – dodała babcia. – I musisz być z tego dumny.
– Jestem!
– Zobacz na to. – Seniorka wzięła czarny, najładniejszy segregator. – To są moje teksty.
– A co tutaj pisze? – chłopiec wskazał na okładkę.
– Jest napisane! To taki mój nick, nieważne. Przejrzyj to sobie. W ogóle poczytaj to wszystko.
– Dzięki babciu! – Adrian rzucił się jej na szyję. – Jesteś wspaniała!
*
*
– Niektóre mam nawet przy sobie. Chcesz zobaczyć?
– Pokażesz mi na miejscu. Niedługo będziemy. Nie ma czasu na czytanie – odrzekła Katie. – To fajne są takie opowiadania. Tylko, że dla nas to wszystko dzieje się w prawdziwym świecie z udziałem… Słuchasz mnie?
Chłopiec wpatrywał się w okno. Na jego twarzy widniał błogi uśmiech.
– Eee… mówiłaś coś? – zreflektował się szybko. – My naprawdę niedługo będziemy na miejscu?!
– Tak… Spójrz, powoli zaczyna się ściemniać. Już niedaleko.
Adrian wydał się z siebie nieziemski okrzyk, w którym pełno było uradowania i szczęścia.
– Będę w Hogwarcie, będę w Hogwarcie… – powtarzał niczym mantrę.
– Przed nami Ceremonia Przydziału… – westchnęła Katie.
– Faktycznie! Ale super! Ciekawe, gdzie mnie przydzieli.
– Ja tam nie wiem. Rodzice byli w Ravenclawie. Ja pewnie też tam będę.
– Każdy dom jest dobry, prawda? – rzekł chłopiec. – Ja rozwiązywałem wiele testów na przydział i różnie mi wychodziło.
– Jakich znowu testów? – zainteresowała się panna Omicron.
– W Internecie można znaleźć wirtualne Tiary Przydziału. Wypełniasz krótką ankietę i automatycznie cię umieszcza, w którymś z domów.
– A co ci wychodziło?
– Najczęściej Ravenclaw. Chociaż kilka razy wypadło też na Slytherin. Mi tam jest obojętne, gdzie trafię. Ważne, że BĘDĘ UCZYŁ SIĘ W HOGWARCIE!
– Ciszej, Adrian. Jeszcze zdążysz się nacieszyć.
Przez resztę podróży rozmawiali na temat szkoły. Chłopiec wyznał, że trochę obawia się nowej szkoły. Co będzie, jeśli się rozczaruje? Jeśli wyobraźnia go zawiedzie, a Hogwart okaże się zupełnie inną szkołą? A może z nikim się nie zaprzyjaźni? Albo będzie się źle uczył… Jednak Katie wyperswadowała mu te problemy z głowy. Powiedziała, że każdy startuje na tej samej pozycji. Nie ma podziału na gorszych i lepszych. Hogwart to szkoła, a w szkole bywa różnie. Nie ma się czym przejmować.
– A kto jest dyrektorem? – zapytał Adrian.
– McGonagall.
– Dalej?! To ona nie jest za stara?!
– Chyba nie. Ma coś pewnie ponad sto dwadzieścia lat, ale czarodzieje żyją przecież dłużej – wyjaśniła dziewczyna.
– Fakt… A Neville dalej uczy?
– Jaki Neville?
– No… Longbottom.
– A, ten. Tak, uczy. I jest bardzo lubiany.
– Nie wierzę, będzie mnie uczył Neville. To chyba nie dzieje się naprawdę. – W oczach chłopca widać było niesamowite szczęście.
– Powiem ci więcej – zaczęła Katie. – Ze stacji w Hogsmeade odbierze nas Hagrid. I przepłyniemy z nim przez jezioro.
Adrian zaniemówił. Wpatrywał się z otwartymi ustami na pannę Omicron. Ta sytuacja była dla niego tak nierealna, iż oddałby niemal wszystko, żeby ktoś powiedział mu, że to nie głupi żart, ale rzeczywistość.
– To on też jest już stary – stwierdził po chwili.
– Jest chyba w wieku McGonagall, albo młodszy. Ale olbrzymy żyją długo, są bardzo wytrzymałe.
– Spotkam Hagrida… Jak myślisz, zgodzi się ze mną porozmawiać?
– Jeśli naprawdę czytałeś książki, to wiesz, że jest bardzo sympatyczny – odpowiedziała dziewczyna. – Oho, chyba dotarliśmy.
Pociąg jechał coraz wolniej, aż w końcu zatrzymał się.
– To idziemy – westchnął Adrian.
Zostawili bagaże w przedziale i wyszli na korytarz. Stanęli w długiej kolejce do wyjścia. Po chwili wysiedli na ciemny peron. Zimny wiatr uderzył ich w twarze, więc szczelniej okryli się swoimi nowymi szatami. Na tablicy nad ich głowami widniał napis: Hogsmeade.
– To jakiś żart prawda? – szepnął chłopiec.
– Adrianie, uwierz w to w końcu. To nie sen. – Katie obdarzyła chłopca promiennym uśmiechem.
– Jest tak, jak sobie wyobrażałem – dodał.
Faktycznie, wszystko odpowiadało jego wizji. Wyobraźnia go nie zawiodła. Peron był mały i ciemny. Kilka niewielkich lamp oświetlało najbliższy teren podróżnym. Nieopodal znajdowało się duże jezioro, do którego prowadziła wąska ścieżka. Naprzeciwko znajdowała się droga do wioski.
– Pirszoroczni, do mnie! Pirszoroczni! – rozległ się głos nad ich głowami.
– Słabo mi… I zaraz się chyba popłaczę… Ze szczęścia, oczywiście! – dodał Adrian, widząc zdziwioną minę Katie. Oboje udali się w kierunku Hagrida.
– On naprawdę jest ogromny! – zaśmiał się chłopiec i podszedł bliżej. – Eee… dobry wieczór.
Gajowy spojrzał na pierwszorocznego.
– Bryś, mały. Wszystko dobrze?
– Tak – odrzekł Adrian. – Czy pan to Hagrid?
– Jaki tam pan – półolbrzym machnął ręką. – Hagrid po prostu.
– Jejku… – wybąkał chłopiec. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.
– Wszyscy są? W porząsiu… To idziemy!
Wszyscy pierwszoroczni udali się za gajowym w stronę jeziora. Adrian czuł się szczęśliwy jak jeszcze nigdy w życiu.
*
* (łac.) Rzecz podobna do zmyślonej...
** (łac.) … lecz co mi po zmyślaniu?
